Gdyby ktoś powiedział przed sezonem, że Emreli będzie miał jedenaście bramek we wszystkich rozgrywkach na początku listopada, trudno byłoby kręcić nosem. Robi chłop swoje, nie ma co się czepiać. Ale teraz przecież wiemy, że taka ocena jest daleka od prawdy, bo o ile w Europie napastnik ten wygląda naprawdę dobrze, o tyle w Ekstraklasie jest bardzo przeciętny, by nie powiedzieć gorzej. I po meczu ze Stalą też możemy wrzucić go do grona badziewiaków.
Porównajmy. Średnia not Azera z występy w samej fazie grupowej Ligi Europy to 5,25. Jest całkiem skuteczny, potrafi zrobić coś z niczego, choćby bramka z Leicester poszła całkowicie na jego konto. W Europie wygląda więc jak zawodnik, dla którego Legia rzeczywiście mogłaby być tylko przystankiem i to nie takim, by wyruszyć z niego do jakiejś ogórkowej ligi. Raczej do pierwszej dziesiątki rankingu UEFA, by grać za lepsze pieniądze z lepszymi zawodnikami.
Niestety jednak, gdy trzeba powalczyć w Ekstraklasie, to Emreli gaśnie. Tutaj jego średnia to marne 3,60 i niby też dwa gole, natomiast ile zmarnowanych sytuacji… Cała masa. Portal Ekstrastats.pl liczy takie statystyki i podaje, że Emreli miał siedem stuprocentowych okazji. Wykorzystał – 14,3% (nie każda bramka pada z setki). Dla porównania Imaz gra na 60% skuteczności, a Sekulski 57,1%. To jest przepaść.
Naczelnym popisem partactwa było oczywiście starcie z Piastem, kiedy Emreli trzy razy trafił w słupek, w tym dwukrotnie w jednej akcji i na pustą bramkę, ale przecież ze Stalą też „błysnął”. Biegł od połowy na Strączka i kopnął tak, że ludzie w Ząbkach bali się o swoje szyby w oknach.
Z czego to wynika? Nie będziemy go oskarżać o wyrachowanie w takiej postaci, że stara się bardziej w Europie, by szybciej zapracować na transfer. Zagraniczne kluby też zwrócą uwagę na jego postawę w lidze, bo to regularna młócka. Emreli po prostu musi się ogarnąć i zacząć wykorzystywać swoje setki. W innym wypadku Legia nie będzie transportem do lepszego futbolowego świata, tylko przystankiem końcowym, a umówmy się, za pięknie to tu nie jest.
Jeśli chodzi o kozaków, to pewne poruszenie w Gdańsku można było odczuć po występie Terrazzino. Po pierwsze pomocnik dał swojej ekipie trzy punkty. Po drugie działo się to wszystko w dramatycznych okolicznościach. Po trzecie kibice Lechii mogą mieć delikatną nadzieję, że w końcu doczekali się sensownej dziesiątki w klubie.
To pozycja w Gdańsku niemal przeklęta. Powrót Mili był nieudany, Wiśniewski miał problemy z konkretami, Saief rozczarowywał, Wolski jak to Wolski, często się leczył. Żeby znaleźć mocną dziesiątkę trzeba się chyba cofnąć do czasów Razacka, a i on wędrował przecież po całym boisku, trudno go uznać za klasową dychę.
Terrazzino ma papiery, by to wszystko odczarować. Ponad 70 meczów w 1. Bundeslidze, ponad 130 w 2. Bundeslidze. Grać w piłkę potrafi. I tak jak jest zdecydowanie za wcześnie, by po jednym udanym meczu go cholernie mocno chwalić, tak kibice Lechii mogą z większym optymizmem obserwować sytuację na tej pozycji. A to w ostatnich latach już i tak dużo.
CZYTAJ TAKŻE:
- Mahir Emreli – po kogo sięga Legia?
- Kryzys Legii w pucharach i lidze – jak to wygląda w innych klubach?
Fot. FotoPyk