Gdybyśmy teraz mieli porozmawiać z Hubertem Hurkaczem na temat dzisiejszego meczu, powiedzielibyśmy mu: chłopie, Halloween było w zeszłym tygodniu. Bo to, co zafundował nam Polak, nadaje się na fabułę horroru. Radosny początek, później dramatyczny zwrot akcji, ale na szczęście wszystko dobrze się skończyło – choć można było zacząć w to wątpić. W każdym razie, po emocjonującym spotkaniu Polak wygrał z Jamesem Duckworthem, awansował do półfinału turnieju Masters w Paryżu, ale co najważniejsze – zapewnił sobie udział w zawodach ATP Finals w Turynie! Dzięki temu zwycięstwu dwójka naszych reprezentantów zagra pierwszy raz w historii tej prestiżowej imprezy.
Czy można było obawiać się czegokolwiek przed tym meczem? I tak, i nie. Przeciwnikiem Polaka był James Duckworth. Z jednej strony, Australijczyk to tenisista z drugiego szeregu. W tym sezonie zajmował 51 pozycję w rankingu ATP – najwyższą w historii swoich występów. Obecnie zaś plasuje się cztery oczka niżej. Ponadto Duckworth to zawodnik, którego Jose Mourinho mógłby określić mianem „zero tituli”. I to zarówno w grze pojedynczej, jak i w deblu. Przynajmniej, jeżeli chodzi o cykl ATP Tour. Nie lepiej wiodło mu się do tej pory w wielkich szlemach, w których – poza dwoma występami w Australian Open – nie przechodził pierwszej rundy. O ile w ogóle zdołał awansować do głównej drabinki turnieju.
Owszem, James regularnie wygrywa w zawodach serii Challenger, jednak dajcie spokój – to tenisowa druga liga. Pierwsza dziesiątka rankingu ATP wręcz nie ma prawa w nich startować. A skoro już jesteśmy przy elicie, Duckworth posiada bilans 5-27 z zawodnikami, którzy kiedykolwiek znaleźli się w TOP10 rankingu ATP. Przy czym słowo „kiedykolwiek” jest istotne, gdyż jego przeciwnicy nie znajdowali się tam, kiedy akurat z nimi wygrywał. Przed Hubertem, który byłby pierwszym tak cennym skalpem w karierze Australijczyka, zapowiadał się przyjemny dzień w pracy.
ZAŁÓŻ KONTO W FUKSIARZ.PL I POSTAW NA SIEBIE!
Ale pewne aspekty przed ćwierćfinałem turnieju ATP Masters 1000 mogły być niepokojące. Po pierwsze, Australijczyk w tym sezonie znajduje się w życiowej formie. W Paryżu zdołał w pierwszej rundzie wygrać bardzo solidnym Roberto Bautistą-Agutem. Natomiast sam Polak wczoraj męczył się z Dominikiem Koepferem – tenisistą, który tak jak Duckworth plasuje się w szóstej dziesiątce rankingu ATP. Chociaż Polak opuszczał kort jako zwycięzca, to jednak długo nie mógł wejść w mecz, grając bardzo niedokładnie i popełniając sporo błędów. Mieliśmy tylko nadzieję, że presja związana z dzisiejszym meczem, w którym ważyły się losy awansu Polaka do ATP Finals, nie zwiąże mu nóg na korcie. Nie na takim etapie jego kariery.
Pierwszy set nie zapowiadał emocji
Na szczęście tym razem Hurkacz rozpoczął mecz bardzo spokojnie. Choć nie zdołał przełamać rywala w pierwszym gemie, to doprowadził w nim do wyrównania 40:40, a przy własnym podaniu nie dał szans Australijczykowi. Duckworth był bardzo ruchliwy na korcie i prezentował dość efektowny styl. Często schodził do siatki i zmieniał tempo gry. Pozostawało zatem pytanie, kiedy Hubi odczyta swojego rywala na tyle, by urwać mu punkty. Serwis stanowił atut Polaka, lecz co jeszcze ważniejsze – nasz rodak bardzo dobrze radził sobie na returnie. Wreszcie w piątym gemie świetnym slicem przełamał rywala.
Od tego momentu na korcie dominował tylko jeden zawodnik. Dyktowanie warunków w meczu jeszcze bardziej cieszyło po wczorajszym meczu z Koepferem. Teraz w tenisie Polaka funkcjonowało wszystko, zarówno pod względem technicznym, jak i mentalnym. Duckworth nie miał nic do powiedzenia, a kiedy tylko próbował bardziej zaryzykować, grając piłki przelatujące nisko nad siatką, te nie przechodziły na połowę Hurkacza. Australijczyk miał swoje momenty w secie, jednak na tak dysponowanego Huberta momenty to było stanowczo za mało. Pierwsza partia zakończyła się wynikiem 6:2 dla naszego tenisisty.
Nerwy na własne życzenie
Wprawdzie Duckworth dobrze wszedł w drugą partię, lecz nie spodziewaliśmy się jego cudownego powrotu. W pierwszym secie Hubert stłamsił rywala własnym serwisem, wykręcając ponad siedemdziesięcioprocentową skuteczność w tym elemencie. W dodatku podopieczny Craiga Boyntona dostrzegł poważny mankament w grze swojego rywala. Australijczyk zupełnie nie radził sobie z piłkami zagrywanymi na swój backhand. Do tego doszła przewaga warunków fizycznych Polaka. Duckworth kilka razy przyciągał Polaka do siatki, po czym starał się go lobować. Wtedy Hubert wyciągał swoje ramię mniej więcej na wysokość drugiego piętra, dosłownie bombardując kort uderzeniami znad głowy.
Lecz w drugim secie Australijczyk wykrzesał z siebie maksimum możliwości, przez co partia zrobiła się bardziej wyrównana. W dodatku przy 3:2 dla Duckwortha Hurkacz popełnił fatalne w skutkach błędy. Nieźle serwował i w zamian otrzymał dziecinnie łatwe skończenia zagrania przy siatce. Tymczasem dwa razy z rzędu wrocławianin wpakował piłkę w siatkę. Trudno powiedzieć, czy było to chwilowe rozkojarzenie, ale Hubert dał się przełamać w na własne życzenie. Z tym, że już w następnym gemie sam zdobył break pointa udowadniając, że poprzedni gem był tylko wypadkiem przy pracy. Szkoda o tyle, że mógł tę drugą partię wygrać znacznie łatwiej, a tak wszystko sprowadziło się do tie breaka. Biorąc pod uwagę to, co widzieliśmy na korcie, spodziewaliśmy się łatwego zwycięstwa Polaka.
I szczerze, sami nie wiemy co odwaliło się na początku dogrywki, bo to była masakra. Lecz niestety, to nie Hubert był jej autorem. Polak, którego za jakość serwisu można było tylko chwalić, w decydującym momencie dwa razy przegrał swoje podanie. Kiedy do tego Duckworth wygrał własne piłki, dosłownie w kilka chwil zrobiło się 4:0 dla Australijczyka. Hurkacz starał się, walczył, jednak tak gigantycznej straty odrobić nie zdołał. W ten sposób sensacyjnie i na własne życzenie Polak sam narobił sobie kłopotów. Mogła być z tego dość łatwa wygrana 2:0 w setach, a szykowała się nerwówka.
Bilet do Turynu
Kolejny raz wszystko sprowadziło się do psychiki. Jak zareaguje nasz rodak po tym, jak wypuścił z rąk pewne zwycięstwo? Czy powrócą stare demony, czy jednak utrzyma nerwy na wodzy?
Hubi ponownie błyszczał serwisem, łatwo wygrywając swoje podania. W dodatku zauważył, że Australijczyk ma kłopoty ze smeczami, co było spowodowane prawdopodobnie oświetleniem hali. Polak skrzętnie wykorzystywał ten niuans. Lecz przełamać swojego przeciwnika nie mógł. Choć przy pierwszym podaniu Duckwortha był tego blisko, to rywal za każdym razem urywał się ze stryczka.
Jednak James również wydawał się oszczędzać siły wyłącznie na własne podania. Tak jakby kolejny raz liczył na rozstrzygnięcie w tie breaku. Każdy kolejny gem trwał bardzo krótko i rozgrywany był pod dyktando serwującego. Po tym co widzieliśmy w dogrywce drugiego seta, taki scenariusz zaczął nas lekko niepokoić. Duckworth nie miał nic do stracenia, w Paryżu i tak osiągnął wynik ponad stan. Zaś Hubert grał o pewne miejsce w finałach ATP. W przypadku porażki, czekała go podróż na turniej do Sztokholmu, gdzie stuprocentową pewność udziału w ATP Finals dawałoby mu tylko zwycięstwo.
Tymczasem Hubertowi najwyraźniej mało było emocji. Przy stanie 5:5 w gemach wygrywał 40:0. Wydawało się, że to będzie kolejny gem bez historii. Ale Polak zaczął grać pasywnie, oddał inicjatywę i dopuścił rywala do stanu 40:40. Ostatecznie Hurkacz obronił serwis, kończąc go genialnym passing shotem, po czym… pokazał palcem na swoją skroń dając do zrozumienia, że jego nerwy są utrzymane na wodzy.
I udowodnił to. Cholera, zdołał przyprawić nas kilka razy o stan przedzawałowy, ale ostatecznie wyszło na jego. Hubert tak jakby uśpił wszystkich, na czele z Australijczykiem, przez cały set dając rywalowi do zrozumienia, że również będzie chciał rozstrzygnąć partię w tie breaku. Tymczasem prowadził 6:5 i teraz to on mógł zaryzykować. Grał agresywnie, nie bał się zejść do siatki i – tak jak w pierwszym secie – wręcz stłamsił Duckwortha swoją fizycznością. Będący pod presją Australijczyk po prostu się pogubił. Sam starał się atakować przy siatce, ale nic z tego nie wyszło. Polak wygrał trzecią piłkę setową i zapewnił sobie półfinał imprezy w Paryżu, w którym zagra z samym Novakiem Djokovićem.
Ale co jeszcze ważniejsze, Hurkacz wywalczył sobie pewny udział w ATP Finals, które wystartują już 14 listopada w Turynie. Pierwszy raz w historii wyślemy na tak prestiżowe zawody dwójkę naszych tenisistów. Wśród kobiet będzie nas reprezentować oczywiście Iga Świątek. To gigantyczny sukces polskiego tenisa. A połowa tego osiągnięcia należy do Hurkacza.
Hubert Hurkacz – James Duckworth 2:1 (6:2, 6:7, 7:5)
Fot. Newspix