Ciepły majowy dzień, tak typowy dla miasta, jakim jest Werona. Kończy się 38. kolejka Serie B, piłkarze Chievo schodzą z murawy uśmiechnięci, mają ku temu powody, w końcu wygrali 3:0 z Ascoli Calcio i zajęli przyzwoite ósme miejsce w ligowej tabeli. Pewnie gdyby nie pandemia i związane z nią restrykcje, zostaliby na boisku dłużej, by podziękować kibicom za doping. Zawodnicy wraz ze sztabem mogą myśleć, że nic straconego, spotkają się z nimi przecież w końcówce sierpnia wraz ze startem nowego sezonu. Nikt z nich nie mógł wtedy przypuszczać, że za mniej niż pół roku ich klub przestanie istnieć.
Ponoć przemierzając alejki Werony, nie sposób się w niej nie zakochać. Miejscowość przed wiekami na cały świat rozsławił zresztą nie byle kto, tylko sam William Szekspir za sprawą jednego ze swoich najbardziej znanych poematów. Mowa – rzecz jasna – o tragiczno-romantycznej historii Romea i Julii. Jeśli jednak przyjrzymy się piłkarskim okiem historii Werony, dostrzeżemy w niej dwa rywalizujące ze sobą kluby. Pierwszym jest występujący aktualnie w Serie A Hellas, a tuż obok było Chievo.
No właśnie – było. Ponieważ – jak w powieści Szekspira – romantyczna historia skończyła się tragicznie. Ale po kolei.
Chievo Werona – „Latające Osły”
Na wstępie należy stanowczo zaznaczyć, że samo powstanie takiego klubu jak Chievo, nie ma zbyt wiele wspólnego z czymś, co możemy skojarzyć z romantyczną historią. Ba! Powiedzieć, że Chievo było tym mniej popularnym klubem w Weronie, to jak nic nie powiedzieć. Praktycznie do lat 80. każdy o zdrowych zmysłach wymieniając drużyny piłkarskie z tego regionu, zatrzymałby się na Vicenzie i przede wszystkim na Hellasie. To w końcu popularna Hellada została założona już w 1903 roku. Do tego prędko stali się profesjonalną i szanowaną marką we Włoszech, a działo się to w czasie, gdy ich rywale zza miedzy pałętali się gdzieś po niższych ligach. Można to spuentować anegdotą, z której zasłynął swego czasu Carlos Tevez, mówiąc, że grał w Manchesterze (United) przez dwa lata i nie wiedział, że w tym mieście jest drugi klub (City). Dokładnie tak samo było w tym przypadku. Dla kibiców liczył się Hellas. Chievo było wyłącznie biednym kuzynem.
W dodatku tym niezwykle irytującym.
Bo jak inaczej nazwać lokalnego rywala, który próbuje ukraść twoją historię? Wszystko zaczęło się od dnia, w którym klub założony formalnie w 1929 roku i na co dzień posługujący się biało-niebieskimi barwami, zostaje kupiony przez pewną firmę. Nie jest to podmiot związany z żadną bliskowschodnią rodziną królewską, jak ma to często miejsce w dzisiejszych czasach, a najlepszym przykładem obecnie jest Newcastle United. Ot, zwyczajna marka zajmująca się produkcją i sprzedażą wyrobów cukierniczych. Jej właścicielem jest Luca Campedelli, który przejmuje stery w Chievo i staje się twarzą tej marki na najbliższe 30 lat. Wszystko dzieje się w 1986, czyli równo rok po tym, jak pierwsze i jak na razie ostatnie scudetto powędrowało do Hellasu. Niby normalna transakcja, miejscowy rywal się profesjonalizuje, zwykle taka wewnątrzmiejska rywalizacja podnosi status miasta na piłkarskiej mapie kraju. Wiecie, różne barwy, tradycje, idee. W tym wypadku było jednak nieco inaczej, pan Campedelli postanowił mocno namieszać.
Wraz z kupnem klubu postanowił zmienić tradycyjne biało-niebieskie trykoty na… żółto-niebieskie. Nie byłoby w tym nic dziwnego, gdyby nie to, że do tej pory w Weronie te kolory utożsamiano z Hellasem. Kibice Hellady natychmiast zwrócili uwagę na poniższy pstryczek w nos i wyrazili głośne oburzenie. W odpowiedzi usłyszeli jedynie, że ich ukochana drużyna nie ma wyłączności na przywdziewanie takich barw. Jak łatwo można się domyślić, spowodowało to spore niezadowolenie, niecodziennie przecież jakiś klub bezpośrednio „pożycza” sobie coś tak utożsamianego z lokalnym rywalem. Jakby tego było mało, ekipa sponsorowana przez firmę cukierniczą postanowiła wprowadzić się na Stadio Marcantonio Bentegodi, czyli stadion – tak, dokładnie – Hellasu. Do tego momentu „oficjalnym” przeciwnikiem, z którym najstarszy klub w Weronie rozgrywał derby, była Vicenza. A Chievo ledwie zaczęło występować na poziomie Serie C2 i już stało się prawdziwym wrogiem. Mimo że dzieliła ich przepaść. Nienawiść między kibicami obu klubów jednak stale rosła.
Pewnym szczytem złośliwość ze strony Campedelliego względem Hellasu, była zmiana herbu Chievo, do której doszło w 1990 roku. Klasyczna odznaka została zastąpiona wizerunkiem średniowiecznego księcia Cangrande I della Scala. Problem w tym, że jest to symbol tradycyjnie kojarzony z rywalami z miasta. Reakcja kibiców Hellasu mogła być tylko jedna. To oznaczało wojnę.
NAJWIĘKSZY SUKCES WERONY – MISTRZOSTWO HELLASU Z 1985 ROKU [HISTORIA]
Fani Hellasu mogli poczuć się prawdziwym Williamem Wilsonem ze słynnego opowiadania Edgara Allana Poego, Postacią, której ktoś postanowił ukraść tożsamość, doprowadzając ją tym do szaleństwa. Wtedy też w Weronie wrogo nastawieni sympatycy Hellady przypadkiem stworzyli przydomek lokalnym wrogom. Wywiesili oni bowiem na jednym z meczów transparent „Prędzej osły zaczną latać, niż wy awansujecie do Serie A”. A jakże – po tym, gdy w 2001 roku Chievo zakończyło rozgrywki Serie B na trzecim miejscu i dostało się do najwyższej klasy rozgrywkowej, kibice podkradli również ten przydomek. „Latające Osły” w fanowskiej nomenklaturze przetrwały do dziś.
Sergio Pellissier – więcej niż piłkarz
Chievo od czasu awansu do włoskiej elity występowało w niej – z drobną przerwą na sezon 2007/08 – aż do roku 2019. W tym czasie potrafili nawet załapać się do eliminacji Pucharu UEFA, jednak tam już w pierwszej rundzie dali się zaskoczyć Crvenie Zvezdzie. Następne podejście do rozgrywek międzynarodowych mieli w 2007 roku, kiedy najpierw w eliminacjach Champions League nie dali rady Lewskiemu Sofia, a później jako spadochroniarz z el. LM mieli ponownie szansę pograć trochę w Pucharze UEFA, lecz drugi raz nie skorzystali z tej okazji. Tym razem przeciwnikiem nie do przejścia była portugalska Braga.
W ciągu tych dwóch dekad od awansu, barwy drużyny Luci Campedelliego przywdziewało wielu niezłych piłkarzy. Jednak wśród nich jest jedna postać, której nie sposób nie wyróżnić. Wręcz niesamowite wydaje się to, że debiutował w pierwszym składzie „Latających Osłów” już w roku 2000, a karierę kończył 19 lat później. Poza rocznym wypożyczeniem do SPAL na sezon 2001/02 wiernie trwał w dobrych i złych chwilach przy swoim klubie. Przeżył nieudane eliminacje europejskich pucharów, a także spadek do Serie B, gdzie jako prawdziwy lider poprowadził swój zespół do błyskawicznego awansu. W ciągu ostatnich dwóch dekad kiedy mówiłeś Chievo – myślałeś Sergio Pellissier.
Pomocnik od zawsze podkreślał swoje przywiązanie miasta, swoją przygodę zakończył z astronomicznym wręcz wynikiem 619 meczów, 165 goli oraz 38 asyst we wszystkich rozgrywkach, co czyni go jednym z najbardziej lojalnych zawodników w dziejach. To właśnie on stał się kluczową postacią, gdy…
Chievo Werona – historia upadku
…gdy wszystko zaczęło się sypać. Pellissier zakończył piłkarską karierę w 2019 roku, kiedy jego ukochany klub zapewnił sobie bezpieczne utrzymanie w Serie A. Wynik ten był niejako ponad stan. Kadrowo Chievo prezentowało się bardzo przeciętnie, zmieniało trenerów jak rękawiczki, a z gabinetów szefostwa nie można było usłyszeć, że przyszłość miała malować się dla nich w lepszych barwach. Wynikało to z tego, że Paulani, firma prezesa Campadelliego, zaczęła przechodzić przez lekki kryzys. A winne temu były m.in…jaja. Zgodnie z nową kampanią na rzecz praw zwierząt potępiono stanowczo wszelkie spółki, które traktowały zwierzęta w sposób niehumanitarny. Dotyczyło to np. kupowania jaj kur z chowu klatkowego. A tak się składało, że Paulani SA korzystało głównie z takich jaj, przerzucenie się na towar bardziej ekologiczny oznaczało spore koszty. Ponadto wkrótce miały przyjść trudne czasy naznaczone pandemicznym lockdownem.
Nie to jednak miało być głównym powodem pozbycia się przez Luce Campadelliego swojego klubu. Miało być nim zwykłe znudzenie. Prezes przestał się emocjonować spotkaniami z udziałem jego drużyny. W środowisku nazywany był nawet „człowiekiem z najsmutniejszą twarzą w Serie A”. Skutkiem niknącego zainteresowania właściciela był spadek z ligi w sezonie 2019/2020 oraz rosnące zobowiązania wobec różnych podmiotów, w tym włoskiego fiskusa. Chievo spadało więc nie wzbudzając większych emocji, nikt raczej za nimi nie płakał. „Latającym Osłom” podcięto skrzydła, a wokół nich pojawiały się poważne znaki zapytania. Campadelli miał sprzedać klub, lecz nie mógł znaleźć chętnych. Gdy parę miesięcy temu stwierdził, że ma dość, po prostu spakował walizki i zostawił zespół sam sobie. Wtedy do gry ponownie wszedł Sergio Pellissier, który na własną rękę próbował ratować Chievo, ale nic już nie dało się zrobić.
„Niestety, dzisiaj historia tego klubu, który dał mi tak wiele, dobiegła końca. To jeden z najsmutniejszych dni w moim życiu. Próbowałem z całych sił i naprawdę miałem nadzieję, że będę kontynuował tę fantastyczną historię, to byłoby cudowne. Niestety nie mogłem tego zrobić. Myślałem, że w tym mieście i regionie jest więcej osób gotowych do wzmocnienia i ochrony piłki nożnej, ale tak nie było” – napisał na Instagramie były piłkarz.
Włoski fiskus zniwelował wszystkie znaki zapytania. Wyrok był jeden: degradacja.
– Nie poddaję się, to jeszcze nie koniec – powiedział Pellissier tuż po usłyszeniu decyzji. – Staram się dla Chievo. Nie mogę się poddać w obliczu trudności.
Co dalej z Chievo Werona?
Dzisiaj Chievo formalnie już nie istnieje. Z gruzów tego zespołu Sergio Pellissier stworzył FC Chievo 1929, lecz tu wkroczył ponownie Luca Campadelli, który zastrzegł, że nazwa „Chievo” jest jego prywatną własnością oraz znakiem towarowym. Wobec tego zmieniono nazwę na FC Clivense i w Weronie buduje się wszystko od nowa. Od najniższego, dziewiątego poziomu rozgrywkowego, ponieważ włoska federacja odrzuciła wnioski o możliwość reaktywacji zespołu od Serie D (czwarty poziom), jak to było w przypadku np. Parmy.
ATALANTA POKONA MANCHESTER UNITED? ZAGRAJ W FUKSIARZU PO KURSIE 2,65!
Sergio Pellissier stał się nowym właścicielem i ciągle toczy boje o powrót do starej nazwy. Były piłkarz robi wszystko, co w jego mocy.
„Stworzyłem nowy klub z niczego. Pracuję nad tym na pełny etat. Szukam odpowiednich towarzyszy do tej przygody, gotowych w to uwierzyć, a nawet zainwestować w to pieniądze. Nie jest łatwo w 2021 roku, ale jest kilku entuzjastów, którzy wierzą w model zdrowego społeczeństwa. Zgłosiliśmy nazwę FC Clivense. Koszula jest biało-niebieska jak ta z czasów wczesnego Chievo. Chcemy odzyskać tego ducha.”
– Zaangażować byłego prezydenta Lucę Campadelliego? Nie, dla mnie to zamknięty rozdział. Po odejściu z futbolu próbowałem zostać dyrektorem sportowym mojego Chievo, ale to się nie udało. Zderzyłem się z kilkoma dyrektorami. Nie ma powrotu – w ten sposób komentuje obecną sytuację jej główny bohater. Jego drużyna lideruje obecnie w swojej grupie Terza Categoria.
Chievo oficjalnie już nie istnieje, ale gdzieś tam, na najniższym poziomie, ziarno zostało zasiane. Kto wie, może ta historia jeszcze dobrze się skończy? Może okaże się, że jednak miłość jednego człowieka wystarczy, żeby tchnąć ducha w tej projekt i za kilka lat zobaczymy ponownie „Latające Osły” we włoskiej elicie.
Arkadiusz Bogucki – Radio GOL i Serie A Polonia
Fot. newspix.pl
Czytaj także: