Reklama

Weston z Dzikiego Zachodu

Szymon Janczyk

Autor:Szymon Janczyk

06 stycznia 2021, 11:52 • 13 min czytania 5 komentarzy

Przez lata w świecie koszykarskim panowała stereotypowa opinia, że „biali nie potrafią skakać”. Nie było przecież przypadkiem, że największe gwiazdy NBA miały raczej ciemniejszą niż jasną karnację. Podobną opinię w świecie futbolu mieli amerykańscy piłkarze. Tam, gdzie na piłkę mówią soccer, nie mogli przecież hodować następców Pelego i Maradony. A wyjątki? Były, ale tylko potwierdzały regułę. To stwierdzenie powoli będzie jednak reliktem przeszłości. W ostatnich latach coraz więcej mówi się o postępie piłki w Stanach Zjednoczonych, który poświadczają swoją klasą Christian Pulisic, Sergino Dest czy Giovanni Reyna. Oraz Weston McKennie, który przekonał do siebie samego Andreę Pirlo.

Weston z Dzikiego Zachodu

Il texano, piszą o nim Włosi. Reprezentant USA trafił pod skrzydła jednego z najwybitniejszych pomocników w historii futbolu, a to zawsze wymagająca szkoła. Zwłaszcza że McKennie najlepiej czuje się, operując przed linią defensywy. Czyli tam, gdzie przed laty rządził Il professore. Ale to surowe oko Pirlo jako pierwsze zauważyło, że Amerykanin idealnie wpasuje się w to, czego on sam będzie wymagał od Juventusu. Szybkiej, odważnej i agresywnej gry.

I tak, jak niespodziewanie Weston McKennie został piłkarzem, tak samo zaskoczył w Turynie, szybko wbijając do głów kibiców swoje nazwisko.

Zaczęło się od wojska

Skąd stwierdzenie, że kariera Amerykanina zaczęła się niespodziewanie? Bo w dzieciństwie stawiał na coś bardziej lokalnego. Futbol amerykański. Los jednak skierował jego rodzinę do Europy, a konkretniej w okolice Kaiserslautern. Jak trafić z dalekiego Teksasu za zachodnią stronę Odry? Najprościej z batalionem żołnierzy, wśród których znalazł się ojciec Westona. Wspólnie z rodziną stwierdził, że nie ma co się pchać na zimną i smutną Alaskę, kiedy jest okazja spędzić kilka lat w bardziej cywilizowanych warunkach. W ten sposób zaczęło się domino zbiegów okoliczności, które pchnęło młodziaka do przerzucenia się na bardziej okrągłą piłkę.

Zacząłem grać w futbol amerykański, kiedy miałem cztery lata. Po przenosinach do Niemiec był jednak problem, żeby znaleźć klub, który prowadzi treningi dla mojej grupy wiekowej. Znalazł się jednak zespół piłkarski, więc żeby coś robić, postawiłem na “soccer” – mówił sam zainteresowany.

Reklama

Pamiętam, że kopaliśmy w gronie chłopaków 16-, czy nawet 20-letnich. Było też dwóch Amerykanów, jeden 14-letni, drugi miał zaledwie 5 lat. Ale kiedy zobaczyłem go z piłką przy nodze, od razu stwierdziłem, że jest niezły. To był Weston. Zapytałem jego starszego brata: dlaczego nie przyprowadzisz do nas? Mamy grupę dzieciaków w jego wieku – tak widział to z kolei David Muller, pierwszy trener Westona.

JUVENUS WYGRA Z MILANEM? KURS 2.56 W TOTOLOTKU!

Jak się okazało, nie była to zła decyzja. A McKennie zdał sobie sprawę niemal od razu.

W pierwszym meczu dla Phoenix Otterbach strzelił osiem bramek. Zaczęliśmy przesuwać go do starszych kategorii wiekowych. Grał z dwa lata starszymi chłopcami. Dopóki był z nami, nie przegraliśmy meczu – wspomina Muller.

Kiedy ojciec skończył służbę, McKennie wrócili do Teksasu. Weston na tyle polubił piłkę, że zapisał się do akademii FC Dallas. Zaczął także na powrót ćwiczyć futbol amerykański, więc jego weekendy bywały szalone. Opowiadał w wywiadach, że jego mama woziła w bagażniku strój futbolisty, bo czasami trzeba było jechać z jednego meczu na drugi. Ostatecznie znów wygrała jednak okrąglejsza z futbolówek. Być może dlatego, że skoro już dostał się do Dallas, to głupio byłoby wypuścić taką szansę z rąk.

Bo bycie w akademii FC Dallas to w amerykańskich warunkach bardzo duża sztuka.

Dallas, szkoła dla elity

Mało osób zdaje sobie sprawę z tego, że jest to najlepsza akademia piłkarska w USA ze świetnymi warunkami do nauki i treningu. To stąd najłatwiej dostać się do MLS, ligi zawodowej lub ligi uniwersyteckiej. Zespoły z NCAA najchętniej sięgają właśnie po zawodników z młodzieżówek FC Dallas. Sam McKennie również miał zaproponowane stypendium przez University of Virginia. Z pewnością dostałby też szansę w pierwszym zespole, ale on miał już w głowie plan przenosin do Europy. Obok Christiana Pulisicia był to pierwszy poważny przypadek amerykańskiego piłkarza, który przeniósł się do Europy. W przypadku Westona jest o tyle ważniejsze, że to pierwszy przypadek na taką skalę, ale z akademii Major League Soccer. Można mówić wiele o Westonie, ale wszystko sprowadza się do najlepszej akademii w USA. Bez niej o tak duży sukces byłoby mu zdecydowanie trudniej – tłumaczy nam Kasia Przepiórka z portalu “amerykanskapilka.pl”

Reklama

W Teksasie wymyślili sobie, że najłatwiejszym sposobem na stałą obecność w czołówce MLS i prowadzenie dochodowego biznesu, jest wychowanie sobie drużyny. “Dziwacy” – pomyśleli pewnie w tym momencie prezesi wielu polskich klubów. Ale ci dziwacy mieli rację.

McKennie, Ronaldo i Morata we włoskiej wersji mema „o, pisiont groszy”

Swego czasu akademia z prawdziwego zdarzenia stała się jednym z podstawowych wymogów dostania się do MLS. Na szczęście kluby nie potraktowały tego jako zła koniecznego, a FC Dallas dostrzegli w tym sposób na nowe rozdanie w historii drużyny i filozofię, której chcą się trzymać. W przypadku drużyny z Teksasu to pierwszy zespół ma grać jak drużyny z akademii, nie na odwrót. Młodzieżówki FC Dallas zdominowały system rozgrywek pod szyldem Piłkarskiej Federacji Piłkarskiej w USA. Przy specyfice U.S. Soccer Development Aacdemy jest to niezwykle trudne, ale tej drużynie się to udało. I trzeba jasno powiedzieć, że jednym z liderów był właśnie Weston McKennie, który dwa lata z rzędu poprowadził swój zespół do mistrzostwa USSDA. W 2015 roku w kategorii U-15/16, rok później w kategorii U-17/18 – mówi Przepiórka.

– Był to też rok, w którym pierwszy raz w historii w dwóch najważniejszych rocznikach mistrzostwo zdobyły drużyny FC Dallas. Nikt wcześniej tego nie dokonał. McKennie w materiale, który podsumowywał ten sukces, mówił o tym, jak ważna dla niego była wiara i zaufanie trenerów oraz kolegów z zespołu, czego wcześniej zbyt często w swoim życiu nie doświadczył. Gdyby nie praca i rozwój w akademii FC Dallas, Weston McKennie nie zostałbym najlepszym piłkarzem konferencji w roku 2016, nie mówiąc już o tym, że nie przeniósłby się do Europy. Już młodzieżówkach było widać, jak ważnym zawodnikiem w środku pola był Amerykanin – rozwija temat nasza ekspert.

I choć dla samego zainteresowanego szokiem było to, że zainteresował się nim klub z Bundesligi, to taka ścieżka kariery juniorskiej po prostu wróżyła mu sukces.

Obrońca, pomocnik, napastnik

McKennie szybko zdecydował się na powrót do Niemiec, bo zawsze o tym marzył. W Schalke 04 Gelsenkirchen znów poprowadził drużynę do gry o medale młodzieżowych mistrzostw kraju i w tym samym sezonie, w którym wylądował w Zagłębiu Ruhry, doczekał się debiutu w pierwszym zespole. Ledwie kilka miesięcy później był już podstawowym piłkarzem niemieckiej drużyny. A trzeba wiedzieć, że Schalke nie było wtedy tym, czym jest teraz. W premierowym sezonie w Bundeslidze McKennie zawiesił na szyi medal tych rozgrywek. Do zespołu wprowadzał go Domenico Tedesco.

Zawsze dawał z siebie 100%, niezależnie z kim grał i na jakiej pozycji występował. Przede wszystkim był szybki, silny fizycznie. Do tego dobrze grał głową, potrafił utrzymać się przy piłce, świetnie naciskał na rywali – wspominał podopiecznego na łamach “La Gazzetty dello Sport”.

U Tedesco bywało różnie. Z jednej strony świetnie, bo to wtedy McKennie zadebiutował w Lidze Mistrzów, strzelając zresztą bramkę już w drugim spotkaniu. Ale też dziwnie, bo trener tak ochoczo korzystał z wielofunkcyjności Westona, że Amerykanin zwiedzał pozycje za pozycją. Wypadł stoper? Super, West tam zagra. Prawy pomocnik? Upchniemy. Napastnik? Też się zdarzyło. Wyglądało to trochę absurdalnie i sam zainteresowany, mimo że nigdy nie sprzeciwił się trenerowi, nie był zadowolony z życia boiskowego nomada.

Zagram wszędzie, byle nie w bramce – żartował reprezentant USA, ale po chwili poważniał. – To dobrze grać wszędzie, być użytecznym. Druga strona jest jednak taka, że chcę być dobry na wielu pozycjach, a wybitny na jednej. Chcę grać dlatego, że jestem najlepszy na swojej pozycji, a nie dlatego, że trzeba się gdzieś dopasować.

MILAN LEPSZY OD JUVENTUSU? KURS 2.95 W TOTALBET!

Marcin Borzęcki, ekspert TVP Sport od Bundesligi i kibic Schalke, także zauważa, że ta wędrówka nie służyła McKenniemu. – Zespół zyskiwał na jego elastyczności, bo grał i w obronie, i w pomocy, i na wahadle, a przez fragment meczu derbowego biegał nawet na szpicy, ale on sam docelowo na tym tracił – bo był tak naprawdę zapchajdziurą. Mnie zawsze wydawało się, że najlepiej byłoby mu na pozycji „ósemki”, takiego – znanego z Football Managera – „pomocnika długodystanowca”. Bo jego walory to były przede wszystkim walory fizyczne i mentalne.

Podobnego zdania był David Wagner, któremu wciąż zdarzało się zmieniać Westonowi pozycję, jednak punkt wyjściowy był dla niego oczywisty. – To środkowy pomocnik, który może pełnić rolę box to box. To, że gra na wielu pozycjach, pokazuje jego mądrość taktyczną. Natomiast dla mnie to jest 6/8. Wyżej bym go nie ustawiał, bo mógłby się jeszcze poprawić w grze na małej przestrzeni. Ma za to gen walki, który zawsze chciałbyś widzieć u piłkarza – mówił szkoleniowiec w rozmowie z “The Athletic”.

Faktycznie, liczby ofensywne Westona nigdy nie powalały. Ani gdy patrzymy na podstawy: gole i asysty, ani gdy zerkamy głębiej, na dryblingi, czy kreowane sytuacje. Było solidnie, ale raczej nic ponadto. – Piłka może i mu nigdy nie przeszkadzała, ale daleko było mu do zaawansowania technicznego choćby Suata Serdara czy Amine Harita. Zdarzały mu się głupie błędy, futbolówka czasem odskoczyła, ale nawet jeśli to nadrabiał zadziornością. Niezwykle wybiegany, zawsze ze spodenkami upaćkanymi od robienia wślizgów, dynamiczny i całkiem silny. A już najmocniejszym jego atutem był od zawsze wyskok. Żaden z McKenniego wieżowiec, ale z łatwością wygrywał pojedynki główkowe, strzelił w ten sposób parę goli. Sprężyny w nogach – stwierdza Borzęcki.

Gra bez piłki i show z Barcą

Amerykanin – jak sami widzicie – miał sporo atutów. Natomiast jego transfer do Juventusu był szokiem. Był uznawany za talent, jednak nie za gwiazdę, jaką w Bundeslidze był Pulisic. Z racji tego, że i w defensywie liczby miał dobre, ale nie wybitne, powątpiewano, czy to zawodnik, jakiego potrzebuje zespół, który mierzy w wygraną w Lidze Mistrzów. Niewiele osób zauważało, że w tym dziwnym, postcovidowym sezonie, piłkarz, który jest silny, wybiegany i może zapełnić każdą lukę, jest potrzebny. Zwłaszcza gdy chcesz przy okazji odmłodzić drużynę. A i jako środkowy pomocnik McKennie niczym, poza nazwiskiem, nie ustępował swoim nowym kolegom z szatni.

Jego styl gry w defensywie opiera się o przewidywanie. Jako pomocnik miał bardzo dobre liczby: 2,3 przejęć na 90 minut (3. miejsce w rankingach), 7,7 nabyć futbolówki na 90 minut (9. miejsce w lidze). Jego przydatność w fazie pressingu da się zmierzyć liczbami, ale nie oddają one pełnego obrazu. Nawet w meczach, w których grał tuż przed linią obrony, był zawsze na czas, kiedy trzeba było wysoko naciskać na rywala. Może być piłkarzem, który pozwala zwiększyć agresywność drużyny i przenosić środek ciężkości. Nawet bez bezpośredniego odzyskiwania piłki, skutecznie przeszkadzając przeciwnikowi. Jego największe atuty związane są z szybką reakcją i mobilnością; Pirlo potrzebuje takiego zawodnika do realizowania swoich założeń – pisało przed transferem “L’Ultimo Uomo”.

Ruch bez piłki. Coś, co wielu osobom umyka, bo ciężko to dostrzec, jeśli nie śledzisz danego zawodnika przez 90 minut. Ciężko też znaleźć to w statystykach. Ale gdy zapytasz kogo trzeba, szybko to potwierdzi. – To zawodnik, który 90% swojej roboty wykonuje ruchem bez piłki, co daje nam sporo możliwości. Tak naprawdę jest prawie napastnikiem. To dziwnie brzmi, ale to, co robi, daje nam wiele opcji w ofensywie. Poza tym to trochę taki Jacek Góralski. Lubi wejść w kontakt, więc w zespołach, które chcą grać w piłkę, często ktoś taki się przydaje – tłumaczył Wojciech Szczęsny w “Foot Trucku”.

GOL MCKENNIEGO Z MILANEM – KURS 7.33 W EWINNER!

McKennie powtarza to, co widać było w Schalke: w wielu rubrykach statystycznych jest solidny, ale praktycznie w żadnej nie jest wybitny. Wśród piłkarzy Juventusu wyróżnia się w pressingach (153) oraz faulach (17), jednak w przełożeniu na ligę nie są to wyniki plasujące go w czołówce. Choć wszyscy zwracają uwagę na to, że Weston jest wszędzie, gdzie trzeba, to nawet średnia przebieganych kilometrów (9,68 na mecz) nie czyni z niego lidera w skali Serie A.

Nazwalibyśmy go „raiderem”. Miksem pomocnika i rozgrywającego. Takim, który biega, ale nie ponad potrzebę – czytamy w “LGdS”.

Potwierdza to sam Andrea Pirlo, który zwracał uwagę na to, jak McKennie “wypełnia przestrzenie” i czyta grę, dzięki czemu dokładnie wie, kiedy odebrać piłkę rywalowi. Właśnie dlatego Il professore tak szybko docenił McKenniego. Udany debiut, kilka innych solidnych spotkań i ni stąd, ni zowąd Amerykanin awansował z rangi “uzupełnienie” na “podstawowy zawodnik”. Teksańczyk kupił wszystkich tym, co zagrał przeciwko Barcelonie.

Przepiękny gol, świetna gra. “Gazzetta” wybrała go graczem meczu i uznała, że załapał się do “Ocean’s Eleven”. Kręgu tylko dla gwiazd. – Był wszędzie z piłką i bez niej. Nieźle jak na kogoś, kto nie ma doświadczenia na takim poziomie – pisał najpopularniejszy włoski dziennik sportowy.

Do tego dorzucił kilka równie solidnych występów w lidze.

  • Dwie asysty na 1:0 w meczach, które dały Juve sześć punktów
  • Gol na 1:1, który zapoczątkował powrót “Starej Damy”
  • Zabrane mu przez kolegów asysty z Atalantą i Parmą

W ten sposób przekonujesz do siebie wszystkich: trenera, kolegów i kibiców.

Polskie dziewczyny i autograf od Landona

Weston McKennie ma jeszcze jeden atut, zupełnie pozaboiskowy. Mianowicie jest… duszą towarzystwa. Wagner wspominał, że nigdy nie widział go bez uśmiechu na ustach. Potrafi też śmiać się z siebie. W “The Athletic” pomocnik opowiadał, jak głupią wpadkę zaliczył, gdy chciał nakręcić wideo pod wodą, ale nie upewnił się, że ma wodoodporny telefon. Szatnia zawsze potrzebuje takich “atmosfericiów”.

Bardzo fajny gość. Ale Amerykanie są prześmieszni, jak zaczynają mówić o piłce nożnej. Ostatnio gadaliśmy w przerwie meczu i mówi do De Ligta: jak outside back wychodzi… Ja mówię do niego: ty, a kto to jest outside back? No ten na boku obrony! – opowiadał Szczęsny w “Foot Trucku”.

McKennie w barwach USA

W tym samym odcinku Szczęsny zdradził, że McKennie miał… dwie polskie dziewczyny. Ale nie w tym samym czasie – jak słusznie podkreślił bramkarz naszej kadry. To zresztą nie są jedyne związki McKenniego z naszym krajem. Jego marzenie o grze w reprezentacji zaczęło się od zdobycia autografu Landona Donovana. A było to na meczu Polaków z USA w Kaiserslautern, w marcu 2006 roku.

Z takimi argumentami na miejscu PZPN zgłosilibyśmy się po jakiś ekwiwalent za wyszkolenie.

Wes jest przykładem gościa, który uwielbia życie. Dostarcza nam dużo śmiechu i wprowadza pozytywną atmosferę w drużynie – mówił “Guardianowi” Norbert Elgert, trener młodzieży w Schalke. – Niekończący się wulkan energii – dodawał Tab Ramos, trener kadry USA do lat 20. – Ktoś, kto tańczy w szatni, a chwilę później zasuwa na maksa na treningu – opisywał kolegę z szatni Nick Taitigue.

Prawdziwy skarb.

Od spaghetti westernów do spaghetti soccera

Historia Westona McKenniego na pewno jest inspirująca. Ale nie jest sielankowa. Bo chociaż pasję i zaangażowanie reprezentanta kraju doceniali ponoć nawet futboliści NFL, którzy obserwowali trening kadry w Cleveland, to Amerykanin wciąż ma przed sobą sporo pracy. Serie A to nie przelewki. Włoska prasa także. Po niej najłatwiej widać, jakie wahania formy towarzyszą 22-latkowi. Niedawno zgarniał same solidne noty: siódemka za ósemką, tytuły gracza meczu. Ostatnio zdarzały się już oceny z drugiej strony medalu: 5,5 czy “szóstka”, łatka najgorszego na boisku.

Wes popełnia błędy, wciąż się uczy. Zdaniem ekspertów z południa Europy, pokazał już, że na dziś nie może pełnić roli ofensywnej w zespole klasy Juventusu. Bo chociaż dobrze wypada, gdy wchodzi w pole karne z głębi pola, czy kiedy udziela się przy stałych fragmentach gry, to jednak trequartista jest w Italii magikiem piłki, wybitnym technikiem. McKennie ofensywne role pełni raczej w reprezentacji USA, gdzie mierzy się ze znacznie słabszymi rywalami. Stąd nie dziwi, że tylko jedna z 10 bramek i asyst w kadrze padła w meczach z rywalem z Europy. Natomiast nie zmienia to faktu, że jest liderem tej drużyny. Według Katarzyny Przepiórki – ważniejszym nawet od Pulisicia.

ASYSTA MCKENNIEGO Z MILANEM – KURS 4.50 W SUPERBET!

W klubie została mu raczej rola trybiku w maszynie.

Popełnia błędy, ale wciąż dorasta – skwitował jego grę Pirlo. Włosi obsadzają go w roli przyszłego Arturo Vidala. Amerykanin zapewne nigdy nie zostanie największą gwiazdą Juventusu. Natomiast bez problemu może zostać jego ważnym punktem na wiele lat. A już teraz mocno przyczynił się do tego, że Italia odważniej zerka w kierunku USA. Juventus już zagiął parol na Bryana Reynoldsa, który podobnie jak McKennie szkolił się w Dallas. Joe Tacopina, Amerykanin włoskiego pochodzenia i szef Venezii, także przewiduje, że kierunek włoski wkrótce stanie się bardzo popularny dla młodych talentów ze Stanów Zjednoczonych.

Czyżby czekała nas nowa moda? Włosi kiedyś ściągnęli z USA westerny, przerabiając je na swoją modłę. To zbyt dobrze im nie wyszło. Natomiast wyszukując na Dzikim Zachodzie perełki piłkarskie i szlifując je w skrzywionym na punkcie taktyki świecie calcio, mogą pomóc Amerykanom w budowie futbolowej potęgi.

SZYMON JANCZYK

fot. Newspix

Nie wszystko w futbolu da się wytłumaczyć liczbami, ale spróbować zawsze można. Żeby lepiej zrozumieć boisko zagląda do zaawansowanych danych i szuka ciekawostek za kulisami. Śledzi ruchy transferowe w Polsce, a dobrych historii szuka na całym świecie - od koła podbiegunowego przez Barcelonę aż po Rijad. Od lat śledzi piłkę nożną we Włoszech z nadzieją, że wyprodukuje następcę Andrei Pirlo, oraz zaplecze polskiej Ekstraklasy (tu żadnych nadziei nie odnotowano). Kibic nowoczesnej myśli szkoleniowej i wszystkiego, co popycha nasz futbol w stronę lepszych czasów. Naoczny świadek wszystkich największych sportowych sukcesów w Radomiu (obydwu). W wolnych chwilach odgrywa rolę drzew numer jeden w B Klasie.

Rozwiń

Najnowsze

Weszło

Komentarze

5 komentarzy

Loading...