Reklama

Okrutne męczarnie Legii

redakcja

Autor:redakcja

28 października 2021, 16:52 • 4 min czytania 97 komentarzy

Oj, to było niesmaczne. Marek Gołębiewski diagnozował, że przyczyn kryzysu Legii należy szukać w kwestiach mentalności piłkarzy mistrza Polski. „Powiedziałem chłopakom, że dla mnie mecz ze Świtem to jak finał Ligi Europy, chcę wystawić najsilniejszy skład i wygrać, a Legia na pewno musi grać odważnie, widowiskowo, dla kibiców”, przekonywał sternik stołecznego klubu przed swoim debiutem w nowej roli. I co? Ano nic, kompletnie nic. Świt Skolwin okazał się niespodziewanie skomplikowaną przeszkodą, na której Legia może nie wywaliła się na twarz, ale którą pokonała w sposób pozostawiający bardzo, ale to bardzo wiele do życzenia.

Okrutne męczarnie Legii

Świt Skolwin-Legia Warszawa. Stare grzechy

Zróbmy sobie małe porównanie. Wczoraj Lech pyknął Unię Skierniewice (drugie miejsce w III lidze, grupa 1). 2:0, nie jakoś wysoko, nie jakoś spektakularnie, ale na luzie, bardzo pewnie, w przyzwoitym stylu, testując przy okazji głębię ławki rezerwowych. Nikt nie mógł mieć pretensji o gorsze momenty, o pojedyncze mniej udane występy indywidualne. Dzisiaj Legia pokonała Świt Skolwin (czwarte miejsce w III lidze, grupa II). 1:0, więc o przepaści w wysokości rezultatu nie ma mowy. A mimo to spokojnie możemy napisać, że Legia wypadła dużo gorzej.

GOŁĘBIEWSKI WYGRAŁ, A INNI? JAK DEBIUTOWALI TRENERZY LEGII W ERZE MIODUSKIEGO

Przede wszystkim, Legia miała więcej do udowodnienia. Od kilku miesięcy fatalnie radzi sobie na polskich boiskach. Wokół klubu panuje marna atmosfera. Właśnie zmienił się trener i mecz w Szczecinie był doskonałą okazją, żeby pokazać zaangażowanie, pokazać serducho, może nawet te kilkanaście razy ruszyć sprintem i pobawić się z trzecioligowym rywalem. Oczekiwania były proste: nowy start, mistrzowska jakość, kilka goli, powrót do domu w poprawionych nastrojach. Rzeczywistość to pięknie zweryfikowała: stare grzechy, ślamazarne tempo, zaskakująco wyrównany mecz, zaledwie jedno trafienie i powrót do domu w aurze mnożących się wątpliwości.

Legia oddała zaledwie trzy celne strzały.

Reklama

TRZY CELNE STRZAŁY!

Gdyby w tej sytuacji Jędrzejczyk i Wieteska nie interweniowali w okolicach linii bramkowej Legii, na początku drugiej połowy Świt mógłby wyjść na remis po trafieniu Wojtaka i wcale nie mamy przekonania, że Legia zaraz wrzuciłaby piąty bieg i zaczęłaby strzelać gola za golem.

Brak pomysłu

Pomysłu w grze Legii było jak na lekarstwo. Nie funkcjonowało wyprowadzenie piłki. Szwankował środek pola. Bartosz Slisz skupiał się na rozbijaniu kontrataków Świtu (sic!) i asekurowaniu katastrofalnego Lindsaya Rose’a (ratuje go strzelona bramka, ale dajcie spokój – ten elektryczny koleś to na razie wielopoziomowy niewypał), a Bartłomiej Ciepiela zaliczał jedną nerwową decyzję za drugą i normalnie napisalibyśmy, że nie jest jeszcze gotowy na dużą piłkę, ale cholera jasna: tego popołudnia wtopił się w poziom trzecioligowca.

Siłą rzeczy akcje szły więc przez skrzydła, gdzie… też się nie kleiło. Kastratiego gubiła własna szybkość. Johansson zaliczył swój najsłabszy mecz w barwach Legii. Dośrodkowania Yuriego Ribeiro nie wyglądały na mierzone. Muci błąkał się bez mapy, a kiedy już przyszło mu dojść do strzału, dostało mu się od całej reszty, bo walił, zamiast podawać.

Z tego chaosu powstały pojedyncze sytuacje:

Reklama
  • pudło Jędzy z bliskiej odległości,
  • niecelny strzał Slisza z dystansu,
  • dwie przytomne interwencje Matłoka przy podrygach Emreliego,
  • bomba w kosmos Azera po niezdarnie rozegranym rzucie wolnym,
  • niecelny strzał Lopesa z główki.

Gol? Kotłowanina w polu karnym.

Frustracja

Mizeria. Wcale słabo nie wypada przy tym Świt Skolwin, który naprawdę mógł się podobać. Wyszedł na Legię z przekonaniem, że stać go na fajne pogranie w piłkę. Ekipa Andrzeja Tychowskiego stosowała proste środki – dwa-trzy podania z tyłu i prostopadła długa piłka do jednego z piłkarzy ofensywnych. I żarło, naprawdę żarło (szczególnie, jeśli akcja rozgrywała się po stronie Rose’a). Miszta kilka razy interweniował przy niezłych dośrodkowaniach. W pierwszej połowie bardzo aktywny był Krawiec, który nawet oddał kąśliwy strzał z dystansu, ale ponownie – czujny był bramkarz Legii. Poza tym: parę razy groźne sytuacje wyjaśniali Johansson albo Slisz, parę razy zabrakło precyzji, parę razy zabrakło jakości, ale było naprawdę nieźle.

Na tyle, że na koniec Wojtasiak i Lopes zobaczyli żółte kartki, bo pożarli się przy linii bocznej i zrobiło się nerwowo. Wiecie, jakaś osiemdziesiąta ósma minuta na zegarze, a tu przepychanka między piłkarzem z III ligi a piłkarzem z drużyna mistrza Ekstraklasy. A też przecież wcale nie było tak, że zawodnicy Świtu jakoś ostro kopali gwiazdorów Legii. Nie, wprost przeciwnie, parę razy nawet im się niezasłużenie dostało po nogach, bo Legia była dzisiaj po prostu słaba i sfrustrowana.

Oj, długa jeszcze droga Legii do wyjścia z kryzysu…

Świt Skolwin (Szczecin) – Legia Warszawa 0:1 (0:1)

Rose 35′

CZYTAJ TAKŻE:

Fot. Newspix

Najnowsze

Komentarze

97 komentarzy

Loading...