Reklama

Michniewicz coś wygrał, Michniewicz coś przegrał

redakcja

Autor:redakcja

25 października 2021, 17:23 • 8 min czytania 61 komentarzy

Kadencja niejednoznaczna. Czesław Michniewicz w Legii Warszawa był powiewem czegoś nowego – mistrzostwo zdobył ze sporym spokojem, na finiszu turlając się już na autopilocie. Zaliczył niesamowitą przygodę w pucharach, wygrywając mecze, w których Legia była skazywana na pożarcie. Potrafił wykrzesać z drużyny maksa w najważniejszych starciach ubiegłego sezonu i obecnej kampanii, gdy gra toczyła się o potężne pieniądze z pucharów.

Jednocześnie trudno się dzisiaj dziwić decyzji o jego rozstaniu ze stołecznym klubem. Najgorszy start w lidze od lat. Losy mistrzostwa być może już rozstrzygnięte, bo trudno sobie wyobrazić odrobienie tak dużej straty punktowej. Coraz mocniejsze tarcia w szatni i w klubie, do tego po prostu słabiuteńka gra.

No to jak? Michniewicz coś wygrał, czy raczej coś przegrał? Jeden rabin powie tak, drugi…

Wygrał mistrzostwo Polski…

Tego nikt Michniewiczowi nie odbierze. Czesław Michniewicz przejmował Legię Warszawa na zakręcie. Ktoś złośliwy mógłby oczywiście odpowiedzieć, że Legia zawsze jest albo na zakręcie, albo świeżo po zdobyciu mistrzostwa Polski, natomiast fakty są takie, że końcówka kadencji Vukovicia była już naprawdę kiepska. W lidze dwie porażki, przegrana też w eliminacjach Ligi Mistrzów, a trzeba przecież pamiętać, że na finiszu sezonu 2019/20 Legia wygrała tylko jeden z siedmiu ostatnich meczów – a szczególnie bolesna była zwłaszcza porażka z Cracovią w półfinale Pucharu Polski.

Reklama

Michniewicz to poukładał i to poukładał w naprawdę świetnym stylu. Kluczowy był okres po przegranym Superpucharze – Michniewicz miał wówczas kilka dni na spokojniejszą pracę a efekty było widać niemal od ręki. W dziesięciu kolejnych meczach wygrał osiem razy, zremisował do tego z Pogonią i z Piastem. Drugi okres spinki? Właściwie niemal od razu po tym pierwszym. Legia miała tylko jedną zadyszkę, właśnie na przełomie 2020 i 2021, gdy przegrała ze Stalą Mielec i Podbeskidziem, a więc dwójką beniaminków walczących o utrzymanie. Potem mieliśmy już stołeczny klub grający na miarę ambicji kibiców – co chwila legioniści nie tylko wygrywali, ale jeszcze ładowali po kilka goli w miłym dla oka, ofensywnym stylu. 5:2 z Wisłą Płock. 4:0 z Zagłębiem Lubin. No i ten mecz przesądzający o mistrzostwie, z Pogonią Szczecin, gdy po pół godziny grania Legia prowadziła 4:0.

Tak, można było wtedy pomyśleć, że Legia wreszcie ma trenera z górnej półki. W poprzednich latach kibice, ale często i dziennikarze narzekali na styl, w jakim Legia zdobywała kolejne tytuły. Że przy takiej przewadze finansowej, organizacyjnej i pod względem „jakości na papierze”, tytuły powinna rozstrzygać dużo wcześniej, końcówkę sezonu traktując już właściwie jako przygotowania pod europejskie puchary. Michniewicz w sumie tego dokonał, nawet jeśli w ostatnich meczach sezonu Legia nie grała już tak efektownie. Zresztą – nawet jeśli, trzeba doceniać ten drugi koniec kijka. Bo Legia faktycznie, mniej strzelała, ale też przez siedem meczów nie dała sobie wbić ani jednego gola.

Tytuł w CV u Michniewicza znalazł się zasłużenie, za sprawą jego ciężkiej pracy, nikt nie może kwestionować jego wpływu na tamtą drużynę i cały trudny, pandemiczny sezon.

…ale prawdopodobnie zawalił drugi tytuł.

Jest jednak druga strona medalu. Michniewicz prawdopodobnie zawalił Legii Warszawa losy drugiego tytułu. Tak, sezon dopiero się zaczął, tak, przewaga wcale nie jest aż tak gigantyczna, a Legia w dodatku ma zaległe spotkania. Ale przy tak silnych konkurentach jak choćby obecne Lech czy Raków, trudno sobie wyobrazić udany pościg. Szczególnie, że drużyna z Warszawy jest w totalnym kryzysie. Zdajemy sobie sprawę, że najmądrzejsze są zawsze poniedziałkowe komentarze w gazetach, które szczegółowo wyjaśniają, co powinien zrobić trener w sobotni wieczór. Natomiast z dzisiejszej perspektywy da się punktować błędy Michniewicza. Być może momentami przesadna rotacja. Być może zbyt długa wiara w wymyślona przez siebie strategię, która z czasem przestała robić wrażenie na przeciwnikach.

Można tu wymieniać długo, zresztą od razu dzieląc winy Michniewicza z klubem, bo przecież ktoś tych wszystkich zawodników kontraktował (i co ważniejsze – robił to w określonych, niekoniecznie sprzyjających terminach). Natomiast najważniejsze są fakty:

  • 7 porażek w 10 meczach
  • kompromitujące wyniki z Piastem, Lechią i Radomiakiem
  • to chyba kluczowe: zasłużone porażki w meczach z bezpośrednimi rywalami jak Raków czy Lech

Gdyby można było sprowadzić problem do lekceważenia słabszych przeciwników, do przesadzonej rotacji. Natomiast tak nie jest. Legia wyszła spięta i zmotywowana, a mimo to dostała w czapkę od Lecha u siebie. Legia Czesława Michniewicza w końcówce października 2021 roku nie jest najlepszym zespołem ligi. Ani na tu i teraz, ani w tabeli, ani w meczach z bezpośrednimi rywalami. Stąd po pierwsze – ciężko o mistrzostwo, i po drugie – ciężko o usprawiedliwienia dla Michniewicza.

Reklama

Wygrał spore pieniądze i prestiż w europejskich pucharach…

To bez wątpienia jest coś więcej, niż tylko kilka zwycięstw w Europie. Trzeba bowiem pamiętać, z jakiego poziomu Michniewicz startował. Legia nie była w fazie grupowej europejskich pucharów od pamiętnej Ligi Mistrzów w sezonie 2016/17. Bronił Malarz, Rzeźniczak był jeszcze przed wyjazdem, nie ma sensu wymieniać kolejnych ogniw, każdy wie, że to prehistoria. Co więcej – ranking był już tak nadszarpnięty, że droga Legii do jakichkolwiek pucharów niebędących Ligą Konferencji znacznie się wydłużyła.

Zamiast się tutaj rozckliwiać, spójrzmy na konkrety:

  • 2:0 i 3:2 z Bodo/Glimt
  • 2:1 i 1:0 z Florą
  • 1:1 i 0:1 z Dinamem Zagrzeb
  • 2:2 i 2:1 ze Slavią Praga
  • 1:0 ze Spartakiem
  • 1:0 z Leicester City
  • 0:3 z Napoli

Łącznie mamy siedem zwycięstw, dwa remisy i dwie porażki na europejskim froncie. Jedenaście meczów, właściwie jak 1/3 sezonu ligowego. I bilans, który w takiej lidze dawałby pewnie miejsce na szczycie podium. Kto wie jednak, czy ważniejsza od frajdy ze zwycięstw nad wyżej notowanymi rywalami, nie była po prostu gotówka. Potężna gotówka, która wpłynęła na konto klubu przede wszystkim z tytułu awansu do fazy grupowej Ligi Europy. Rankingi to przyjemny dodatek, prestiż i przygoda dla kibiców, dochód z dnia meczowego – to wszystko boki. O tym, jak ważna była tu strona finansowa, świadczą choćby transfery Legii wykonane dosłownie „last minute”. Właśnie wówczas, gdy wpływy były już zagwarantowane przez wyniki zespołu.

…ale nigdy w pełni nie dogadał się z klubem.

Tu jednak również mamy drugą stronę medalu. Bo trzeba jasno przyznać – to też jest pewna porażka trenera Michniewicza. Rozumiemy, że z drugą stroną współpraca pewnie nie była najłatwiejsza, ale… to nie jest wymarzona sytuacja, gdy trener i prezes klubu strzelają do siebie w mediach. Michniewicz wszedł na tę ścieżkę przede wszystkim w okresie przygotowawczym, gdy dawał znać – dostałem dwa gwoździe, nawet bez młotka, a oczekujecie, że zmontuję tutaj piękny domek na drzewie. Mioduski odpowiadał, czasem kuriozalnie, czasem mniej. Ale atmosfera gęstniała, a to nigdy nie jest pozytywny sygnał, zwłaszcza w kontekście kryzysów, które w końcu dosięgają każdy zespół.

Można dzisiaj gdybać, co powinien zrobić inaczej Michniewicz, albo co inaczej powinien rozegrać klub. Być może bardziej ścisła współpraca z dyrektorem sportowym czy właścicielem uchroniłaby Michniewicza przed zwolnieniem, być może zapewniłaby mu nieco lepszy skład przynajmniej w połowie wakacji? A może odwrotnie, Michniewicz i tak wyciągnął z tej współpracy maksimum, czasem nieoczywistymi sposobami, jak oficjalne rozliczanie polityk transferowej klubu przed dziennikarzami?

Jedno jest pewne – to od maja czy czerwca nie był już normalny układ. I na pewno nie pomagało to w codziennej pracy trenera Michniewicza.

Wygrał kilkoma nieoczywistymi decyzjami, ugruntowując pozycję świetnego stratega…

Największe czysto trenerskie zwycięstwo Czesława Michniewicza? Pokazanie całego spektrum swoich umiejętności, tych, z których słynął już u poprzednich pracodawców, ale i tych, które mógł pokazać dopiero w Legii. Ofensywna, piękna gra? A dlaczego nie – sezon mistrzowski pokazał, że Michniewicz już nigdy nie powinien być postrzegany jako „trener od autobusu”. Rozpracowanie konkretnego rywala? Mecze ze Slavią, z Dinamem czy ze Spartakiem pokazały, że nadal to potrafi, nic nie zmieniło się od pamiętnych meczów młodzieżówki. Taktyczna świeżość?

Tu chyba musimy zrobić odrobinę dłuższy przystanek. Michniewicz nie był z trójką stoperów pierwszy, nie był nawet trzeci. Ale jednocześnie trudno nie docenić tego, co zmontował z zastanego materiału. Był okres w życiu tej drużyny, gdy trenerowi udało się wyeksponować wszystkie atuty – znaleźć optymalne zadania dla Luquinhasa, utworzyć znakomity duet wahadłowych, pomóc w odbudowie Kapustce. Michniewicz jednocześnie maskował wady swoich piłkarzy – które obecnie widać jak na dłoni.

Mimo wszystko – mamy wrażenie, że jako trener – na rynku więcej wygrał, niż przegrał. Udowodnił swoje atuty, potwierdził klasę w swoich koronnych dyscyplinach takich jak „90 minut o awans do ważnych rozgrywek”. Z drugiej strony…

…poległ jednak w kryzysie, dwoma pokerowymi zagrywkami przegrywając posadę.

Michniewicz nie znalazł sposobu na wydźwignięcie drużyny z kryzysu. Choć próbował różnymi sposobami, łącznie z tymi pokerowymi zagrywkami z ostatnich tygodni – zespół mu się totalnie rozlazł. W ostatnich godzinach mogliśmy to usłyszeć wszędzie – mówił o tym Wojciech Kowalczyk, pisały Meczyki czy legijne portale kibicowskie. Drużyna doczekała się ekipy bankietowej. W zespole zaczęły się kwasy dotyczące liczby rozegranych minut. Niektórzy odmawiali gry w rezerwach. Michniewicz próbował to przezwyciężyć, wykorzystując szereg sposobów z tym ostatnim, pominięciem przy ustalaniu kadry meczowej, włącznie. Najkrócej rzecz ujmując: sytuacji nie polepszył, a wyniki jeszcze się pogorszyły.

To o tyle bolesne, że przecież mówimy o szkoleniowcu, który z kadry U-21 uczynił niemalże rodzinę, o czym wspominali nawet rezerwowi zawodnicy tamtego zespołu.

***

Sąd nad Michniewiczem? A kim my jesteśmy, by sądzić. Na pewno trener ma dla Warszawy zasługi, które trudno jednoznacznie wyliczyć. Mistrzostwo, chwile chwały jak z Leicester City, kupa kasy z premii europejskich – to są te najważniejsze, ale przecież trzeba też dodać rozwinięcie niektórych zawodników, wymyślenie – niektórym za sprawą zmiany pozycji czy roli, innym po prostu poprzez zaoferowanie szansy w drużynie. Zasługi widać na pierwszy rzut oka. Winy?

Win na pierwszy rzut oka nie widać. Bo trzeba najpierw przewinąć tabelę w dół, by w ogóle dostrzec Legię.

CZYTAJ TAKŻE:


OGLĄDAJ NOWY SEZON „KOWAL MANAGER!”

Fot.FotoPyK

Najnowsze

Komentarze

61 komentarzy

Loading...