Reklama

Mikulski: Jestem zderzakiem. A ta rola szybko się zużywa

Paweł Paczul

Autor:Paweł Paczul

27 października 2021, 09:48 • 12 min czytania 3 komentarze

– Ja sobie zdaję sprawę, że funkcja przewodniczącego Kolegium Sędziów to jest tak zwany zderzak. Wiem, że nie da się tej funkcji zbyt długo sprawować, ta pozycja się zużywa i trzeba znaleźć moment, by dać się zmienić – mówi Tomasz Mikulski, który po wyborach w PZPN-ie objął funkcję przewodniczącego Kolegium Sędziów. Jaki ma pomysł na funkcjonowanie tego organu? Co zmienia względem poprzednika? Zapraszamy na rozmowę.

Spotkał się pan już z opiniami, że nic się nie zmieni w Kolegium Sędziów, skoro był pan wiceprzewodniczącym za czasów pana Przesmyckiego?

Tak. Na początku odbierałem sygnały głownie spoza środowiska, że niektórzy tak to postrzegają.  Myślę, że  już pierwsze tygodnie mojej działalności odsunęły ten temat na bok i zrobił się nieaktualny.

Mikulski: Jestem zderzakiem. A ta rola szybko się zużywa

Co takiego pan zrobił, że ten temat stał się nieaktualny?

Troszkę inaczej się zorganizowaliśmy. Działamy bardziej kolegialnie. Są inne sposoby komunikacji, zarządzania KS-em. Jeśli jednak  ktoś liczył na to, że zrobię rewolucję personalną w Ekstraklasie, to się mylił.  To było niemożliwe. Ale odbiór i tak jest taki, że wygląda to inaczej i nie spotykam się już z zarzutami, o których pan wspomniał.

Jakie są te inne sposoby komunikacji?

Regularnie spotykamy się online z przewodniczącymi wojewódzkich kolegiów sędziów. Mieliśmy już dwa spotkania, w planach są kolejne. Założyliśmy sobie plan współpracy na tygodnie, miesiące i lata. To taki przykład pierwszy z brzegu.

Zgodzimy się bowiem, że rządy pana Przesmyckiego były dość autorytarne.

To był lider Kolegium Sędziów, brał na siebie główny ciężar zarządzania, a co za tym idzie – brał też na siebie całą krytykę, ona spadała na niego. A ja bardziej opieram się na zespole. Mam pięcioosobowy zarząd, każdy ma swoją funkcję, decyzje podejmujemy wspólnie. Odpowiadam za całokształt, ale każdy ma znaczącą działkę. Nie kontroluję swoich kolegów. Ufam im. Każdy wie, co mamy robić.

Skoro pan jest bardziej demokratą, to jak pan odnajdywał się w poprzedniej rzeczywistości?

Ja sędziowanie porównuję do drużyny piłkarskiej. Jest trener-selekcjoner, który odpowiada za wyniki. Byłem w jego sztabie i pomagałem przewodniczącemu Przesmyckiemu w zakresie, o który mnie prosił, którego oczekiwał. Nie miałem kłopotu, dyskomfortu, ani niedosytu, że pewne decyzje podejmował jednoosobowo. Nie cierpiałem na niedobór władzy.

Reklama

Postaw na siebie w Fuksiarz.pl!

Pan był odpowiedzialny za obserwatorów.

Tak, włożyłem w to dużo zaangażowania, uważam, że wiele się udało zrobić i odnajdywałem się w tym. Miałem też głos przy decyzjach, które były podejmowane kolegialnie. Bo to nie jest tak, że wszystkie decyzje podejmował jednoosobowo Zbigniew Przesmycki. Decyzje, które potrzebowały uchwał, jak na przykład spadki- awanse czy listy międzynarodowe, były podejmowane wspólnie.

Nie czuł pan dyskomfortu, jak wychodziły na jaw takie historie jak z Wojciechem Myciem, który miał sędziować, bo “jest przystojny i ładnie biega”?

Nie wiem, czy Zbigniew Przesmycki tak powiedział. Nie weryfikowałem tego, natomiast mniej więcej wiem, jak to się stało, że Wojtek Myć był taką dużą nadzieją. A te słowa to chyba bardziej fakt medialny.

No, ale faktem jest, że ścieżka Mycia była ekspresowa.

Tak, była szybka. Jednak wynikało to z tego, że Wojtek Myć został zauważony przez przewodniczącego na egzaminach sprawnościowych dla trzecioligowych, gdzie się wyróżniał i był najlepszy. Chwilę porozmawiali, uznał, że to jest znakomity materiał na sędziego. Bardzo mocno wierzył, że uda się w bardzo krótkim czasie zrobić z niego sędziego na poziomie Ekstraklasy.

Pytanie, czy Przesmycki miał więc oko, bo Myć nie dawał rady w wielu momentach.

To prawda, że tu ścieżka okazała się zbyt szybka. Natomiast wielu innych czołowych dziś sędziów w Polsce też zostało zauważonych przez przewodniczącego Przesmyckiego i zaczęło robić karierę za jego kadencji. Znów,  jest to jak w drużynie. Trener stawia na młodych, nie każdy wypali.

Była też inna sprawa, która rzucała się cieniem na Przesmyckiego i Kolegium Sędziów, czyli sprawa arbitra Rynkiewicza, który wygrał proces.

Nie chcę odnosić się do tego wyroku sądowego.

Reklama

Skoro jednak zmienia pan sposób działania Kolegium, to pewnie wyciąga pan wnioski z poprzedniej kadencji.

Myślę tak: skoro panuje zgoda, że poziom sędziowania za kadencji Zbigniewa Przesmyckiego się podniósł – bo dziewięć lat temu polskie sędziowanie było dwa szczeble niżej – to nie potrzeba rewolucji. Natomiast powstało pytanie, skoro postęp był, to skąd taka zła opinia, na przykład w mediach. I uznałem, że może to nie decyzje były złe, a na przykład sposób komunikacji. Generalnie przecież kierunek obrano dobry. Nikt chyba nie zaprzeczy, że poziom sędziowania na najwyższych szczeblach w Polsce się podniósł.

Tak, były problemy z komunikacją, jak przy sprawie Daniela Stefańskiego. Niby z Bydgoszczy, a z Warszawy.

Ale jakie to ma znaczenie, gdzie mieszka dany sędzia?

Tak, jasne, ale właśnie – skoro zrobiła się, powiedzmy, aferka, to był problem z komunikacją.

Zgadzam się. Dlatego będę próbował działać trochę inaczej.

Na początku zanosiło się, że pan tej roboty nawet nie chce, prawda?

Nie miałem takich planów ze względu na swoją pozycję zawodową. Nie miałem głodu i apetytu na władzę, nie pociągało mnie to. Mówi pan więc prawdę. Do ostatniej chwili zaprzeczałem, że będę przewodniczącym i mówiłem to z pełnym przekonaniem. To nie było krygowanie się czy coś w tym rodzaju.

Co się zmieniło?

Prezes związku, jego najbliżsi współpracownicy, a także wiele osób o znaczącej pozycji w naszym środowisku bardzo mocno namawiali mnie do objęcia tej funkcji. Jedna, druga rozmowa przekonały mnie do tego, że będę miał możliwość zrobienia czegoś interesującego. To też jest męskie wyzwanie, zrobienie kolejnego kroku. Pomyślałem sobie, że z tym prezesem i odpowiednimi ludźmi w Kolegium, mogę zrobić coś dobrego dla sędziowania w Polsce.

Jak do tej pory udaje się panu łączyć funkcję z zawodem lekarza?

Klucze są dwa. Pierwszy to właśnie kolegialność – mam w zarządzie fachowców, którzy są zaangażowani w pracę i ja nie muszę ich kontrolować. Po prostu wiem, że swoją robotę wykonają dobrze. Drugi to ten, że czas pandemii pokazał, iż bardzo wiele – jeśli nie wszystko – można zrobić sprzed komputera. My dwa-trzy razy w tygodniu spotykamy się online i przez kilka godzin podejmujemy decyzje. Bez jeżdżenia do Warszawy. Na razie to się sprawdza. Jako lekarz pracuję tak, jak pracowałem, a sędziowaniem zajmuje się popołudniami, wieczorami i w weekendy.

Był w ogóle taki pomysł, żeby zrezygnować z zawodu?

Nie! Od początku zaznaczyłem, że ja swojej pracy nie zostawię. Zresztą tego pan prezes Kulesza ode mnie nie wymagał.

No tak – lekarzem jest się z powołania.

Absolutnie tak. Poza tym ja sobie zdaję sprawę, że funkcja przewodniczącego Kolegium Sędziów to jest tak zwany zderzak. Wiem, że nie da się tej funkcji zbyt długo sprawować, ta pozycja się zużywa i trzeba znaleźć moment, by dać się zmienić.

To ile daje pan sobie czasu?

Mamy wiele długoterminowych planów i myślę, że po jednej czteroletniej kadencji będzie już można poznać owoce mojej pracy.

Jaki jest ogólnie poziom polskiego sędziowania? TOP10 w Europie?

Arbitrzy na pewno nie zaniżają poziomu Ekstraklasy. I myślę, że tak – jeśli chcemy zrobić taki ranking, to sądząc po liczbie i jakości wyznaczeń polskich arbitrów na mecze UEFA i FIFA, to polscy sędziowie znajdują się pod koniec pierwszej dziesiątki. Życzyłbym szczerze tego samego polskiej reprezentacji i polskim klubom.

Późno pojawiała się świeża krew za kadencji Przesmyckiego w Ekstraklasie. Teraz ona jest i ci nowi dają radę, może za długo czekaliśmy?

Tak decydował przewodniczący, wolał operować węższą grupą sędziów. Ja uważam, że jeśli chodzi o młodych arbitrów, to do dobrego sędziowania potrzebna jest regularność. Żaden sędzia próbowany raz na dwa miesiące w Ekstraklasie, nie będzie w stanie robić postępu. Jeśli więc ktoś ode mnie dostanie szansę, to będzie ją dostawał regularnie. Taką mam koncepcję. Poza tym uważam, że ci najlepsi nie muszą sędziować każdej kolejki, jeśli będą mieli wolne weekendy co jakiś czas, to też im dobrze zrobi.

A mamy teraz szeroką ławkę?

Tu jest problem. Musimy zarzucić sieci bardzo daleko, dalej niż pierwsza liga, by znaleźć kandydatów, którzy mogą zaistnieć w Ekstraklasie. Mam pewne plany i na pewno będziemy do tego dążyć.

Jaki to plan?

Na przykład najlepszych obserwatorów będziemy kierować na szczebel drugiej ligi i niższej. Po to, by wyławiać najlepszych i ich szlifować. Ten projekt nazwałem kategoryzacją obserwatorów i od następnego sezonu to wprowadzimy. Chodzi o to, żeby najlepsi obserwatorzy jeździli na mniej zbadane tereny i tam realizowali swoją misję.

Przewiduje pan takie szybkie ścieżki, jak miał Myć?

Nie. Oczywiście, nie mogę wykluczyć, że wpadnie mi w oko super-talent, ale ja potrzebuję czasu, żeby się do kogoś przekonać. To działa też w drugą stronę – ten czas również jest potrzebny, by na kimś postawić kreskę. Będę działał spokojniej.

Pan dzisiaj odpowiada za obsadę sędziowską na Ekstraklasę?

Tak. Na poziomie Ekstraklasy, pierwszej i drugiej ligi. Tyle że sędziów VAR dobiera Paweł Gil, Robert Małek obserwatorów, a Maciej Wierzbowski asystentów i arbitrów technicznych.

I co pan sądzi o takich listach, jak ten od Legii, że nie chce sędziego Frankowskiego na swoich meczach?

Zdaję sobie sprawę, że komuś może być z kimś nie po drodze, nie chcę generować niepotrzebnych konfliktów, ale nie będzie tak, że to kluby zdecydują, kto może im sędziować, a kto nie. Natomiast dokonując obsady, są to elementy, które także muszę brać pod uwagę.

Teraz się pan dwa razy zastanowi, zanim wyśle Frankowskiego na mecz Legii?

Pewnie tak. Po meczu we Wrocławiu trzeba było dać odpocząć Legii od Bartosza. Poszukamy jednak momentu, kiedy wrócimy do tematu. Nie wyobrażam sobie, żeby to miał być rozdział dożywotni.

Czyli ta presja ze strony klubów ma sens.

Tak długo, jak będę miał rozwiązania, to będę z nich korzystał. Ale na pewno się nie zgodzę, by powstawały listy sędziów od poszczególnych klubów. Zresztą w tym meczu Śląska z Legią nie wydarzyło się nic takiego, co by usprawiedliwiało aż tak negatywny oddźwięk. Niepotrzebna i błędna sygnalizacja asystenta, ale potem też błąd zawodników.

I ewidentny karny dla Legii za wejście Golli.

Czy ewidentny? Rozmawialiśmy o tym na warsztatach. Zdania sędziów ekstraklasowych były podzielone. Mnie jest bliżej do oceny, że powinien być rzut karny, ale na pewno nie było to czarno-białe.

Czy sędziowie, którzy popełniają takie już czarno-białe błędy, będą częściej siadać na ławce?

Gdy robię obsadę, to na pewno jednym z podstawowych kryteriów jest aktualna forma sędziego. Jednak na pewno nie będzie też tak, że sędzia popełni błąd i ja go od razu  skreślam.

Nawet jeśli to będzie karygodny błąd?

Karygodny błąd będzie wymagał stosownej reakcji.

Czyli jakiej?

Teraz takie błędy zdarzają się incydentalnie, ale jeśli do takiego dojdzie – moja reakcja być musi. Ale to jest kwestia indywidualna, no i w Ekstraklasie dominują – jeśli już – mniejsze błędy, w zdarzeniach trudnych w detekcji.

Kto zajmie miejsce Pawła Gila na liście sędziów międzynarodowych?

Mogę panu powiedzieć, że nominowaliśmy Damiana Sylwestrzaka. Bardzo młody i utalentowany sędzia. Czekamy na zatwierdzenie tej kandydatury przez FIFA. Byliśmy jednomyślni, że to jest najlepszy kandydat – młody, pracuje nad sobą, robi postępy. Ma wszelkie predyspozycje, żeby zawędrować wysoko w hierarchii arbitrów międzynarodowych. Jest wręcz idealnie skrojonym kandydatem.

Mówiliśmy o komunikacji – myślał pan, by co kolejkę omawiać kontrowersje sędziowskie na kanałach związkowych?

Nie. Tego typu opinie musimy wypracowywać na Kolegium, potem na warsztatach. I gdy emocje opadną, możemy to upublicznić.

Po miesiącu nikogo to już nie obchodzi, a kibic na gorąco może czegoś nie zrozumieć. Jak zagrań ręką, które są szarą strefą.

Ja uważam, że lepiej zrobić to trochę później i mieć to dobrze dopracowane. Skoro mojemu poprzednikowi zarzucano, że się wychylał i przedstawiał swoje opinie, to ja będę chciał działać zespołowo. Poza tym – najpierw przedstawić swoje stanowisko sędziom, a dopiero potem opinii publicznej. To jest model od UEFA, który się doskonale sprawdza. UEFA nigdy na gorąco nie komentuje decyzji sędziego. Jak ma być merytoryczna ocena, to lepiej, żeby nie było emocji. Zdaję sobie sprawę, że oczekiwania mediów są inne, natomiast nie ma idealnych rozwiązań. Ponadto jest tylu ekspertów, którzy chętnie mówią o sędziowaniu… Oddajmy im głos.

Poziom wiedzy tych ekspertów jest u nas wysoki, czy raczej gadają na chłopski rozum?

Poziom jest zróżnicowany. Tak odpowiem.

ILE ZARABIAJĄ POLSCY SĘDZIOWIE?

A co z VAR-em, nie byłoby sensowne wyświetlać na telebimach, co jest analizowane?

Myślę, że nie ma przeszkody, by wyświetlać komunikat, czy sprawdzana jest czerwona kartka, karny, czy spalony. Są też głosy, by upubliczniać komunikację sędziów. To byłoby medialne, ale jestem przekonany, że niektóre procesy powinny zostać wewnątrz zespołu sędziowskiego. Natomiast będziemy robić tak, jak zdecyduje UEFA. Jeśli ona pójdzie w tym kierunku, to my też.

Może to rozjaśniłoby pewne rzeczy? Szymon Marciniak jest oskarżany o to, że olewa VAR, co jest oczywiście bzdurą, więc skoro mówimy o lepszej komunikacji…

Całkiem niedawno na meczu eliminacji mistrzostw świata podbiegł do monitora i zmienił decyzję. Pokutuje  taka opinia od czasów mundialu, ale ja jej nie potwierdzam. Co do pomysłu – jest protokół, są zasady. One na razie na upublicznianie rozmów między arbitrami nie pozwalają.

Będzie pan ujednolicał temat szkolenia sędziów w wojewódzkich związkach?

Tak, to jest jeden z naszych głównych projektów. Planujemy tu się mocno zaangażować. Te dwa spotkania z przewodniczącymi wojewódzkich kolegiów sędziów, toczyły się głównie wokół tej tematyki. Chcemy mieć czterech instruktorów, tak, by każdy z nich zajmował się czterema województwami. Wspierałby związki merytorycznie, metodologicznie i przedkładał wszystkie informacje ze szczebla centralnego w formie maksymalnie przystępnej.

Ma pan wpływ na to, by poprawiać bezpieczeństwo czy szacunek do sędziów na niższych szczeblach?

Pracujemy nad tym, rozmawiamy z przewodniczącymi wojewódzkich kolegiów sędziów. Mamy propozycje, które chcemy przedstawić w połowie listopada. To jest jeden postulatów środowiska – w momencie, gdy ich dobro osobiste zostanie naruszone, nie mogą zostać z tym sami. Żeby mieli wsparcie wojewódzkich związków. Prawne czy jakiekolwiek inne. Byłby to ważny sygnał dla wszystkich, trenerów i piłkarzy również. Jeśli podniosą rękę na sędziego, to nie będzie to tylko sprawa arbitra, ale całej społeczności. To jest bezdyskusyjne: sędzia musi czuć się bezpiecznie.

Funkcjonowała akcja #SzacunekDlaArbitra, ale nie wiem, czy cokolwiek to zmieniło.

Trzeba iść wielotorowo. Kontynuować takie akcje i zapewnić sędziom ścieżkę ochrony prawnej. Rzecznicy Praw Związkowych na poziomie wojewódzkim powinni w to się zaangażować .

Pan miał wpływ na to, że Strajk Sędziów został odwołany?

Nie. To była anonimowa inicjatywa, najwyraźniej nie wypaliła. Ja dostrzegam problem i jestem świadomy skali niezadowolenia sędziów, jeśli chodzi o ryczałty i stawki, ale zaczynanie rozmowy od groźby strajku nie było dobrym pomysłem.

To sędziowanie musi się jednak opłacać.

Mam świadomość, że to jest bardzo ważny argument, by zatrzymać ludzi przy sędziowaniu. Natomiast trzeba także uwzględniać realia i możliwości klubów. Szukać kompromisu i rozsądnych rozwiązań. Na te tematy na pewno będziemy rozmawiać w PZPN. Wierzę, że owocnie.

CZYTAJ TAKŻE:

Fot. FotoPyk&Newspix

Na Weszło pisze głównie o polskiej piłce, na WeszłoTV opowiada też głównie o polskiej piłce, co może być odebrane jako skrajny masochizm, ale cóż poradzić, że bardziej interesują go występy Dadoka niż Haalanda. Zresztą wydaje się to uczciwsze niż recenzowanie jednocześnie – na przykład - pięciu lig świata, bo jeśli ktoś przekonuje, że jest w stanie kontrolować i rzetelnie się wypowiedzieć na tyle tematów, to okłamuje i odbiorców, i siebie. Ponadto unika nadmiaru statystyk, bo niespecjalnie ciekawi go xG, półprzestrzenie czy rajdy progresywne. Nad tymi ostatnimi będzie się w stanie pochylić, gdy ktoś opowie mu o rajdach degresywnych.

Rozwiń

Najnowsze

Piłka nożna

„Escobar był narcyzem, psychopatą. Zupełnie jak Hitler. Zaintrygował mnie, bo kochał piłkę nożną”

Jakub Radomski
7
„Escobar był narcyzem, psychopatą. Zupełnie jak Hitler. Zaintrygował mnie, bo kochał piłkę nożną”

Komentarze

3 komentarze

Loading...