W sobotnim „Stanie Futbolu” pół-żartem, pół-serio rzuciliśmy, że niespodziewanym następstwem błędu Piotra Urbana w meczu Zagłębia Sosnowiec z Odrą Opole będzie nasz tekst o podwyżkach, na które zasługują polscy sędziowie. Wtedy mówiliśmy o tym z przymrużeniem oka, ale postanowiliśmy zbadać ten temat, zapytać, jak wyglądają warunki pracy polskich arbitrów i… stwierdziliśmy, że taki tekst faktycznie powstać powinien. Choćby dlatego, żeby uświadomić kibiców, jak wygląda praca sędziego na szczeblu centralnym i co się z tym wiąże.
W ostatnich tygodniach sędziowskie błędy stały się jednym z najgorętszych tematów w pierwszej lidze. Podnosiliśmy go, bo dochodziło już do naprawdę absurdalnych sytuacji. Tylko w ostatnich tygodniach byliśmy świadkami takich zdarzeń:
- sędzia dostrzegł spalonego po podaniu piłkarza przeciwnej drużyny
- arbiter w żaden sposób nie napomniał bramkarza, który zatrzymał zmierzającą do bramki piłkę ręką przed polem karnym
- inny natomiast zamiast poczekać, aż w podobnej sytuacji napastnik strzeli do pustaka, zatrzymał akcję, wywołując furię drużyny, która w ten sposób straciła świetną szansę na gola
- w Bełchatowie piłka wpadła do siatki, a sędzia gola nie uznał.
Sporo tego, prawda? Czasami ciężko tę postawę wytłumaczyć. Dlatego też postanowiliśmy przyjrzeć się drugiej stronie. Arbitrom, którzy stawiani są pod ogromną presją, a którzy coraz głośniej narzekają, że warunki pracy nie do końca odpowiadają ciężarowi, który muszą nosić.
Wielka gra
Blisko osiem milionów złotych – tyle zarobił w tym sezonie ŁKS, który jest beniaminkiem Ekstraklasy. Co prawda łodzianie od razu wracają do pierwszej ligi, jednak znamienne jest to, że ich kawałek tortu wynikający z rocznego pobytu w najwyższej klasie rozgrywkowej jest większy niż wiele budżetów pierwszoligowców. Nie da się ukryć, że różnice finansowe między Ekstraklasą a jej zapleczem są ogromne. Gra toczy się o miliony, więc każdy chciałby, żeby była uczciwa. Pozbawiona błędów, przez które kluby mogą stracić wspomniane wcześniej przychody. I tu pojawia się problem. Bo różnice finansowe nie dotyczą tylko wypłat dla nich. Dotyczą także tego, ile zarabiają sędziowie, którzy – chcąc nie chcąc – poniekąd rozstrzygają o losach walki o miliony.
Ile zarabia sędzia Ekstraklasy?
3600 zł (brutto, podobnie w pozostałych przypadkach) dla arbitra głównego oraz 2000 zł dla sędziego asystenta i 500 zł dla sędziego technicznego. Na takie stawki za mecz trafiliśmy w dokumencie na stronie PZPN. Pochodzi z 2019 roku i jest najnowszym, jaki znaleźliśmy w tej sprawie. To oczywiście ryczałt meczowy, natomiast należy pamiętać, że w Ekstraklasie mecze prowadzą także sędziowie zawodowi. Oni związani są kontraktem z federacją, który gwarantuje im – według nieoficjalnych danych – ok. 10 000 zł miesięcznie. To tzw. podstawa, do której należy doliczyć ryczałt pobierany za każdy mecz, zgodnie z podanymi wcześniej stawkami.
Łatwo więc dojść do wniosku, że miesięczne wynagrodzenie na poziomie 20 000 zł jest realne. Zwłaszcza że w obecnym sezonie oglądaliśmy w akcji 15 sędziów, z których większość regularnie sędziuje spotkania Ekstraklasy. Zresztą, jeśli mówimy o sędziach z topu, trzeba też pamiętać, że zdarza im się – rzadziej lub częściej – sędziować mecze w Europie lub dorabiać w innych krajach. Tacy arbitrzy zarabiają jeszcze więcej. Ile? Słyszeliśmy historię, że nawet „wykręcenie” 50 tys. zł miesięcznie nie wszystkich satysfakcjonuje.
Ile zarabiają sędziowie na poziomie centralnym?
1800 zł (tu także mowa o kwocie brutto) otrzymuje za mecz sędzia główny w pierwszej lidze. 1000 zł – to już kwota, która przypada głównemu rozjemcy zawodów w drugiej lidze. Asystenci mogą natomiast liczyć odpowiednio na 800 zł oraz 600 zł. Krótko mówiąc – sędzia, dla którego praca na zapleczu Ekstraklasy to dodatek do codziennych zajęć, musi poprowadzić przynajmniej dwa spotkania, żeby zarobić tyle, ile arbiter sędziujący szczebel wyżej. Nie zawsze ma możliwość regularnego sędziowania, bo przecież poza tym pracuje zawodowo, więc nie jest dostępny 24 godziny na dobę i 7 dni w tygodniu. A jednak – potem to swoją postawą decyduje o tym, kto zgarnie osiem milionów złotych z tytułu gry w Ekstraklasie, a to obejdzie się smakiem.
„Wynagrodzenie nie jest powalające”
Kiedy pytamy w środowisku o to, co arbitrzy sądzą o różnicy w zarobkach, głosy są takie, jakich się spodziewaliśmy. – Pieniądze są dużo mniejsze, a gra toczy się o miliony, choćby z Canal+. Dlatego dysproporcja jest spora. A wymogi są takie same, musimy wykonywać treningi, wysyłać wyniki sport-testerów. Są kolejki w środku tygodnia, sędziowie pracują, muszą wziąć urlop, czasami nawet na dwa dni – mówi nam anonimowo osoba z sędziowskiego świata.
– Druga, pierwsza liga to jest poziom hobbystyczny. Ekstraklasa pozwala na godne życie, natomiast niżej to już zupełnie inny poziom. Testy, zgrupowania, na to trzeba poświęcać urlop w pracy. Jeśli zbierzemy to wszystko do kupy, to stawki wynagrodzenia nie są powalające – wtóruje mu kolega po fachu.
– Faktycznie, ostatnio podwyżki zdarzają się rzadko. Kiedyś były one częstsze. Główni dostali podwyżkę teraz, ale asystenci nie widzieli jej chyba z 15 lat – to kolejny głos w podobnym tonie.
1600 zł miesięcznie na zapleczu Ekstraklasy
Znamy stawki za pojedyncze mecze, a jak to wygląda w praktyce? Rzuciliśmy okiem na obsadę sędziowską 30. kolejki pierwszej ligi i sprawdziliśmy, ile meczów ligowych każdy z arbitrów prowadził w ostatnich dwóch sezonach. Krótka tabelka-ściągawka, nie liczymy sędziów, którzy „schodzą” z Ekstraklasy.
-
Damian Kos – 13 meczów teraz, 13 rok temu
-
Tomasz Wajda – 14, 16
-
Sebastian Krasny – 13, 13
-
Paweł Malec – 14, 16
-
Tomasz Marciniak – 13, 14
-
Sebastian Jarzębak – 14, 15
-
Łukasz Kuźma – 13, 13
W tym sezonie – z racji pandemii – meczów przypadnie nieco więcej. Ale na tej podstawie możemy ułożyć sobie widełki dla sędziego pierwszoligowego. 13 spotkań pierwszej ligi w sezonie to dla sędziego głównego zarobek rzędu 19 500 zł netto, czyli średnio 1625 zł miesięcznie. 16 meczów, to już 24 000 zł netto, czyli 2000 zł miesięcznie.
Jak to wygląda w drugiej lidze? Tam spotkań jest mniej. Kilka przykładów, również spośród sędziów wyznaczonych do najbliższej ligowej kolejki.
-
Albert Różycki – 13, 12
-
Marcin Szczerbowicz – 11, 12
-
Rafał Rokosz – 8, 10
-
Piotr Idzik – 11, 13
Przyjmijmy, że średnio wychodzi 11-13 spotkań na sędziego. Arbiter główny zarabia więc od 8965 zł netto w sezonie do 10 595 zł netto w sezonie. Tak, rozumiemy, że im niżej, tym mniej płacą. Ale z drugiej strony – to szczebel centralny, a wychodzi na to, że w skali roku sędziemu głównemu – nie mówiąc już o asystencie – nie wychodzi średnio nawet 1000 zł na miesiąc.
A dlaczego w ogóle w skali roku, a nie za dany miesiąc? Przecież jak taki sędzia ma cztery spotkania w maju, to przytuli całkiem niezłą sumkę. No tak, tylko potem ma np. 0 spotkań w grudniu czy styczniu. Dlatego skala roczna jest rozsądnym wskaźnikiem. To na koniec jeszcze małe porównanie. Ile „wyciąga” sędzia Ekstraklasy w danym sezonie?
-
Bartosz Frankowski – 25 meczów ligowych sezon temu, ok. 75 tys. zł netto (ponad 6000 zł miesięcznie)
-
Jarosław Przybył – 29 meczów, ok. 90 tys. zł netto (ponad 7000 zł miesięcznie)
-
Mariusz Złotek – 17 meczów, ok. 50 tys. zł netto (ponad 4000 zł miesięcznie)
Sami widzicie, że nawet sędziowie, którzy są podobnie eksploatowani, mają dwukrotnie lepszą średnią zarobków miesięcznych. A przypominamy, że w przypadku Frankowskiego i Przybyła dochodzi do tego jeszcze kwota z tytułu kontraktu.
Natomiast dla sędziego z niższych lig jedyna opcja, żeby dorzucić coś ponad ryczałt meczowy, to załapanie się na inne spotkanie w roli sędziego technicznego. W Ekstraklasie daje to nieco ponad 400 zł netto za mecz. Wzięliśmy na tapet wrzesień 2019 roku, gdy liga grała jeszcze normalnym rytmem. Wychodzi na to, że trzem sędziom udało się w tej roli wystąpić dwukrotnie, wielu innych w zestawieniu przewija się raz. Jest jeszcze jeden sposób na dodatkowy zarobek – sparingi w czasie przygotowań do sezonu, jednak w tym przypadku stawki są umowne i ciężko oszacować, na ile dany sędzia mógłby liczyć w trakcie teoretycznie martwego sezonu.
Zbyt ostre obostrzenia
W środowisku powoli rośnie więc frustracja. Być może to efekt pandemii, która spowodowała, że finisz ligi wygląda jak olimpijski sprint na 100 metrów. Sędziowie, którzy nie są na zawodowych kontraktach, mają zdecydowanie więcej pracy, a warunki są mocno kuriozalne. Środowisko nie chce tłumaczyć błędów, ale zauważa, że nie jest trudno o błąd, gdy na mecz trzeba podróżować w dniu, w którym zostanie on rozegrany. To efekt przykazu, według którego sędziowie nie mogą korzystać z hoteli w trakcie wyjazdów. Wynika to z obostrzeń sanitarnych i jest dość zaskakujące, bo przecież zespoły w hotelach śpią.
– Sędziowie nie mogą teraz spać w hotelach przez koronawirusa. Nie można sobie pozwolić na przyjazd dzień wcześniej, zostanie na noc. W pierwszej i drugiej lidze, jest jeżdżenie w dzień meczu. Starają się, żeby wyjazdy były bliższe, ale jak ktoś jedzie kilka godzin na mecz, to może odczuwać dyskomfort – mówi nam jeden z arbitrów.
Potwierdzenie tych słów znajdujemy w kolejnej opinii. – Z czego wynikają błędy? Sędziowie jadą na mecze po pracy. Zdarzyło się, że jeden arbiter po nocce spał w aucie i potem jechał na mecz, więc organizm jest zmęczony, może się przydarzyć brak koncentracji. Wszystko ma drugie dno, inny kontekst. Kadra nie jest aż tak szeroka, żeby sędziować tylko w weekendy, to wpływa na zmęczenie.
Słyszymy, że teoretycznie wyjazdy są teraz bliższe. Ale bliższe, to nie znaczy 150-200 km zamiast 600. To wciąż są podróże, które potrafią zająć kilka godzin. Trzeba wyjechać rano, bo na szczeblu centralnym nie można być „na styk”. Sędzia musi przyjechać odpowiednio wcześniej, a nie tylko nie może zostać w hotelu i wypocząć – nie może nawet zjeść w restauracji. A przynajmniej oficjalnie…
Dopłata zamiast zarobku
Wracając jednak do zarobków. Sędziowie nie chcą mocno marudzić czy narzekać na swój los. Jeden z nich przyznaje nam nawet wprost: wiem, że nie jest kolorowo. Ale to moja pasja, my, zapaleńcy i tak z tego nie zrezygnujemy. Tylko ilu takich zapaleńców jest? Rozmawiając z osobami ze środowiska, słyszymy różne historie. Daleki wyjazd na mecz szczebla centralnego dla trójki sędziów skończył się tak, że „na czysto” przywieźli oni od 100 do 250 zł. Resztę pochłonęły koszty wyjazdu, od jedzenia, przez paliwo po nocleg. Jasne, można liczyć na zwroty, których stawki są takie, jak przedstawia poniższa tabelka.
Ale są też rzeczy, których pod zwrot nie podciągniemy. – Był sędzia, który pojechał na mecz szczebla centralnego. Pół Polski, oczywiście z noclegiem, ale nie w tym rzecz. Akurat jego żona była w szpitalu i nie miał z kim zostawić dziecka. Wynajął opiekunkę, ale nie było go tyle, że musiał jej naprawdę sporo zapłacić. Do tego doszły koszta wyjazdu i okazało się, że… dopłacił do tego wyjazdu stówkę – opowiada nam osoba ze środowiska.
– Jeden z sędziów wrócił z meczu o 6 rano, na 7 szedł do pracy. Nie opłacało się nawet iść spać na tę godzinę – mówi nam inna osoba. – Sędziowie w drugiej lidze mają ok. 6 meczów na rundę. Dochód bez wydatków to 6000 zł. Treningi są monitorowane codziennie, do tego dochodzi Turcja… Łącznie trzeba zużyć ok 30-35 dni urlopu, w tym bezpłatnego. Nie wspomnę już o presji na tym szczeblu. Transmisje telewizyjne, analizy, krytyka po zawalonym meczu. Nie śpisz dwie noce, znosisz to wszystko, a pieniądze są niewspółmierne – dodaje.
Oczywiście sędziowie najbardziej chcieliby, żeby ich doceniono. Żeby ktoś postanowił, że warto im dać podwyżkę, żeby stawki wzrosły. Zwłaszcza że w niższych ligach są one jeszcze niższe – zależące od danego województwa – więc zanim „doczłapią” się do wyższych pieniędzy na szczeblu centralnym, mijają lata.
Czy PZPN stać na zmiany?
Dla sędziów kwestia zarobków to też kwestia szacunku. – Wydaje mi się, że jak zawodnik, który zarabia ogromne pieniądze w takiej pierwszej lidze, widzi, że sędzia przyjeżdża starym samochodem, jak wie, że on zarabia grosze, to ciężko mu go szanować – słyszymy od jednego z arbitrów.
Z tym być może zgadzać się nie trzeba. Ale temu, że takie perspektywy nie zachęcają następców, ciężko nie przytaknąć. – Wkładamy w to sporo czasu, swoje wysłuchamy. Chcielibyśmy, że ktoś do nas dołączył, ale jak młodzi słyszą, jak to wygląda w praktyce, to ciężko kogoś namówić. Stawki nie rosną od lat. Ostatnio był głośny strajk sędziów w Krakowie, gdzie koledzy brali masowo urlopy sędziowskie. To już ostateczność – tłumaczy nam jeden z rozmówców.
Pytanie tylko, czy sędziowie mogą liczyć na podwyżki? Gdy rozmawiamy z ludźmi ze środowiska, ci nieśmiało sugerują, że liczą na inwestycję w nich ze strony PZPN. Że gdy słuchali wywiadów, w których federacja chwaliła się sejfem pełnym kasy, to można było odnieść wrażenie, że związek jest trochę jak tolkienowski Smaug, który śpi na górze złota, ale tknąć go nie da. Że to nie do końca fair, że za sędziów płacą kluby z niższych lig, dla których to spory wydatek. Bo te z wyższych, które na takie rzeczy stać, tych kosztów nie ponoszą.
Natomiast PZPN przedstawia temat nieco inaczej. Wczoraj w „Kanale Sportowym” mówił o tym Maciej Sawicki, sekretarz związku. – Pierwsza, druga, trzecia liga – to wszystko opłaca PZPN, tak samo jak mecze Centralnej Ligi Juniorów, Pucharu Polski. To jest grubo ponad parę milionów złotych. Wcześniej tego nie było, my wzięliśmy to na siebie, tak jak opłaty VAR-u. Niestety jednak pewnie nie dałoby rady opłacić wszystkich sędziów w Polsce, bo taka kwota to już pewnie ponad 10 milionów złotych.
„Podwyżka była planowana”
Ale Maciej Sawicki o tyle, o ile zna sprawy finansowe PZPN-u, sędziami się przecież nie zajmuje. Postanowiliśmy więc spytać o ocenę sytuacji Zbigniewa Przesmyckiego. Niestety, przewodniczący kolegium sędziowskiego nie miał zbyt wiele czasu i chęci na rozmowę. Krótko skomentował tylko kwestię ewentualnych podwyżek na szczeblu centralnym. – Wie pan, nie mam o czym rozmawiać. Długo czekają na podwyżki, głos środowiska? To są jakieś słowa-zaklęcia. Podwyżki były planowane, ale wiemy, jaka jest sytuacja. Wiemy, jak związek mocno i pozytywnie zaangażował się we wsparcie. Niech się nam wszystko poukłada, unormuje, to będzie można o tym myśleć. W tej chwili rozmawianie o podwyżkach jest nie na miejscu.
***
Nie będziemy robić z sędziów totalnych pasjonatów. Wiadomo, że nawet dodatek rzędu 2000 zł na miesiąc w skali roku, to dla „zwykłego Kowalskiego” całkiem przyjemna sumka. A przecież celem każdego arbitra powinna być Ekstraklasa, gdzie jest szansa, żeby się odkuć. Tyle że nasi rozmówcy zauważają też, że droga do raju nie jest taka prosta. System awansów jest bardziej skomplikowany niż w przypadku normalnej pracy. O ile na szczebel centralny wdrapać się da, tak skok do najwyższej ligi jest mocno skomplikowany.
Zwróciliśmy na to uwagę we wspomnianym na wstępie „Stanie Futbolu”. Tak naprawdę w Ekstraklasie mamy bardzo małą rotację sędziów. Dowód? W ostatnich dwóch latach awans do grupy „Top Amator A” – drugiej najniższej po sędziach zawodowych – wywalczyło ośmiu arbitrów. Żaden z nich nie prowadził choćby jednego meczu Ekstraklasy. W tym czasie przykładowy Mariusz Złotek, absolutny senior wśród arbitrów, dziś 50-latek, sędziował 35 spotkań. Dla porównania Zbigniew Dobrynin, który w 2014 roku dołączył do grona sędziów „Top Amator A”, przez sześć lat dorobił się 31 meczów w najwyższej lidze.
Dlatego też nie dziwimy się, że młodzi się niecierpliwią. Nie będziemy ich rozgrzeszać. Usprawiedliwiać pomyłek tylko tym, że warunki do pracy nie są idealne. Nie powiemy też, że każdy sędzia zasługuje na podwyżkę, że wszyscy solidnie na nią zapracowali. Ale być może to czas, żeby odpowiedzieć sobie, czy poziom sędziowania nie byłby lepszy, gdyby sędziowie na szczeblu centralnym nie musieli jeździć na mecze po nockach w pracy? Nikt nie mówi o złotych górach. Jednak rozumiemy także środowisko, które narzeka, że po latach wspinaczki w górę rankingów, ich „ekstra pensja” za pracę w weekendy to średnio maksymalnie 2000 zł miesięcznie.
Wcale nie dziwmy się, że to zajęcie tylko dla tych, których to naprawdę kręci.
SZYMON JANCZYK
Fot. 400mm.pl
Temat w ostatnim „Stanowisku” na Kanale Sportowym poruszył także Krzysztof Stanowski.