Wielokrotnie widzieliśmy reprezentację Polski, która, gdy dobrze weszła w mecz, no to jakoś wyglądała, ale gdy zaczynały się schody, zaczynały się też męki.
Dziś mamy natomiast odruch Pawłowa: Paulo Sousa przy linii bocznej, za chwilę mają wejść na boisko nowi piłkarze reprezentacji Polski, a my… nie, nie ślinimy się jak wspomniane rosyjskie pieski. Ale wierzymy, że to będzie dobra zmiana. Że da impuls. Bo dobre zmiany w trakcie meczu – można zresztą powiedzieć szerzej: dobre zarządzanie meczem – to jeden z najwyrazistszych rysów kadencji Portugalczyka.
To nie tak, że Sousa nigdy nie zrobił złej zmiany, patrz katastrofalny Płacheta ze Szwecją. To nie tak, że zawsze reaguje idealnie, by wspomnieć brak zmiany Krychowiaka ze Słowacją. Ale bilans jest zdecydowanie, zdecydowanie na plus.
Zerknijmy najpierw na suche liczby. Jaki wpływ na gole mieli rezerwowi za Paulo Sousy?
- 3:3 z Węgrami, gole Piątka i Jóźwiaka
- 3:0 z Andorą, asysta Grosickiego, gol Świderskiego
- 1:2 z Anglią, asysta Milika
- 2:2 z Islandią, asysta Kozłowskiego, gol Świderskiego
- 2:3 ze Szwecją, asysta Frankowskiego
- 4:1 z Albanią, asysta Świderskiego
- 7:1 z San Marino, 3 gole Buksy, asysta Zalewskiego
- 1:1 z Anglią, bramka Szymańskiego
- 6:0 z San Marino, gol Piątka, gol Buksy
- 1:0 z Albanią, gol Świderskiego, asysta Klicha
To aż 11 bramek rezerwowych i 7 asyst. Wiemy, że aktualnie można robić pięć zmian, co w naturalny sposób zwiększa wpływ rezerwowych na mecz jako taki, ale wciąż, to jest wpływ znacznie powyżej przeciętnej.
A przecież liczby nie mówią wszystkiego. Wpuszczenie Glika z Węgrami, w pewnym sensie w ogóle szybkie wycofanie się z tego, że Glik powinien iść na ławę? Zmiana Kozłowskiego z Hiszpanią, tak szalenie odważna, tak szalenie pożyteczna? Zmiany taktyczne, gdy Sousa diagnozował trafnie własne błędy, i potrafił dokonać korekt?
Różnica dzisiaj jest taka, że na początku eliminacji można było się śmiać: no dobrze, możemy pochwalić Sousę ze zmiany, ale również dlatego, że zawalił z pierwszym składem. Podpalił mecz, a potem go ugasił. Ten motyw kilkukrotnie się przewijał w pierwszych miesiącach pracy portugalskiego selekcjonera. Zastanawialiśmy się jednak wtedy:
A co gdyby tego meczu nie podpalać?
Gdyby, zamiast wyglądać źle, wyglądać porządnie?
I z ławki, zamiast wpuszczać ludzi z misją wykopania z głębokiego dołka, wpuszczać z misją zakopania rywala?
To się powoli zaczyna dziać. Symptomatyczny jest tu mecz z Anglią, bo tam nie trzeba było dokonywać rozpaczliwych korekt, Polska wyglądała rzetelnie od pierwszej minuty. Z Albanią również, oczywiście biorąc miarę na ten mecz: jakkolwiek „mecz walki” jest już całkowicie startym frazesem, tak w encyklopedii pod takim hasłem mogłoby się znaleźć właśnie to starcie. Więcej pracy łokciami, przepychanek, niż faktycznego grania. Ale taki mecz też trzeba dźwignąć. Nie przepaść w obliczu agresji przeciwnika. Polacy na pewno tego nie zrobili, do tego zmiennicy zrobili bramkę i mamy – tak to trzeba nazwać – wymarzony wynik, umieszczający nas na autostradzie do baraży, dający już spokój na finiszu.
Play-offy będą zdradzieckie, ale gdzieś, myśląc o nich, te dobre zmiany mamy za nasz as atutowy. To jednak fajne oglądać mecz Polaków i wiedzieć, że nawet jeśli wygląda to jako tako, za chwilę, dzięki korektom, może wyglądać dużo lepiej.
CZYTAJ TAKŻE:
- Najlepsi Glik i Bednarek, najgorszy Lewy. Noty za Albanię
- Chamstwo – o skandalu na stadionie w Tiranie
- Felieton Kuby Olkiewicza po Albania – Polska
Fot. FotoPyK