Reklama

Jak co środę… JAKUB OLKIEWICZ

Jakub Olkiewicz

Autor:Jakub Olkiewicz

13 października 2021, 08:11 • 5 min czytania 37 komentarzy

To był mecz ze scenariuszem po prostu rozpisanym pod spektakularne wyłożenie się na plecy. Jeśli istnieje jakaś oficjalna lista czynników, które negatywnie wpływają na reprezentację Polski, dzisiaj mieliśmy prawdziwą kumulację. Bo to i trudny, gorący teren. Jak ujął to Paweł Dawidowicz – dziwna trawa, jak sztuczna. Rywal niewygodny, wybiegany, waleczny. Kibice żywiołowi, w dodatku o słabych nerwach, co wyrazili kilkukrotnie obrzucaniem piłkarzy w białych koszulkach podręczną amunicją. Semantycznie też lipa. Bałkany budzą strach samą nazwą, Albania też brzmi groźnie, zwłaszcza, że nowe znaczenie całej albańskiej kulturze wyznaczył niejaki Popek.

Jak co środę… JAKUB OLKIEWICZ

A sama historia meczu? Kurczę, przecież to też się układało idealnie pod wtopę. Początek chaotyczny, szarpany, z licznymi stratami. Ostatnio jestem całkiem na bieżąco z I ligą, tam często komentatorzy czy dziennikarze używają dość magicznego zwrotu: „w Ekstraklasie takie błędy zostałyby pewnie skarcone”. Wiecie na pewno o co chodzi – środkowy pomocnik próbuje wykonać ruletę, ale przewraca się na piłce, rywal idzie z kontrą trzech na jednego, na szczęście kopie w maliny. Wszyscy kiwają głowami – no tak, w Ekstraklasie kontry trzy na jeden zazwyczaj kończą się golami.

Dziś miałem pod tym kątem deja vu. Aż chciało się krzyknąć: z mocniejszym rywalem takie błędy nie mogą ujść na sucho. Mocniejszy rywal nie zmarnuje prezentów, które przygotowali dla niego Krychowiak czy Moder, mocniejszy rywal nie będzie lutował gdzieś w chmury, gdy jest szansa na błyskawiczną dwójkową akcję po stracie któregoś z Polaków.

Albania była słaba. Ba, nawet nie tylko słaba, ale i osłabiona, bo przecież poza regularnymi urazami przytrafiły im się dwa przypadki koronawirusa. A jednak – na początku to oni ruszyli, jeśli pachniało golem – to właśnie pod naszą bramką. Natomiast to jeszcze dało się jakoś obrócić w żart, damy im się wyszumieć i skasujemy, podpuścimy, a potem bezlitośnie skarcimy. Gorzej, że po przerwie zaczął się ten sam mecz, który trwa od mojego dzieciństwa, mam wrażenie, że z krótkimi przerwami na jakieś pojedyncze wystrzały pokroju Euro 2016. Graliśmy nudno. Przewidywalnie. Lewandowski praktycznie nie istniał. Tak, Albania nie dochodziła do naszego pola karnego, ale schematyczność naszych ataków wywoływała taki sam ból, jak utrata gola. Jakby całą ekipę dosięgnęła jesienna chandra, jakby złota polska jesień wyssała z nich całą energię życiową. Miałem już okazję skrobać szron z szyb, więc wiem, o czym piszę. Nawet Zieliński, mimo kilku błyskotliwych prób, miewał okresy bardzo statyczne. A gdy jednocześnie…

  • Zieliński ma okresy statyczne
  • Lewandowski praktycznie nie istnieje

…to wiadomo, że Polska drży.

Reklama

Mam wrażenie, że tysiąc razy już widziałem, jak w 75., może 82., a może nawet 85. minucie nasza przewaga optyczna na chwilę idzie w kąt. Bo oto strata w środku pola. Bo oto stały fragment gry. Albańczycy atakują jednym zawodnikiem, ale za to szybkim, nieporozumienie Szczęsnego z Bednarkiem, może jakiś rykoszet, może jakiś strzał życia z 34. metra. Koniec marzeń, koniec nadziei, koniec złudzeń.

Wybaczcie, może powinienem już trochę się wyleczyć z tego czarnowidztwa i wiecznego pesymizmu, ale ja naprawdę byłem już w stanie odmalować umiejscowienie oraz mimikę poszczególnych piłkarzy w chwili straty gola. Krychowiak poprawiający włosy i patrzący w murawę gdzieś na 30. metrze, nie zdążył z asekuracją. Lewandowski przy linii środkowej, z grymasem bezradności. Puchacz siedzący przy linii z głową ukrytą w dłoniach. Szczęsny pijący wodę z bidonu z takim ni to uśmiechem, ni to grymasem. Sousa wpatrzony z nadzieją w telebim, ale jak na złość – nadal po 76. minucie następuje 77., czyli czasu jest coraz mniej.

Siedziałem przed telewizorem i czekałem tylko na to, kto wykona wyrok. I w jakiej kolejności realizator pokaże każdego z przywołanych przeze mnie zawodników.

Ale wyrok nie nadszedł.

Nie chcę tutaj wpaść w jakieś hurraoptymistyczne tony, nie chcę gloryfikować przesadnie reprezentacji czy już szczególnie selekcjonera. To była mimo wszystko reprezentacja Albanii, osłabiona w dodatku kilkoma istotnymi absencjami. My rzuciliśmy wszystko, co mieliśmy w arsenale, a i tak uratował nas kompletnie nieszablonowy atak – wysoki odbiór Puchacza, dokręcona centra Klicha, doskonałe uderzenie Świderskiego. Natomiast… W końcu zrobiliśmy swoje. Zero z tyłu, ale nie takie po bajecznym występie bramkarza, tylko po kompletnym zneutralizowaniu zalet rywala. Poza tymi nielicznymi okazjami z pierwszej połowy, które Albańczycy i tak spektakularnie marnowali, gospodarze nie mieli nic.

Reklama

Glik, Dawidowicz i Bednarek, za nimi Szczęsny, ale też harujący ostro w defensywie wahadłowi. Jeśli do Sousy mieliśmy pretensje o chwiejną defensywę, dzisiaj dostaliśmy argument, który może potwierdzać wersję forsowaną przez Portugalczyka – że poprawa gry reprezentacji to proces, który musi trochę potrwać, do którego wszyscy muszą się przyzwyczaić. Że jesteśmy w stanie grać z biglem w przodzie, to udowadnialiśmy prawie od pierwszych minut pracy „siwego bajeranta”. Ale że w razie konieczności jesteśmy też w stanie pocierpieć? Zawsze mi się podobało to słówko, trochę nadużywane w kontekście Atletico Madryt pod wodzą Diego Simeone. Ale tutaj jest na miejscu. Drużyna cierpi. Widz cierpi. Poszczególni piłkarze cierpią. Natomiast mimo wszystko najmocniej cierpi sfrustrowany rywal, który nie może nawet oddać strzału na bramkę.

Dzisiaj wreszcie to było widoczne w naszej grze i mam nadzieję, że nieprzypadkowo stało się to w meczu reklamowanym jako „mecz o wszystko”. Jeśli Polska pod wodzą Paulo Sousy faktycznie nauczy się zachowywać czyste konto w wyjazdowych „meczach o wszystko”… Cóż, może nawet stanę się optymistą przed barażami? Dziś nie mam zamiaru lamentować nad tym, że przód nie wyglądał zbyt okazale, że Lewandowski szuka formy, że nadal nie możemy trafić z wyjściowym składem. Nie, dzisiaj trzeba raczej chwalić, że raz jeszcze wypaliły zmiany, raz jeszcze udało się pokonać Albanię, i co najbardziej istotne: że w praktyce udało się awansować do baraży przed Mistrzostwami Świata w Katarze.

Cel-minimum został zrealizowany. Teraz będziemy się sprawdzać z równymi sobie – wśród faworytów do miejsc w barażach m.in. Rumunia, Szkocja, Norwegia, Szwajcaria czy Czechy. W to, że nasza kadra późną jesień 2022 roku spędzi w Katarze jeszcze nie wierzę. Ale nie wierzyłem też w zajęcie 2. miejsca w grupie, które teraz jest już właściwie formalnością.

Łodzianin, bałuciorz, kibic Łódzkiego Klubu Sportowego. Od mundialu w Brazylii bloger zapełniający środową stałą rubrykę, jeden z założycieli KTS-u Weszło. Z wykształcenia dumny nauczyciel WF-u, popierający całym sercem akcję "Stop zwolnieniom z WF-u".

Rozwiń

Najnowsze

Skoki

Thurnbichler: Nie zareagowałem wystarczająco wcześnie na negatywne zmiany [WYWIAD]

Szymon Szczepanik
0
Thurnbichler: Nie zareagowałem wystarczająco wcześnie na negatywne zmiany [WYWIAD]

Felietony i blogi

EURO 2024

Pracował dwa dni w Niecieczy, teraz pojedzie na Euro. Wielki sukces Probierza

Patryk Fabisiak
0
Pracował dwa dni w Niecieczy, teraz pojedzie na Euro. Wielki sukces Probierza
Felietony i blogi

Futbol w dobie późnego kapitalizmu – czyli jak firma ubezpieczeniowa z Miami szturmuje piłkarskie salony?

redakcja
7
Futbol w dobie późnego kapitalizmu – czyli jak firma ubezpieczeniowa z Miami szturmuje piłkarskie salony?

Komentarze

37 komentarzy

Loading...