Reklama

Nie chcę być gościem, który wszystko wie najlepiej

Jan Mazurek

Autor:Jan Mazurek

07 października 2021, 08:02 • 19 min czytania 29 komentarzy

Dlaczego nigdy nie dowiemy się, kim naprawdę jest? Jak przestał być ciekawostką? Co wyciągnął ze stażu u Jessego Marscha? Czy naprawdę wyżej cenił sobie pracę w niemieckiej trzeciej lidze niż w polskiej Ekstraklasie, kiedy zdecydował się poprowadzić Fortunę Koeln, a nie Zagłębie Sosnowiec? Kiedy najbardziej bał się o swoją reputację w niemieckim futbolu? Ile znaczy skończenie Hennes-Weisweiler-Akademie i dlaczego wcale nie tak wiele, jak się może wydawać? Jak pracowało mu się u boku Kosty Runjaicia w Pogoni Szczecin? Dlaczego nie zamierza pytać władz Lechii o transfery? Jak przyjęła go gdańska szatnia? Co chce osiągnąć w Lechii? Na te i na inne pytania w długiej rozmowie z nami odpowiada trener Lechii Gdańsk, Tomasz Kaczmarek. Poznajcie nowe nazwisko w polskim środowisku trenerskim. Zapraszamy. 

Nie chcę być gościem, który wszystko wie najlepiej
Przestałeś być ciekawostką. 

Pierwszy raz ktokolwiek konfrontuje mnie ze stwierdzeniem, że w ogóle byłem ciekawostką. Do tej pory nie poświęcałem za wiele czasu na analizę tego, jak jestem zewnętrznie odbierany, bo to nie jest dla mnie istotne. Nikt mnie nie zna. Po przejęciu Lechii Gdańsk wiedziałem, że będę oceniany tylko przez pryzmat mojej bieżącej pracy.

Wcześniej słyszeliśmy tylko, że jest taki zdolny polski trener, który skończył Hennes-Weisweiler-Akademie, który asystuje Bobowi Bradleyowi w kadrze Egiptu, który pracował z młodym Mohamedem Salahem, ale to właściwie tyle – ot, jedna z tych niestandardowych, egzotycznych historii. Dopiero teraz możemy odpowiedzieć sobie na pytanie: kim jesteś?

Nigdy się nie dowiecie.

Śmiejesz się. 

Bo też nigdy o tym tak nie myślałem. Teraz mam możliwość pokazania, jak myślę o piłce.

Nie miałeś wcześniej piłkarskiej Polski za zaścianek wielkiego futbolu? Kilka lat temu wolałeś pracować w trzecioligowej niemieckiej Fortunie Koeln niż w ekstraklasowym Zagłębiu Sosnowiec. 

Po rozmowach w Zagłębiu Sosnowiec nie miałem pełnego przekonania, że jestem w stanie odnieść tam sukces. Chodziło tylko o to.

Reklama

Pewnie się nie myliłeś.

Nie wiem. Często jednak ludzie w Polsce nie wiedzą, jak fajnymi rozgrywkami jest 3.Liga. Tam grają dobre zespoły, tam są pełne stadiony. Wysoki poziom sportowy. Niższy niż w Ekstraklasie, to na pewno, ale to nie jest przepaść. Tam zaczyna się dobra, profesjonalna piłka. Jeśli młody trener zaczyna swoją szkoleniową karierę w Niemczech, to ma dwie drogi: albo przebijasz się przez niższe ligi, albo bierzesz zespół U-19 czy U-23 w jakimś fajnym klubie z Bundesligi i czekasz, aż władze organizacji zaufają ci na tyle, że w pewnym momencie powierzą ci pierwszy zespół.

Druga droga stała się ostatnio bardzo modna, bo ma wspaniałych przedstawicieli z Julianem Nagelsmannem i Thomasem Tuchelem na czele.

Tych przypadków jest multum. W Niemczech wszystko zaczęło się od dobrych przykładów. Mainz zrobiło to z Thomasem Tuchelem – wypaliło i reszta zrozumiała, że to jest logiczne. Zatrudniasz człowieka, którego znasz, którego codziennego obserwujesz. On zna zarząd, zna dyrektora sportowego. Zna zawodników, a w pierwszym zespole często jest pięciu czy sześciu piłkarzy, z którymi wcześniej pracował w U-19. Kiedy Julian Nagelsmann przejął Hoffenheim, połowa zawodników to byli jego wychowankowie. Łatwiej mu było z nimi złapać kontakt.

Wiesz, piłka nożna to nie są jakieś czary-mary. To jest praca. Musisz mieć pomysł i umiejętność wdrażania go. Liczy się trening, komunikacja. Jeśli masz więc człowieka w klubie, który pracuje u ciebie przez wiele lat i wiesz,  jakie ma wyobrażenia o piłce, jak prowadzi swoje zespoły, jak się komunikuje, jak reaguje w sytuacjach kryzysowych, to łatwiej jest ci zaufać jego wizji. To nie jest facet, który przychodzi na jedną kilkugodzinną rozmowę, żeby przekonywać cię, że chce grać taką i taką piłkę, a później prezentuje coś całkowicie innego. Łatwo jest wygrać na rozmowie kwalifikacyjnej, ale zawsze weryfikuje cię codzienna praca.

Wypada pochwalić Kaczmarka. Lechia zaczyna grać ofensywnie

Odbyłeś wiele staży u topowych niemieckojęzycznych trenerów. Dariusz Żuraw powiedział mi ostatnio, że takie wizyty nie rozwijają trenera intelektualnie, że wyciąga się z nich tylko marginalne kwestie. Ot, zwykła możliwość zdobycia referencji.

Zależy, jak taki staż wygląda. Jeśli przez trzy czy pięć dni tylko oglądasz treningi, to wiadomo, że wynosisz z tego dużo mniej. Bo tu nie chodzi o ćwiczenia treningowe. Żyjemy w takich czasach, że to możesz sobie znaleźć w kilka minut na Youtube. Moim ostatnim stażem, zanim jeszcze zacząłem pracę w Pogoni Szczecin, była trzytygodniowa wizyta w Red Bull Salzburg. Trenerem był Jesse Marsch. Przez ponad dwadzieścia dni codziennie spędzałem czas w jego biurze, wchodziłem do szatni, uczestniczyłem w jego odprawach przed meczami z Realem i z Chelsea, w całym tym procesie przygotowań do konkretnych spotkań. I jedno to jest obserwowanie, jak pierwszy trener pracuje, jak rozmawia z zawodnikami – to jest krótki wycinek z jego codzienności. Ale drugie, co uważam za kapitalne doświadczenie w czasie stażów, to jest poznawanie sztabu. Często to są jeszcze wartościowsze znajomości. Ci ludzie mają więcej czasu. Pierwszy trener w klubie grającym w Lidze Mistrzów, może poświęcić ci, powiedzmy, trzy razy po pół godziny. Ale już z jego asystentem czy z klubowym analitykiem możesz sobie pójść na kolację, możesz przegadać cały dzień o piłce nożnej, możesz zadać milion pytań. Zbudować sobie więź na znacznie dłuższy czas niż te trzy tygodnie.

Reklama

Tomasz Kaczmarek

Tak się uczysz na żywym materiale. 

Najczęściej to są tacy pasjonaci, że oni tylko czekają na kogoś nowego, żeby porozmawiać sobie z nim o futbolu. Jesse Marsch teraz jest w Lipsku. Niełatwo jest się mi z nim skontaktować. Ale zawsze mogę zadzwonić do jego analityka i na pewno znajdzie dla mnie godzinę na merytoryczną rozmowę o futbolu. Wymienianie się spostrzeżeniami, doświadczeniami, wiedzą jest clou tej całej historii. Wielkie kluby mają tak rozbudowane sztaby, a ich pracownicy tyle czasu na przeanalizowanie najmniejszych detali, że aż grzechem jest niekonfrontowanie z nimi niektórych swoich pomysłów.

Prosty przykład. Czuję, że na jakiś mecz najlepiej będzie zagrać średnim pressingiem w ustawieniu 1-4-4-2 przy założeniu, że przeciwnik wychodzi w tej i tej formacji. W jednej chwili mogę przedzwonić do człowieka, który od sześciu lat pracuje w klubie, który w tym czasie dużo gra w systemie 1-4-4-2. Pytam o rady, o wyzwania, o ostrzeżenia. Na co zwrócić uwagę? Na co położyć akcenty? Bo może akurat mam tylko dwa treningi, żeby to odpowiednio przygotować. To jest dla mnie wartościowe.

Twoja poprzednia poważna samodzielna praca w roli pierwszego trenera okazała się kompletnym niewypałem.

Faktycznie, moje pierwsze tygodnie w Fortunie były bardzo słabe.

Pierwszy mecz – po dziewiętnastu minutach gry przegrywaliście 0:3 z Wehen Wiesbaden. 

Skończyło się 0:7. Drugi mecz – SpVgg Unterhaching i 0:6.

Nie był to aż tak długi okres pracy, żeby to jakoś specjalnie dzielić. Źle dostosowałeś tam taktykę do możliwości zespołu? 

Przyszedłem ze swoimi pomysłami. Już na samym starcie popełniłem jeden duży błąd. Ale to nie miało związku z taktyką. Powiem ci tak: nigdy nie przegrasz meczu 0:7 ze względu na założenia taktyczne. Przy 0:7, przy 0:6 przegrywasz ze względu na całokształt. Nie zgadza się nie tylko taktyka, ale też komunikacja, mentalność, podejście…

Wchodzisz do szatni po tych dwóch meczach i co mówisz? 

Zaczęliśmy od 0:7, 0:6, 0:0 i 0:3. Pierwsze cztery ligowe spotkania z bilansem – 0:16. Miałem na plecach trzydziestokilowy plecak. Zawodnicy bardzo wątpili. Nikt we mnie nie wierzył. Wchodziłem do budynku klubowego, do szatni, na boisko treningowe, na stadion i od razu czułem, że nikt mnie nie słucha. Jednym sposobem było mnóstwo rozmów indywidualnych.

Trzeba było przekonać każdego pojedynczego zawodnika do swojej wizji. 

Albo chociaż kilku. Zacząć z nimi rozmawiać o piłce nożnej. Żeby mnie poznali. Żeby zobaczyli, że to konkretny gościu, że wie jakie błędy popełnił i będzie umiał ten bajzel posprzątać. Dużo, dużo tych rozmów. Zaczynasz czuć, kogo możesz przeciągnąć na swoją stronę. Szukasz w szatni, szukasz na treningach tych, którzy potencjalnie najlepiej poradzą sobie z kryzysem. Takich, dla których ten kryzys stanowi szansę. Niech ich będzie dziesięciu, jedenastu, dwunastu. Wiedziałem, że jak pomylę się jeszcze raz, to jest koniec.

Sam musiałeś być przekonany do samego siebie. 

Dużo pracowałem nad własną głową, nad swoim nastawieniem, nad własnymi emocjami. Wiedziałem, że wiara w samego siebie jest jedyną drogą wyjścia z tej sytuacji. Sprawa była prosta: od tego momentu musiałem podejmować same dobre decyzje. Nadszedł piąty mecz. TSV Monchium. Olbrzymi klub. Prezentowaliśmy się dobrze, ale po godzinie gry dostaliśmy czerwoną kartkę. Stałem przy linii i myślałem: „jak to jest możliwe?”. Skończyło się 0:0.

I co? Przestaliśmy przegrywać, pojawiły się remisy, potem zwycięstwa. Idealnie nie było, wiadomo, wydarzyło się jeszcze parę złych rzeczy, to był też wymagający sezon dla Fortuny. Ale kiedy zostałem zwolniony, byłem przekonany, że władze klubu podejmują błędną decyzję. Zostało pięć kolejek do końca 3.Ligi. Znajdowaliśmy się na równi z kreską, odgradzającą strefę bezpieczną od strefy spadkowej.

Znałem ten zespół, ten zespół znał mnie. Byliśmy zgrani, blisko siebie. Drużyna była za mną. Zwolnił mnie ktoś, kto nie czuł sytuacji. Właściciel znajdował się daleko od piłki. Zareagował nerwowo. Gdyby pożegnał mnie po czterech pierwszych kolejkach – zaakceptowałbym to, nie miałem argumentów. Ale później to nie miało sensu, to był błąd. On też to wie. Po czasie rozmawiałem z nim i się do tego przyznał. Z ostatnich jedenastu meczów przegrałem tylko dwa. Z następnym trenerem zespół zdobył jeden punkt i spadł z ligi. Nie zawsze zmiana trenera ma sens. To był rekordowy sezon w 3.Lidze. Potrzebowałeś czterdziestu sześciu punktów do utrzymania. Ale cóż, takie jest życie.

Conrado: Gdy skończy się mafia, to skończy się złe życie w faweli

Byłeś zły?

Niesamowicie mnie to bolało. To był najtrudniejszy moment w moim życiu zawodowym. Wiedziałem, że tylko na tym tracę, że to niebezpieczne zwolnienie dla mojej kariery zawodowej. Wcześniej włożyłem bardzo dużo pracy, żeby wejść na ten szczebel rozgrywek jako chłopak, który nigdy profesjonalnie nie grał w piłkę nożną. Kiedy jesteś na początku swojej drogi, takie zwolnienie potrafi mieć nieprzyjemne konsekwencje.

Niechlubny wpis zostaje w CV.

Trudno potem dostać kolejną pracę w 3.Lidze. Albo inaczej, po prostu: trudno potem dostać pracę w dobrym klubie. Ludzie często nie mają czasu, aby dokładnie to wszystko przeanalizować. Nieraz brakowało mi też wiary w rozwój, a naprawdę najwięcej wyciąga się z tych trudnych doświadczeń. Tylko trzeba tego chcieć.

Tomasz Kaczmarek

Po wynikach w Fortunie można było pomyśleć, że jesteś trenerem z szalonymi oczekiwaniami. 

To był ograniczony zespół. Po zwolnieniu przeanalizowałem wnikliwie wszystkie mecze, każdy jeden błąd, każdą jedną decyzję i jestem stuprocentowo przekonany, że od momentu tego falstart, to była najlepsza praca, jaką gdziekolwiek wykonałem. Wcześniej, ligę niżej, osiągałem sukcesy, zgadzały się wyniki, miałem dobrą reputację. Ale prowadziłem też dobre drużyny. Fortuna Koeln zawsze walczyła o ligowy byt. Do tego przed moim przyjściem straciła dwóch swoich najlepszych zawodników na kluczowych pozycjach – bramkarza i napastnika.

Jednego nie rozumiem – skoro wiedziałeś, że przejmujesz ograniczony zespół w Fortunie, to dlaczego odrzuciłeś ofertę Zagłębia Sosnowiec z przekonaniem, że to też słaba drużyna? 3.Liga jawiła ci się jako atrakcyjniejsza niż Ekstraklasa? 

Nigdy tak nie myślałem. Kluczowe było to, że praca w Fortunie była pięć kilometrów od mojego domu. Nie chciałem, żeby moja rodzina znowu musiała się przeprowadzać. Zależało mi, żeby codziennie widywać moją żonę i moją córkę. Od pierwszego momentu wiedziałem, że będzie trudno, ale wierzyłem, że dam radę. Miałem przekonanie, że jestem dobrym trenerem, ale na początku popełniłem za dużo błędów.

Czym różni się polska szkoła trenerów od niemieckiej szkoły trenerów? 

Naprawdę nie wierzę w takie myślenie, że to jest niemiecka szkoła trenerów, to jest hiszpańska szkoła trenerów, to jest portugalska szkoła trenerów. To jest takie bardzo ogólne, można kogoś nierozważnie zaszufladkować albo nawet zranić. Mnie interesuje tylko prosta kategoria: dobra czy zła piłka, dobry czy zły trening. Możesz pojechać do Arabii Saudyjskiej, do Afryki czy gdziekolwiek indziej i znaleźć tam dobrego szkoleniowca, który będzie fantastycznie prowadził swój zespół. A możesz też pojechać do Hiszpanii i znaleźć tam złego trenera, który nie ma najmniejszego pojęcia o swojej robocie. Dlatego zawsze oceniam ludzi, działaczy, trenerów, zawodników po poznaniu ich, a nie po ich narodowości, szkole, jakiejś przyklejonej do nich łatce. Tak samo sam chciałbym być oceniany.

Ale kiedy słyszy się, że z dobrymi wynikami skończyłeś Hennes-Weisweiler-Akademie, to naturalnie robi to wrażenie, bo jej absolwenci to światowa elita trenerów. Spytam więc może przewortnie: sporo mniej flagowych absolwentów nie robi karier?

Popatrzmy procentowo. Dwudziestu pięciu uczących się trenerów rocznie. Dziesięć lat – dwustu pięćdziesięciu absolwentów. Dwadzieścia lat – pięciuset absolwentów. Z tego grona trzech wygrało Ligę Mistrzów. Trzystu jest bezrobotnych.

Ciekawe, nie powiem. 

Trzysta to może trochę za duża liczba, ale myślę, że tylu właśnie absolwentów Hennes-Weisweiler-Akademie robi średnie kariery, nie robi ich w ogóle albo odchodzi z tego biznesu. Fajnie, że Hennes-Weisweiler-Akademie ma świetną reputację, ale sam po sobie widzę, że więcej nauczyłem się z piłki, z pracy, z przegranych meczów, z bolesnych momentów kariery, od ludzi poznanych na mojej drodze niż z samej kolońskiej szkoły.

Czyli przywiązujemy zbyt dużą wagę do studiowania w szkole trenerów. 

Siedzimy, rozmawiamy o taktyce, o systemach, ale nie robimy tego na żywym przykładzie.

Akademickie dyskusje. 

Wycięte, wyrwane z kontekstu. Nie podejmujesz żadnych decyzji. Wszystko jest na poziomie teoretycznym. Nie masz do czynienia z żywym człowiekiem.

Męczyła cię rola drugiego trenera w Pogoni Szczecin? 

Ciekawie współpracowało mi się z Kostą Runjaiciem. Ta rola mnie nie męczyła, miałem bardzo fajne życie.

Ale Pogoń nie grała futbolu, wpisującego się w twoją wizję. 

Nie zgodzę się. Pogoń gra bardzo ciekawy futbol. Może tylko brakowało czegoś w ostatniej fazie ataku.

W pewnym momencie fazy ataku Pogoń wygląda, jakby zaciągała hamulec ręczny, jadąc na piątym biegu.

To była techniczna, odważna piłka. Pogoń grała i gra pod presją, próbowała operować futbolówką. Nieraz byłem nawet zaskoczony, jak dużo jest złego odbioru tej pracy. Komfortowo czułem się w Szczecinie. Wiesz, jak najkrócej streścić pracę asystenta: jesteś trenerem, ale masz jeszcze życie.

Piękne. 

Pierwszemu trenerowi dużo trudniej wygospodarować sobie czas wolny. Przez kilkanaście miesięcy w Pogoni poznałem Ekstraklasę. Zacząłem ją czuć. Zrozumiałem, jak gra wiele zespołów i byłem przekonany, że jeżeli dostanę właściwą drużyną do samodzielnego poprowadzenia, to będę umiał wykonać dobrą robotę.

Gdyby wówczas z ofertą pracy zadzwonił Górnik Łęczna, to przyjąłbyś tę robotę? 

Bycie trenerem Górnika Łęczna jest w wielu kwestiach trudniejsze niż bycie trenerem Lechii Gdańsk. Łatwiej jest być dobrym szkoleniowcem w dobrym zespole, z dobrymi zawodnikami. Nie wiem, czy Pep Guardiola byłby w stanie w Łęcznej wykonać tak dobrą robotę, jak trener Kamil Kiereś.

Ale przecież nie było też tak, że przychodziłeś do krainy mlekiem i miodem płynącej. W ostatnich latach Lechia Gdańsk popadła w przeciętność. 

Gdyby wszystko było super, to nie byłoby mnie w Gdańsku. Ale Lechia zawsze miała dobre momenty. Oczywiste dla mnie było, że są tutaj zawodnicy o dużych możliwościach. Kiedy przychodzisz do nowego zespołu jako nowy trener, od razu szukasz zawodników do odbudowania. Takich, w których możesz tchnąć nową energię, nowe życie. Poszukujesz sytuacji typu quick win. Też wiem, że niektórzy moi zawodnicy zrobią bardzo duży postęp na przestrzeni trzech-czterech miesięcy. Teraz potrzebują jeszcze trochę czasu. Uczą się nowego systemu, szukają swojej roli w tym układzie. Ale są też tacy piłkarze, którzy skorzystają na zmianie wcześniej, już na samym starcie.

Da się swoją wizją natchnąć teoretycznie niezbyt ekskluzywną postać?

Nie ma rzeczy, której nie możesz się nauczyć. Stereotypem jest, że nie zmienisz starszego zawodnika. Jak nie poświęcisz mu czasu, to go nie zmienisz. Jasne, są ograniczenia genetyczne, ze średnio szybkiego zawodnik nie zrobisz sprintera, ale możesz każdemu pomóc w inny sposób. Nie z każdego zrobisz mistrza świata, ale ja bardzo wierzę w rozwój.

Ciekawe, zimą będziesz wymagał kilku transferów od władz Lechii? 

To nie jest moja decyzja, jeszcze z nikim w Lechii nie rozmawiałem o transferach. Przyszedłem do Gdańska, żeby pracować, chcę poznać jak najlepiej moich zawodników, a nie myśleć już o nowych. Bywa tak, że jeden albo dwóch nowych zawodników może wprowadzić zespół na następny poziom, rozwinąć go – najlepszym tego przykładem Liverpool. Z drugiej strony: takie Chelsea. Wygrali Ligę Mistrzów i kupili Romelu Lukaku, a na razie wyglądają raczej trochę gorzej niż w minionym sezonie. Jeszcze nie poznałem zespołu, jeszcze nie każdy dostał swoją szansę. Jest naprawdę za wcześnie, aby już myśleć o transferach.

Obstawiaj Ekstraklasę na Fuksiarz.pl

Jurgen Klopp wierzy w moc treningu. Twierdzi, że łatwiej wychować sobie zawodnika z własnego składu pod konkretny profil niż wydawać krocie na transfery.

Masz prawie rację. Liverpool nie przeprowadza już zbyt wiele transferów. Teraz nie jest im łatwo zrobić dobre wzmocnienie. Ale, zobacz, kiedy weszli na najwyższy poziom. Dwa transfery – Alisson za 62 miliony na bramkę, Virgil van Dijk za 84 miliony na środek obrony. Wszyscy inni już byli. Ale te dwa transfery zrobiły z tych samych zawodników, z tego samego trenera, z tych samych kibiców najlepszą drużynę na świecie. Wiedzieli, że pracują dobrze, w pozytywnej atmosferze, z dobrą energią, ale też, że dwóch kluczowych piłkarzy na dwie kluczowe pozycje wyniesie ich na nieosiągalny dotąd poziom. Jurgen Klopp doszedł do takiego wniosku po dwóch latach. Ja jestem w Lechii od miesiąca i chcę pracować z moją kadra, bo podoba mi się jak zawodnicy pracują i jak ze sobą koegzystują.

Zatoczmy koło do Lechii. 

Jestem trenerem, transfery nie są moją decyzją. W Lechii pracują mądrzy, doświadczeni ludzie. Nie powiedziałem ani jednego słowa o transferach, odkąd przyszedłem do Gdańska. Moim zadaniem jest rozwinięcie zawodników, rozwinięcie zespołu. Najpierw muszę wykonać dobrą robotę z moimi piłkarzami, najpierw ludzie w klubie muszą we mnie uwierzyć.

Tomasz Kaczmarek

Sama długość kontraktu nie świadczy trochę o tym, że jest wiara w ten projekt?

To forma zaufania. Taki przekaz dla wszystkich stron, że w Lechii budowana jest szersza wizja. Ale też, nie oszukujmy się: kontrakt to tylko kontrakt. Czy masz umowę na dwa lata czy na pięć lat, zawsze można ją rozwiązać, jeśli jest źle, jeśli nie przekonujesz swoją pracą.

Renesans formy przeżywa taki Maciej Gajos, który za czasów Piotra Stokowca balansował na granicy ligowej marności. 

Nie będę wchodził w porównania. To nie jest moje zadanie. Poprosiłem też zawodników, żeby nie zestawiali, żeby nie porównywali tego, co jest z tym, co było. Żeby uwierzyli, że nasza praca jest dla nich dobra, ale też nie zapominali, że kadencja trenera Piotra Stokowca była niesamowitym sukcesem. Tu były bardzo dobre wyniki. Jeżeli uda mi się znowu wprowadzić zespół do czołowej grupy ligi, to będę szczęśliwy.

Twoja Lechia gra inaczej, bardziej ofensywnie. Jak szybko można zmienić styl gry, charakter i tożsamość zespołu? Maciej Skorża uważa, że to kwestia dwóch okresów przygotowawczych. 

Jakbyś zapytał o to dobrego, doświadczonego trenera, to uzyskałbyś podobne odpowiedzi do tej udzielonej przez trenera Macieja Skorżę. Pamiętam, jak Pep Guardiola przychodził do Bayernu po złotym okresie Juppa Heynckesa. Na początku Hiszpan wygrywał tam wszystko, ale cały czas mówił, że to jeszcze nie jego zespół, że to dalej zespół Heynckesa, a jego konstrukt ujrzymy dopiero w kolejnym sezonie. Z drugiej strony: czy jest jakaś jedna i słuszna prawda? Nie. Thomas Tuchel przyszedł do Chelsea i od razu, od pierwszego meczu widziałeś inny zespół. Z inną energią, z inną intensywnością, z innymi odstępami, z innymi pomysłami na grę. Fajnie, jakby ludzie zrozumieli, że praca trenera to jest praca. Architekt potrzebuje czasu, żeby wszystko wymyślić, naszkicować, ułożyć, ustawić i wprowadzić w życie. Kierownik budowy też działa etapowo, cegła po cegle, piętro po piętrze. I tak, wiem, że gra mojej Lechii będzie wygadać inaczej za sześć miesięcy.

Plan się powodzi. 

Zmieniam styl gry. Pierwsze zmiany najłatwiej osiągnąć, mieszając trochę w personaliach. Na tych samych pozycjach ustawiasz zawodników o innych charakterystykach i profilach. U nas niżej grają Jarosław Kubicki i Maciej Gajos. To nie są gracze stricte defensywni, raczej o proporcji fifty-fifty. Umieją bronić, ale przede wszystkim dobrze grają pod presją przeciwnika. W ten sposób zyskujemy więcej rytmu, więcej swobody, więcej powiązań między formacjami. Bardzo trudno jest zmienić nawyki. U jednego trwa to trzy miesiące, u drugiego dziewięć. Uśredniam to do sześciu. Dlaczego Lipsk podpisuje tylko zawodników poniżej dwudziestego trzeciego roku? Ponieważ dysk twardy tych piłkarzy jest jeszcze pusty. Łatwiej na nim nagrać swój pomysł. Zawodnik trzydziestoletni ma na tym samym dysku informacje od trzynastu poprzednich trenerów, trudniej go zresetować, choć nie mówię, że się nie da. Zespół Lechii zareagował otwarcie na mój pomysł.

Czyli wszedłeś do szatni pozytywnie nastawionej do zmiany na ławce trenerskiej. 

Zawodnicy byli otwarci, gotowi do pracy.

Przepaść między tym, co było w Fortunie. 

Wtedy za dużo chciałem na raz. Siadałem z zawodnikami i pokazywałem im, co powinni robić lepiej, gdzie popełniają błędy. Jestem człowiekiem konkretnym, lubię szczerość. Jednak szczerość nie funkcjonuje w każdym momencie. Wielu ludzi, wielu piłkarzy potrzebuje przy tym jeszcze pozytywnej informacji, pozytywnych emocji, pozytywnego feelingu. Fajną rzecz podpatrzyłem u Jessego Marscha. Wywodzi się z amerykańskiej kultury i ma takie też podejście do zadań, do ludzi, do przekazu i do narracji. Dużo optymizmu, motywującego obrazu. Korzystałem z tego podczas pierwszych chwil w Lechii. Jeżeli miałem materiał z treningu, a w nim pięć dobrych i pięć złych scen, to wolałem im pokazać pięć razy te dobre i raz te złe niż na odwrót. Nie chcę być tym gościem, który wszystko lepiej wie, który wszystko krytykuje. Chcę być dla nich wsparciem, drogowskazem.

Nie lubisz jakiegoś typu piłkarzy? 

Każdy z nas jest ofiarą własnej biografii. Nikt nie rodzi się smutny, rozczarowany, sfrustrowany. Jeśli powiem ci, że nie lubię zawodników marudzących, to zaraz okaże się, że muszę skreślić pięciu dobrych piłkarzy. Albo że nie odpowiada mi, jeśli ktoś nie mówi po polsku – ta sama sprawa. Nie sztuką jest kogoś dyskwalifikować. Sztuką jest znaleźć klucz do każdego człowieka.

Lechia ma na stałe stać się jedną z pięciu najlepszych drużyn Ekstraklasy?

Zaraz pojawią się pytania. Co to znaczy na stałe? Czy aby na pewno grono pięciu najlepszych drużyn? Może trzech, czterech albo sześciu? To nie ma znaczenia. Wiem, że oczekiwany jest ode mnie wynik, ale naprawdę rzadko o nim myślę.

O jakie miejsca walczycie? 

Nie jestem głupi. Jestem w klubie, w mieście, w środowisku, gdzie są niemałe oczekiwania.

Jakie?

Ogólnie mówi się, że chcemy być w pierwszej piątce. I co z tego, co mam z tym zrobić? Może mój zespół jest dużo lepszy. Na pewno, jeśli zajmiemy miejsce w pierwszej trójce, to wszyscy będą zadowoleni, ale nie zamierzam zostać zakładnikiem odgórnych celów. Nie wiem jeszcze, jaki jest limit tego zespołu. To taka liga, w której prawie każdy może wygrać z prawie każdym. I to nie jest banał, tylko możliwość. Chcę żyć pracą. Sprawiać, żeby moja Lechia była gotowa wygrać każdy mecz.

Mówisz „ja chcę żyć pracą”. Wcześniej wspominałeś, jak istotny jest dla ciebie czas wolny, czas dla rodziny. Masz w ogóle chwile wytchnienia?

Największym wyzwaniem w tym zawodzie jest połączenie życia zawodowego z życiem prywatnym. Teraz mam czas tylko na dwie rzeczy: na pracę i na rodzinę. Na nic więcej. Moje priorytety są jasne. Moja rodzina jest najważniejszą wartością w moim życiu. Jeżeli nie uda mi się tak się zorganizować, żeby być w stanie dobrym ojcem i dobrym mężem, to będę musiał podjąć twardą decyzję i tego od siebie oczekuję. Na razie udaje mi się to wszystko łączyć. Mojej rodziny nie ma ze mną w Gdańsku, bo uważam, że nie byłoby to dla niej dobre. Być w mieście, gdzie nikogo nie znają. Mieć tatę czy męża, który pracuje siedemdziesiąt-osiemdziesiąt godzin w tygodniu. Z Gdańska są fantastyczne połączenia samolotowe, piękne lotnisko. Zawsze jest jeden dzień, niekiedy dwa dni w tygodniu, który spędzam w domu, z rodziną. Bez tego nie mogę być dobrym trenerem.

CZYTAJ TAKŻE:

ROZMAWIAŁ JAN MAZUREK

Fot. Newspix

Urodzony w 2000 roku. Jeśli dożyje 101 lat, będzie żył w trzech wiekach. Od 2019 roku na Weszło. Sensem życia jest rozmawianie z ludźmi i zadawanie pytań. Jego ulubionymi formami dziennikarskimi są wywiad i reportaż, którym lubi nadawać eksperymentalną formę. Czyta około stu książek rocznie. Za niedoścignione wzory uznaje mistrzów i klasyków gatunku - Ryszarda Kapuscińskiego, Krzysztofa Kąkolewskiego, Toma Wolfe czy Huntera S. Thompsona. Piłka nożna bezgranicznie go fascynuje, ale jeszcze ciekawsza jest jej otoczka, przede wszystkim możliwość opowiadania o problemach świata za jej pośrednictwem.

Rozwiń

Najnowsze

Hiszpania

Polowanie na czarownice w Realu Madryt. Kto jest winny?

Patryk Stec
0
Polowanie na czarownice w Realu Madryt. Kto jest winny?

Weszło

Polecane

Polski siatkarz gra w Izraelu. „Czuję się bezpiecznie. Narracja mediów jest rozdmuchana”

Jakub Radomski
28
Polski siatkarz gra w Izraelu. „Czuję się bezpiecznie. Narracja mediów jest rozdmuchana”

Komentarze

29 komentarzy

Loading...