– Wszyscy mają nas za murowanego kandydata do spadku. W zasadzie moglibyśmy przestać grać, każdy przed meczem z nami dopisuje sobie trzy punkty, a stracić z nami punkty to ujma. Takie komentarze nas nakręcają, chcemy dać pstryczka w nos ekspertom, dziennikarzom – Maciej Orłowski, defensor Górnika Łęczna, opowiedział nam o nastrojach w drużynie po pokonaniu Wisły Płock, a także niezłym, choć przegranym meczu na Łazienkowskiej. Gdzie są największe rezerwy zespołu z Lubelszczyzny? Z czego żartowali piłkarze Górnika przeglądając Skarb Kibica? Co jest największą bolączką zespołu?
***
Maciej, dlaczego nie grałeś w pierwszych kolejkach?
Wracałem dopiero po kontuzji. Drugi rok z rzędu mam takie niefortunne końcówki sezonów, gdzie kontuzje przydarzały się w najważniejszym momencie – na finiszu walki o awans, kiedy trzeba było pomóc drużynie i walczyć. Tak naprawdę dopiero podczas przerwy na kadrę fizycznie na tyle się wzmocniłem, że po niej byłem w stu procentach gotowy do rywalizacji o skład. Trener mi zaufał, za co bardzo mu dziękuję i na dzień dzisiejszy w tym składzie jestem.
Z Wisłą Płock zmian było mnóstwo, tornado przeszło przez wasz skład.
Trzeba powiedzieć, że początek sezonu mieliśmy ciężki. Widać było, że musimy się otrzaskać z Ekstraklasą. Trener szukał nowych rozwiązań. Przydarzyło się też trochę kontuzji, trener był zmuszony do pewnych roszad, może szukał nowych bodźców, byśmy ruszyli.
Długo w tym meczu pisał się taki scenariusz, że w sumie wyglądacie nieźle, gracie lepiej, a i tak pachnie porażką.
Rzeczywiście tak to wyglądało. I trenerzy, i kibice, i my na boisku czuliśmy, że wygląda to inaczej niż w poprzednich meczach. Czuliśmy, że sytuacje przyjdą, że jesteśmy też w stanie dłużej utrzymać się przy piłce. Były momenty, że to my spychaliśmy rywala do defensywy. Problem był tylko w tym, co mówiłeś – mimo to przegrywaliśmy 0:2. Była taka myśl: znowu to się dzieje. Znowu przegrywamy. Ale gol kontaktowy dał takiego kopa, że wszyscy uwierzyliśmy, a potem poszliśmy za tym. To był taki fajny kop wiary, że nie musimy być kopciuszkiem w Ekstraklasie. Możemy powalczyć jak równy z równym.
Na pewno dało się zauważyć, że graliście swoje w tym meczu, nawet przy 0:2 nic wami nie zachwiało.
Nie grałem w meczu ze Stalą, ale gdzieś tam to wyglądało podobnie, szczególnie w drugiej połowie. W Mielcu brakowało jednak bramki kontaktowej, która może dałaby to, co dał nam gol Bartka Śpiączki. Niemniej to ze Stalą widoczny był taki zalążek, że coś zaczyna się pozytywnego dziać.
Ty przywitałeś się asystą.
Wiele się złożyło na tego gola, oczywiście cieszę się, bo dłuższy czas nie grałem, a to też pierwsza asysta od dawna dla mnie.
Wasze gole w ogóle były bardzo ładne, akcja na 3:2 chociażby – wyjątkowo efektowna.
To rzeczywiście fajnie wyglądało. Nawet trener na analizie nam pokazał, że poza Maćkiem Gostomskim i mną, wszyscy wzięli udział w tej akcji. Widać, że zafunkcjonowaliśmy razem, do tego doświadczenie Janka Gola, który umiejętnie przepuścił piłkę do Marcela. Pozostało tylko to wykończyć, co też Marcel bardzo dobrze zrobił. Ta wygrana na pewno dała nam jeszcze więcej energii, szczególnie, że czekał nas mecz z Legią – zdecydowanie łatwiej się do niego przystępowało mając taki bagaż pozytywnej siły.
Ciążyło wam, że nie ma tego zwycięstwa?
Może nie ciążyło, bo nikt tak nie myśli o tym, ale wiadomo, że gra się po to, żeby wygrywać. Jak ciągle przegrywasz… Niby mówimy, że nie czytamy prasy, komentarzy. Ale dzisiaj nie da się zrobić tak, żeby to zupełnie nie docierało. Więc czytaliśmy, że jesteśmy spisywani na spadek, przez wszystkich. Że nie mamy szans.
Jakaś konkretna wypowiedź was poruszyła?
Nie, żadna szczególna, tych ich ilość. Nawet u was, w Weszłopolskich – Górnik Łęczna jako murowany kandydat do spadku. W zasadzie moglibyśmy przestać grać, każdy przed meczem z nami dopisuje sobie trzy punkty, a stracić z nami punkty to ujma. Takie komentarze nas nakręcają, chcemy dać pstryczka w nos ekspertom, dziennikarzom. No i to jest też dodatkowa presja na rywalach, oni teoretycznie muszą, my tylko możemy. Mamy swoje cele, ambicje – o awansie też nikt nie mówił, a udało się.
Nawet Velo Nikitović w wywiadzie ze mną mówił, że jesteście pierwszoligowcem wśród ekstraklasowiczów.
Może i tak dyrektor sportowy powiedział, ale jesteśmy w tej Ekstraklasie, jakoś się tu znaleźliśmy. Nie będzie tak, że fajnie, dziś mamy mecz w ESA, coś tam pokopiemy, za rok wrócimy sobie do pierwszej ligi. Zapewniam – każdy jest wyjątkowo w Górniku zdeterminowany, by w tej Ekstraklasie posiedzieć dłużej. Są zawodnicy, którzy dopiero poznają jej smak – i to im się spodobało. Są tacy, którzy ten smak już znali, ale na jakiś czas z ligi wypadli – tu też wiadomo, jaka jest motywacja. Wszyscy mamy też osobiste cele, a oczywiście łatwiej pozostać w ESA utrzymując się z Górnikiem, niż przez transfery.
Ty też już byłeś w ESA, jak czujesz się po powrocie?
Byłem, ale nie zadomowiłem się. W Lechu to były dwa mecze, gdzie mi do choćby Szymona Drewniaka czy Daniela Dziwniela, którzy mają koło stu meczów, a wypadli z ligi. Wiadomo, że bardzo zależało mi, żeby tu wrócić, i nigdy bym nie powiedział, że odchodząc z Lecha do drugoligowego Górnika po dwóch latach będę grał w ESA. Pewnie byli tacy w Lechu, którzy gdy widzieli, że odchodzę, mówili, że wracam na swój poziom.
Chcesz im utrzeć nosa?
Nie, nie podchodzę do tego tak, gram w piłkę dla siebie, dla swojej ambicji, dla swojej rodziny. Nie patrzę na to, co mówią ludzie, bo ilu ludzi, tyle opinii.
Ale mecze z Lechem pewnie masz zakreślone czerwonym flamastrem.
Nie zakreślałem ich do tej pory, bo wcześniej nie grałem. Ale teraz może przysiądę do tego kalendarza. Szczerze, delikatnie z Legią miałem zakreślony, ale cały show skradł Bartek Śpiączka, jak go wyzywali z trybun. Niemniej dla mnie jako poznaniaka to też było doświadczenie. Dało się odczuć, że jesteśmy na stadionie zespołu, który ma zagorzałych kibiców. Już na rozgrzewce ciężko nam się było porozumiewać między sobą. Jak zaczął się mecz i doping… musieliśmy bazować na widzeniu siebie, na gestach. Usłyszeć się było ciężko.
Mecz na Legii też był niezły w waszym wykonaniu, myślę, że lepszy niż się spodziewano.
Można tak powiedzieć, ale kto będzie o tym pamiętał za miesiąc, dwa, skoro przegraliśmy? To nie piłka juniorska. Nikt nie da nam punktów za fajność, liczy się wynik. Niestety zdarzyło się kilka prostych błędów, które nie przystoją w grze z mistrzem Polski.
Powiedzmy wprost, że Paweł Baranowski, twój kolega z obrony, był antybohaterem całej kolejki. Samobój i fatalna, niewymuszona strata przy trzecim golu – stwierdzam fakty.
Ja też mogłem się lepiej zachować przy pierwszej bramce, zablokować Mladenovicia i do akcji by nie doszło. Paweł interweniował przy pierwszej bramce, przydarzył się pech, przecież nie chciał strzelić bramki. Na pewno trzeci gol to błąd indywidualny, którego musimy się wystrzegać, bo również z Mielcem Kryspin nieczysto trafił i padł gol, czy z Wartą Tomek Midzierski. Kurczę, takie błędy nie przydarzały nam się w drugiej czy pierwszej lidze, a przydarzają się w ESA. A na tym poziomie po prostu zostają bezlitośnie wykorzystane. No i wynik zdecydowanie trudniej odrabiać w Ekstraklasie.
Po meczu pocieszaliście Pawła Baranowskiego czy były jednak jakieś pretensje?
Każdemu mogło się przydarzyć. Dostał słowa pocieszenia – przegrywamy, to przegrywamy razem. Paweł jest ambitnym zawodnikiem, przeanalizował sobie tę sytuację. Jest świadomy, że gorszego meczu nie zagra, pod tym kątem trzeba patrzeć, będzie na pewno lepiej. Równie dobrze można mówić o napastnikach – zmarnują karnego, to lepiej żeby nie podchodzili ponownie do jedenastki? No nie. Jestem pewien, że Paweł zagra jeszcze wiele świetnych meczów. My musimy się wspierać, bo może umiejętnościami z niektórymi rywalami będziemy odstawać, ale nigdy nie może nam braknąć charakteru, tej drużynowości.
Marcel Wędrychowski na treningach też mija trzech, czterech rywali?
Zdarza się, owszem, nie będę mu robił jakiejś reklamy, ale zdarza się. Na pewno jego wypożyczenie można oceniać bardzo pozytywnie.
Gdzie macie największe rezerwy osobowe?
Myślę, że z każdym kolejnym meczem Janusz Gol coraz bardziej się rozkręca. Potrzebował myślę paru tygodni takiego zbudowania fizycznego, żeby wejść na wyższy poziom. Z każdym kolejnym meczem staje się coraz ważniejszą postacią. Pamiętamy Janka z Cracovii, gdzie przed COVID-em był jednym z najlepszych środkowych pomocników ligi. Myślę też, że mamy duży potencjał na skrzydłach, jest Marcel, podobnych akcji można spodziewać się po Siergieju Krykunie. Motorykę ma taką, że gdyby wykorzystał swój potencjał, obrońcy musieliby go ścigać na skuterach. No i my, obrona – przecież pod trenerem Kieresiem naszą siłą zawsze była defensywa. Traciliśmy mało bramek, graliśmy pragmatycznie. Nie kreowaliśmy mnóstwo sytuacji, ale nie traciliśmy bramek.
Klasyczne pytanie – największe różnice między ESA a 1, 2 ligą?
Na pewno wyszkolenie techniczne zawodników, a także przygotowanie taktyczne drużyn. Widać, że rywale często analizują przeciwników precyzyjnie, a potem wychodzą z gotowym planem, by wykorzystać mankament drużyny czy danego zawodnika. Są czasem w stanie oddać pole, bo wiedzą, że jakiś zespół traci bramki z kontry. Ustawić cały stały fragment pod kogoś. To robi wrażenie. Ale pierwsza liga też jest coraz mocniejsza, to nasze piłkarskie podwórko idzie do przodu.
Jakim trenerem jest Kamil Kiereś? Trochę już współpracujecie.
Wymagającym na pewno. Lubi bardzo dużo czasu poświęcać na analizę, niekoniecznie przeciwnika, ale naszego zespołu. Mamy na dłoni wszystkie mankamenty, ale też pokazane dobre rzeczy. trener czasem ogląda jeden mecz sześciokrotnie. Potrafi też cofnąć się o kilka meczów – w drugiej lidze bodajże było tak, że jak mieliśmy gorszy moment, cofnął się o 10 meczów, żeby wrócić do fundamentu, który dawał nam punkty. Na pewno trzeba pamiętać, że nasz sztab jest mniejszy niż w innych klubach – ostatnio patrzyliśmy z chłopakami w Skarbie Kibica, że u niektórych na zdjęciu cały rząd to szkoleniowcy, u nas kilka osób.
KAMIL KIEREŚ ZDRADZA SEKRETY SUKCESÓW Z UNDERDOGAMI [WYWIAD]
Na pewno mamy duże zaufanie do trenera, przyszedł tu by dźwignąć Górnika, ale chyba nikt nie spodziewał się, że robi to aż tak. Gdyby na rozmowie kwalifikacyjnej wtedy powiedział, że po dwóch latach chce Ekstraklasy w Łęcznej, pewnie by podziękowali i szukali kogoś innego, bo uznaliby, że odfrunął. A trener to zrobił. Trener mówi, że każdy dzień to dzień, który trzeba zdobywać. Jest też teraz często u nas w szatni taka maksyma: nic nie jest gwarantowane, ale wszystko jest możliwe. Póki co to się sprawdza.
Fot. NewsPix