Reklama

Kamil Grosicki i stolica. Związek, który nie mógł przetrwać

Jakub Olkiewicz

Autor:Jakub Olkiewicz

21 września 2021, 16:54 • 17 min czytania 46 komentarzy

pierwszej części historii Kamila Grosickiego zajrzeliśmy do Szczecina, który był domem dla dwóch zespołów Pogoni. Gdy Dariusz Adamczuk z kumplami i kibicami budowali od zera projekt „Pogoń Nowa”, jeden z najzdolniejszych wychowanków w historii Portowców debiutował pośród brazylijskiej kolonii Antoniego Ptaka. Dziś opisujemy kolejny etap jego wędrówki. Z rodzinnego Szczecina Grosicki wyjechał do Legii Warszawa, do wielkiego klubu, ale przede wszystkim – do naprawdę wielkiego miasta.

Kamil Grosicki i stolica. Związek, który nie mógł przetrwać

Człowiek, który miał problem z ominięciem jedynego szczecińskiego kasyna, nagle został wrzucony na prawdziwą karuzelę wrażeń, którą gwarantuje tempo i styl życia blisko 2-milionowej aglomeracji. Co stało się dalej – nietrudno się domyślić.

Jacek Magiera mówił wprost: jeśli wówczas Grosicki nie odszedłby z Legii, być może już nie grałby w piłkę. Dalsze słowa nie padają, pozostają gdzieś w zawieszeniu, ale trudno sobie nie dopowiedzieć – być może konsekwencje byłby jeszcze poważniejsze. Już w Szczecinie zaczęły się wszystkie problemy początkującego piłkarza. Do szkoły miał pod górkę. A skoro podczas trwania lekcji matematyki ćwiczył zwody na pobliskim boisku, to logicznym następstwem był problem z wyliczaniem prawdopodobieństwa. Młody Kamil nie wiedział i nie mógł wiedzieć, po co w ruletce znalazło się zielone pole z cyfrą 0. Do czego służy, jaki ma wpływ na graczy.

W Szczecinie mówią o tym niechętnie, ale już wtedy młodemu skrzydłowemu zdarzało się zatańczyć nie tylko przy linii bocznej boiska na Twardowskiego. Jego rzeczywistość po przeprowadzce do Warszawy opisywał już wielokrotnie i sam Kamil, i jego najbliższe otoczenie. Na boisku? Miał być brakującym elementem w hiszpańskiej układance Jana Urbana. Może nawet do pewnego momentu takim elementem pozostawał? Potem liczyło się już tylko czarne, czerwone i to nieznośne zielone zero.

Reklama

Kamil Grosicki w Legii Warszawa. ITI płaci, ITI ma

Inna rzeczywistość transferowa. Wówczas nawet najwięksi w Europie nie przekraczali pewnych granic – Real kupił za 35 milionów euro Arjena Robbena i wydawało się, że to rozbicie banku. Thierry Henry przeszedł do Barcelony za niespełna 25 milionów euro, a wszyscy zgodzimy się, że Francuz był piłkarzem topowym – i właśnie zamieniał klub bogaty na klub ambitny.

Kamil Grosicki, który miał na koncie 23 występy w upadającej Pogoni Szczecin, gdzie pełnił rolę zmiennika dla ludzi wyłowionych z brazylijskich niższych lig, kosztował ćwierć miliona euro. 19-letni zawodnik z dwiema bramkami w lidze, w okresie, gdy Błaszczykowski kosztował Borussię 3 miliony euro. Ale Legię było wówczas stać na rozrzutność. W planach była budowa nowego stadionu, wychowanie nowej publiki, rozprawienie się z chuligaństwem, taśmowe zdobywanie trofeów oraz regularna gra w Europie. Grosicki kosztował 250 tysięcy euro, ale chociaż miał potencjał, by za jakiś czas pofrunąć na zachód za większą sumkę. Równolegle trafili na Łazienkowską Bartłomiej Grzelak za 600 koła i Maciej Iwański za drugie tyle.

– Janek Urban przyjechał z Hiszpanii po sukcesach w pracy z młodzieżą. Ta drużyna miała grać po hiszpańsku, technicznie, ofensywnie, a zarazem wprowadzać młodzież. Był pod to materiał. Paru fajnych kreatywnych zawodników, choćby Piotrek Giza, z którego wszyscy się śmieją, ale miał papiery na duże granie. Roger jeszcze był w Legii, no i szalony Grosik, który miał to wykańczać – wspomina w rozmowie z nami Adam Dawidziuk, dziennikarz i wierny kibic Legii, zawsze świetnie zorientowany w realiach Łazienkowskiej 3.

– Grosicki po paru fajnych meczach w Pogoni był materiałem na to, żeby go ociosać, obrobić i puścić dalej. Pasował do sposobu grania Urbana. Dostawał swoje minuty, Urban widział też w nim to coś. Miał odejście, przyspieszenie – miał robić to, co Kastrati w Moskwie. Trzeba też podkreślić, że bardzo mocno pracował na treningach, te szanse sobie wypracował, zasługiwał na nie.

Kultowa „mieszanka młodości z doświadczeniem”

Plan ITI wyglądał jak każdy inny plan każdego innego polskiego zespołu. Kupować jednocześnie gwiazdy ligi oraz młodych wyróżniających się piłkarzy, oczywiście wraz z promowaniem wychowanków. Tych pierwszych wykorzystać do robienia tytułów i pucharów, tych drugich sprzedawać z dużym zyskiem, co pozwalałoby na dokupowanie kolejnych gwiazd i zdolnej młodzieży.

– To była fajna idea, w teorii. Kolejny przykład tego, co często powtarzam: wszystko super, gdyby nie te cholerne mecze – uśmiecha się Dawidziuk. Spoglądamy na tamten skład. Kamil Grosicki – wiadomo, zaraz zresztą szczegółowo opiszemy jego przygody. Ale do tego też Marcin Smoliński. – Wicekról Bródna, po Wojtku Kowalczyk, no, może jeszcze po ś.p. Piotrze Rockim!

Reklama

Do tego niejaki Bury. – Który przyszedł tylko dlatego, że urządził wyścig gokartowy w Amice, nie do końca na trzeźwo, po czym Skorża go wyrzucił…

Napisać, że nie były to najbardziej fortunne warunki do rozwoju dla młodego piłkarza z ciągotami do kasyn – to nic nie napisać.

Na boisku zwody…

– Wiele sobie obiecywano po Grosickim. Klasyczna historia: młody, który ma się rozwijać, a potem jazda z nim na Zachód za dobre pieniądze. Takiego dynamicznego gracza brakowało w Legii, nie dziwię się, że wtedy wybrano Grosickiego – mówi nam Piotr Kamieniecki z TVP Sport, wcześniej 9 lat piszący na Legia.net. Każdy, kto wspomina Grosickiego z tamtych dni wymienia od razu ciągiem: błyskotliwy, dynamiczny, przebojowy, otwarty, uśmiechnięty. Żywe srebro, cały czas aktywny, czy to szatnia, czy trening, czy pogadanka z pismakami pod klubem.

– Bardzo fajny chłopak, pamiętam go dobrze, to był mój pierwszy ok w Polsce. Miał 19 lat, zaczynał z nami trenować i od początku widać było, że to ma. Szybkość, jakość, bramkostrzelność. Niebezpieczny w treningu, w meczu. Prywatnie otwarty młody chłopak, bardzo szczery. Miał dobre relacje z całą drużyną. Pamiętam, mieszkał na Mokotowie i często chodził na obiady z Inakim Astizem, który też był pierwszy rok w Legii. Jeździli też razem na treningi. Wiem też, że przyjaźnił się z Rogerem Guerreiro. Ale ciężko po prostu go nie lubić, Kamil nie zamykał się w grupce, był ze wszystkimi – wspomina Kibu Vicuna, wówczas asystent Jana Urbana.

– Jan Urban widział go na prawym skrzydle, schodzącym na napastnika. Cechowały go odwaga, szukanie gry 1 na 1 i dobry strzał. Dużo dostawał wtedy minut, widać było, że to może być bardzo dobry piłkarz. Jan Urban miał z Kamilem bardzo dobrą relację, dużo pomagał Kamilowi, poświęcał mu czas, także po treningach – dodaje obecny trener ŁKS-u Łódź.

Piłkarsko to był całkiem udany okres. Legia wygrała 8 z 9 pierwszych meczów, Grosicki zaczynał od 3-minutowych epizodów, by szybko dostać dwa pełne, 90-minutowe występy.

Jakby ktoś mnie zapytał po tylu latach, z czego go pamiętam, to z 5:0 z Zagłębiem Sosnowiec. Strzelił gola, zdjął koszulkę, dostał żółtką kartkę – jeszcze za nią podziękował. Typowy Grosik, wariacik boiskowy. Nieobliczalny, ta nieobliczalność została mu na całe życie – wspomina Dawidziuk.

Mecz ŁKS – Legia, jakiś kwadrans do końca, na boisko wchodzi „Grosik”. Widząc to Kłos mówi do jednego z najmłodszych w drużynie:

– Ty, młody, masz już żółtą kartkę?
– Nie, nie mam!
– To zrób mu „sanki”, natychmiast!

W sumie mieliśmy przywołać tę anegdotę, by pokazać, że już wtedy ważni piłkarze z ligi zwracali uwagę na Grosickiego, ale przypomnieliśmy sobie o postaci Sylwii Skarbińskiej. Swoją drogą, ten przelotny romans z późniejszą gwiazdą Big Brothera też trochę obrazuje, jak wówczas wyglądał świat piłki nożnej.

…przed Magierą zwody

Inne czasy. Świat zmienił się przez te piętnaście lat, wywrócił. Nie było wtedy takiej powszechności komórek z kamerkami. To miasto przez to było ogromne, trzy razy większe dla tych, którzy chcieli poszaleć, niż jest dzisiaj. Dziś tak łatwo się nie da. Nie schowasz się. Wtedy… to była taka drużyna troszeczkę niezbilansowana. Legia była z kolei po doświadczeniach z Brazylijczykami, szczególnie z Eltonem, ale też Edson miał swoje przeboje. Był Brazylijczyk, który dał się sfilmować, jak szedł po wódkę na stację benzynową – wspomina Adam Dawidziuk.

Właśnie przez wzgląd na wcześniejsze doświadczenia, problemów Grosickiego nikt nie lekceważył.

Przywiózł je ze Szczecina – twierdzi Dawidziuk, podkreślając, że Legia od początku była świadoma wagi problemu. No właśnie. Wagi, niekoniecznie skali. Według naszych rozmówców, jedynym, który faktycznie znał skalę problemu u Grosickiego, był Jacek Magiera. Wówczas działający przy rezerwach, ale – z racji swojego charakteru i mentorskiego zacięcia, przydzielany też młodzieży jako opiekun i duchowy przewodnik.

– Poznałem Kamila w reprezentacji Polski U-18, której byłem drugim trenerem. To był rocznik `88. W rozgrywanych w Izraelu eliminacjach do mistrzostw Europy był jednym z najlepszych zawodników całego turnieju. Daleko od Szczecina prezentował się świetnie. W Legii przeszedł testy sprawnościowe, podpisał kontrakt i miałem nadzieję, że będzie robił postępy i w piłce, i życiu. Szkoda, że w parze z umiejętnościami nie poszedł rozwój intelektualny, bo tak trzeba na tę sprawę uczciwie spojrzeć. (…). Byłem 30-letnim szczawiem, który za punkt honoru obrał sobie wyprostowanie go w ciągu roku, mimo że pewnych spraw nie da się obejść – wspominał u nas sam Jacek Magiera.

Niestety, Magiera potrafił spotkać piłkarza na Okęciu, gdzie czekał na lot do Szczecina, by tam imprezować. Był wysyłany do domu prosto z lotniska, wprost opieprzony. Kajał się, niby zgadzał, a tak naprawdę… leciał do Szczecina następnym samolotem.

Ważny fragment świetnej rozmowy Kamila z Izą Koprowiak.

– Gdy podpisywałem kontrakt, to władze Legii proponowały mi, żeby jedno z rodziców zamieszkało ze mną, obiecywali, że nawet załatwią pracę. Wiedzieli, że jestem tykającą bombą, chcieli mnie powstrzymać. Ale ja się uparłem, by mieszkać samemu. Dobry kontrakt, pieniądze, Warszawa, nowe życie. Po co mi w tym wszystkim rodzice? Tak wtedy myślałem. Zresztą, gdy ojciec kilka razy do mnie przyjechał, to i tak nic nie dało. Pojawił się na treningu, a ja wyszedłem drugim wyjściem. Mówiłem, że idę do kolegi na mecz, a skręcałem do kasyna. W tamtym czasie pomagał mi były kierownik Legii Irek Zawadzki, próbował Jacek Magiera. Nie byli w stanie. To był najgorszy moment, wpadłem w amok, liczyła się tylko gra, gra, gra… – mówił sam Grosicki.

Paweł Zarzeczny komentował w swoim stylu, w programie „One Man Show”:

W Legii Magiera kiedyś miał za zadanie pilnować Grosickiego, ale zrezygnował – mówił, że wykończy się nerwowo. Kamil miał tysiące zwodów, Jacek po prostu nie dał rady. Kamil miał tyle tysięcy różnych zwodów przygotowanych, kłamstwek, takich na sierotę, na litość, że on, po prostu, nie dał rady, i tego Kamila… Nie można było go uratować. I wtedy byłby zadłużony nie w połowie Warszawy, ale w całej Warszawie. Tylko nie u mnie, bo ja nie mam co pożyczyć.

Legia naprawdę nie lekceważyła problemu. W pewnym momencie Grosicki był już tak ograniczany, że wydzielano mu pieniądze. Gdy chciał kupić skórzaną kurtkę, klub właściwie towarzyszył mu w drodze do sklepu, sprawdzał, czy ubranie na pewno pojawiło się w jego szafie. Co działo się później? Kurtka z powrotem do sklepu, pieniądze w portfel, nogi do kasyna…

– Nie można powiedzieć, że Legia zlekceważyła problemy Grosika. On był tak samo jak na boisku – nie do zatrzymania. Potrafił minąć każdą przeszkodę. Jak trzech biegło na niego, to bez różnicy, czy na mieście, czy na boisku. Chłopak, trzeba powiedzieć, umiał inteligentnie wybrnąć z sytuacji, które życie przed nim stawiało – gorzko uśmiecha się Dawidziuk. Ale dodaje, że szokiem była skala problemów.

– Każdy wokół Legii wiedział o jego problemach, może nie zdawano sobie sprawy ze skali. Chyba tylko Jacek Magiera zdawał sobie sprawę z rozmiarów tego problemu. To uderzało wtedy w Grosiku, że jak już wrócił z terapii, miał w sobie wielką otwartość. Pamiętam taką historię, wrócił i mówił, że na koniec na terapii dostawali zadanie – rozmawiać z innymi ludźmi o tym, co przeżyli. Nie unikać tematu. Opowiadać o tym. Grosik mi mówił „słuchaj, wiesz jaki to jest nałóg? Wiesz, że ja normalnie idąc do sklepu, wykładając rzeczy na taśmę, jak kasjerka skanuje kody kreskowe i na kasie wyskakują liczby, to ja od razu chciałem iść do kasyna?”. To był taki obraz tego, co to jest hazard. Jakie to jest straszne – mówi Dawidziuk.

Dopytujemy Piotrka Kamienieckiego, który też był bardzo blisko sytuacji.

Starano się w Legii naprawdę zapanować nad Kamilem, ale nie można oczekiwać pełnej odpowiedzialności od klubu. Piłkarz też jest dorosły, jak będzie chciał, to pójdzie w tango. Legia mu pomagała bardzo mocno z tym wszystkim. Nawet kwestia ośrodku w Starych Juchach. Sion jako synonim mega spokojnego miejsca, gdzie miał się odbić, odbudować. Wiele można o Legii mówić, też w ostatnich latach, o podejściu do własnych piłkarzy, ale na przykładzie Grosickiego gdzieś ta Legia, jako klub, organizacja, czy po prostu środowisko ludzi – chciano Kamilowi pomóc, walczono o niego, o to by sobie poradził jako człowiek. Prywatnie uważam, że gdzieś udało się wygrać tę walkę – mówi, co zdecydowanie ma sens, gdy patrzymy na dalsze losy Grosickiego. Warszawa naprawdę mogła go utopić, on sam mógł w niej ostatecznie utonąć.

Najbardziej bolesna wydaje się rola Jacka Magiery. To człowiek skrajnie ideowy, człowiek zasad, o ogromnym sercu. Jego różni podopieczni miewają jakieś zarzuty do warsztatu, czy konkretnych decyzji trenerskich, ale nigdy do jego zachowania. Magiera, serce na dłoni, poczucie wielkiej misji. Skoro on poległ, czy ktoś mógł ten boj z demonami „Grosika” wygrać?

– Wielkiego serce Jacka Magiery, które pokazywał wobec wielu młodych piłkarzy. Nazwałbym to misją. Doświadczony człowiek, uważny obserwator – potrafił dostrzec, co jest zagrożeniem dla kariery. Chciał jak najwięcej przekazać tym młodym piłkarzom i nakierować ich na właściwą drogę. Możemy mówić o kartkówkach, o odpytywaniu przed klasówkami, o zaangażowaniu prywatnym, rozmowach, po prostu chęci wyciągnięcia z trudnej sytuacji. Nie oszukujmy się, rzadko się zdarza w świecie piłki, by trener, czy ktoś starszy brał pod swoje skrzydła kogoś i chciał mu poświęcić tyle prywatnego czasu. Myślę, że Magic jest po prostu fantastycznym gościem. To byłoby dobre zadanie dla dziennikarza śledczego, dać mu zadanie: znajdź coś złego o Jacku Magierze. Stawiam, że chodziłby, próbował, a po dwóch miesiącach wrócił i powiedział „nie no, mam to w dupie, to się nie uda” – charakteryzuje Magierę Kamieniecki.

Śledczy szukający materiałów na Magierę mógłby skończyć jak sam Magiera z Grosickim. Sam trener powiedział najbardziej poruszające słowa w tym temacie.

Zabolało mnie, co ludzie mówili po tym, jak Kamil strzelił Legii gola, już w barwach Jagiellonii. Powiem wprost: on stąd musiał odejść, nie było innego wyjścia. Wierzyliśmy w niego, ale tutaj środowisko przestało go akceptować. Gdyby wtedy został w Legii, mógłby już w ogóle nie grać w piłkę, kto wie, jakby było… Mnie Kamil rozczarował z tego względu, że byłem jedną z tych osób, które bardzo chciały dać mu szansę, nalegały na transfer z Pogoni.

Kto wie, jakby było. Cztery słowa, a ile treści. Bo Grosicki przestał już być wówczas drobnym cwaniaczkiem, który trochę przegrał na mieście. Stał się dłużnikiem u niespecjalnie wyrozumiałych wierzycieli.

Kamil Grosicki w FC Sion. Wypożyczenie-wybawienie

– Grosik był tak zadłużony, że pojawiali się wokół niego niebezpieczni ludzie. Transfer był jedynym wyjściem. Pamiętam, jechałem wtedy z Mariuszem Piekarskim samochodem, negocjował transfer. Chodziło o to, żeby Grosik dostał duże pieniądze za podpis, żeby mógł część długów spłacić od razu, żeby się od niego odczepili na jakiś czas. Zostało to troszeczkę przypudrowane. Ale każdy kto choć trochę kumał piłkę, widział, że szkoda takiego zawodnika się pozbywać. Tutaj jednak przede wszystkim jego życie się liczyło – mówi Adam Dawidziuk.

W historii Grosickiego widać jak na dłoni, jak złożona to choroba, jak trudna do przezwyciężenia. Legia postępowała „zgodnie ze sztuką”. Najpierw pilnowanie, próby negocjowania, przydzielony do opieki chyba najbardziej utalentowany pod względem budowania relacji Jacek Magiera. Gdy polegli specjaliści ze świata piłki – wysłano zawodnika do ośrodka w Starych Juchach, gdzie walczył z nałogiem w specjalistycznej klinice.

Czy leczenie pomogło? I tak, i nie. Długi Grosickiego liczyło się już wówczas w setkach tysięcy złotych, w dodatku ich część to wierzyciele trudni do bezbolesnego spławienia. By zatrzymać skrzydłowego, wymyślono cały ruch z wypożyczeniem do FC Sion. Szwajcaria. Spokój, cisza, piękne krajobrazy, niezła kasa, by regularnie spłacać to, co popłynęło w kasynach. Leczenie pomogło o tyle, że Grosicki… No cóż. Grosicki przeżył. Trzeba chyba nazywać rzeczy po imieniu, dłuższy pobyt w Warszawie bez podjęcia jakichś ruchów w kierunku wyciągnięcia go z nałogu to byłby taniec na linie. Niestety, jak pokazał szwajcarski etap jego kariery – leczenie mogło nieco załagodzić hazardowy pęd piłkarza, ale niekoniecznie jego inne braki.

To z tamtej chwili pochodzi nasz słynny tekst. Kamil Grosicki – oto dureń. Co najgorsze – zdaje się, że Grosicki ze swojego topu, gdy już czarował w reprezentacji Polski, pewnie by się podpisał pod naszym ostrym osądem. Zresztą, tu nie ma sensu się rozdrabniać, po prostu zacytujmy.

Postaramy się wam w skrócie przedstawić, jak wyglądały ostatnie miesiące w życiu tego piłkarza.

1. Podpisał lukratywny kontrakt, ale potem podpisał też inny dokument, po francusku. Zgodnie z nim uznał, że w Sionie jednak wolałby grać za darmo i nie chce dostawać od klubu żadnych pieniędzy. Mało tego – tak kocha Szwajcarię, że jeszcze do pobytu tam dopłaci. Miał więc spłacać długi, a narobił kolejnych – tym razem wisi kasę Szwajcarom. Cóż, wyczuli głupka i poprosili go o autograf. A ten nie zważając na to, co za kartki mu się podsuwa, chętnie autograf złożył (teraz jest dobry moment, żeby się z niego głośno śmiać – buahahaha).

2. Trenerzy mieli go dosyć, bo nawet jak mieszkał na terenie stadionu, to się spóźniał na treningi. Mało tego – zanotował dwie stłuczki samochodowe, co było o tyle interesujące, że nie miał prawa jazdy.

3. W ogóle nie uczył się języka. Sam Grosicki mówi tak: – Lekcje mi się nie podobały. W sali siedziało pięć osób, każda na innym poziomie. Wiedza nie wchodziła mi do głowy, więc postanowiłem zrezygnować z nauki… Na ten sam temat wypowiada się trener Sionu. Na pytanie, czy próbował wytłumaczyć Grosickiemu, czego od niego oczekuje pod względem taktycznym, odpowiada: – Z nim nie dało się dogadać, bo nie mówił w żadnym języku obcym. Po francusku nie znał ani słowa. A co najgorsze, miałem wrażenie, że on w ogóle nie chce się uczyć języka. Gdy przychodziłem do klubu, on przebywał tam już od kilku miesięcy. I nie opanował nawet podstawowych słów. Angielski? Mój angielski nie jest może perfekcyjny, ale jego wręcz tragiczny.

4. Grosicki został odesłany do zespołu juniorów, żeby nauczyć się podstaw taktyki. Bo biegał może szybko, ale bez sensu i nie w tę stronę, co trzeba. Niestety, w juniorach nie chciało mu się trenować. Teraz trenuje z ojcem w parku, w Szczecinie. To znaczy opowiada, że trenuje, bo wiadomo, że tak nie jest. Co będzie robił w styczniu, nie wiadomo. Legia ma nadzieję, że nie wróci.

5. Przez długi czas nie wiedział, dlaczego nikt go nie wstawia do składu Sionu, ani nawet nie bierze na ławkę rezerwowych. Wreszcie ktoś mu to wytłumaczył (pewnie na migi) – otóż nie zgłoszono go do rozgrywek. Ale jak jeszcze siedział na ławce, to… – Najbardziej zdziwiło mnie, że Kamil siedząc na ławce rezerwowych ciągle obgryzał paznokcie. Nie wiem, czy stresował się wynikami zespołu, czy innymi problemami, ale kilka palców miał pozaklejanych plastrami. Wyglądał jak kłębek nerwów – opowiadał Ryszard Komornicki, trener Aarau.

Smutna to historia. Ale z drugiej strony wszyscy mają chyba większe zmartwienia niż to, że ktoś ma móżdżek zamiast mózgu.

Pozbierać się

Sion oszukał Grosickiego, nie ma co do tego wątpliwości. Ale też Grosicki oszukał Sion. Tam miał trafić młody, zdolny, błyskotliwy skrzydłowy, trafił gość, który spóźniał się na treningi, powodował kraksy, nie rozumiał ani słowa i właściwie olewał wszystkie swoje obowiązki. Zagrał osiem spotkań, strzelił dwa gole, ale generalnie: głównie sprawiał problemy wychowawcze. A że możliwości zemsty na niesfornym piłkarzu były spore przez jego braki jęzkowe… Grosicki został po prostu udupiony.

– Działacze Sionu zawiedli się na Kamilu i postanowili zrobić mu na złość. Wykorzystali jego naiwność i ignorancję, podkładając mu świnię, czyli napisany po francusku dokument, w którym Grosicki zrzekał się swoich zarobków do końca roku. Jednocześnie jednak kontrakt z klubem nie został rozwiązany i nadal obowiązuje. Kamil nie rozumiejąc treści, podpisał ten papier bez mojej zgody. Zachował się nieodpowiedzialnie – opowiadał Mariusz Piekarski w Magazynie Sportowym.

Grosicki wrócił więc do Polski, do Szczecina. Jak sam wspominał – fotorelacja z boiska, gdzie kopie piłkę razem z ojcem, była pomysłem dziennikarzy. Legia bała się go przygarnąć z powrotem, bo w teorii wiązał Grosickiego kontrakt z Sionem. Poza tym wszyscy liczyli się z tym, że powrót do Warszawy może być dla piłkarza zabójczy.

Grosicki wylądował u rodziców. Stamtąd uratował go… Cezary Kulesza. Jakiż to chichot historii, że po awansie na Mistrzostwa Europy w 2016 roku Kamil Grosicki przyczynił się do wylansowania hitu innego bliskiego znajomego Kuleszy?

Nie chciałem tam iść za żadne skarby świata. Po Legii, po tej całej Szwajcarii… A to był strzał w dziesiątkę. Decyzja mojego byłego menedżera Mariusza Piekarskiego. Powiedział, że tam trafię do ludzi, którzy się mną zaopiekują i postawią na mnie. Że będę się czuć jak w rodzinie. To był mój najlepszy wybór w życiu, z Białegostoku mam same super wspomnienia. Zostawiłem tam wielu przyjaciół, poznałem Tomka Frankowskiego, z którym się przyjaźnię, prezesa Kuleszę, paru innych kolegów. No i kibiców, którzy będą o mnie pamiętać. To jest piękne, że gdy ostatnio była wicemistrzowska feta, to kibice nie tylko cieszyli się sukcesem, ale i skandowali moje nazwisko – wspominał Grosicki w rozmowie z Weszło, która ukazała się w magazynie Orły 2018.

Jagiellonia. Klub, który uratował mu karierę, kto wie, może i życie. I w którym z problematycznego talentu stał się po prostu świetnym piłkarzem.

A notabene, jak blisko było po latach powrotu do Legii? Kamieniecki: – Powrót Grosickiego do Legii? Najbliżej było teraz zimą. Te rozmowy były, obie strony się do siebie odzywały. Moment sprzyjający, Kamil chciał walczyć o Euro, Legia potrzebowała wzmocnień. Grosicki w Legii to byłby też boom medialny, a Legia lubi się przy nim ogrzać. Zabrało jednak finansowych środków. Legia nie chciała przepłacić, Kamil też nie chciał całkowicie zejść ze wszystkiego. Jego kontrakt byłby zdecydowanie najwyższy, dwa razy wyższy, niż kogokolwiek w Legii. Mówiło się, że w Anglii zarabiał 1.3 miliona funtów rocznie. Tempo tych rozmów na tym stanęło, że dostawałem sygnały, iż bliżej mu do Jagi czy Pogoni. Być może to pokazało lato, bo w Pogoni od początku mówiło się o prywatnym sponsorze, który by wsparł finansowanie Grosickiego.

LESZEK MILEWSKI
JAKUB OLKIEWICZ

Łodzianin, bałuciorz, kibic Łódzkiego Klubu Sportowego. Od mundialu w Brazylii bloger zapełniający środową stałą rubrykę, jeden z założycieli KTS-u Weszło. Z wykształcenia dumny nauczyciel WF-u, popierający całym sercem akcję "Stop zwolnieniom z WF-u".

Rozwiń

Najnowsze

Piłka nożna

Wszyscy zdrowi, a kapitan w formie – fizycznej i psychicznej. Przed Estonią panuje optymizm

Jakub Radomski
0
Wszyscy zdrowi, a kapitan w formie – fizycznej i psychicznej. Przed Estonią panuje optymizm
Hiszpania

Dani Alves opuści więzienie? Sąd pochyli się nad warunkowym zwolnieniem

Patryk Fabisiak
3
Dani Alves opuści więzienie? Sąd pochyli się nad warunkowym zwolnieniem

Komentarze

46 komentarzy

Loading...