Lech Poznań wciąż, mimo braku wygranej w dwóch ostatnich meczach, może patrzeć na resztę ligi z góry. Dalecy jesteśmy jednak od stwierdzenia, że Kolejorz ma drużynę pozbawioną słabych punktów, a ich poszukiwania prowadzą nas w dość zaskakujące rejony. Abstrahując od prawej obrony, gdzie na razie trudno o wyraźny numer jeden, bo na zmianę grają tam Pereira, Satka i Czerwiński, warto zwrócić uwagę na drugą flankę. Tak, na tę, na którą Lech ściągał “pewniaka”.
Barry Douglas na początku sezonu nie gra, jak można było zakładać. I chyba powoli kończy się okres, w którym powinniśmy powtarzać: “trzeba mu dać czas, poczekać”.
Wszak nie mówimy o gościu, który stracił np. ostatnie pół roku i teraz trzeba stawiać go na nogi, co Ekstraklasa przecież często i chętnie próbuje robić. Douglas w Blackburn Rovers występował do 43. kolejki włącznie, zaliczając wtedy serię 10 spotkań z rzędu, w których nie opuścił ani minuty na poziomie Championship. Na ławce rezerwowych przesiedział tylko trzy kończące sezon mecze. Kwestię aklimatyzacji, nierzadko wyolbrzymianą, w przypadku piłkarza wracającego do Poznania chyba możemy sobie darować.
Spodziewaliśmy się piłkarza, który bogatszy o doświadczenia z Turcji i Anglii będzie lepiej zachowywał się w defensywie, gotowego fizycznie, czego gwarancją wydaje się regularna gra w wymagającej Championship, no i z błyskiem wynikającym z tego, jak ułożoną ma stopę. A gdybyśmy mieli (na podstawie naszych not) ocenić jednym słowem dotychczasowe występy Szkota, to szłoby to tak:
- przeciętny z Radomiakiem Radom,
- słaby z Górnikiem Zabrze,
- przeciętny z Cracovią,
- bardzo dobry z Bruk-Betem,
- solidny z Lechią Gdańsk,
- solidny z Pogonią Szczecin,
- słaby z Rakowem Częstochowa.
Może nie jest to taka przepaść, że oczekiwania swoją drogą, a rzeczywistość swoją, ale Douglas jest poniżej drużynowej średniej, jeśli chodzi o formę poszczególnych piłkarzy Lecha. Wszelkie mankamenty w jego przypadku kiedyś udawało się ukrywać tym, jakie zagrożenie sprawiał pod drugą bramką i w tym kontekście nie można zapominać o pięknym golu z wolnego w trakcie tego udanego występu w Niecieczy, ale generalnie tutaj też widać rezerwy. Prócz tego z konkretów Douglas ma jeszcze asystę przy bramce Jakuba Kamińskiego w meczu z Cracovią, ale też nie było to podanie, którym Szkot zrobił różnicę. Podsumowując tę część jego zadań, można napisać, że rzadko strzela (łącznie dwie próby), niezbyt często i niezbyt skutecznie tworzy szanse kolegom (7 prób kluczowych podań, 3 celne), z dryblingami też jest średnio (5/8 – wszystkie dane pochodzą z raportów InStat).
A o formie Douglasa warto rozmawiać tym bardziej, że Lech zadbał przecież o alternatywę. Do Kolejorza niedawno dołączył Pedro Rebocho. Choć zawsze jest w tym element wróżenia z fusów, 26-letni Portugalczyk na ogórka nie wygląda. Ostatnio regularnie grał w drugiej lidze francuskiej i portugalskiej ekstraklasie, a w CV ma też choćby Besiktas. Może lada moment warto będzie sprawdzić, co to za gość.
Po meczu z Rakowem Douglas może trafić na ławkę, a do jedenastki badziewiaków wręcz musiał. Już pal licho ten rzut karny, bo to się zdarza – Szkot wygrał tylko 4 z 18 pojedynków z piłkarzami Papszuna, nie wyszedł mu żaden odbiór, zanotował 6 strat, podawał ze skutecznością 77%. Liczby potwierdzają to, co widzieliśmy od razu, dając mu tytuł “minusa meczu”.
A co tam w kozakach? Największymi gwiazdami kolejki okazali się środkowi obrońcy, którzy świetnie odnajdywali się pod bramką rywali. Matej Rodin i Michal Frydrych zaliczyli dublety przeciwko Górnikowi Zabrze i Lechii Gdańsk. Którego stawiamy wyżej? Chyba Czecha, bo miał trudniejsze sytuacje niż kolega po fachu z innej części miasta, a strzelał bardziej efektowne bramki.
Warto zwrócić uwagę również na trzecią nominację dla Jakuba Kamińskiego. Tym samym skrzydłowy Lecha jest na pierwszym miejscu w lidze w ich liczbie – tyle samo ma tylko Yaw Yeboah (po dwa razy wyróżnialiśmy Michała Pazdana, Vladana Kovacevicia, Marcina Cebulę, Iviego Lopeza, Roberta Picha, Adriana Lisa, Mateja Hanouska i Patryka Szysza).
Fot. newspix.pl