Reklama

Nowe twarze u Sousy. Jak poszło debiutantom w reprezentacji Polski?

Jan Piekutowski

Autor:Jan Piekutowski

09 września 2021, 12:56 • 7 min czytania 31 komentarzy

Jednego Paulo Sousie na pewno odmówić nie można – ma nosa. Zazwyczaj piszemy o nim w kontekście zmian, bo drugie połowy reprezentacji Polski rozgrywane są po prostu świetnie. Ani razu za kadencji Portugalczyka nie przegraliśmy po zmianie stron, a przecież rywalem bywali Anglicy i Hiszpanie. 

Nowe twarze u Sousy. Jak poszło debiutantom w reprezentacji Polski?

Wczoraj ta czutka, którą należy określić po prostu jako bardzo dobry trenerski warsztat, ujawniła się przy doborze składu. Jeśli ktoś myślał pozytywnie, gdy zobaczył w wyjściowym składzie Pawła Dawidowicza i Tymoteusza Puchacza, to jestem pełen podziwu dla jego podejścia do życia. Ja sam – przyznaję z ręką na sercu – byłem bowiem zmartwiony.

Tymczasem ponownie okazało się, że Paulo Sousa ma swój plan na każdy mecz i zna się na futbolu jak mało kto, o ile ktokolwiek, w kraju. Decyzje o wystawieniu Dawidowicza, który zaliczył niemrawy mecz z Albanią i Puchacza, do którego zawsze było mnóstwo uwag, obroniły się w 100%, a przecież nie były łatwe i oczywiste. Nie zawiedli w żadnej materii, dali nawet coś ekstra.

Na tym nie koniec tej wyliczanki, podkreślającej autorskie podejście selekcjonera, bo podczas tego zgrupowania Portugalczyk dał szansę aż czterem nowym zawodnikom. Sporo. Co więcej, dwóch z nich jest z Ekstraklasy, do której Sousa zdaje się mieć cokolwiek ambiwalentny stosunek, z której za bardzo nie chce powoływać piłkarzy. Tutaj się jednak przełamał. Jak na tym wyszedł? Kogo dokładnie wprowadził 51-latek i co o tych zawodnikach wiemy?

Adam Buksa – Albania, San Marino, Anglia

Debiutant nieco fałszywy, bo przecież powołania otrzymywał już wcześniej. Niemniej Jerzy Brzęczek ani razu nie zaufał Buksie na tyle, by dać mu szansę przez choćby kwadrans. Napastnik z MLS całe spotkania przesiadywał na ławce, a tę sytuację zmienił dopiero Paulo Sousa. I co tu dużo mówić – zażarło od samego początku.

Reklama

Jako jedyny z debiutantów otrzymał szansę w każdym spotkaniu i nie ma się czemu specjalnie dziwić. To wyjątkowe dla Buksy zgrupowanie rozpoczęło się już podczas meczu z Albanią, gdzie podwyższył prowadzenie świetnym uderzeniem głową. To nie była prosta sprawa, by tak wykończyć tę akcję. Piłka skozłowała przed bramką, otarła się o słupek i zostawiła Berishę zupełnie bezradnym. Poza tym nie był szczególnie widoczny, miał tylko 23 kontakty z piłką, ale powierzone mu zadanie wypełnił w 100%. Dzięki jego grze i absorbowaniu uwagi albańskich obrońców, nieco więcej miejsca miał Robert Lewandowski.

Swój najlepszy mecz Buksa, rzecz spodziewana, zagrał z San Marino, gdzie po wejściu z ławki zapakował hat-tricka. Niby taka prosta sprawa, a w ostatnim czasie zbyt wiele osób takim wyczynem pochwalić się nie mogło. Na tle słabszego rywala Buksa wyglądał jak Inzaghi u szczytu swoich strzeleckich popisów. 9 (!) kontaktów z piłką, cztery strzały, trzy gole. Działanie małym kosztem, ale to przecież zupełnie nieważne – efekt oczarował nas na tyle, że wybraliśmy Buksę najlepszym zawodnikiem tamtego spotkania.

Szkoda jedynie, że ten jego pragmatyzm nie miał przełożenia na dobrą postawę w meczu z Anglikami. Stones i Maguire bardzo boleśnie go przestawiali, raz też nie zdołał dopaść do niezłego podania Puchacza. Na tym najwyższym poziomie Buksa został zweryfikowany, ale nie można powiedzieć, że było to kiepskie zgrupowanie w jego wynikaniu. Ba! Ono było lepsze niż się chyba spodziewaliśmy.

Po pierwsze – bardzo dobrze przy piłkarzu New England Revolution wygląda Robert Lewandowski. Ich współpraca się układa, widać, że się rozumieją, chociaż na pierwszy rzut oka mają te samą charakterystykę. Po drugie – ma cztery bramki w trzech meczach dla reprezentacji, to zawsze fajny wynik. Po trzecie – Buksa jest kolejnym dowodem na to, że nawet jak nie ma Piątka i Milika, to nasza kadra ma innych napastników na podorędziu. Jestem nawet gotowy pokusić się o stwierdzenie, że 25-latek może być dla tej dwójki sporą konkurencją. Tak samo jak Karol Świderski.

Nicola Zalewski – San Marino

Przykład Zalewskiego jest też przykładem na to, że Sousa wypełnia swoje selekcjonerskie powinności. W końcu czasami trzeba jakiegoś chłopaka stworzyć, wyciągnąć, zaufać mu, nawet jeśli nie grał zbyt wiele w seniorskiej piłce. Ryan Giggs przez lata robił tak z Ethanem Ampadu, który przez lata miał więcej meczów w kadrze niż w klubach, które reprezentował. Czy w wypadku 19-latka może być podobnie? Wątpliwe, ma sporą konkurencję, ale już teraz wiemy, że nie musimy go traktować wyłącznie jako ciekawostkę.

Przyszedł chłopak wychowany piłkarsko we Włoszech, zrobił szumu z San Marino, a nawet zaliczył asystę. Widać, że z Zalewskiego może być piłkarz bezkompromisowy, ale wstrzymałbym się z przesadną ekscytacją, co do tego zawodnika AS Romy. Jasne, widać, że ma on wielki talent, a jego powołanie nie było tylko powołaniem przez wzgląd na kwestie możliwości gry dla Polski i dla Włoch. Tylko wciąż – był to zaledwie jeden mecz, w dodatku z najsłabszym rywalem. Zalewski wypadł na jego tle pozytywnie, nie da się temu zaprzeczyć, ale nie ma chyba sensu wyciągać na tej podstawie dalekosiężnych wniosków.

Reklama

No chyba, że będzie on dotyczył możliwości, które 19-latek zdaje się oferować. Paulo Sousa na konferencji przed zgrupowaniem powiedział, że rozważa umieszczenie Zalewskiego na skrzydle, ponieważ potrafi świetnie zejść z piłką do środka. No i faktycznie w ciągu meczu Zalewski zaczynał akcje na flance, by szybko się przemieścić. Papiery zdaje się mieć, oby tylko jego rozwój przebiegał harmonijnie.

Jakub Kamiński – San Marino

Jednakże to zgrupowanie to nie tylko miłe debiuty. Przekonał się o tym Jakub Kamiński, którego wprost zjedzono po meczu z San Marino. Nie ma się czemu zbytnio dziwić, wszak piłkarz Lecha Poznań naprawdę zagrał koszmarne spotkanie, ale palenie go na stosie nie ma żadnego sensu. W imię czego mielibyśmy po robić?

Czy Kamiński zaprezentował się źle? Tak, oczywiście. Czy to oznacza, że już nigdy nie da niczego dobrego reprezentacji Polski? Nie, absolutnie. To w końcu wciąż młody chłopak, nie ma sensu gnoić go za słabą postawę w meczu, który wygraliśmy ostatecznie 7:1.

Jest po prostu zbyt wcześnie, by grał w narodowych barwach. Widać było, że brakuje mu ogłady, samo spotkanie paraliżuje. San Marino to nie jest ekipa lepsza niż którykolwiek z klubów Ekstraklasy, a tam przecież Kamiński radził sobie świetnie w ostatnim czasie. Istnieje przekonanie, że nie wymyśli on koła, ale równie pewny jestem tego, że dołoży jeszcze sporo występów z orzełkiem na piersi. Jest w końcu w wieku Nicoli Zalewskiego, jakieś 15 lat poważnego grania przed nim.

Bartosz Slisz – San Marino

W wypadku Slisza sprawa jest chyba najtrudniejsza. Ani nie zrobił nic tak spektakularnego jak Buksa, ani nie błysnął jak Zalewski, nie grał też równie słabo co Kamiński. Przedstawiciel Legii Warszawa po prostu był. Operował piłką na najmniejszym poziomie stwarzania zagrożenia, zdawać się mogło, że chce tylko przetrwać to spotkanie i nie popełnić żadnego błędu.

To właściwie mu się udało, Slisz odbierał, podawał do boku i do tyłu, ale chyba nie o to chodziło, przynajmniej nie w starciu z takim rywalem. Widać było, że 22-latek myśli szablonowo, nie błysnął niczym ciekawym. Jego pojawienie się w reprezentacji było dość zaskakujące, ale Sousa postanowił dać pomocnikowi Legii szansę. Nie wyszło, przynajmniej nie teraz.

Slisz zdecydowanie musi wyzbyć się asekuranctwa, ale – broń Boże – nikt nie odmawia mu tego, by za kilka lat się jeszcze w reprezentacji pokazał. jest sporo starszy od Zalewskiego i Kamińskiego, ale z drugiej strony Adam Buksa wyprzedza go o trzy lata, a przeżył właśnie najpiękniejsze zgrupowanie w swojej karierze.

Czterech debiutantów, cztery zupełnie różne historie. Sousa odkrył kolejne karty, a co więcej, uczynił to bez żadnej szkody dla reprezentacji. Mamy gościa, który śmiało może konkurować o miejsce w ataku. Mamy chłopaka, który zapowiada się na coś więcej niż tylko ciekawostkę. Są też dwaj goście, którzy rozczarowali, zawiedli, pokazali tę różnicę miedzy Ekstraklasą a innymi ligami, ale nawet w ich przypadku tli się nadzieja, że coś z tej mąki może być.

Nie było żadnego jutrania się – jeśli ktoś zasługiwał na powołanie, to je koniec końców dostał. Dostał też szansę, a to, czy ją wykorzystał, de facto zależało tylko od niego. Sytuacja win-win.

Fot.FotoPyk

Angielski łącznik

Rozwiń

Najnowsze

Komentarze

31 komentarzy

Loading...