Reklama

Karol Angielski: Legia mogła nas zlekceważyć, inni już tego nie zrobią

Przemysław Michalak

Autor:Przemysław Michalak

09 sierpnia 2021, 10:36 • 11 min czytania 22 komentarzy

Karol Angielski z wielkimi nadziejami awansował do Ekstraklasy z Radomiakiem Radom i już w 2. kolejce strzelił gola Legii Warszawa. 25-letni napastnik wreszcie chce poważniej zaistnieć na najwyższym szczeblu, bo choć to już jego ósmy (!) sezon w elicie, to na ten moment klubów ma w niej tyle samo co bramek – pięć. Istnieje jednak bardzo duże prawdopodobieństwo, że szybko się to zmieni. Angielski wreszcie jest w pełni zdrowy, ma zaufanie trenera i czuje się jednym z liderów zespołu. 

Karol Angielski: Legia mogła nas zlekceważyć, inni już tego nie zrobią

Czy uwierzyłby przed sezonem, że on i koledzy zdobędą cztery punkty po meczach z Lechem i Legią? Co przed transferem zadeklarował mu trener Dariusz Banasik? Czy Maurides jest groźny tylko z wyglądu? Jakie słowa Marka Jóźwiaka zapamiętał i o co ma do niego pretensje? Czy faktycznie pomylił kaca alkoholowego z bólem głowy? Zapraszamy. 

Remis z Lechem, wygrana z Legią. Ładnie się tam bawicie w tym Radomiaku, jako beniaminek na razie nie płacicie frycowego.

Przed sezonem nikt nie sądził, że tak dobrze zaczniemy. Gdyby ktoś mi wtedy powiedział, że zdobędziemy cztery punkty z dwoma zespołami, które co roku mierzą w mistrzostwo Polski, to bym tę osobę wyśmiał. Marzenia marzeniami, ale w obu meczach rywale byli zdecydowanymi faworytami. Na szczęście pokazaliśmy, że pieniądze na boisku nie grają, że nawet beniaminek z dużo mniejszym budżetem i na papierze z dużo mniejszym potencjałem piłkarskim może się przeciwstawić najlepszym.

O ile remis w Poznaniu wielu odbierało jako fart po życiowej formie bramkarza, o tyle z Legią po prostu wygraliście zasłużenie. Czuliście już na wstępie, że jest większa szansa na postawienie się, bo goście grają w pucharach i rotują składem?

Na pewno pucharowe występy Legii dawały do myślenia co do jej personaliów, aczkolwiek ten skład na nas wcale taki słaby nie był. Ośmiu czy dziewięciu chłopaków na co dzień tam grało, to nie były anonimowe nazwiska, tylko goście, którzy są potencjalnymi gwiazdami Ekstraklasy. Naprawdę mocne zmiany Legia zrobiła na Wisłę Płock, wtedy wystąpili nawet zawodnicy z drugiego zespołu. Boisko pokazało, że nie odstawaliśmy od aktualnego mistrza, strzeliliśmy trzy gole, a mogło być ich jeszcze więcej. Ale spokojnie, nikt nie fruwa. My dopiero raczkujemy w Ekstraklasie, nie podniecamy się tymi czterema punktami. Ta liga jest nieprzewidywalna i trzeba twardo stąpać po ziemi.

Nie życzę wam tego samego losu, ale ŁKS jako beniaminek też fajnie zaczął: od remisu z Lechią i wygranej na Cracovii, a ciąg dalszy pamiętamy.

Dokładnie, dlatego musimy wyciągać wnioski z błędów poprzedników. Nie wolno się zachłysnąć jednym zwycięstwem. Na ten moment Ekstraklasa to dla nas jedna wielka nauka. W tym roku mamy jeszcze 16 meczów, zapewne przyjdą gorsze chwile. Co nie zmienia tego, że do Płocka jedziemy po zwycięstwo.

Reklama

Kurs 2.80 u Fuksiarza na wygraną Radomiaka w Płocku? Wygrana Wisły wyceniona na 2.70, a remis na 3.05

Ile procent w waszych początkowych wynikach to efekt świeżości i entuzjazmu po awansie? Beniaminkowie często na tym są w stanie ciągnąć w pierwszych kolejkach.

Mieliśmy raptem dwa tygodnie wolnego, bo I liga później zakończyła sezon. Obóz przygotowawczy nie był wybitnie ciężki i tak naprawdę sparingami doszliśmy do jakiejś formy fizycznej. Piłkarskiej może jeszcze nie, nadal liczę, że najlepsze przed nami (śmiech). Entuzjazm? Myślę, że wszyscy jesteśmy naładowani pozytywną energią, pozytywnie zaskoczyliśmy i w tym kierunku chcemy podążać.

Przy okazji starcia z Legią miałeś świadomość uczestniczenia w czymś historycznym? Po trzydziestu sześciu latach Radom znów gościł Ekstraklasę, od razu doszło do meczu przyjaźni i na dodatek wynik był dla was kapitalny.

W Radomiu już kilka dni przed meczem czuło się, że dojdzie do czegoś wyjątkowego, wszyscy o tym mówili. Miasto żyje Radomiakiem i trudno się dziwić, skoro tak długo czekano na powrót do najwyższej ligi. Dopiero po ostatnim gwizdku dotarło do mnie, że pokonaliśmy Legię. To jednak wielki klub, wielka marka. Kibice się ze sobą lubią, ale na boisku raczej nie wyglądało, żebyśmy się lubili. Było ostro, dużo spięć, trzy czerwone kartki. Tym wynikiem wpisaliśmy się do historii. Lepszej inauguracji na naszym terenie nie mogliśmy sobie wymarzyć. Sądzę, że następni przeciwnicy, którzy tu przyjadą będą nas bardziej szanowali. Legia mogła nas trochę zlekceważyć.

W spotkaniu z Lechem też czułeś, że faworyt was lekceważy?

Nie. Na Lechu grało nam się znacznie ciężej, to ogólnie trudny teren. Z boiska czułem, że w grze do przodu nie idzie nam za dobrze, mało sytuacji sobie wypracowaliśmy. Ale to też efekt wszystkich okoliczności – dla wielu chłopaków był to debiut w Ekstraklasie, a piłkarze z zagranicy dopiero poznają tę ligę. W Poznaniu trochę się z nią zderzyliśmy, więc tym bardziej cieszył fakt, że zremisowaliśmy. Mieliśmy dużo szczęścia, śmialiśmy się, że Matka Boska siedziała na poprzeczce.

Dla ciebie gol z Legią ma pewnie podwójne znaczenie. Odbudowałeś się w I lidze i zakładam, że wchodziłeś w ten sezon z dużymi nadziejami, które szybko zaczynają się potwierdzać.

Ta bramka pomoże mi w kolejnych meczach. Dotychczas w Ekstraklasie za dużo nie strzelałem, mam wielki niedosyt. Teraz już w drugim meczu strzelamy trzy gole, jeden jest mój, można patrzeć z optymizmem do przodu. Najważniejsze, że mam tutaj pełne zaufanie od sztabu szkoleniowego i drużyny. Ja liczę na zespół, zespół liczy na mnie.

Masz poczucie, że tak naprawdę dopiero teraz jesteś gotowy na Ekstraklasę? Wreszcie wszystko zdaje się u ciebie zgadzać od strony zdrowotnej, sportowej i mentalnej.

Przede wszystkim nie mam kontuzji i jestem z tego powodu bardzo szczęśliwy. W zeszłym sezonie jakieś drobne problemy jeszcze się pojawiały. Raz wypadłem na jeden mecz z powodów zmęczeniowych, a w maju straciłem trzy kolejki przez uraz kostki i naderwany mięsień. Łącznie może z sześciu spotkań w I lidze nie rozegrałem od początku, resztę zaczynałem jako podstawowy zawodnik. Teraz czuję się świetnie. Od roku gram regularnie, nabrałem pewności siebie i biorę odpowiedzialność za wynik.

Reklama
Czyli można cię nazwać jednym z mentalnych liderów drużyny? To też dla ciebie coś nowego.

To prawda, we wcześniejszych klubach nie byłem kimś, kto czułby na barkach odpowiedzialność za całokształt naszej postawy. Dziś jest inaczej. Gram w pierwszym składzie i trener oczekuje, że będę jednym z tych, którzy pociągną ten zespół.

Masz w ogóle świadomość, że to już ósmy sezon Ekstraklasy, w którym zagrałeś?

Nie analizowałem tego i szczerze mówiąc, średnio mnie to interesuje. To już szmat czasu, fakt, ale liczy się to, co teraz.

Wywalczając awans, zaskoczyliście w Radomiaku samych siebie?

Nie. Przed transferem kilka razy rozmawiałem przez telefon z trenerem Banasikiem i przekaz był jasny: wchodzimy do Ekstraklasy. Nie było tu żadnej asekuracji, że wystarczą baraże. Tego się trzymaliśmy, nic innego nas nie interesowało. Postawiliśmy wszystko na jedną kartę i udało się.

W mediach ta narracja była trochę inna.

Wiadomo, nie było sensu wychodzić przed szereg, te rozmowy zostawały między nami. Ale skoro jest już po fakcie, można o nich opowiedzieć.

Gol Karola Angielskiego z Wisłą Płock? Kurs 3.00 w Fuksiarz.pl

Indywidualnie jak oceniasz poprzedni sezon? Strzeliłeś 13 goli, ale miewałeś różne okresy. Raz na przestrzeni dwunastu występów trafiałeś tylko w jednym spotkaniu.

Mogłem strzelić więcej, bez dwóch zdań. Gdybym wykorzystał wszystkie sytuacje, które powinienem, pewnie przegoniłbym Romana Gergela. Cieszę się jednak, że jak już zdobywałem bramki, to przeważnie dawały nam punkty. Czułem, że potrafię pomóc drużynie. Czasami nie szło i wtedy potrafiłem coś strzelić, choćby nieco z przypadku. Tego ode mnie oczekiwano i udało się te oczekiwania w dość dużym stopniu spełnić.

Był moment, w którym zwątpiłeś, że jeszcze zdziałasz coś więcej w Ekstraklasie?

Nie, ponieważ jakieś umiejętności mam, a moim głównym ograniczeniem ciągle było zdrowie. A na koniec po prostu potrzebowałem regularnej gry, na co nie mogłem liczyć w Wiśle Płock. Wiele aspektów się na to złożyło, że stamtąd odszedłem. Czas pokazał, że podjąłem bardzo dobrą decyzję. Radomiakowi mocno na mnie zależało, szybko się porozumieliśmy i chyba każda strona jest dziś zgodna, że warto było wykonać ten ruch.

Ostatnio rozmawialiśmy w lutym 2020. Miałeś duże nadzieje przed rundą wiosenną, lecz ostatecznie niewiele z nich wyszło. Dostałeś trochę więcej grania w trzech czerwcowych meczach, a tak to odgrywałeś marginalną rolę.

Pech ciągle mnie nie opuszczał. Na początku rundy znów pojawiła się kontuzja, później wyskoczył covid. Chwilami nie szło całej drużynie. Słaby okres i dla mnie, i dla zespołu. Jakieś minuty dostawałem, ale wynikały one bardziej z tego, że ktoś wypadał ze składu, niż z tego, że znajdowałem się w dobrej formie i zasługiwałem na grę.

O tym, że nie masz przyszłości w Płocku dowiedziałeś się z bezpośrednich rozmów w klubie czy zwyczajnie to czułeś?

Miałem konkretną rozmowę z panem Jóźwiakiem, że ściąga do klubu “mega petardy”, że będą to zawodnicy od razu do grania i zabraknie miejsca dla mnie. Mógłbym jedynie trenować z rezerwami. Pozostawało mi szukać innego klubu.

Mega petardy? Wisła w tamtym okienku sprowadziła Patryka Tuszyńskiego, wypożyczonego już do I ligi Mateusza Lewandowskiego i nieprzygotowanego Airama Cabrerę, który przyszedł w październiku.

Do nikogo nie odnoszę się personalnie, nie o to mi chodzi. Najlepszym podsumowaniem niech będzie to, że pan Jóźwiak po kilku miesiącach sam odszedł z klubu.

A propos Marka Jóźwiaka. Gdy Wisła Płock miała mnóstwo pozytywnych testów koronawirusowych, wspomniał on u nas, że wcześniej mieli w  klubie problemy przez covid, gdy jeden z zawodników pomylił objaw bólu głowy z kacem alkoholowym. Ludzie połączyli te kropki i wskazywali na ciebie. O co tam dokładnie chodziło?

Ciężki temat, to były pomówienia, mocno podkoloryzowana historia. Marek Jóźwiak nie powinien się tak wypowiadać, co nawet podkreślał prezes Tomasz Marzec w mediach społecznościowych. Mówienie, że pomyliłem kaca z bólem głowy było nie na miejscu. Pan Jóźwiak nie był ze mną na miejscu, nie wiedział, co się działo. Oparł się na telefonie jednego z pracowników hotelu, który raz, że nie powinien w ogóle wynosić jakichkolwiek informacji tego typu, a dwa, że dużo dodał od siebie. Chciałem na to reagować, ale uznałem, że nie ma sensu. I tak każdy wiedziałby swoje, a temat poszedłby w eter i jeszcze bardziej się rozniósł.

Ale to masz coś na sumieniu czy nie?

Nie było żadnych imprez w hotelu czy czegoś takiego. Po prostu przebywałem na wakacjach ze znajomymi, odpoczywałem, nikomu nie ubliżałem, nie mam się czego wstydzić. A że w tamtym czasie złapałem covida? Mogłem się zarazić gdziekolwiek, choćby od hotelowych pracowników. Nie musiałem w tym “celu” wyjeżdżać do Trójmiasta czy gdzieś. Na miejscu chodziłem na plażę, do różnych restauracji, ludzie normalnie funkcjonowali. Mało kto zwracał uwagę na koronawirusa, nie pamiętam, żeby ktoś chodził w maseczce po hotelu, nie licząc personelu. Najgorsze było to, że jeden z pracowników zadzwonił w trakcie programu do Krzysztofa Stanowskiego i naopowiadał jakichś głupot. Czapki z głów za takie fantazjowanie. Jak mówiłem, na początku mu odpuściłem, ale po czasie zmieniłem zdanie i ta sprawa niedługo zawita u prawnika.

Marek Jóźwiak we wszystko uwierzył i potem mówił o tym kacu. Inna sprawa, że jak po urlopach wróciliśmy do klubu, to najpierw przeszliśmy testy wydolnościowe, biegaliśmy w maseczkach, a dopiero potem testowano nas na covid. Jak już trzymamy się protokołów, to chyba nie taka powinna być kolejność, prawda? A pan Jóźwiak złapał koronawirusa, mimo że cały czas chodził w maseczce, więc jak widać, mogło się to stać wszędzie.

Okej, wracając do Radomiaka. Jesteś zaskoczony świetnym wejściem do Ekstraklasy Filipe Nascimento? W I lidze tak się nie wyróżniał.

Ma jeden z największych potencjałów piłkarskich w naszej drużynie. Być może nawet największy. Zaskoczony więc nie jestem, może nam wiele dać w tym sezonie. Wcześniej tego tak nie pokazywał, bo przychodził po okresie bez grania, a I liga ma swoją specyfikę. Jest więcej rąbanki i walki, a mniej jakości, boiska często też są trochę słabsze. Sądzę, że najlepsze dopiero przed nim, podobnie jak przed całym Radomiakiem. Śmieję się, że jeszcze nie jesteśmy w formie.

Letnie transfery wyglądają dość ciekawie, ale nie obawiasz się, że ta ekipa portugalsko-latynoska stała się zbyt liczna?

Zrobiło nam się południowo w szatni, to prawda, ale ci zawodnicy chcą się rozwijać, chcą pracować i uczyć się – może nie języka, ale polskiej ligi. Są pozytywnie nastawieni. To nieraz piłkarze po przejściach, mają jednak duże możliwości. Jeśli dojdą do optymalnej formy, podniosą jakość drużyny. Mam tu na myśli na przykład naszego napastnika Mauridesa. Potencjał bardzo duży, tylko potrzebuje jeszcze trochę czasu na odbudowanie się pod względem fizycznym. Skoro niedawno był w Chinach, gdzie obowiązują limity obcokrajowców, to nie jest przypadkowym gościem, za ładne oczy tam nie wyjechał. Finansowo swoją przyszłość pewnie już w znacznym stopniu zabezpieczył. Może w przyszłości trener znajdzie miejsce na boisku dla nas obu, moglibyśmy fajnie współpracować.

Maurides tylko z wyglądu jest taki groźny?

Tatuaże dodają mu specyficznego uroku. Sprawia wrażenie kogoś bardziej agresywnego, niebezpiecznego. Na co dzień to bardzo pozytywna postać, lubi żartować z siebie. Nie boimy się go w szatni, ale sądzę, że obrońcy rywali na jego widok poczują respekt (śmiech).

Dogadujecie się przez Leandro czy już trochę liznąłeś portugalskiego?

Kilka zwrotów już złapałem, oni tam samo po polsku, dajemy też radę po angielsku. Jest przepływ informacji między nami. Mamy bardzo fajną atmosferę w szatni, nie potworzyły się grupki. Również poza murawą jesteśmy zespołem i to może być nasz atut.

rozmawiał PRZEMYSŁAW MICHALAK

Fot. FotoPyK

Jeżeli uznać, że prowadzenie stronki o Realu Valladolid też się liczy, o piłce w świecie internetu pisze już od dwudziestu lat. Kiedyś bardziej interesował się ligami zagranicznymi, dziś futbol bez polskich akcentów ekscytuje go rzadko. Miał szczęście współpracować z Romanem Hurkowskim pod koniec jego życia, to był dla niego dziennikarski uniwersytet. W 2010 roku - po przygodach na kilku stronach - założył portal 2x45. Stamtąd pod koniec 2017 roku do Weszło wyciągnął go Krzysztof Stanowski. I oto jest. Najczęściej możecie czytać jego teksty dotyczące Ekstraklasy – od pomeczówek po duże wywiady czy reportaże - a od 2021 roku raz na kilka tygodni oglądać w Lidze Minus i Weszłopolskich. Kibicowsko nigdy nie był mocno zaangażowany, ale ostatnio chodzenie z synem na stadion sprawiło, że trochę odżyła jego sympatia do GKS-u Tychy. Dodając kontekst zawodowy, tym chętniej przyjąłby długo wyczekiwany awans tego klubu do Ekstraklasy.

Rozwiń

Najnowsze

Ekstraklasa

Komentarze

22 komentarzy

Loading...