Nagoya miała aspiracje, by zostać najlepszym klubem świata. Fundamenty pod nią kładł Arsene Wenger, bramki strzelał dla niej Gary Lineker. Dziś walczy o to, by przestać być postrzegana jako wieczny faworyt, któremu zawsze coś nie wychodzi. A jednocześnie jest kojarzona jako najbardziej techniczny zespół w Japonii. Sprawdziliśmy, gdzie trafia Jakub Świerczok.
Jakub Świerczok w Nagoya Grampus. Dobry wybór?
Jak zwykle w przypadku transferów do egzotycznych lig, pojawia się pytanie „czy to dobry moment na taki transfer?”. Świerczok ma 28 lat. Osiągnął formę życia. Załapał się do reprezentacji. Budził zainteresowanie poważnych europejskich firm jak Zenit Sankt Petersburg. Kilka sezonów na wysokim poziomie wciąż przed nim.
Naszym zdaniem – paradoksalnie – to wybór nad wyraz logiczny. Przede wszystkim dlatego, że J1-League ma naprawdę wysoki poziom. – To najlepsza liga w Azji ex aequo z ligą koreańską – ocenia Adam Błoński z portalu „Azja Gola”, który uważnie śledzi azjatycką piłkę od 20 lat. To nie Chiny, gdzie jedzie się tylko po to, by zarabiać pieniądze i gra się ze zblazowanymi gwiazdami wspieranymi przez ogórków. Gdyby Świerczok kierował się wyłącznie pobudkami sportowymi, mógł skorzystać z innej oferty. Ale na ten transfer trzeba spojrzeć szerzej. W Japonii – poza solidnym poziomem – może liczyć na…
- bezgraniczne uwielbienie kibiców (jeśli się sprawdzi),
- wysoki komfort życia i obcowanie w ciekawej kulturze,
- bardzo dobry kontrakt,
- obcowanie w czwartym największym mieście w Japonii.
W skrócie – na przygodę życia. Świerczok zagra jednocześnie w fazie pucharowej Azjatyckiej Ligi Mistrzów (Nagoya Grampus wyszła z grupy) i wcale nie musi oddalić się od reprezentacji. Choć jedzie do egzotycznej ligi, zalicza sportowy progres. Skoro dostawał powołania jako piłkarz Piasta Gliwice, dlaczego miałby ich nie dostawać z lepszej ligi?
– Kuba podpisał kontrakt na 2,5 roku. Trafia do klubu, który gra w Azjatyckiej Lidze Mistrzów i moim zdaniem staje przed ciekawą perspektywą zostania zawodnikiem o znaczącej pozycji w skali kontynentu. Oglądałem mecze Nagoyi i muszę powiedzieć, że mają sporo zawodników o niezłym poziomie technicznym, ale brakowało tam kogoś, kto te ofensywne akcje zepnie. Dodatkowo jest tam dwóch Brazylijczyków i bramkarz z Australii, ale po karierze w Europie – ocenia Jarosław Kołakowski z agencji KFM, który przeprowadzał ten transfer.
Dla niego samego był to bardzo niecodzienny deal. – Z uwagi na pandemię, był to transfer przeprowadzany nietypowo, w zasadzie tylko w oparciu o video. Ale już podczas całej tej operacji dało się zauważyć, z jak solidnym i poukładanym partnerem mamy do czynienia. Od początku do końca rozmów wszystko przebiegało w sposób bardzo zorganizowany – opowiada menedżer.
Można się zastanawiać, czy Świerczok nie powinien kontynuować kariery w Europie. Ale druga strona medalu jest taka, że ma 28 lat, fiasko w Bundeslidze, średni okres w Łudogorcu i trzeba było wyłożyć za niego spore pieniądze, które zadowoliłyby Piasta. To więc nie tak, że kluby z topowych lig się o niego zabijały. Czekanie bez końca na teoretycznie atrakcyjniejszą ofertę sportowo mogłoby pachnieć naiwnością.
Nagoya – klub budowany przez Arsene’a Wengera
Nagoya ewidentnie ma ambicje, choć już nie tak wielkie jak kiedyś. Chwilę po sprofesjonalizowaniu się ligi japońskiej, Shoichiro Todoya, sternik klubu, chciał, by Nagoya Grampus była najlepsza nie tylko w Japonii, nie tylko w Azji, a na całym świecie. O swoich planach mówił głośno. Uwiarygadniała je wielka kasa od Toyoty. Światowy gigant samochodowy wywodzi się z prefektury Aichi (Nagoja jest jej stolicą) i pompuje pieniądze w lokalny klub do dziś. By postawić pierwsze fundamenty pod wielki sukces, klub sięgnął po topowego trenera – Arsene’a Wengera.
Mogło dziwić, dlaczego Francuz decyduje się na wyjazd do raczkującej ligi. Był rok 1995. J-League od zaledwie dwóch lat była profesjonalna. Sam Wenger był w miejscu, w którym jego notowania na rynku trenerskim szybko rosły i interesowały się nim już największe kluby na świecie. Wenger zdecydował się na to, by dzięki Japonii a) wyczyścić głowę, b) udoskonalić swój warsztat c) zainspirować się, jak w innej kulturze prowadzi się klub. Sam zresztą po latach mówił, że wiele rozwiązań z Nagoyi – takich codziennych, dotyczących normalnego funkcjonowania klubu – przeniósł do Arsenalu.
Ale przede wszystkim chodziło o złapanie oddechu. Po latach Wenger przyznawał, że końcówka sezonu w AS Monaco była dla niego wyniszczająca. Głównie przez aferę korupcyjną, której dopuścił się Olimpique Marsylia, kupując zwycięstwo w ostatnim meczu sezonu, dzięki czemu bezproblemowo przyklepało mistrzostwo kosztem mającego wielkie aspiracje Monaco. – To najtrudniejszy okres w moim życiu. W pracy trenera martwisz się o każdy szczegół. A gdy potem idziesz do pracy i widzisz, że to wszystko było bezużyteczny, to prawdziwa katastrofa – mówił prasie francuski szkoleniowiec.
Po latach Wenger wspominał, że piłkarze patrzyli w niego jak w obrazek i nieustannie czekali na instrukcje, bojąc się podjąć na boisku jakiekolwiek decyzje. W pierwszych meczach Nagoya regularnie dostawała w mazak. Wenger zaryzykował i całkowicie przemodelował swoje podejście do piłkarzy, ucząc ich najprostszych zagrań. Mógł sobie pozwolić na eksperymenty, bo jeszcze wtedy w lidze japońskiej nie było spadków. Wyszło spektakularnie, bo Nagoya zakończyła sezon na trzecim miejscu. A w kolejnym sezonie…
- zdobyła wicemistrzostwo,
- wygrała Puchar Cesarza (pierwsze trofeum w historii klubu),
Sam Wenger został wybrany wówczas najlepszym trenerem w lidze, a Dragan Stojković, którego ściągnął z ligi francuskiej, najlepszym piłkarzem rozgrywek. – To jeden z klubów-założycieli J-League, więc w sercach Japończyków – czy wygrywali, czy przegrywali – zawsze będą żywym symbolem ligi. Najlepsze highlights’y w historii J-League były z udziałem Stojkovicia. Do dziś można zobaczyć filmiki, jak przechodzi przez całe boisko zalane wodą kapkami. Nagoya kojarzy się od zawsze z efektowną, globtroterską piłką – wspomina Adam Błoński.
Największym piłkarskim nazwiskiem, które przewinęło się przez Nagoyę Grampus, jest Gary Lineker. Anglik nie rozbił jednak banku – przez dwa sezony zdobył tylko osiem bramek. Polskim akcentem było krótkoterminowe sprowadzenie Tomasza Frankowskiego. Jego epizod zakończył się na siedmiu meczach i jednej bramce. Pracy z Wengerem nikt jednak “Frankowi” nie może odebrać. – W 2004 roku Wenger komentował mecz Francja – Polska na Saint Denis i spotkałem się z nim na korytarzu. „Ty wiesz, że ja ciebie obserwowałem, śledziłem twoją karierę? Jakbyś był trochę szybszy, to bym cię sprowadził do Arsenalu” – mówił mi i do dziś nie wiem, czy żartował – wspominał Frankowski na WP.
Nagoya – klub o niespełnionych ambicjach
Wenger odszedł po dwóch latach. Wymowne – to właśnie wtedy przejął go Arsenal, co świadczy o tym, że liga japońska niekoniecznie musi „brudzić” w CV. – Japończycy podsunęli mu czek in blanco, żeby sobie wpisał dowolną kwotę i został – wspomina na WP Tomasz Frankowski.
Prawdziwą legendą klubu stał się natomiast Stojković, który powrócił do Nagoyi w 2008 roku jako trener. Po dwóch latach zdobył mistrzostwo kraju. Jedyne w historii tego klubu.
Stojković wprowadził do Nagoyi filozofię, którą ten klub kieruje się do dziś. Adam Błoński: – Nagoya przestała być wtedy tylko efektowną atrakcją J-League, ale drużyną, która potrafi bić się o najwyższe cele. Stojković zapoczątkował styl, według którego zespół ma grać skutecznie w odbiorze i technicznie w ataku. Budował kulturę piłki totalnej. Każdy w Nagoyi ma być multipozycjonalny i techniczny, potrafić odbierać piłkę i wyprowadzać akcje. Od 2008 roku Nagoya ściąga głównie takich zawodników.
– Wenger zmienił w klubie wszystko i pokazał zawodnikom, że mogą cieszyć się grą w piłkę, czerpać radość z treningu. To on nauczył mnie, czym jest współczesna piłka nożna – mówił obecny selekcjoner reprezentacji Serbii, który spędził w klubie Świerczoka sześć lat.
W ostatnich latach Nagoya jest postrzegana jako drużyna, która ze względu na swój styl budzi powszechną sympatię, ale wciąż rozczarowuje. Poza sezonem 2011 (drugie miejsce) i 2020 (trzecie miejsce) nie nawiązała do walki o mistrzostwo, o którą jest posądzana co roku. Wynika to też ze specyfiki ligi japońskiej, w której nie ma drużyn będących na topie przez wiele lat. Liga jest bardzo wyrównana. Widać to choćby po Vissel Kobe, któremu ściągnięcie Iniesty, Podolskiego czy Vermaelena nie zapewniło nawet podium. W sezonie 2020 zespół zasilany potężnymi pieniędzmi miał ledwie czternaste miejsce. Samej Nagoyi zdarzył się nawet spadek w 2016 roku. Na poziomie J2-League spędziła jednak tylko rok.
Toyota Stadium, na którym będzie grał Świerczok, pomieści 45 tysięcy widzów.
Nagoya – idealny styl dla Jakuba Świerczoka?
Jeśli trzeba iść samemu na pięciu gości, Jakub Świerczok zawsze idzie. Siatka? Proszę bardzo. Bezczelne położenie obrońcy na glebie? Z przyjemnością. Strzał z połowy? Nie ma sprawy. Nie będzie przesadą, jeśli stwierdzimy, że Jakub Świerczok był najefektowniejszym piłkarzem zeszłego sezonu Ekstraklasy. Robił spektakularne rzeczy.
A to sprawia, że w Japonii mogą szybko go pokochać. – Będzie się czuł jak ryba w wodzie. Od Nagoyi kibice zawsze wymagali efektownej piłki. Tutaj nie znajdzie typowych drewniaków. Nawet ci przeznaczeni do walki są techniczni. Ma świetnych asystentów, którzy potrafią kreować sytuacje. Manabu Saito jeszcze parę lat temu był nazywany “Messim z Japonii”. Za czasów Yokohamy przechodził dryblingiem po 3-4 zawodników. Mamy Yoichiro Kakitaniego, o którym mówi się, że ma najlepsze przyjęcie piłki i zagranie na pierwszy kontakt w całej Azji. Niedawno grał w FC Bazel i nazywa się go księciem Osaki, z której się wywodzi. Brazylijczycy Gabriel Xavier i Mateus też wiążą piłką krawaty. Świerczok pasuje tam idealnie – uważa Adam Błoński.
Świerczok od razu wskoczy do składu. Bo o ile zawodników do kreacji jest w Nagoyi Grampus aż nadto, o tyle brakuje jej skutecznego napastnika. Ryogo Yamasaki, strzelec siedmiu goli w tym sezonie, skręcił ostatnio kostkę. Skoro wszystko pasuje, to… co może pójść nie tak?
Adaptacja kulturowa.
O tym, jak powinien zachować się Świerczok, opowiada Adam Błoński:
– Do J-League trafiali, przy całym szacunku do Jakuba, zawodnicy o znacznie lepszym CV. Mistrzowie świata jak Podolski, ale też zawodnicy uznani jak Paulo Wanchope. Jeśli Jakub pokaże skromność, chęć bycia team playerem, jednym z trybów w maszynie, to ci świetni technicy będą go dokarmiać podaniami. Naprawdę – on ma tam fenomenalnych asystentów. Jeżeli jednak będzie cwaniakował, pokazywał, kim on to nie jest – tak jak kiedyś Piotr Świerczewski, który myślał, że będzie rządził w Japonii albo Lukas Podolski, który machał rękami – to Japończycy… przestaną mu podawać. Nagle przestaną go zauważać. Podejście na zasadzie: jeśli jesteś taki świetny, to przejdź sobie pół boiska jak Messi. Później tacy zawodnicy jak Podolski czy Wanchope odchodzili jako piłkarze nie tyle przeciętni, co wręcz żałośni.
– Krzysiek Kamiński zbudował fajną i długą karierę w lidze japońskiej tym, że był skromny i się nie wywyższał. Gdyby chciał wrócić, znalazłoby się na niego 15 chętnych klubów. Jeśli Świerczok pokaże egoizm strzelca, pójdzie na bezczelnego, a po wszystkim uśmiechnie się do kolegów, przybije im piątkę, podziękuje, to go pokochają. Ale jeśli będzie chciał grać one man show, to po kilku meczach koledzy stwierdzą, że nie chcą kogoś takiego. Nie takie gwiazdy Japończycy wykończyli na swojej ziemi. To mentalny problem, z którego często Europejczycy nie zdają sobie sprawy.
PODEJŚCIE ZMIENIŁ O 180 STOPNI, CHARAKTER NIE. SYLWETKA JAKUBA ŚWIERCZOKA
Świerczok to piłkarz o niezwykle specyficznym charakterze. Łączy w sobie ogromną pewność siebie, bezczelność, ze skromnością i chęcią pozostawania w cieniu. W ogóle nie udziela się w mediach. Wydaje się chadzać własnymi ścieżkami. A jednocześnie kiedyś miał etykietę „bad boya”, gościa, który niekoniecznie dobrze wpływa na team spirit. W ostatnich latach przeszedł jednak ogromną przemianę, więc możemy uznać, że i pod tym względem powodu do obaw już nie ma.
Zwłaszcza, że w zespole trafi na idealnego mentora. Mitchell Langerak po nie do końca udanych przygodach w Borussii, VfB Stuttgart i Levante zdecydował się w 2018 roku na wyjazd do Nagoyi i stał się ulubieńcem kibiców. – To kulturowy drogowskaz dla wielu Europejczyków, także tych z innych klubów. Świetnie wkomponował się w ligę. Jest w top3 najlepszych bramkarzy ligi japońskiej i może top5 całej Azji. Pokaże Świerczokowi, jak poprzez skromność i dopasowanie się do kultury można odnieść w tej lidze sukces – opowiada autor portalu “Azja Gola”.
***
Jak będą wyglądały najbliższe dni Świerczoka? Zanim dołączy do treningów z drużyną, musi odbyć kwarantannę. A później będzie szykował się do meczów w 1/8 Azjatyckiej Ligi Mistrzów, które już we wrześniu. Nagoya zmierzy się z koreańskim Daegu FC. Liga? Mistrzostwo jest już poza zasięgiem. Tabela po 21 kolejkach wygląda następująco:
- Kawasaki Frontale – 58 punktów
- Yokohama F. Marinos – 46 punktów
- Vissel Kobe – 38 punktów
- Sagan Tosu – 37 punktów
- Nagoya Grampus – 37 punktów
Niewykluczone więc, że w klubie większa presja będzie nałożona na puchary. Zwłaszcza, że przed sezonem władze Nagoyi deklarowały, że celem jest podniesienie jakiegoś trofeum. – Nagoya nie jest faworytem. To skromny kuzyn, którego nikt nie bierze na poważnie ze względu na brak doświadczenia. Jest kilka silniejszych ekip jak japońskie Kawasaki Frontale czy koreańskie Ulsan Hyundai. Ale może mimo to wreszcie zobaczymy Polaka, który wygrywa Azjatycką Ligę Mistrzów? – zastanawia się Adam Błoński.
Z perspektywy Świerczoka przenosiny do Polski okazały się świetną decyzją. W Łudogorcu znajdował się na bocznym torze, a jeden sezon na polskich boiskach sprawił, że wrócił do reprezentacji i zapracował na ciekawy transfer zagraniczny.
– Teraz jest specyficzny czas, także z uwagi na Igrzyska w Tokio. Przez jakiś czas Kuba będzie musiał trenować w odosobnieniu, będzie obowiązywać go kwarantanna. Jednak kiedy już się ona skończy i kiedy kibice wrócą na trybuny, Kuba Świerczok będzie miał okazję grać dla 35 000 – 40 000 kibiców, w zespole o sporych ambicjach i renomie, w klubie wspieranym przez koncern Toyota. Myślę, że dobrze udało się wybrnąć z sytuacji, w której Kuba znalazł się pod koniec pobytu w Łudogorcu, kiedy szło mu słabiej. Przeprowadzka do Gliwic, odbudowanie, wyjazd na Euro, wykupienie przez Piasta i potem transfer do Japonii. Tutaj wszystkie strony muszą być po prostu zadowolone. Tak to się potoczyło, że absolutnie nikt nie ma prawa narzekać – kończy Jarosław Kołakowski.
Fot. newspix.pl / FotoPyK / własne