Reklama

Arka na własne życzenie zostaje z niczym, a ŁKS może się z niej śmiać

Piotr Stolarczyk

Autor:Piotr Stolarczyk

16 czerwca 2021, 23:25 • 4 min czytania 48 komentarzy

Sztab i piłkarze Arki Gdynia jeszcze przez długi czas będą się zastanawiać, co tak naprawdę  wydarzyło się w meczu barażowym z ŁKS-em Łódź. Arkowcy mieli miażdżąca przewagę w pierwszej połowie. Wykreowali sobie multum dogodnych sytuacji. Z czystym sumieniem można stwierdzić, że powinni do przerwy rozstrzygnąć losy rywalizacji i myślami być już przy finale. Ale po przerwie wyszedł zupełnie inny zespół, role się odwróciły. Łodzianie bezlitośnie wykorzystali słabszy fragment gry gospodarzy i zwyczajnie zadrwili z rywala. Arkowcy mogą sobie teraz co najwyżej pluć w brodę – właśnie pogrzebali żywcem cały sezon.

Arka na własne życzenie zostaje z niczym, a ŁKS może się z niej śmiać

Arka – ŁKS. Gdynianie i skuteczność? Niedobrana para

W przypadku tego spotkania trudno było przewidzieć, jaki będzie jego obraz. Rywalizacje barażowe są często wielką próbą cierpliwości. Żadna z drużyn, ze względu na dużą stawkę, nie chce popełnić błędu, a gra jest obarczon  nerwowością i kunktatorstwem. Ale – na całe szczęście – ten mecz wyłamał się spod tego schematu. Arka Gdynia nie kalkulowała, nie czekała na błąd przeciwnika. Ba, od samego początku przeprowadziła tak duża nawałnicę na bramkę ŁKS-u, że w pierwszym kwadransie łodzianie nie byli w stanie wymienić czterech podań. Wysoki pressing zadziałał.

Serio. Nie hiperbolizujemy. Podopieczni Dariusza Marca wyszli niesamowicie naładowani.  Zdeterminowani tak, jakby to były ostatnie minuty batalii i stanęli przed zadaniem odrobienia dwubramkowej straty. Naprawdę wzorowa postawa. Szybkie akcje, pomysłowe zagrania. Wszystko w tempo, na dużej intensywności. Sęk w tym, że zabrakło najważniejszego.

Zabrakło udokumentowania miażdżącej przewagi. Piłka nie wylądowała w sieci. Okazało się to bardzo brzemienne w skutkach.

Gdynianie oddali kilka groźnych strzałów, ale szwankowała skuteczność. Świetną okazję po rzucie rożnym miał Mateusz Żebrowski – futbolówka po strzale głową, poleciała nad poprzeczką. Za jakiś czas Arkadiusza Malarz – tylko w sobie znany sposób – wyciągnął uderzenie z odległości kilku metrów. Generalnie obrona gości momentami zupełnie traciła kontakt z bazą.

Reklama

Tarapaty? Mało powiedziane. ŁKS powinien znaleźć się nad przepaścią i zlecieć w nią z impetem, a niewiele brakowało i skarciłby Arkę. W pierwszej odsłonie przeprowadził jedną składną akcję, ale za to jak efektowną. Michał Trabką kapitalnie zaskoczył obronę i wypracował stu procentową szansę dla Ricardinho. Tylko że Brazylijczyk w sytuacji sam na sam został zatrzymany przez golkipera, Daniela Kajzera. To byłby dopiero chichot losu, a skończyło się na sygnale ostrzegawczym dla gdynian. Czy po tej sytuacji arkowcy spuścili nogę z gazu? Gdzie tam. Dalej tłamsili rywala, dalej bez efektów. Wiecie doskonale, co to zwiastowało.

Arka – ŁKS. Nieoczekiwany zwrot akcji

No, ale aż tak diametralnej różnicy w stosunku do pierwszych 45 minut nie można było spodziewać. W przewie łodzianie chyba powiedzieli sobie w szatni kilka męskich słów, bo nie obserwowaliśmy już zespołu przestraszonego, sparaliżowanego działaniami oponenta. ŁKS podostrzył grę. Przypomniał sobie po co przyjechał do Trójmiasta. A Gdynianie? Ewidentnie uleciała z nich para. Zaczęli gubić się przy prostych zagraniach – skończył się karnawał.

A szczęki im kompletnie opadły w 65. minucie. „Ełkaesiacy” poklepali sobie na ich połowie, futbolówka trafiła do Pirulo, który precyzyjnie dokręcił futbolówkę tuż przy słupku. Dariusz Marzec po prostu nie dowierzał, że jego podopieczni grali zupełnie bez ikry, a w dodatku wyłapali solidne uderzenie w karczycho. Potem rzucili się do szturmowych ataków, w samej końcówce to już nie schodzili z połowy przeciwnika. No i ostatecznie przerżnęli kolejne arcyważne spotkanie. Wcześniej finał Pucharu Polski, teraz zabunkrowali się na następny sezon w 1. lidze. Na własne życzenie zresztą. No ludzie, mieć tyle okazji i nic nie wykorzystać? Kryminał.

Jasne, ŁKS w końcówce bronił się już rozpaczliwie. Generalnie, tak na zdrowy rozsądek, nie powinien awansować dalej. Jednak zrobił to. Pokazał że liczy się efektywność, nie efektowność. Oprócz Pirulo bohaterem łodzian zdecydowanie jest Arkadiusz Malarz. Niesamowicie pewnie wyłapywał strzały, ponadto dwa razy dał od siebie coś ekstra. Wysoka forma wróciła w najlepszym momencie. I tym samym w finale zmierzą się z zespoły z miejsc „5” i „6”. Zespoły, które wiosną robiły wszystko, by wypaść całkowicie z walki o Ekstraklasę.

Baraże, proszę państwa, baraże.

Arka Gdynia – ŁKS Łódź 0:1 (0:0)

Pirulo 64′

Reklama

fot. FotoPyK

Najnowsze

Francja

Bójka kibiców podczas meczu Francuzów. Stadion świeci pustkami

Patryk Stec
8
Bójka kibiców podczas meczu Francuzów. Stadion świeci pustkami

Betclic 1 liga

Komentarze

48 komentarzy

Loading...