Reklama

Plusy i minusy Superligi

Jan Mazurek

Autor:Jan Mazurek

19 kwietnia 2021, 16:39 • 10 min czytania 137 komentarzy

Futbol to biznes. Iluzja prysła. Bogaci wystąpili przeciw uboższym. Trwa wojna. Wielka rewolucja w świecie futbolu. Niewykluczone, że po ogłoszeniu planów odpalenia Superligi ten sport już nigdy nie będzie taki sam, że zmieni się wszystko. Środowisko europejskiej piłki nożnej zasypuje się oświadczeniami, groźbami, argumentami. Każda minuta przynosi nowe informacje. Zatrzymajmy się więc na chwilę i przeanalizujmy, jakie tak naprawdę są plusy i minusy powstania Superligi. 

Plusy i minusy Superligi

Minus Superligi. Piłka to biznes tylko dla bogatych

Football is business. Business is football. No sorry, ale tak jest, to jest niepodważalne. Nie ma sensu obrażać się na fakty. Piłka nożna stała się masowym i komercyjnym pretekstem do nabijania kabzy. W XXI wieku ten proces galopuje coraz szybciej i szybciej. Po raz kolejny okazało się też, że sport oparty na kopaniu skórzanej futbolówki stanowi doskonale zwierciadło dla konstrukcji współczesnego świata. Kiedy przychodzi co do czego, okazuje się, że żyjemy w plutokracji. W dobie rządów bogatych, rządów pieniądza. Niewielka i zamknięta grupa najbogatszych trzęsie wszystkim. Majętna mniejszość ustawia uboższą resztę. I ta przepaść tylko się pogłębia.

Piętnaście klubów o statusie super-założycieli wymyśliło sobie, że stworzy Superligę, w której miejsce będzie mieć zawsze i niezależnie od czegokolwiek. Pozostałe pięć miejsc w dwudziestozespołowej stawce przypadnie – przynajmniej według wizji Florentino Pereza, Andrei Agnellego i reszty ferajny – jeszcze nieokreślonym drużynom, których kwalifikacja będzie zależeć będzie od wyników osiągniętych w „poprzednim sezonie”. Raczej też to będzie elita, też to będą bogaci.

I serio, jasne jest, że Milan, Juventus, Atletico, Real, Barcelona, Liverpool, Manchester City i United, Arsenal, Chelsea i Tottenham robią to dla pieniędzy.

Reklama

Pokazywaliśmy to też w tekście Superliga. Pieniądze i finanse – wielka kasa do podziału”.

Fragment:

3,5 miliarda euro mają mieć do podziału kluby założycielskie Superligi. Za sam udział w fazie grupowej przykładowa Barcelona ma zgarnąć 180 milionów euro. Czyli o około 50 milionów euro więcej niż Bayern Monachium za triumf w zeszłorocznej Lidze Mistrzów.

(…)

Według doniesień: sam udział w fazie grupowej Superligi ma dać części klubom 180 milionów euro. Podział nie ma być bowiem równy – sześć klubów założycielskich ma dostawać więcej niż pozostali członkowie TOP15 i zdecydowanie więcej od tej dodatkowej piątki. W zależności od rynku reklamowego i osiąganych wyników – najlepiej zarabiające kluby z Superligi mają zgarnąć 400 milionów euro za sezon.

Czyli ponad trzy razy tyle, ile Bayern zarobił na zwycięstwie w Lidze Mistrzów.

Reklama

Ponadto – tu znów powołujemy się na źródła “NYT” – te pięć dodatkowych klubów będzie miało marginalny udział przy podziału zysków z rynku reklamowego. Innymi słowy: będą mogły ogrzać się w blasku wielkich, zgarnąć mały kawałek tortu (sam udział w Superlidze będzie dla nich porównywalny finansowo ze zwycięstwem w Lidze Mistrzów), ale nie będą miały przy tym żadnego wpływu na kształt rozgrywek. Będą jak średniej klasy przedsiębiorca, który wybija na bankiet “Najbogatsi Polacy według Fobresa” i zbiera okruchy ze srebrnych tac. A wciąż te okruchy będą lepsze niż normalne dania na lokalnej imprezce.

To będzie gra dla bogatych. Tylko dla bogatych.

Minus Superligi. Upadek futbolu romantycznego

A więc i swoisty koniec futbolu romantycznego. Futbolu, w którym Dawid pokonać może Goliata. W którym kopciuszek może przetańczyć bal z księciem, w którym taki Jack z Titanica może przeżyć przygodę życia na statku dla bogaczy. I puenta jest tu nieważna. Piłka nożna uwielbia historie nieoczywiste. Mehdiego Taremiego walącego gola przepiękną przewrotką w ćwierćfinale Ligi Mistrzów. Ultra-ofensywny Ajax odpadający w półfinale Champions League na kilka chwil przed ostatnim gwizdkiem arbitra. Lyon dochodzący na ten sam poziom fazy pucharowej tych rozgrywek i dominujący przez pierwsze pół godziny z Bayernem. To, że bardzo daleko w Lidze Mistrzów mógł zajść taki APOEL Nikozja. Że niedawną ładną kartę pisało Monaco, choć może to akurat niekoniecznie trafiony przykład, bo chwilowa potęga tej drużyny w minionej dekady napędzona została rosyjskimi petrodolarami.

Piłka nożna, jaką znaliśmy, zbudowana została na przekonaniu, że biedny może utrzeć nosa bogatszemu, że wątły może przepchać siłacza, że słabeusz może ugrać coś z mocarzem. Trzyma się kciuki za jednosezonowe wystrzały, za efemerydy, za rewelacje. Bo to jakiś powiew świeżości. Przełamanie hegemonii wielkich. Superliga to wyklucza. Odbiera piłce nożnej romantyzm.

Dalej pełno jest ckliwych i ładnych do opowiedzenia historii w topowych klubach, ale mamy nieodparte wrażenie, że czegoś będzie brakować. Że naprawdę fajnie wiedzieć jest, że jakiś klub spoza betonu może sprawić sensację. A tak to wszystko będzie schematyczne, jednowymiarowe, podszyte i wypełnione kasą. I niczym innym.

Minus. Perspektywa polska

Bolejemy nad stanem polskiego futbolu. Znad Wisły pochodzi najlepszy piłkarz świata i wae niemała grupa zawodników wyższej klasy europejskiej. Kolejnych kilkudziesięciu, którzy solidnie radzą sobie lub będą radzić w niezłych ligach Starego Kontynentu. Tworzy się z tego niezła reprezentacja, która zakwalifikowała się na trzy ostatnie wielkie turnieje. Na żadnym z nich nie była i nie jest skazana na porażkę. Ale polska piłka ligowa, choć ładnie wewnętrznie wyglądająca ze względu na profesjonalne opakowanie, to kicha z nędzą. W rankingu UEFA nie znaczymy nic, w Europie ekstraklasowe kluby mogą przegrać z każdym. I to serio, dosłownie z każdym, bez wyjątku.

Nic dziwnego, że Polski nie ma w żadnych rozmowach wokół Superligi. Polski klub w tych rozgrywkach to science fiction. No dobra, nie do końca, bo scenariusze rodem z filmów z tego gatunku czasami spełniają się w rzeczywistości, a to się po prostu nie zdarzy. Legia w tym gronie? Lech w tym gronie? Raków w tym gronie? Pogoń, Śląsk, Arka? Ktokolwiek? Dajcie spokój. Przecież w kontekście polskich klubów z dużą wątpliwością rozmawiało się w kontekście ewentualnej gry w UEFA Europa Conference League, która w obliczu wizji powstania Superligi wydaje się kompletnie pozbawiona jakiegokolwiek prestiżu, zresztą podobnie jak Liga Europy i Liga Mistrzów, do których przecież polskim drużynom wcale nie będzie łatwiej się przedostać, bo w eliminacjach wcale nie dostawaliśmy w papę od Juventusu czy Atletico, a od Spartaka Trnawa, Astany czy Dudelange.

Powstanie Superligi z perspektywy polskiej, podobnie jak z perspektywy wszystkich krajów piłkarskiego drugiego i trzeciego świata, nie oznacza niczego dobrego. Oznacza kiszenie się we własnym sosie. Sosie marnym.

Plus Superligi. Koniec iluzji

Plus to marny i naciągany, ale to koniec iluzji. Florentino Perez powiedział swoje. Andrea Agnelli powiedział swoje. Słowa stały się ciałem. O Superlidze mówiło się jednak nie od tygodnia, nie od miesiąca, nie od roku, a od wielu lat. Najwięksi raz na jakiś czas o czymś takim przebąkiwali, media się rozpisywały, nad światem futbolu krążyło widmo tego tworu i można było przypuszczać, że prędzej czy później to wejdzie w życie. Z wypowiedzi prezesa Realu i prezesa Superligi wynika, że czynnikiem motywującym przyspieszenie powołania tej rewolucyjnej inicjatywy okazała się pandemia i stan finansowy poszczególnych klubów. Superliga ma przywrócić harmonię. Ma przywrócić porządek.

Teraz już nie ma złudzeń, o co chodzi w tym biznesie. Jest to jakiś atut. Prawdziwe intencje wyszły na jaw. I choćby ta prawda była rozczarowująca, antyromantyczna, brudna i niezgadzająca się z chłopięcym etosem, to wszystko od lat szło w piłce nożnej w tę stronę. Bogaci dzielili między sobą więcej i więcej, więcej i więcej, aż w końcu postanowili podzielić między sobą wszystko, nie dzieląc się z nikim. Lepiej wcześniej niż później, bo teraz przynajmniej nikt tego nie zlekceważy, a temat stał się społeczną dyskusją.

Tak być po prostu musiało.

Plus Superligi. Utarcie nosa UEFA i FIFA

Zaczyna się wojna na szczycie. Wojna na wyniszczenie między wielkimi a wielkimi, między bogatymi a bogatymi, między złymi a złymi. Chyba tak to najlepiej ująć. Kluby Superligi wystąpiły przeciw UEFA i FIFA, a UEFA i FIFA wystąpiły przeciw klubom Superligi. Światowa i europejska federacja piłki nożnej będą robić wszystko, żeby zablokować nowy twór i utrzymać prestiż własnych rozgrywek. Tomasz Włodarczyk z Meczyków na swoim Twitterze podał, że rozważają cały szereg działań blokujących sprawne działanie Superligi:

– wykluczenie klubów ze struktur UEFA na każdym poziomie, w tym rozgrywki młodzieżowe,
wykluczenie z systemu transferowego, co oznaczałoby to, że kluby nie mogą pozyskiwać piłkarzy spoza swojego grona,
– piłkarze grający w klubach Superligi zostaliby objęci karencją w przypadku powrotu do struktur UEFA,
– zakaz występu dla piłkarzy z klubów Superligi w rozgrywkach międzynarodowych: Mistrzostwach Europy i Mistrzostw Świata.

Włodarczyk zaznaczył, że to tylko plotki, ale siłą rzeczy UEFA i FIFA mają narzędzia do tego, żeby wytoczyć działa i toczyć walkę na wyniszczenie ze zbuntowanymi klubami. Buntują się też inne kluby, buntują się ligi, oświadczenia wydaje cały piłkarski świat, ale to właśnie prestiż UEFA i FIFA zagrożony jest w największym stopniu. Bo to te dwie federacje do tej pory dyktowały warunki wszystkim innym. I dopatrujemy się w tym jakiegoś plusa, że Superliga uciera im nosa. Przez ostatnie lata miały one monopol na wszystko, co jest związane z futbolem. W pewnym momencie poczuły się zbyt bezkarnie, stały się skostniałe, skorumpowane, skompromitowane i trzeba było przetasowań na ich szczytach, żeby uratować ich renomę.

Superliga pokazuje, że UEFA i FIFA przeholowały. Że nie mogą czuć się omnipotentne i niezniszczalne. Kluby weszły im na głowę. W sumie to zabawne i paradoksalne, bo przez lata obie federacje wzmacniały najmocniejszych w myśl tego, że futbol to biznes. Ale przy tym wyhodowały wroga we własnej chacie. Wroga, który postanowił je zjeść przy pierwszej lepszej okazji. Jak to się skończy? Nie wiemy. Pewne jest jednak, że UEFA i FIFA muszą otrzeźwieć. Tym bardziej, że przykładowo właśnie odpalany jest nowy format Ligi Mistrzów na 2024 rok, stanowi on wielką rewolucję i tak naprawdę nie wiadomo, jak to wszystko będzie wyglądać.

Plus Superligi. Więcej hitów

Z perspektywy czysto moralnej nie będzie łatwo przestawić się na oglądanie Superligi. Zawsze z tyłu głowy pokutować będzie myśl, jak wielką zmianę na gorsze przeszedł futbol. Jak szkoda, że nie wygląda już tak jak wyglądał, że stracił całą swoją romantyczną stronę na rzecz wielkiej kasy. Ale bojkotować oglądania największych nie zamierzamy. I pewnie mało kto zamierza. Bo jednak najpotężniejsze kluby mają miliony fanów na całym świecie. Piłka nożna jest globalna. Jest produktem. A masowy widz od produktu oczekuje przede wszystkim jakości. Na wielu szerokościach geograficznych nikogo nie obchodzą mali. Liczy się Real, liczy się Barcelona, liczą się kluby angielskie, liczą się kluby włoskie. Reszta – poza Bayernem i PSG – to dodatek, rozmazane tło, ciekawostka na dwa przeklikania myszką. W takim jesteśmy miejscu historii tego sportu.

A Superliga oznacza więcej hitów, mniej nudnych meczów bez znaczenia, którymi zasypany jest piłkarski kalendarz.

Nie będzie już trzeba wybierać spotkań trzeciego składu Barcelony z Dynamem Kijów w listopadowy wieczór, kończących się do tego przekonującym zwycięstwem tych pierwszych. Ani też starć między Chelsea a BATE Borysów, Realu ze Sportingiem Lizbona czy czegoś w tym stylu. Zamiast tego widz ma dostawać do wyboru, co tydzień El Clasico, derby Manchesteru, derby Mediolanu, derby Londynu. Hity hitów. Wielkie boje, wielkie starcia z wielkimi herosami w rolach głównych. Najlepsi z najlepszymi w najlepszych rozgrywkach na świecie.

To na pewno jakiś plus. Doszło do tego, że w wielkim świecie coraz mniejsze znacznie ma futbol lokalny, bo ludzie chcą oglądać coraz to wyższą i wyższą jakość. Tu ta jakość powinna być zagwarantowana. Nie powinno być niebezpieczeństwa, że jakiś mecz nie będzie budził emocji. Każde jedno starcie ma być gratką, spektaklem, ucztą. Okazją do nachapania się wielką kasą z praw do transmisji telewizyjnej, z dnia meczowego, z portfelu kibica oczekującego rzeczy wielkich.

Tylko pytanie, po jakim czasie fan zatęskni za czasami minionymi? Po jakim czasie uświadomi sobie, że jednak wielkość walk tytanów zawierała się również w tym, że czasami miło było zobaczyć, jak z gigantem ściera się jakiś śmiertelnik? I wygrywa. Albo przynajmniej ma szansę wygrać. Jeżeli każdy mecz będzie hitem, z czasem już nic może nie być hitem.

Fot. 400mm.pl

Urodzony w 2000 roku. Jeśli dożyje 101 lat, będzie żył w trzech wiekach. Od 2019 roku na Weszło. Sensem życia jest rozmawianie z ludźmi i zadawanie pytań. Jego ulubionymi formami dziennikarskimi są wywiad i reportaż, którym lubi nadawać eksperymentalną formę. Czyta około stu książek rocznie. Za niedoścignione wzory uznaje mistrzów i klasyków gatunku - Ryszarda Kapuscińskiego, Krzysztofa Kąkolewskiego, Toma Wolfe czy Huntera S. Thompsona. Piłka nożna bezgranicznie go fascynuje, ale jeszcze ciekawsza jest jej otoczka, przede wszystkim możliwość opowiadania o problemach świata za jej pośrednictwem.

Rozwiń

Najnowsze

Komentarze

137 komentarzy

Loading...