Gdy Peter Hyballa dołączył do Wisły Kraków, piłkarska polska – sorry za określenie, ale chyba jest trafne – dostała pierdolca. Pojawiły się porównania do Kloppa. Pojawiły się obszerne sylwetki, w których przedstawiano, jak kapitalną drużyną będzie Wisła. Sam Hyballa chętnie opowiadał o tym, jak oryginalnym i zajebistym jest trenerem. Oczywiście sami też trochę zaczęliśmy w to wierzyć, natomiast dziś należy zadać sobie kilka podstawowych pytań.
Czy obecna Wisła jest lepsza niż Wisła Skowronka?
Czy to samo, co hajpowany Hyballa, zrobiłby z nią przykładowy Jan Urban czy Mariusz Rumak?
No i przede wszystkim – czy to, o czym opowiada Hyballa, jest jakkolwiek widoczne na boisku?
PODBESKIDZIE – WISŁA KRAKÓW. BEZNADZIEJNY WYSTĘP GOŚCI
Nie twierdzimy, że to zły trener. Być może jeszcze potrzebuje czasu. Może potrzebne mu letnie okno transferowe, w którym zrobi rewolucję. Może to jeszcze zaskoczy tak, jak w pierwszych dniach niemieckiego trenera, gdy drużyna „Białej Gwiazdy” pojechała trochę na efekcie wow. Natomiast dziś sytuacja wygląda tak, że od kilku meczów Wisła wygląda bledziutko. A mecz z Podbeskidziem to idealna puenta tego gorszego okresu.
W Wiśle nie działało dzisiaj nic. Obrona? Kompromitacja. To, co zrobiło przy pierwszej bramce trio Mawutor-Frydrych-Radaković zasługuje na jakąś specjalną nagrodę za pierdołowatość. Ubbink wbiegł między nich nie wykonując żadnego zwodu, a ci… po prostu pozwolili mu przedostać się pod bramkę. Jeśli chodzi o robienie miejsca do przemarszu, obrońcy Wisły mogliby udzielać lekcji nawet samemu Mojżeszowi. Ubbink z prezentu skorzystał, ale najpierw piłkę zabrał Sitek, kopnął w Lisa, a Holender załadował do pustaka.
Drugi gol? Dziury większe niż budżecie Grecji. Sitek miał miejsce, więc dograł na skrzydło. Sierpina miał miejsce, więc pociągnął z akcją i wrzucił. Biliński miał miejsce, więc spróbował strzelić, lecz nie trafił w piłkę lewą nogą, ta odbiła się od prawej i w ten pokraczny sposób przed sytuacją strzelecką stanął Niepsuj. A że – no a jak! – miał miejsce, dokonał dzieła zniszczenia. Symboliczna chwila – ten sam Niepsuj okazał się przecież za słaby na Wisłę.
PODBESKIDZIE – WISŁA KRAKÓW. NAJNIŻSZY WYMIAR KARY
Podbeskidzie mogło jeszcze strzelić. Najgroźniejsza akcja to ta, w której najpierw sam na sam stanął Miakuszko (Lis go przeczytał), dobijał Wilson (trafił w Radakovicia) i na deser znów spróbował Ukrainiec (jego bomba znów zatrzymana przez bramkarza). Sam na sam wyszedł też Biliński, ale to zmarnował, bo trochę źle zabrał się z piłką i zabrakło mu dynamiki. Mógł podobać się Sitek, którego wszędzie było pełno. Dobry mecz zaliczył wreszcie Sierpina. W defensywie Podbeskidzie też spisywało się bez zarzutu. No i nowy pomysł na grę 3-5-2 się obronił.
Za to Wisła… Do skrótu coś tam się wytnie – była główka Kuveljicia w poprzeczkę, był inny strzał Kuveljicia obroniony przez Peskovicia i dobitka Forbesa. Ale tak poza tym – słabiutko. Savić próbował ciągnąć grę, ale chyba nie zauważał kolegów (albo nie chciał zauważać, widząc, jak są dysponowani). Przełożyło się to na kilka bezsensownych uderzeń, w tym nawet z zerowego kąta. Yeboah oddał trzy strzały – dwa na aut (!!!) i jeden w maliny, gdy zeszła mu piłka. Przez takich gości jak on wieszają na osiedlach tabliczki „zakaz gry w piłkę”. Zawiedli, generalnie, wszyscy. Najbardziej dotkliwą karę poniósł za to Mawutor, który zjechał do boksu już w 30. minucie.
Choćbyśmy bardzo chcieli, nie da się wyróżnić dziś żadnego piłkarza Wisły z pola. Piwko z poczuciem dobrze wykonanej roboty może odkapslować tylko Lis. I nikt inny. Może, gdy Hyballa udzieli jeszcze dwudziestu wywiadów, w których opowie o swoim niecodziennym sposobie na grę, jakoś w to uwierzymy. Po takich meczach cały PR niemieckiego szkoleniowca wygląda jednak groteskowo.