Runda wiosenna w pierwszej i drugiej lidze ma to do siebie, że czasami zamiast ekscytującego wyścigu po awans, mamy zawody ślimaków. 21. kolejka na zapleczu Ekstraklasy jeszcze się nie skończyła, a już możemy mówić o wielu niespodziankach. Wystarczy wspomnieć o tym, ile spotkań wygrała czołowa czwórka. Strzelacie? Zero. Kolejka cudów? Niekoniecznie, bo w kilku przypadkach to falstart trwający od początku wiosny.
Pamiętacie jeszcze, jak wyglądała tabela 1. ligi po rundzie jesiennej? Bruk-Bet i ŁKS na czele, Górnik i Radomiak tuż za nimi, nieco dalej Arka i Miedź. Tak się składa, że większość zespołów ma już za sobą cztery spotkania rewanżowe (plus jedno zaległe w przypadku ŁKS-u). I tylko jedna z tych drużyn ma na koncie minimum 9 punktów. Więcej niż połowę możliwych do zdobycia “oczek” – dwie. Skorzystał na tym GKS Tychy, który w 2021 roku punktował najlepiej i zmniejszył stratę do czołówki, jednak i tyszanie w końcu złapali zadyszkę.
Dlatego warto rzucić okiem na problemy ekip, które walczą o awans.
Bruk-Bet Termalica Nieciecza
- 5 punktów wiosną
- Zwycięstwo z walczącym o utrzymanie GKS-em Bełchatów
- Trzy wpadki, wszystkie z drużynami z dołu tabeli
“Słonie” przestrzegaliśmy przed tym, jak kończy się zbytnia pewność co do awansu na przykładzie Floty Świnoujście, ale w Niecieczy chyba nas nie czytali. Bruk-Bet miał idealne warunki do rozpędzenia się na resztę wiosny. Zagłębie Sosnowiec, Sandecja Nowy Sącz, GKS Bełchatów, Resovia… Jesienią team z Niecieczy zrobił na tych meczach komplet punktów, nie tracąc nawet gola. A teraz? Z Zagłębiem i Sandecją remis rzutem na taśmę ratował Mateusz Grzybek. W Bełchatowie Bruk-Betowi sędzia pomógł tak mocno, że trener GKS-u wygarnął mu to na konferencji prasowej, a sam arbiter przepraszał gospodarzy za popełnione błędy. I teraz, kiedy wydawało się, że prowadzenie z Resovią jest sygnałem, że “Słonie” się ogarnęły, Resovia zapakowała im trójkę w siedem minut, odwracając wynik spotkania.
Problem Bruk-Betu? Rozsypka w obronie. Jesienią był to zespół, który bronił najlepiej w lidze. Teraz nie ma nawet jednego meczu “na zero z tyłu” na koncie. Zimą z Niecieczy odszedł Jonathan de Amo, co niekoniecznie spodobało się Mariuszowi Lewandowskiemu. Ale wymyślono na tę pozycję Piotra Wlazło i wyglądało to jako-tako. Do czasu kontuzji Wlazły. Wiktor Biedrzycki ma – delikatnie mówiąc – nienajlepsze wejście do zespołu.
- Bełchatów – groźna strata w 3. minucie, potem przegrana głowa przy golu na 0:1
- Resovia – złe wybicie przy drugim golu, obcinka przy trzecim i kier za dwa żółtka
Teraz przed Bruk-Betem wyjazdy do Gdyni czy Radomia. Jeśli problemy z defensywą nie miną, siedem “oczek” przewagi może stopnieć szybciej niż śnieg w maju.
ŁKS Łódź
- 8 punktów wiosną
- Zwycięstwa z Odrą i Stomilem
- Remisy z Widzewem i Zagłębiem Sosnowiec
To pewien paradoks. Z jednej strony łodzianie rozpoczęli tak słabo, że pracę stracił Wojciech Stawowy. Z drugiej – wiosną teoretycznie jeszcze nie przegrali, bo porażka z Tychami to przecież runda jesienna. I faktycznie tylko Górnik Łęczna lepiej punktuje w rewanżach. Natomiast nie ma co udawać, że w Łodzi kryzysu nie ma. Jeśli tracisz takie gole, jak z Odrą, kiedy Malarz wystawił piłkę na tacy rywalowi, jeśli musisz gonić wynik w derbach, bo przegrywasz 0:2, to coś jest nie tak. Teraz ŁKS odwrócił złą passę – nie przegrał od czterech kolejnych spotkań, od kiedy trenerem jest Ireneusz Mamrot, zespół nie stracił jeszcze gola.
Miła odmiana po serii dziewięciu meczów bez czystego konta.
Ale wciąż nie jest idealnie, bo łodzianie długo męczyli się ze strzeleniem bramki grającemu w osłabieniu Stomilowi, a potem nie trafili do siatki jednej z najgorszych defensyw w lidze – Zagłębia Sosnowiec. Problemy? Tyły udało się ogarnąć, jednak Mikkel Rygaard wygląda na duże rozczarowanie, a to on miał poprowadzić ŁKS do awansu. Słyszymy, że Duńczyk niekoniecznie potraktował grę w 1. lidze jako wielkie wyzwanie. I jego obecność na ławce rezerwowych nie jest przypadkowa.
Radomiak Radom
- 4 punkty wiosną
- Wygrana z GKS-em Jastrzębie
- Porażka z Chrobrym Głogów
Kolejny falstart, choć Radomiak w żadnym wielkim dołku nie jest. Nie da się jednak ukryć, że okoliczności, w jakich radomianie na starcie tracili punkty, były rozczarowujące. Najpierw Widzew zdołał wyrównać mimo gry w osłabieniu, potem w Radomiu, gdzie gospodarze zwykle nie przegrywają, niespodziankę sprawił Chrobry. Ekipa Dariusza Banasika dopiero w końcówce zdołała odpłacić się rywalom za dwa stracone gole, więc ciężko mówić o dobrym spotkaniu. Ale Radomiak odbił się tydzień temu, wygrywając pewnie z GKS-em Jastrzębie i być może poszedłby za ciosem, tyle że z gry wyeliminował ich COVID w zespole Puszczy.
Z czym Radomiak miał problem? Chyba głównie z “mentalem”, bo skoro w Łodzi nie dowieźli prowadzenia mimo przewagi jednego zawodnika, a w meczu z Chrobrym nie podnieśli się po szybkim strzale i pozwolili rywalowi poprawić to “golem do szatni”, to można mówić o braku koncentracji. W starciu z Jastrzębiem było z tym lepiej i GKS wiele na boisku nie zdziałał. Ale trener miał także problem w drugiej linii.
- Mateusz Radecki nabawił się urazu przeciążeniowego
- Meik Karwot także pauzował przez kontuzję
- Filipe Nascimento ma problem mięśniowy
- Michał Kaput nie zagra w następnym meczu przez kartki
Ewidentnie brak tu stabilizacji, bo co tydzień trzeba coś zmieniać. A wielu opcji przecież nie ma – tu uraz, tam uraz, więc trzeba było ratować się wejściami Amancio Fortesa, który, delikatnie mówiąc, nie skradł serc kibiców.
Arka Gdynia
- 6 punktów wiosną
- 0:4 z Puszczą Niepołomice
- Tylko trzy strzelone gole
Dariusz Marzec wejście miał w wielkim stylu. Stwierdził, że liczy się tylko bezpośredni awans, odpalił Górnik Łęczna z Pucharu Polski, wygrał z GKS-em Jastrzębie (trochę szczęśliwie, ale wygrał), potem wrzucił pięć bramek Puszczy Niepołomice na wyjeździe – znów w pucharowych rozgrywkach. I co? I przyszła bolesna pobudka. 0:4 z Puszczą, potem 0:2 z Górnikiem – rewanże za krajowy puchar były dla Arki bolesne. Z trzech punktów straty do wicelidera zrobiło się dziewięć. W dodatku styl nie powalał, bo jedyny gol zdobyty przez gdynian w lidze wiosną padł po podwójnym błędzie – bramkarza rywali i sędziego.
A przecież Arka zimą konkretnie zainwestowała w ofensywę: Maciej Rosołek, Łukasz Wolsztyński, Christian Aleman w roli kreatora, do tego przesunięcie na “dziewiątkę” Mateusza Żebrowskiego – na papierze była moc.
Tymczasem największym problemem była skuteczność. Żebrowski w meczu z Łęczną nie trafił do bramki z czterech metrów, a łączna liczba celnych strzałów – 0 – podsumowała początek rundy w wykonaniu zespołu Dariusza Marca. Przełamanie przyszło dopiero w Legnicy, gdzie Arka ograła Miedź. Ale i tam nie było idealnie. Luis Valcarce miał być idealnym wahadłowym, a stał się środkowym obrońcą. I póki co jego bilans na tej pozycji jest słaby – z Górnikiem bramkę zawalił, z Miedzią także. Bruk-Bet i GKS Tychy mogą z tych prezentów skorzystać.
Ale – żeby nie było – mamy dla Arki pewne usprawiedliwienie. Cztery mecze ligowe, do tego dwa w Pucharze Polski, dwie długie podróże do Niepołomic… Terminarz gdynianom nie pomaga.
Miedź Legnica
- 4 punkty wiosną
- Zwycięstwo z GKS-em Bełchatów
- Strata punktów z Sandecją, Resovią i Arką
Najsłabiej punktujący wiosną zespół z TOP 6? Miedź Legnica. Dolnośląska ekipa ograła tylko GKS Bełchatów co – z całym szacunkiem – dużą sztuką nie jest. Zero strzelonych bramek w Nowym Sączu i Rzeszowie to nie powód do dumy, gdy ma się z przodu Joana Romana, Kamila Zapolnika, Krzysztofa Drzazgę, Patryka Makucha i Michała Bednarskiego. Uff, niezła wyliczanka, ale tak – w Legnicy zawsze lubili mieć szeroki arsenał. Największy problem Miedzi? Brak stabilizacji. Tylko raz w tym sezonie legniczanie wygrali przynajmniej dwa mecze z rzędu. Drużynie Jarosława Skrobacza już jesienią ciężko było złapać serię.
Jak Miedź nie przegrała pięciu meczów z rzędu to dlatego, że cztery z nich zremisowała. I nikt nie patrzył na tę passę w kategoriach sukcesu.
W Nowym Sączu Miedź nie oddała ani jednego celnego strzału na bramkę rywali. W Rzeszowie zdarzyło się to tylko raz, a przecież mówimy o tym, co jest najważniejsze w tej grze – o trafianiu w wielki prostokąt na końcu boiska. Ciężko się dziwić, że Miedź jest poza strefą barażową i ciężko spodziewać się, że szybko do niej wróci. Niedługo legniczan czeka przecież seria trzech wyjazdów z rzędu, a wiadomo, że tam zawsze trudniej punktować.
Tychy skorzystały, ale już zgasły
Wspominaliśmy, że GKS Tychy najmocniej skorzystał na problemach czołówki i to fakt. Już wygrana z ŁKS-em w zaległym spotkaniu była sygnałem, że warto na zespół Artura Derbina uważać. Potem były jeszcze dwie wygrane, były piękne gole – centrostrzał i bomba z dystansu, ale piękna seria potrwała tylko chwilę. Ostatnie dwa mecze?
- w łeb od Sandecji
- remis z GKS-em Bełchatów
Słabiutko, słabiutko. Ok, pewnie – Sandecja Dariusza Dudka urywa punkty wszystkim. Jednak tyszanie stracili tam nie tylko punkty, ale i swojego lidera, czyli Konrada Jałochę. Czerwona kartka i dyskwalifikacja dla czołowego bramkarza ligi to cios, który musi GKS zaboleć. Do tego z gry z powodów rodzinnych wypadł Nemanja Nedić, więc defensywa na mecz z Bełchatowem była rozbita. A że uraz złapał będący w dobrej formie na starcie rundy Kamil Kargulewicz, to trzeba mówić też o problemach z młodzieżowcem.
I tyle było z wejścia GKS-u z buta w ligę – punkt w dwóch ostatnich meczach nie może cieszyć nikogo.
Sandecja i Górnik nie zawodzą
A kto jest na przeciwnym biegunie, jeśli chodzi o formę? Sporo punktów zdobył Widzew, ale w tym przypadku połowa dorobku to zaległe mecze z jesieni. Natomiast rewanże najlepiej wychodzą Sandecji i Górnikowi Łęczna. Ci pierwsi jeszcze nie przegrali – to zresztą passa, która trwa już od 10 spotkań. Gdyby ekipa z Nowego Sącza nie musiała nadrabiać fatalnego startu z Piotrem Mandryszem za sterami, dziś pewnie biłaby się o baraże. Ale zespół Dariusza Dudka i tak budzi uznanie, bo rywali miał trudnych.
- Miedź – 2:0
- Bruk-Bet – 2:2
- Tychy – 2:1
- Odra – 1:1
Solidny dorobek, gwarantujący utrzymanie. Górnik Łęczna? Co tydzień wydaje się, że ekipa Kamila Kieresia w końcu spuchnie, a oni co tydzień wyprowadzają nas z błędu. Ok, było w tym trochę szczęścia (potencjalny nieuznany gol w Rzeszowie), ale z drugiej strony – mecz z Koroną to już pech, bo niewykorzystany rzut karny i głupi faul Michała Maka, po którym winowajca sypał głowę popiołem przed kamerami, miały większy wpływ na wynik końcowy niż dobra czy zła gra którejś ze stron.
W każdym razie Górnik dziś ma już 10 punktów przewagi nad siódmym zespołem w tabeli. I skoro jako jedyny z czołówki potrafił zacząć wiosnę jak na zespół walczący o awans przystało, to chyba trzeba zakładać, że miejsce w szóstce ma już pewne.
SZYMON JANCZYK
fot. Newspix