Reklama

Na Zapleczu: Flota i jej lot Ikara. Jak w Świnoujściu przegrano niemal pewny awans?

Szymon Janczyk

Autor:Szymon Janczyk

22 lutego 2021, 14:29 • 20 min czytania 14 komentarzy

Zawisza był już pewny awansu, jechał do Polonii Bytom, tam nie mogli przegrać. My musieliśmy wygrać 5:0 z Bruk-Betem i czekać, czy Cracovia przegra, ale nie przegrała. Ale to było tak poukładane, że do 21. minuty meczu w Legnicy były dwa karne dla Cracovii. Moim zdaniem nie było w tym przypadku – mówi nam Leszek Zakrzewski, który we Flocie Świnoujście spędził całe życie. Był kierownikiem zespołu, kiedy klub z wyspy Uznam znajdował się o krok od awansu do Ekstraklasy. A właściwie o punkt. Zarówno on, jak i my, blisko dekadę później próbujemy zrozumieć, jakim cudem Flota roztrwoniła ogromną przewagę z jesieni i skończyła sezon na czwartym miejscu.

Na Zapleczu: Flota i jej lot Ikara. Jak w Świnoujściu przegrano niemal pewny awans?

Nie okłamujmy się, miejsce po rundzie jesiennej było niespodziewane. Wszyscy wierzyli, że już awansowaliśmy do Ekstraklasy, a życie zweryfikowało nas w sposób brutalny. Początek wiosny mieliśmy tragiczny, przegraliśmy kilka meczów z rzędu. Drużyny, które nas goniły, wygrywały mecz za meczem. Przewaga z jesieni nas uśpiła – twierdzi Michał Stasiak, który do Floty dołączył zimą. Obrońca z dwiema stówkami meczów w Ekstraklasie na koncie zapewne nie spojrzałby nawet na ofertę z kopciuszka ze Świnoujścia, który zwykle ściągał piłkarzy po przejściach, za półdarmo, byle się w tej pierwszej lidze utrzymać.

Ale Stasiak zapewne uwierzył w to, w co wierzyła cała wyspa Uznam. Że Flota nie ma prawa nie awansować.

Jesień 2012 roku była dla “Wyspiarzy” niczym pięknym sen. Zespół, który na 10 dni przed startem sezonu znalazł trenera i uregulował kwestie finansowe, szedł jak walec. W pewnym momencie Flota miała nawet dziewięć “oczek” przewagi nad trzecią drużyną. Na półmetku, mimo dwóch dotkliwych porażek, wciąż miała siedem punktów więcej niż Cracovia.

1. liga po rundzie jesiennej – 90minut.pl

Reklama

Wszystko układało się wzorowo. Pod wpływem dobrych wyników ugięło się nawet miasto, które przyznało Flocie 400 tysięcy złotych dotacji. Pieniądze, których jeszcze latem rzekomo w budżecie nie było, a które pozwoliły spokojnie skończyć rundę i myśleć o przyszłości.

Trener przyszedł w ostatniej chwili

Na sesji rady miasta były problemy z kasą, groziło nieprzystąpienie do rozgrywek – tłumaczy Waldemar Mroczek, lokalny dziennikarz i autor nieoficjalnej strony Floty. – Od wejścia do 1. ligi finanse się nie zmieniały. Flota przez cały pobyt na zapleczu Ekstraklasy nie wydała ani złotówki. Brała zawodników z wolną kartą, niechcianych, po kontuzjach, którzy chcieli się odbudować.

Tyle że latem 2012 roku i z nimi był problem. “Wyspiarze” ściągnęli ledwie pięciu zawodników, przy czym Grzegorz Kasprzik i Sebastian Olszar wracali do gry po kilkumiesięcznym bezrobociu. – W klubie było dość nerwowo. Sprawa trenera i naszych umów została załatwiona praktycznie rzutem na taśmę. Mieliśmy jednak zapewnienia ze strony prezesów, że wszystko będzie ok. Pojechaliśmy na dwutygodniowy obóz, później kilku z nas podpisało kontrakty, no i przyszedł trener Nowak – mówił “Przeglądowi Sportowemu” ten drugi.

Dość nerwowo, znaczy raczej cholernie nerwowo. W kadrze na rundę jesienną znalazło się 23. piłkarzy, w tym pięciu juniorów, Gruzin, Kameruńczyk, Nigeryjczyk, Bośniak i Chorwat. – Wiosną 2012 roku doszło do piętnastu meczów bez wygranej. W konsekwencji zwolniono Krzysztofa Pawlaka. Pierwszym trenerem został Ryszard Kłusek, jego asystent. Jak odjął – zostały cztery mecze do końca i wszystkie były wygrane. Utrzymanie bez problemu. Problemem było to, że pan Kłusek nie miał odpowiednich uprawnień. Miał UEFA A, a potrzebne było UEFA PRO. Tuż przed rozpoczęciem rozgrywek zatrudniono więc Dominika Nowaka i oni wspólnie prowadzili drużynę jesienią – tłumaczy Mroczek.

Flota w sezonie 2012/2013 miała dwóch trenerów

Trener Nowak kontrakt podpisywał na raty.

Reklama

Pierwszy kontakt mieliśmy już wcześniej, ale niepewna była przyszłość samej Floty – wspomina sam zainteresowany. – Potem, już ostatecznie, ściągnięto mnie z wakacji. Byłem oddalony o 2400 kilometrów od domu, musiałem podróżować samochodem. Mimo wszystko wróciłem – za namową żony – i tak to się zaczęło. Zagraliśmy jeden sparing, potem był Puchar Polski. Ten zespół rodził się z dnia na dzień, natomiast przychodzili zawodnicy doświadczeni, więc to była wartość dodana. Z mniej doświadczonymi zawodnikami byłoby trudniej coś takiego osiągnąć. Piłkarze mieli też dużą świadomość taktyczną, moje odprawy od razu chwyciły.

Faktycznie, chwyciły. Flota zaczęła sezon od ośmiu zwycięstw z rzędu. Dodając cztery z poprzedniego sezonu, jest to najdłuższa seria kolejnych wygranych w historii ligi. Co więcej, “Wyspiarze” nie stracili bramki przez 663 minuty. – Mieliśmy doświadczonych zawodników, silną obronę. Kasprzik, Zalepa, Udarević. Taki zespół znikąd, bez pieniędzy, bez niczego, zawodnicy przychodzili tu, żeby się odbudować i tak się odwdzięczyli – twierdzi Zakrzewski.

„Po meczu z Arką otrzymałem od znajomego sms: gdy Flota straci w końcu gola, w sejmie ogłoszą święto narodowe” – Dominik Nowak w „Przeglądzie Sportowym”.

Nie była to też łatwa praca, bo chociaż się cieszę, to główną płytę miałem do wykorzystania raz w tygodniu. Tak to ćwiczyliśmy albo na zakolach, albo na sztucznej płycie, która była tak twarda, że wchodziliśmy na nią dwa razy – na trening taktyczny i lekki, regeneracyjny. Latem czuć było zaduch, gumę, zimą było duże ryzyko kontuzji – dodaje Nowak.

A jednak udało się wykształcić na tej gumie pewne schematy. Gra obronna była podstawą taktyki Nowaka. – Wdrażałem swój pomysł na zespół, który opierał się na solidnej grze w defensywie, ale też wysokich doskokach, pressingu w ataku. Znałem ten zespół z obserwacji, miałem tam dwóch zawodników, pozostałych pamiętałem z analizy. Często graliśmy 4-3-3 z fałszywym napastnikiem, Bartoszem Śpiączką. On i Ensar Arifović spełniali ważną rolę, bo świetnie grali głową. Stałe fragmenty też były bardzo istotne. Miałem półtora tygodnia na przygotowanie drużyny pod względem taktycznym, bo pod względem motorycznym byli gotowi. Przeprowadziłem sporo rozmów i nudnych z punktu widzenia zawodnika treningów, bo chodziło w nich o przesuwanie, tłumaczenie zachowań, ale początek tego wymagał. Po fajnym starcie wiara piłkarzy była bardzo duża – tłumaczy nam ówczesny szkoleniowiec Floty.

Atmosfera była kluczowa

Flota w 9. kolejce zremisowała ze Stomilem, jednak nie oznaczało to końca złotej passy. Zespół z wyspy Uznam zdołał jeszcze pyknąć 7:1 rozpadający się ŁKS, a pierwszą porażkę poniósł dopiero w 13. serii gier. Dominik Nowak, który dopiero przedstawiał się światu, zaliczył 15 spotkań z rzędu bez porażki, był liderem 1. ligi i ćwierćfinalistą Pucharu Polski. Skąd wziął się ten fenomen?

Atmosfera była świetna. Często było tak, że odprawy przed treningami robiliśmy, siedząc na murawie, korzystając z pogody. To była drużyna, w której piłkarze byli na różnych zakrętach. Tam nie było jednej osoby, która myślałaby o pobycie w Świnoujściu jak o wakacjach. Dla piłkarzy nie było problemu z tym, że trzeba sobie samemu prać rzeczy i wywieszać je na płocie przy głównej płycie. Wszyscy to robiliśmy i nikomu to nie przeszkadzało. Dorastanie w trudnej sytuacji wzmacniało ten zespół. To był fajnie dobrany zespół charakterologiczne, ale i sportowo, bo zawodnicy świetnie ze sobą współpracowali. Środek Niewiada-Bodziony. Krzysiek miał wtedy najlepszy czas, z kolei Marek uspokajał grę. To funkcjonowało jak orkiestra – uważa były trener Wigier czy Miedzi.

Waldemar Mroczek zwraca uwagę na ciekawą rzecz. Mianowicie to, że wszyscy zawodnicy żyli razem na co dzień. – Wpływ na to miała forma skoszarowania. Na wyspie musiał mieszkać każdy, nie było tak, że ktoś przyjechał sobie 20 km samochodem na trening czy mecz, oni tu byli, a stąd jest wszędzie daleko. Do Szczecina 100 km. Zawodników z okolicy nie było, wszyscy byli z kraju. To ich trzymało, że po treningu szli na kawę czy piwo, chociaż na piwo to sobie pozwalać nie mogli, bo każdy ich poznawał. Te wspólnie spędzone godziny sprawiły, że nawiązały się więzi. W zeszłym roku robiłem sondę o tym, jak piłkarze wspominali pobyt w Świnoujściu i każdy mówił w samych pozytywach. Tak było w 2012, 2013 roku. Wcześniej czegoś takiego nie było. Wracało się z meczu wyjazdowego, każdy tylko karty i dyskusje o tym, kto i gdzie pójdzie.

Sebastian Olszar miał spory problem z sędzią Robertem Małkiem. „Przegląd Sportowy”:

Drużynę cementowało to, że była czarnym koniem. Traktowanym przez Polskę jak chwilowy przebłysk i drużyna, która nie zasługuje na awans. Puchar Polski też napędzał Flotę, zwłaszcza gdy przyszło jej grać z mistrzem Polski, Śląskiem Wrocław, i wcale nie była od tego Śląska słabsza. Porażka 2:3 przyszła w kontrowersyjnych okolicznościach – sędzia Robert Małek zaatakował Sebastiana Olszara, a potem wyrzucił go z boiska. “Wyspiarze” bronili się w “dziesiątkę”, a bramkę na 2:3 stracili w 95. minucie spotkania. I byłoby to normalne, gdyby nie to, że mecz miał trwać dłużej, ale o trzy, a nie pięć minut. Wywiązała się z tego niezła awantura.

Pan Robert Małek wypaczył wynik meczu. Dostałem dwie niesłuszne żółte kartki. W pierwszej sytuacji zaatakował mnie ręką sam sędzia i zablokowałem swoją ręką jego ruch. Jeszcze nigdy w życiu mnie nie zaatakował arbiter! Dla mnie to skandal. Sędzia nie może podnosić ręki na piłkarza i jeszcze karać go za to kartką! Nie wiem, jak ten człowiek będzie dalej sędziował? Ja zwariuję w tym kraju, jeśli to tak ma wyglądać. I to nie tylko moja opinia – grzmiał po spotkaniu ze Śląskiem Olszar.

Wszystko to sprawiało, że na Uznam narastało przekonanie, że to nie tylko walka Floty o historyczny sukces, ale wręcz bitwa Świnoujście kontra reszta Polski.

Kryzys z przełomu wiosny i jesieni

Tyle że mecz pucharowy ze Śląskiem był już momentem kryzysowym Floty. Zespół, który szedł jak burza, wysoko przegrał ostatnie spotkania rundy jesiennej, a wiosnę zaczął od pięciu porażek z rzędu. Skąd ta zapaść?

Poczuli się trochę za mocni, stąd ta końcówka. Dochodził Puchar Polski, wygrana z Górnikiem Zabrze prowadzonym przez Adama Nawałkę. Było też tak, że drużyny, które walczyły o awans, grały dopiero w końcówce – twierdzi Mroczek.

Dominik Nowak uważa z kolei, że atmosfera w szatni zaczęła się psuć. – Końcówka jesieni przy wąskiej kadrze spowodowała, że zabrakło paliwa, jakości w walce. Graliśmy z dwoma kandydatami do awansu, przegraliśmy z czołówką. To był też sygnał do tego, że mamy zespół silny, ale nie na tyle, by ligę zdominować. Wiosną zespół był dobrze przygotowany, ale transfery były… Nie chciałbym mówić o personaliach, ale nie do końca się udały. Siłą Floty był kolektyw, a nowi zawodnicy w jakimś stopniu zaburzyli pewność pozostałych. Może to zabrzmi śmiesznie, ale niektórzy uważali, że to nie jest konkurencja, bo oni z miejsca będą mieli pierwszy skład. Z perspektywy czasu zbyt dużo transferów przestrzeliliśmy, a jak nie ma wyników, to atmosfera nie jest taka, jaka być powinna.

Fragment wywiadu Dominika Nowaka dla 2×45.info o problemach w szatni Floty

Ten temat powraca jak bumerang u każdego, kogo pytaliśmy o Flotę. Następca Nowaka, Tomasz Kafarski, kilkukrotnie podkreślał, że robota poprzednika była bardzo dobra. – Mogę go tylko chwalić. Zabrakło mu czasu na reakcję, zarząd zdecydował się na zmianę trenera. Kiedy wszedłem, piłkarze, którzy czuli się poszkodowani, mieli czystą kartę, musieli pokazać w treningu, że zasługują na grę. Trenerowi Nowakowi zabrakło jednego zwycięstwa, dobrego meczu, żeby drużyna zaczęła działać.

Zimą do Świnoujścia trafiło kilku znanych piłkarzy. Michał Stasiak, Arkadiusz Aleksander, wrócił Charles Nwaogu. Ambitnymi ruchami chwalił się dyrektor Janusz Dunajko, który otwarcie rozpowiadał prasie o walce o awans. Zakrzewski widział już, że coś jest nie tak. – Dominik Nowak tu się wybił, ale trochę przeszkodzili mu prezesi. Mieszali mu w składzie, zaczęli niepotrzebnie wzmacniać zespół, zaczęły dziać się niesmaczne rzeczy… Dziwni sponsorzy zaczęli się tu zbierać. Ściągnięto pięciu zawodników, w szatni zaczął się bałagan, jak ktoś się odezwał, to się to prezesom nie podobało. Pytał się Udarević: dlaczego pan ściąga Stasiaka, jak mamy jedną z lepszych obron w lidze? Trener Nowak chciał to ratować, ale to się nie podobało. Mieszał dyrektor Janusz Dunajko, były układy, układziki, ktoś miał grać, ktoś miał nie grać…

Nowak także przyznaje, że transfery były nie do końca spójne z tym, czego oczekiwał. – Brak skautingu w wielu klubach był bardzo widoczny. Był problem z doborem odpowiednich zawodników. Jeśli szukamy wysokiego, dobrze grającego głową napastnika, a ściągamy niskiego, bo ktoś myśli „a może jednak”, to nie będzie dobrze. Myślę, że we Flocie tak było – ściągaliśmy piłkarzy, bo byli wolni, a nie dlatego, że mogli nam pomóc. Brakowało informacji o piłkarzach, o ich kwestii mentalnej, żeby wpasowali się w to określone środowisko.

Najlepsi piłkarze Floty Świnoujście w sezonie 2012/2013

Niektórzy twierdzą, że kryzys to efekt odejścia asystenta, Ryszarda Kłuska, jednak pierwszy trener Floty widzi sprawę inaczej. – Bardzo fajnie nam się współpracowało, ale to ja byłem pierwszym trenerem i brałem na siebie odpowiedzialność – tłumaczy Nowak. – Moim największym wrogiem był wynik, bo dał nadzieję, że można zrobić coś niesamowitego. Czuć było taką atmosferę „wszystko albo nic”. Na początku były dwa wyjazdy, były mecze przekładane, mecze pucharowe, spore napięcie… Balonik troszkę pękł, ale warunki były trudne. Nie chcę się tłumaczyć, ale moim zdaniem zespół by się rozkręcał. Byliśmy na drugim miejscu z meczem zaległym. Sam podjąłem decyzję o odejściu, bo zaczęło mnie irytować, że za moimi plecami rozmawia się z trenerami. Dziennikarze o tym wiedzieli i to był dla mnie cios, mój autorytet w szatni został nadszarpnięty. Media podały, że zostałem zwolniony, w klubie powiedzieli, że to bzdura, ale podjąłem decyzję, że mecz z Miedzią będzie ostatni.

Były tarcia między grupą nowych i starych piłkarzy. Czułem, że atmosfera nie była już rodzinna, że może czegoś zabraknąć. Za dużo było chaosu, niespójności, także w zachowaniach ludzi zarządzających klubem. Nie pomagało to, że w zarządzie było chyba 15 osób. Raz byłem na takim posiedzeniu i powiedziałem, że to była moja ostatnia wizyta. Ja wolę rozmawiać o konkretach z prezesem czy dyrektorem sportowym, a nie w gronie ludzi, którzy niekiedy nie mieli żadnego doświadczenia w piłce nożnej, a wnosili swoje roszczenia – kończy ówczesny opiekun Floty.

Jeszcze jesienią o Flocie „Przegląd Sportowy” pisał tak…

Klimat tego, co działo się za kulisami, przybliża też kierownik Zakrzewski. – W szatni było dwóch czy trzech czarnoskórych, dwóch gości z Bałkanów… Szarpali się parę razy, nerwówka była, ciężko to było opanować czasami. Ale starzy zawodnicy to wszystko trzymali. Był taki przypadek, że wygraliśmy mecz 2:1, a w ostatniej akcji trzech zawodników szło do bramkarza i Nwaogu nie podał, tylko strzelał. Nie trafił. W szatni była potężna burza, tacy zawzięci byli, że nawet o tę jedną bramkę walczyli. Młodzi tam nie mieli nic do gadania. Zaległości nie było, zawodnicy byli na stypendiach prezydenckich, więc wszystko płacono na czas. Było na wyjazdy, na dobre hotele.

Kafarski ratował awans

Misję ratowania awansu powierzono Tomaszowi Kafarskiemu. Szkoleniowiec zdradza nam, że konflikty w szatni udało mu się wyciszyć. – Początek rundy rewanżowej Flocie nie wyszedł i gdzieś był problem. Zacząłem od rozmów z kluczowymi piłkarzami, udało się ten zespół podnieść. Nie uważam, że problem tej drużyny był w trenerze. Być może w tym, że drużyna została wzmocniona, a niektórzy piłkarze, którzy czuli, że coś im się należy za poprzednie mecze, nie dmuchali w te same żagle. Wszedłem z przytupem i ta sytuacja się wyklarowała.

Natomiast awans zaczął się oddalać. Bo ciężko powiedzieć, żeby awans się Flocie wymknął. On w zasadzie uciekł jej jak kura, która z odciętą głową biega jak szalona po podwórku, zanim padnie i w spokoju zaakceptuje, że stanie się rosołem. “Wyspiarze” zremisowali z Cracovią, potem z Górnikiem Łęczna, w końcu przegrali z Kolejarzem Stróże i znów podzielili się punktami – tym razem z Zawiszą (pamiętny gol Piotra Petasza bezpośrednio z rzutu rożnego). Seria niefortunnych zdarzeń na samym finiszu ligi. Najgorsza była wpadka z Kolejarzem, który przyjechał na Uznam z trzema rezerwowymi z pola, a już po 20. minutach zostało mu dwóch, bo Rafał Pietrzak złapał kontuzję. I ten Kolejarz wygrał 1:0, po bramce z rzutu wolnego.

PRZECZYTAJ TAKŻE:

Z Kolejarzem Stróże było tak, że przyjechali tu bez trenerów, bez nikogo, praktycznie juniorami i z nami wygrał. To był dziwny układ, bo trzy dni później graliśmy mecz z Zawiszą i trener chciał, żeby zespół był wypoczęty. Okazało się to błędem okropnym. Tamci raz przeszli za połowę, strzelili z rzutu wolnego i nie szło tego odrobić – mówi nam Zakrzewski.

Ten mecz był kluczowy. Zaczęło nam iść, złapaliśmy rytm, a nie zdobyliśmy trzech punktów. Powinniśmy wygrać – twierdzi Michał Stasiak.

Skrót tego spotkania wygląda uroczo. Kolejarz faktycznie oddaje góra dwa strzały, z czego jeden celny. Kasprzik gra średnio na 40. metrze, posyła tylko lagi na napastnika. I wszystko jak krew w piach. Niektórzy zarzucali Tomaszowi Kafarskiemu, że niepotrzebnie zdecydował się na wystawianie drugiego garnituru. Że byli piłkarze z mocnym nazwiskiem, którzy musieli grać za to, że to nazwisko wiele w piłkarskiej Polsce znaczyło. Lepszej okazji niż mecz z Kolejarzem nie było. Kafarski broni się jednak zupełnie racjonalnie.

Problemem drużyny były trzy mecze w tygodniu. Jak do tego dochodziło, to zespół nie dawał rady, stąd rotacje, a jak rotacje, to brak pewności. Było widać, że regeneracja nie jest tak szybka, jak być powinna – uważa.

Rzućmy okiem na terminarz rundy wiosennej. Faktycznie, zwłaszcza na finiszu była to droga przez piekło.

800 km w autokarze, mecz w Krakowie, 800 km, mecz w Świnoujściu, 900 km, mecz w Łęcznej, 900 km, mecz w Świnoujściu, 350 km, mecz w Bydgoszczy. Blisko 4000 km w niespełna dwa tygodnie. – Drużyny ze Śląska większość meczów grały blisko siebie. U nas bywało tak, że jechaliśmy na Śląsk, wracaliśmy, graliśmy u siebie i znowu jechaliśmy na południe, bo były Okocimski, Sandecja, Katowice, Kolejarz… Mnóstwo było tych drużyn. Oni mieli jeden taki wyjazd w rundzie, my mieliśmy je cały czas. Śmialiśmy się, że my w Poznaniu to czujemy się jak w domu, bo to 400 kilometrów. Jak graliśmy mecz w sobotę, to w czwartek na noc wyjeżdżaliśmy, rano byliśmy na miejscu, spanie, trening. Wiadomo, że jak człowiek nie prześpi porządnie nocy, to nie jest to samo – twierdzi Stasiak.

Wyjazdy Floty Świnoujście w sezonie 2012/2013

Przetasowanie na finiszu, awans Cracovii

Ale najlepsze jest to, że nawet po serii wpadek Flota Świnoujście wciąż mogła awansować. Owszem, sytuacja była już ekstremalna, bo żeby wyprzedzić Bruk-Bet w walce o trzecie miejsce, trzeba było z nim wygrać minimum pięcioma bramkami. A żeby liczyć na drugie miejsce, trzeba było jeszcze porażki Cracovii. Sytuacja trochę jak na wielkich turniejach z minionych lat, gdy liczyliśmy szanse na wyjście z grupy Polaków. Ale nie była to misja z góry skazana na niepowodzenie. Zwłaszcza że awans wywalczyła Cracovia, która faworytem była tylko na papierze, a jednak wyprzedziła “Słoniki”, którym w ostatniej kolejce wystarczał remis (przy wpadce “Pasów”) albo wygrana (żeby nie oglądać się na rywali).

Flota była naprawdę blisko korzystnego rezultatu, bo wygrała 4:1. A w trakcie meczu miała kilka “setek”.

  • Nwaogu nie trafił po minięciu bramkarza
  • Szałek z wolnego ustrzelił spojenie
  • po przerwie nie trafiali Zalepa i znów Nwaogu
  • Olszar i Niedziela posłali piłkę tuż obok słupka
  • dwa razy spudłował Aleksander

Na Zapleczu: Jak wyglądała zima pierwszoligowców?

Bruk-Bet miał kilka niezłych szans, ale albo trafiał w Kasprzika, albo Flota ratowała się wybiciem z linii bramkowej. – Jak patrzę na mecze, które przegraliśmy w rundzie wiosennej, to aż nie chce się uwierzyć, że ta historia się powtarzała. Frajerstwo ogromne z naszej strony. To, co wyprawialiśmy… Była taka słynna wypowiedź Grzegorza Skwary, dobrze byłoby ją przytoczyć – mówił po meczu Kazimierz Moskal, trener ekipy z gminy Żabno.

W każdym razie kluczowe było to, co działo się w Legnicy. – Zarządzenie było takie, że wszystkie mecze rozpoczynają się o tej samej porze, z równym gwizdkiem sędziego. My nie rozpoczęliśmy jeszcze gry, a Cracovia już wygrywała 1:0 na Miedzi. Nie zabieram jednak Cracovii awansu, zadzwoniłem do profesora Filipiaka z gratulacjami, bo tak należało – komentuje Kafarski.

Leszek Zakrzewski w dyplomację się już nie bawi. – Trochę się Flocie sprzeciwiano, bo jak to tak, Flota wejdzie do Ekstraklasy, a nie Cracovia? Zawisza był już pewny awansu, jechał do Polonii Bytom, tam nie mogli przegrać. My musieliśmy wygrać 5:0 z Bruk-Betem i czekać, czy Cracovia przegra, ale nie przegrała. Ale to było tak poukładane, że do 21. minuty meczu w Legnicy były dwa karne dla Cracovii. Moim zdaniem nie było w tym przypadku. Jakby Bruk-Bet z nami zremisował, to oni by awansowali, a nie Cracovia, ale nie można było dopuścić, żeby nie weszła Cracovia.

Nie była to jedyna sytuacja z finiszu sezonu, w której Cracovii sprzyjało szczęście. Dwie kolejki wcześniej gola na wagę zwycięstwa z Sandecją zdobył Marcin Makuch. Była to bramka samobójcza, bo były gracz “Pasów” pokonał innego byłego gracza zespołu z Krakowa – Marcina Cabaja.

Tomasz Kafarski: – Przypominam sobie niejedną konferencję, kiedy musiałem mówić, że może to jednak nie Cracovia, nie Bruk-Bet nie awansuje. Czuć było opór środowiska, żeby to nie Flota awansowała do Ekstraklasy.

Polityka zatopiła Flotę?

Koniec końców Flota została na zapleczu Ekstraklasy. Co ciekawe, spełniło się proroctwo Olszara z zimowej przerwy w rozgrywkach. W “Przeglądzie Sportowym” spytano go, czy zdaje sobie sprawę, że do awansu potrzeba tylko siedmiu zwycięstw, bo 61 punktów to próg dający promocję. – Na wsteczne odliczanie chyba jeszcze za wcześnie. Czołówka w tym sezonie odjechała reszcie stawki i wydaje mi się, że do awansu będzie potrzeba więcej niż tych 61 punktów – odparł Olszar i miał rację.

“Wyspiarze” na koniec sezonu mieli 63 “oczka” na koncie.

Jak zaczynali programy sportowe, to Flotę pomijali. Mówili: zaczynamy od drugiego miejsca, bo Flota już jest pewna awansu. Graliśmy cały czas tak, że nawet jak parę lat później nas wycofali z ligi, to mimo sześciu walkowerów i tak byśmy się utrzymaliśmy – wspomina Leszek Zakrzewski.

To o czym mówi, jest wbrew pozorom bardzo ważne. Bo “Wyspiarze” nie byli jednostrzałowcem. Przez parę lat Flota utrzymywała się na solidnym poziomie. Dopiero zakręcenie kurka z kasą sprawiło, że duża piłka w Świnoujściu upadła. A to, że kasy brakło, było pokłosiem długoletniej wojenki z miastem, która w sezonie 2012/2013 też odcisnęła swoje piętno na drużynie. – Awans do Ekstraklasy wiązał się z różnymi rzeczami, nie tylko z pieniędzmi, bo zastrzyk gotówki przyszedłby z Canal+. Ale trzeba byłoby szykować stadion i odczuwałem, że nie wszyscy szli w jednym kierunku – zdradza nam Dominik Nowak.

Flota w sezonie 2012/2013 – rozkład bramek strzelonych i straconych

Słyszymy, że w radzie miasta były spore podziały. Prezydent Świnoujścia był za Flotą, ale niektórzy kopali dołki, bo mieli swoje ulubione sekcje, która ich zdaniem cierpiały przez faworyzowanie “Wyspiarzy”. Kiedy klub upadał, zabrakło jednego głosu, żeby przekazać mu pieniądze, których nie trzeba było nikomu zabierać. – Szło o grosze, bo chyba o 600 tysięcy zł. One były zaoszczędzone po likwidacji Inwazji Mocy. A tak nie było ani Floty, ani Inwazji Mocy. To, że Floty nie było, to wina miasta, a nie zarządzania klubem – mówi Waldemar Mroczek.

Oczywiście wtedy w Świnoujściu zaczął się prawdziwy Dziki Zachód. Wspominaliśmy o tym w tekście o rzekomym ustawianiu meczów towarzyskich Floty. Natomiast można było temu zapobiec, gdyby we wcześniejszych latach zainteresowano się rozwojem piłki nożnej na wyspie. Tymczasem wiele osób twierdziło, że konieczne rozbudowy infrastruktury to problem, którym nie warto obciążać budżetu.

Po awansie trzeba było szybko szatnię przebudować, stąd pierwszy mecz rozegrano w Policach, drugi przełożono na wyjazd, a dopiero po miesiącu były mecze domowe. Ale potem zalecenia rozbudowy były co chwilę, bo były mistrzostwa Europy i PZPN co chwilę dokładał kolejne wymogi na stadion. Trybunę zadaszono, murawę wymieniono – przez pewien czas ona była naprawdę świetna. Warunki zrobiły swoje, drużyny, które przyjeżdżały były zadowolone, a my się śmialiśmy, jak widzieliśmy w telewizji, że na Stadionie Narodowym murawę zawodnicy piętą poprawiają – opowiada Mroczek.

Najładniejsze bramki Floty z sezonu 2012/2013

Murawa podgrzewana nie była problemem, bo urządzenia służące do nawadniania można było wykorzystać do podgrzewania. Nie trzeba było nic nowego kopać, tylko znaleźć źródło ciepła. Jeżeli chodzi o oświetlenie, to pojawił się temat zakupu za milion złotych oświetlenia ze stadionu Zagłębia Lubin. Oni wtedy budowali swój stadion od zera i co się dało, to sprzedawali. Sprawne, pewne oświetlenie, ale nasz prezydent był niedoinformowany i stwierdził, że skoro jest takie dobre, to czemu sprzedają? Zadaszenie zrobiono, budynek zrobiono, budkę spikera rozbudowano – kontynuuje nasz rozmówca.

Koniec był smutny. Mroczek, który dziś prowadzi nieoficjalną stronę klubu ze Świnoujścia, na której wciąż znajdziemy artykuły czy statystyki z lat sukcesów, mówi, że piłka na Uznam umarła, mimo że jej finansowanie pochłaniało ledwie kilka procent budżetu miasta. – Zarząd robił, co mógł, w tych realiach, jakie były. Wyniki były bardzo dobre, prezesem był prawnik, ceniony adwokat. Wokół byli ludzie z lokalnego biznesu, którzy trochę pomagali. Zarząd działał społecznie. W mieście mającym budżet 262 miliony przeznaczyć 2,5 miliona na Flotę, to nie są wielkie pieniądze. Flota się rozpadła, a w budżecie na kolejny rok wcale nie było więcej pieniędzy dla innych klubów.

Dziś Flota to trzecioligowiec bez szans na nawiązanie do lat walki o Ekstraklasę. Jedyne, co pozostało, to wspomnienia i wieczne szukanie odpowiedzi na jedno pytanie.

Co by było, gdyby…?

SZYMON JANCZYK

fot. Newspix

Nie wszystko w futbolu da się wytłumaczyć liczbami, ale spróbować zawsze można. Żeby lepiej zrozumieć boisko zagląda do zaawansowanych danych i szuka ciekawostek za kulisami. Śledzi ruchy transferowe w Polsce, a dobrych historii szuka na całym świecie - od koła podbiegunowego przez Barcelonę aż po Rijad. Od lat śledzi piłkę nożną we Włoszech z nadzieją, że wyprodukuje następcę Andrei Pirlo, oraz zaplecze polskiej Ekstraklasy (tu żadnych nadziei nie odnotowano). Kibic nowoczesnej myśli szkoleniowej i wszystkiego, co popycha nasz futbol w stronę lepszych czasów. Naoczny świadek wszystkich największych sportowych sukcesów w Radomiu (obydwu). W wolnych chwilach odgrywa rolę drzew numer jeden w B Klasie.

Rozwiń

Najnowsze

Felietony i blogi

EURO 2024

Pracował dwa dni w Niecieczy, teraz pojedzie na Euro. Wielki sukces Probierza

Patryk Fabisiak
0
Pracował dwa dni w Niecieczy, teraz pojedzie na Euro. Wielki sukces Probierza
Felietony i blogi

Futbol w dobie późnego kapitalizmu – czyli jak firma ubezpieczeniowa z Miami szturmuje piłkarskie salony?

redakcja
7
Futbol w dobie późnego kapitalizmu – czyli jak firma ubezpieczeniowa z Miami szturmuje piłkarskie salony?

Komentarze

14 komentarzy

Loading...