– Jako piłkarze czujemy większy respekt, kiedy mamy do czynienia z człowiekiem tak utytułowanym. Połączenie sukcesów i mocnej osobowości powoduje, że chcesz się dla takiego trenera poświęcić. Kiedy słyszę dzisiaj nazwisko “Sousa”, od razu przypominam sobie szacunek, jakim darzyliśmy go w Videotonie. Dlatego też wydaje mi się, że reprezentacja Polski będzie miała z niego pociechę – mówi nam Mark Tamas, który swego czasu miał okazję pracować z Portugalczykiem w klubie na Węgrzech. Obrońca Śląska Wrocław opowiedział o nowym selekcjonerze kadry, odnosząc się do wielu wątków. Zapraszamy.
Twoja pierwsza myśl o Paulo Sousie.
Silny charakter. Człowiek, który wie, czego chce dla siebie i całego zespołu. Mógłby pójść za piłkarzami w ogień, trzyma się z nimi blisko. Potrafi dotrzeć do zawodnika i tłumaczyć mu coś przez długi czas, dopóki w końcu nie zrozumie. Nie robi tego na siłę, to wychodzi z niego w sposób naturalny.
Wchodził z piłkarzami w koleżeńskie relacje?
Raczej nie, choć starał się być w tym aspekcie wyważony. Ma wybuchowy temperament, jak na Portugalczyka przystało, ale nie stroni od cieplejszych relacji. Nie buduje sztucznego dystansu, a jedynie daje do zrozumienia, kto jest szefem. Wyznacza granicę, której nie można przekroczyć. Tego samego wymaga również od piłkarzy.
Zwracaliśmy uwagę na jego karierę piłkarską?
To dość istotna kwestia. Czujemy większy respekt, kiedy mamy do czynienia z człowiekiem tak utytułowanym. Połączenie sukcesów i mocnej osobowości powoduje, że chcesz się dla takiego trenera poświęcić. Kiedy słyszę dzisiaj nazwisko “Sousa”, od razu przypominam sobie szacunek, jakim darzyliśmy go w Videotonie. Dlatego też wydaje mi się, że reprezentacja Polski będzie miała z niego pociechę.
Potrafił zarazić piłkarzy profesjonalizmem?
Oczywiście. Trener Sousa wpajał nam różne zasady dotyczące odpowiedniej diety, właściwego wypoczynku i regeneracji. Najpierw przedstawia swój kodeks, a później wymaga przestrzegania go przez każdego zawodnika. W otoczeniu kogoś takiego nie ma szans, żebyś odpuścił w jakimś aspekcie. Masz wykonywać swoją robotę na 100%, w przeciwnym razie będziesz mieć problem.
Pamiętasz sytuacje, kiedy ktoś te zasady łamał?
Nie było tego wiele, bo każdy się bał. Naprawdę, z takim typem charakteru nikt nie chciał zadzierać. Wszyscy mieliśmy świadomość, że jeśli zrobimy, co trzeba, zespół będzie notował dobre wyniki. Ten najwyższy poziom profesjonalizacji przynosił efekty, Videoton zagrał przecież w europejskich pucharach, więc nie było powodu, żeby nie wierzyć w metody stosowane przez trenera Sousę. Jasne, po dobrych meczach i w momentach odpoczynku można było trochę nagiąć zasady, ale też nie za wiele. Mimo wszystko Sousa ma ludzkie podejście. Trzeba tylko pamiętać, żeby zamiast palca nie brać całej ręki. To może się źle skończyć.
Dla Videotonu to był pewnie wielki sukces.
Większy, niż niektórym może się wydawać. Dawno bowiem nie mieliśmy zespołu, który przedarłby się przez kwalifikacje do pucharów. Dobrych piłkarzy nie brakowało, ale potrzebny był trener, który to wszystko poukłada. Udało mu się, pamiętam efekt “wow”, który czuliśmy z kolegami. Mówimy o wielkim sukcesie całych Węgier, byliśmy bardzo szczęśliwi.
Pod wodzą Sousy czułeś, że rozwijasz się jako piłkarz?
Zdecydowanie. Najwięcej nauki zebrałem na temat wzorców, jakie powinienem wykorzystywać poza boiskiem. W drugiej kolejności była praca nad postawą na boisku. Zostałem uświadomiony, że połączenie obu tych elementów jest kluczową symbiozą. Oba muszą współdziałać, żebyś mógł stawać się lepszym piłkarzem. Dowiedziałem się również, jak trzeba pracować nad swoimi słabymi punktami, jakie są moje atuty i jak się z nimi obchodzić. Ogółem jako młody zawodnik poznałem dzięki Sousie znaczenie kompleksowego treningu.
Nie miało dla niego znaczenia, że byłeś młodym, rezerwowym zawodnikiem?
Nie, każdego starał się traktować w ten sam sposób. Grałem niewiele, jeśli już, to tylko w pucharze kraju, ale i tak czułem, że jestem integralną częścią zespołu. Byłem wtedy młody i w całej skali nie tak ważny jak inni, a mimo to trener Sousa poświęcał mi dużo uwagi. Nie zrzucał mnie na ostatni plan.
Nie wierzę jednak, że to był trener idealny.
Jedyna rzeczą, która mnie niecierpliwiła, jest ten portugalski temperament. Totalnie inna mentalność niż moja, nie potrafiłem tego do końca zrozumieć. Wystarczy, że wydarzyła się jakaś błahostka, coś mało denerwującego, by trener wpadł w szał. Paliło się! To było dla mnie trudne. Kiedy zaliczałem swoje pierwsze treningi pod jego wodzą, dosłownie czułem strach. Nigdy wcześniej czegoś takiego nie doświadczyłem, lecz z biegiem czasu zrozumiałem, że w tym wszystkim jest jakaś metoda. Sousa chciał dla nas jak najlepiej, dbał o każdy detal.
Czyli spokojni piłkarze mogą być trochę zaskoczeni.
Tak, na pewno odczują różnicę. Trzeba się do tego przystosować, ale kiedy zaczną przychodzić wyniki, zrozumieją, że to gra warta świeczki.
Na pewno znasz sytuację, kiedy Paulo Sousa ponoć chciał pobić dziennikarza.
Tak, ale nie było tam rękoczynów. Chodziło o pytanie, które jeden z dziennikarzy zadał na konferencji prasowej. Trener wstał z miejsca, podszedł do niego i spojrzał prosto w oczy. Cały on. To mogło wyglądać groźnie, ale tak naprawdę media niepotrzebnie rozdmuchały tę sprawę.
Co powiedziałbyś o taktyce? To trener elastyczny?
Na własnym podwórku, gdzie mieliśmy topowych piłkarzy, trener mógł sobie pozwolić na bycie elastycznym. Szukał różnych rozwiązań taktycznych, nie trzymał się kurczowo tej samej jedenastki. W skali Europy byliśmy natomiast małym klubem, dlatego wpajano nam, że musimy tworzyć kompakt. Kładliśmy duży nacisk na defensywę, pamiętając o założeniu, żeby kończyć mecze na zero z tyłu. To zmieniało się w chwili, kiedy trzeba było stworzyć szybki atak. Według filozofii Paulo Sousy w momencie przechwytu piłki i stworzenia zarodka kontrataku każdy zawodnik powinien mieć trzy-cztery opcje na optymalne zagranie. Wymagał, żeby grać bezpośredni futbol.
Nie wiem, jak to wygląda dzisiaj, ale w Videotonie trener tworzył konkretne pomysły na pokonanie przeciwnika. Przed każdym meczem wiedzieliśmy, co chcemy grać. Poza tym Sousa starał się dobierać możliwie jak najlepszą taktykę. Szukał formacji, w której czujemy się najbardziej komfortowo. Poświęcał na to bardzo wiele czasu.
Styl gry był dla niego ważny?
Niekoniecznie. Kiedy graliśmy z lepszymi od siebie, liczyła się przede wszystkim defensywa i pozytywny wynik. Jedynie w lidze węgierskiej graliśmy naprawdę ładny futbol, ale tam częściej dominowaliśmy. Nasze nastawienie uzależnialiśmy od przeciwnika. Jeśli był wyżej notowany, szukaliśmy słabego punktu, żeby w odpowiednim momencie go wykorzystać. Trener Sousa wraz ze sztabem robił masę analiz, starał się dostosować grę zespołu pod różne okoliczności.
Mocno polegał na sztabie?
To zespół, każdy wykonuje część swojej roboty. Zbiera kluczowe informacje i dostarcza je trenerowi. Nie zauważyłem takiej sytuacji, żeby Sousa nie zważał na słowa innych trenerów. Dużo z nimi rozmawia, jest otwarty na uwagi. Przed podjęciem decyzji konsultuje się z asystentami, nie uważa się za wszystkowiedzącego.
To taki trener, który robi specjalne przemówienia w szatni?
Raczej nie. Jeśli już coś takiego miało miejsce, to z ust najbardziej doświadczonych zawodników. Trener oddawał im głos.
Potrafił otwarcie skrytykować jakiegoś piłkarza?
Na pewno nie robił tego w obecności innych. Każdego z nas darzył szacunkiem, nie dopuszczał do takiej sytuacji. W rozmowie prywatnej – jak najbardziej, potrafił użyć mocnych słów. To szczerzy gość. Nie owija w bawełnę, jeśli coś mu się nie podoba, ale robi to w dobrej wierze.
Fot. Newspix, FotoPyk