– Chciałbym wszczepić dzieciom miłość do piłki, uśmiech na twarzy. Wiem po sobie, że jeśli robisz coś, co kochasz, przychodzi ci to zdecydowanie łatwiej. Oczywiście trzeba też koncentracji, ale ona nie wyklucza okazywania radości w czasie uprawiania sportu. Dzisiaj bardzo często trenerzy mówią “Zrób to, zrób tamto, nie możesz tego, skoncentruj się”. Moim zdaniem trzeba wprowadzać trochę luzu – opowiada Deleu, Brazylijczyk doskonale nam znany z polskich boisk. Co u niego słychać, jak będzie wyglądała jego nowa rola u schyłku kariery, co denerwuje go w Polakach i kim jest dla swoich rodaków? Zapraszamy.
Jak tam zdrowie? W marcu stuknie ci 37 lat.
Czuję się naprawdę dobrze, wiek nie oddaje mojej mocy na boisku! W Bytovii grałem właściwie wszystko poza małymi wyjątkami, kiedy musiałem pauzować za kartki. Dawno nie miałem żadnej kontuzji, za co serdecznie dziękuję Bogu. Mental też stoi na wysokim poziomie, więc ogółem, mimo że lata lecą, na nic nie mogę narzekać.
To co, chcesz powiedzieć, że masz wiek biologiczny jak Cristiano Ronaldo?
Cristiano może nie, bo on jeszcze bardziej dba o ciało niż ja, ale wydaje mi się, że wcale nie byłbym tak daleko! Dałbym sobie 28 lat.
Z biegiem czasu nadal prowadzisz się jak pan-piłkarz? Czy może zaczynasz już trochę odpuszczać z profesjonalizmem?
Może nie jest tak jak kiedyś, to muszę szczerze przyznać, ale wciąż trzymam się pewnych zasad. Tym bardziej na meczach czy treningach, gdzie mój profesjonalizm zawsze jest obecny niezależnie od poziomu ligi. Poza boiskiem też staram się dbać o zdrowie, nie patrząc, że mam taki a nie inny wiek. Gdybym nie prowadził się jak należy, pewnie nie dałbym rady zagrać od deski do deski prawie wszystkich spotkań w rundzie jesiennej.
Czujesz się na tyle dobrze, żeby móc jeszcze pograć na poziomie centralnym?
Dałbym radę bez problemu. Ba, mógłbym zagrać na niezłym poziomie w 1. lidze. Niestety tam już nie patrzą na piłkarzy 34+, uważają, że ktoś taki już się nie nadaje. Wydaje mi się też, że w tym wieku nie przyniósłbym wstydu nawet w Ekstraklasie. No, ale to nie ja decyduję. Zresztą mój czas na szczycie już minął, było fajnie, ale teraz patrzę na przyszłość w Jaguarze Gdańsk. Spodobał mi się ich projekt. Będę mógł jednocześnie pracować w akademii i grać w 4. lidze. Dzieci, treningi indywidualne, ogółem kierunek trenerski.
Telefonu z Wieczystej Kraków nie było?
Niestety nie! Słyszałem, że kiedy już stamtąd dzwonią, podobno nie da się odmówić. Cieszę się jednak, że wróciłem do Gdańska na dobre. To dla mnie najważniejsze. Zawsze powtarzałem, że to miasto jest moim miejscem na Ziemi, jestem w nim zakochany. Oczywiście do Bytowa dojeżdżałem z Gdańska, ale praktycznie cały dzień bywałem poza domem. Teraz w końcu będę miał więcej czasu. Oczywiście ogromny sentyment mam do Krakowa, ale to za czasów gry dla Lechii poznałem w Polsce wszystko, co najlepsze. Mam tu przyjaciół, jest plaża! Czuję się gdańszczaninem. Chcę zostać tutaj do końca życia.
Skąd w ogóle pomysł na Jaguara Gdańsk?
Z propozycją zadzwonił do mnie Marek Szutowicz, z którym miałem okazję współpracować w Lechii przez kilka lat. W Jaguarze jest on trenerem seniorów i koordynatorem akademii. Szczerze mówiąc, nie chodzi tutaj nawet o finanse, bo one powoli przestają mieć znaczenie, skoro jestem na końcu swojej kariery. Przekonał mnie plan na przyszłość, fakt, że mogę zapracować na zatrudnienie po zakończeniu gry w piłkę. Nie zastanawiałem się dwa razy, bo zdaję sobie sprawę, że ta opcja może zapewnić mi stabilność. Jeśli swoją robotę będę wykonywał dobrze, w Jaguarze najpewniej będę mógł zostać na lata.
Jaguar ma szansę nawet awansować. Jest w czołówce swojej ligi.
Tak, drużyna zajmuje trzecie miejsce w tabeli. Nie ma jednak presji na świetne wyniki seniorów i awanse. To wszystko nie jest takie napięte. Jeśli chodzi o mnie, klub oczekuje, żebym prowadził zajęcia dzieciaków i robił treningi indywidualne. W międzyczasie będę grał w tej 4. lidze, więc oficjalnie kariery jeszcze nie skończyłem!
Taka myśl o końcu na pewno już w twojej głowie kiełkuje, ale chyba odsuwasz ją na później.
Dokładnie. To będzie dla mnie bardzo bolesna chwila, choć mam nadzieję, że ona nadejdzie dopiero za kilka lat. Wiesz, mam świadomość, że tak jak coś się zaczyna, tak kiedyś musi się skończyć. Dopóki wstydu na boisku nie będzie, mowy o zakończeniu kariery nie ma. Taką granicę sobie wyznaczyłem.
Ciągnie cię do roli trenera młodzieży? Bo chyba nie wziąłbyś takiej fuchy, gdybyś nie czuł, że się w niej nie odnajdziesz.
Zawsze o tym myślałem. Trener seniorów to nie moja bajka, ale bycie wśród młodzieży – jak najbardziej. W najbliższym czasie będę robił papiery trenerskie, żeby wszystko było czarno na białym. To mój pomysł na siebie. Mam nadzieję, że wypali.
Gdybyś miał zacząć pracę już dzisiaj, co chciałbyś przekazać młodym kandydatom na piłkarzy?
Zależałoby mi, żeby mieli pozytywną energię. Powiedziałbym, żeby na boisku byli szczęśliwi, choć również odpowiedzialni. Chciałbym im wszczepić miłość do piłki, uśmiech na twarzy. Wiem po sobie, że jeśli robisz coś, co kochasz, przychodzi ci to zdecydowanie łatwiej. Oczywiście trzeba też koncentracji, ale ona nie wyklucza okazywania radości w czasie uprawiania sportu. Dzisiaj bardzo często trenerzy mówią “Zrób to, zrób tamto, nie możesz tego, skoncentruj się”. Moim zdaniem trzeba wprowadzać trochę luzu. Z własnych doświadczeń wiem, że to pomaga. Będę dla dzieciaków kimś, kto nie wprowadza zbytecznej presji, a daje więcej swobody i próbuje nauczyć czerpania radości. W tak młodym wieku to ma być bardziej zabawa, o czym w Polsce często się zapomina. Odpowiedzialna i z właściwą dozą koncentracji, ale jednak zabawa.
Dzisiaj pryzmat pieniędzy często góruje nad miłością do piłki.
Kiedy zaczynałem jako dzieciak, moim pierwszym marzeniem było zostanie piłkarzem, a później gra w Europie. Nie myślałem jednak o sobie, myślałem o pomocy dla mojej rodziny. Zawsze się tym kierowałem. Możesz zarabiać większe pieniądze, okej, ale nie można zapominać, skąd się wywodzisz i kto ci pomógł. Z takim podejściem gram w piłkę i życzyłbym sobie, żeby najważniejsze czynniki ludzkie brały pod uwagę kolejne pokolenia. Dzisiaj jestem bardzo szczęśliwy, że udało mi się w jakimś stopniu wpłynąć na lepszy poziom życia mamy, taty czy siostry.
Dzięki Bogu miałem takie możliwości, żeby nie tylko spełnić marzenia, ale też pomóc najbliższym. Jestem pewny, że oni są dumni z mojej kariery, a przede wszystkim wdzięczni. Może nie za wiele dokonałem, ale coś tam się udało. Cieszę się nawet małymi rzeczami, bo znam sytuację w moim miasteczku, skąd wyszło co najwyżej dwóch-trzech piłkarzy, też spełniających marzenia. Nie chodzi tu o cel, a właśnie marzenie, które napędza.
W swoich okolicach w Brazylii twoja kariera jest pewnie przykładem dla innych.
Dokładnie. To jest naprawdę niesamowite uczucie, kiedy widzę dzieciaków, którzy chcą osiągnąć to co ja. Są moimi fanami. Dostaję wiadomości “Deleu, kiedyś też chciałbym zrobić taką karierę!”. Żadne pieniądze tego nie kupią. Wiesz, takiego uczucia, że możesz być dla kogoś idolem. Nie tylko ze względu na poziom sportowy, ale również pod kątem ludzkim. Nieważne, czy grałem w Brazylii czy przez ostatnie lata w Europie. Zawsze, kiedy wracam do siebie, witam się ze wszystkimi i ich przytulam. Nie zapominam, że w pewnym momencie też nie miałem w życiu zbyt wiele.
Tak sobie pomyślałem, że kiedy skończysz karierę, pewnie najbardziej będziesz tęsknił za szatniową codziennością . Jako pozytywny gość, człowiek-żartowniś.
Już o tym myślałem i odrobię to sobie z dzieciakami! Oczywiście to nie będzie to samo, bo pewne zachowania w szatni są unikalne, jest też pełno przekleństw. Przy zabawie z dziećmi będę musiał pilnować się z kulturą.
W jakiejś szatni był większy żartowniś od ciebie?
W Lechii chyba nie, ale w Cracovii świetną atmosferę robił Mateusz Cetnarski. Śmiało mógł ze mną rywalizować! Natomiast ja gdziekolwiek bym nie był – zawsze uśmiech na twarzy. Dobra, zdarzało się, że byłem obrażony. Wtedy nikt obok mnie w szatni nie siadał, bo wiedział, że to musi być coś naprawdę poważnego.
Takich momentów musiało być naprawdę mało. Nie potrafię sobie wyobrazić ciebie obrażonego.
Tak jest lepiej! Fakt, to były wyjątkowe sytuacje. Jak mówią – szkoda nerwów.
Nie wierzę jednak, że zawsze było tak kolorowo. Po tylu latach myślałeś sobie, że coś dało się zrobić lepiej lub inaczej?
Myślę, że nie mogę żałować żadnej decyzji. Jasne, że zawsze da się zrobić coś lepiej, ale, patrząc w przeszłość, do nikogo żalu nie mam.
Czyli jesteś człowiekiem, który zawsze szuka pozytywnej strony życia.
Zgadzam się w 100%. Uważam, że w naszym życiu nie ma rzeczy przypadkowych. Wierzę w coś takiego jak przeznaczenie. Nawet jeśli coś nie wychodzi, staram się z tego wyjść, nie dołować się. Porażki nas wzmacniają, przygotowują do następnej próby. Żałowanie jakichś decyzji nie pomaga, a pozytywne myślenie już tak.
Pewnie nie raz odbiłeś się od ściany ze swoim pozytywnym myśleniem akurat w Polsce. Tu mamy więcej pesymizmu niż w przykładowej Brazylii.
Muszę przyznać, że wiele razy mnie to denerwowało. Konkretny przykład: mamy 20 punktów w lidze, pięć straty do pierwszej czwórki, cztery-sześć do strefy spadkowej. Pewnego dnia słyszę “Kurde, jesteśmy ledwo nad kreską”. Wtedy ciśnienie mi się podnosi i mówię “K*rwa, mamy przecież pięć punktów do czołówki! Dlaczego nie patrzymy do przodu?”. Powtarzałem, że po wygranym meczu możemy złapać kontakt. Nienawidzę takiego podejścia. To myślenie o porażce jeszcze przed meczem… Czasami mam wrażenie, że ten pesymizm wielu Polaków jest zakodowany w głowie. Oczywiście, że trzeba mieć świadomość o strefie spadkowej, ale nie aż tak, żeby się t nakręcać.
Domyślam się, że właśnie takie nastawienie zamierzasz wpajać w Jaguarze.
Trzeba być przygotowanym mentalnie na zwycięstwo, nie porażkę, nawet mimo trudnej sytuacji. Nie ma rzeczy niemożliwych. No, chyba że zmartwychwstanie Jezusa! I to co mówię – moi chłopcy będą zawsze grali do końca. Nieważne z kim, zawsze o trzy punkty.
Rozmawiał KAMIL WARZOCHA
Fot. Newspix