Reklama

“Gdyby sezon zaczynał skład z końcówki rundy, Sandecja byłaby znacznie wyżej”

Przemysław Michalak

Autor:Przemysław Michalak

10 stycznia 2021, 10:28 • 15 min czytania 4 komentarze

Sandecja Nowy Sącz przez większość rundy jesiennej znajdowała się na dnie tabeli I ligi. Pierwsze zwycięstwo udało się odnieść dopiero w czternastej kolejce, już po zastąpieniu Piotra Mandrysza przez Dariusza Dudka. Finisz był bardzo dobry, dzięki czemu plecy “Sączersów” oglądają Zagłębie Sosnowiec i Resovia, ale trudno mówić o spokoju w klubie. O ostatnim półroczu – i nie tylko – rozmawiamy z Arkadiuszem Aleksandrem. W sierpniu wrócił on do Sandecji jako wiceprezes i dyrektor sportowy, a parę dni temu wypełnił wakat na stanowisku prezesa i stanął na czele klubu.

“Gdyby sezon zaczynał skład z końcówki rundy, Sandecja byłaby znacznie wyżej”

Dlaczego początek sezonu był tak fatalny i dlaczego w sporej mierze należało się go spodziewać? Jak, jako były snajper, komentuje strzelecką indolencję swoich napastników? Co dalej z Damirem Sovsiciem, którym zainteresowała się Wisła Kraków? Czy wreszcie ruszy budowa nowego stadionu? Wracamy także do jego pierwszego podejścia w roli dyrektora sportowego (lata 2016-2018), podczas którego drużyna najpierw wywalczyła awans do Ekstraklasy, a potem szybko z niej spadła. Nie zabrakło wątków dotyczących Radosława Mroczkowskiego i Freddy’ego Adu. 

Na początku tygodnia został pan prezesem Sandecji. Zakładam, że ten scenariusz pisał się już od jakiegoś czasu, skoro przez ostatnie miesiące był wakat na tym stanowisku.

Cieszę się, że właściciel klubu postawił na stabilizację, bo władze klubu w odniesieniu do ostatniego półrocza się nie zmieniają. Jestem ja i Miłosz Jańczyk, będący prokurentem spółki. On też swoją funkcję pełnił od sierpnia.

Czyli w praktyce zmienia pan stanowisko, a w praktyce robi to, co wcześniej?

Zgadza się, można tak powiedzieć.

Za Sandecją niezwykle trudna runda, ale jej końcówka przynajmniej trochę zrekompensowała wcześniejsze cierpienia.

Przychodząc do klubu od razu mówiłem, że czeka nas bardzo trudna jesień. Gdy w sierpniu wróciłem do Sandecji mieliśmy trzech zawodników z ważnymi kontraktami, nie było trenera i planów na okres przygotowawczy. Początkowo liczyłem, że Piotrek Świerczewski zostanie w klubie, odbyliśmy kilka rozmów. Niestety nic z tego nie wyszło. Na dodatek w połowie sierpnia zostaliśmy skierowani na kwarantannę z powodu koronawirusa. Przed ligą zdążyliśmy rozegrać tylko jeden sparing, w którym przegraliśmy 0:5 z Koroną Kielce. To wszystko się na siebie nałożyło i sprawiło, że ten początek wyglądał tak a nie inaczej.

Reklama
Kwarantanny łącznie mieliście dwie.

Nie chcę za dużo narzekać, ale faktem jest, że w październiku nastąpiła powtórka. Przeprowadziliśmy badania i okazało się, że mamy pozytywnych trzynastu zawodników i praktycznie cały sztab szkoleniowy. Spotkało nas wiele zawirowań, na szczęście ostatnie mecze pokazały, że ten zespół ma potencjał.

Mimo to na pewno pan nie zakładał, że pierwsze zwycięstwo odniesiecie dopiero w 14. kolejce.

Wiedzieliśmy, że wyniki w pierwszych meczach były spowodowane problemami, o których przed chwilą wspomniałem. Cierpliwie czekaliśmy na przełamanie, które niestety nie przychodziło. Zespół grał nierówno. Wiele razy prezentował naprawdę dobrą piłkę, dlatego mieliśmy problem z prawidłowym zdiagnozowaniem problemu. Chcieliśmy dać trenerowi prawdziwy kredyt zaufania, żeby uniknąć podejmowania pochopnych decyzji.

Każda odporność ma swoje granice, Piotr Mandrysz zakończył pracę po domowym 1:5 z Arką Gdynia. To była obopólna decyzja czy trener przekonywał, że nadal ma pomysł na wyjście z kryzysu?

Nie chciałbym wnikać w szczegóły, bo dużo z trenerem rozmawialiśmy. Sam stwierdził, że nigdy wcześniej takiej serii w swoim życiu nie miał. Muszę jednak podkreślić, że od samego początku pracy Piotra Mandrysza w Nowym Sączu nie było na niego żadnych skarg. Wręcz przeciwnie. Zawodnicy bardzo chwalili sobie współpracę z nim, nawet do tego stopnia, że w momencie analizowania jego sytuacji i przyszłości w Sandecji, rada drużyna przyszła i poprosiła, żeby trener mógł dalej pracować. W tym kontekście do samego końca było okej. Ale wiadomo – w sporcie najważniejsze są wyniki. Mimo że nasza cierpliwość był naprawdę duża, to po dziewiątej porażce w dziesiątym meczu ligowym musieliśmy zdecydować się na zmianę.

Przed sezonem mówił pan, że zatrudnienie Piotra Mandrysza odbiera jako duży sukces. Dziś to pan podtrzymuje?

Na tamtą chwilę wszyscy w klubie uważaliśmy, że to dla nas bardzo dobry kandydat, zwłaszcza na sezon przejściowy, który na pewno łatwy nie będzie. Trener Mandrysz ma duże doświadczenie, z każdym wcześniejszym zespołem osiągał przynajmniej niezłe wyniki, wywalczył kilka awansów. Życie zweryfikowało tę decyzję, ale tak jak mówiłem, na wiele rzeczy trener nie miał wpływu. Nie chodzi tylko o koronawirusa. Dochodziły jeszcze inne kwestie, których wolałbym jednak nie wyciągać na światło dzienne. Wspomnę tylko, że na początku rozgrywek spaliły nam się jupitery na stadionie i mieliśmy problem z oświetleniem.

Pomijając wszystkie trudności na starcie, mieliście poczucie, że jakość piłkarska zespołu i jego gra jest znacznie lepsza niż pokazuje tabela czy to jednak było odzwierciedlenie tego, co oglądaliśmy na boisku?

Gdyby ktoś przed rundą powiedział mi, że skończymy ją na tym miejscu, na którym jesteśmy teraz, to stwierdziłbym, że się myli, że nas nie docenia. Ale ciągle musimy pamiętać o wszystkich okolicznościach. Nowych zawodników ściągaliśmy praktycznie do ostatnich godzin przedłużonego okienka transferowego, co nikomu nie ułatwiało pracy. Biorąc pod uwagę fakt, że po jedenastu kolejkach mieliśmy na koncie jeden punkt, to 13 punktów po siedemnastu kolejkach zdecydowanie poprawiło nam nastroje.

Reklama
Bardziej pytałem o to, czy był duży rozdźwięk między waszą grą a wynikami? Coś takiego mogliśmy mówić w Ekstraklasie o Piaście Gliwice, który długo zamykał tabelę, mimo że nieraz grał przyjemną dla oka piłkę, ale przez nieskuteczność przegrywał wygrane mecze.

Zdarzały się spotkania, które napawały nas optymizmem, ale były też takie, które wyglądały słabo, jak chociażby to 1:5 z Arką. A i tak uważam, że najgorzej wypadliśmy w Sosnowcu. Przegraliśmy 0:3, mogliśmy znacznie wyżej. Wtedy nie było dyskusji, ale bywało, że z samej gry nie zasługiwaliśmy na porażkę, że wspomnę mecze z Termaliką czy Widzewem.

Co złożyło się na metamorfozę drużyny w ostatnich kolejkach? Znany ze swojego optymistycznego podejścia Dariusz Dudek wprowadził trochę uśmiechu do szatni i to wystarczyło czy temat jest bardziej złożony?

Uważam, że rola trenera Dudka była tu znacząca. Nie chcę go teraz za bardzo chwalić, bo przed nami jeszcze wiele pracy, która pewne rzeczy zweryfikuje, ale jego osoba w szatni jesienią bardzo nam pomogła. Jego optymizm przelał się na zespół, chłopcy uwierzyli, że są w stanie się odbić.

Co do letnich transferów, największym kamyczkiem do ogródka są napastnicy. Żaden z nich nie strzelił choćby jednego gola. Maciej Korzym, Rubio, Rafael Victor – zero bramek, zero euro.

Niestety nie mogę zaprzeczyć. Z przodu mamy największy problem. Nasi napastnicy nie tylko nic nie strzelali, ale nawet nie asystowali. Nie dawali żadnych konkretów i to boli. Pracujemy nad tym, żeby było lepiej. Ci zawodnicy przychodzili do nas w różnych okresach, co jednak nie tłumaczy wszystkiego.

Nie mieli sytuacji, byli ciałem obcym w zespole czy zwyczajnie brakowało dołożenia stopy?

Nie, nie, brakowało nam skuteczności. Każdy z tej trójki miał wystarczająco dużo okazji, żeby skończyć rundę z kilkoma bramkami.

Z Korzymem rozstaliście się jeszcze przed świętami i to chyba była logiczna decyzja dla obu stron.

Nic dodać, nic ująć.

Trudno natomiast nie wiązać poprawy wyników z dojściem do formy Damira Sovsicia, który latem wrócił do Sandecji.

Trener Dudek znalazł dla niego miejsce na boisku i było to widać w ostatnich meczach. Gdybyśmy przed sezonem od razu dysponowali składem, który kończył rundę, w tabeli znajdowalibyśmy się znacznie wyżej. Damir pod koniec jesieni pokazał, że jest jednym z trzech najlepszych piłkarzy całej I ligi.

Nie dziwią więc doniesienia, że chce go Wisła Kraków. Jaka jest jego sytuacja?

Damir przyszedł do nas późno, pod koniec września i to tylko dlatego, że Zrinjski Mostar, w którym dotychczas występował, odpadł z europejskich pucharów. Sprowadziliśmy go na zasadzie dżentelmeńskiej umowy. Grał już u nas w czasach Ekstraklasy, dobrze zapamiętał Sandecję, ze wszystkiego się wtedy względem niego wywiązaliśmy. Teraz umówiliśmy się na krótki, trzymiesięczny kontrakt. Mieliśmy świadomość, że to zawodnik o określonej jakości, który przyszedł do nas za promocyjną cenę, dlatego właśnie takie były warunki umowy.

Przy ogłaszaniu jego transferu pisano, że jest opcja jej przedłużenia o 12 miesięcy.

To była opcja po stronie zawodnika. Miał taką możliwość, ale oznajmił, że chciałby grać o wyższe cele niż utrzymanie w I lidze. Nie chcę mówić, że już na sto procent wszystko przesądzone, ale na dziś Damir poinformował nas, że zamierza poszukać innego klubu.

Co do letnich nabytków, głośno dyskutowano z wiadomych względów o dwuznaczności transferu Pawła Mandrysza z trzecioligowego ROW-u Rybnik. Może pan zapewnić, że osoba trenera Piotra Mandrysza nie była decydująca?

Są to wewnętrzne sprawy klubu, nie chciałbym tego komentować.

Taka odpowiedź nie rozwieje wątpliwości.

Na temat każdego transferu mógłbym powiedzieć to samo.

Zapowiadał pan, że celem na ten sezon jest przebudowa zespołu i odmłodzenie kadry. Zimą ten proces będzie kontynuowany czy skoro już drużyna zaskoczyła pod koniec rundy, to teraz już tylko nowy napastnik i ewentualna kosmetyka?

Na pewno nie będziemy robić rewolucji, bo nie taki jest cel. Udało nam się już wprowadzić do zespołu wielu młodych chłopaków, pojawiła się świeża krew w szatni, ale oczywiście jakieś zmiany będą. Miejmy świadomość, że mimo udanego finiszu nie znajdujemy się w środku tabeli, tylko na trzecim miejscu od końca. Nie możemy dać się uśpić i uznać, że już wszystko załatwione w kontekście utrzymania. Są pozycje, na które potrzebujemy wzmocnień.

Na które poza atakiem?

Jeżeli Damir Sovsić znajdzie nowy klub, będziemy musieli sprowadzić kogoś na pozycję “dziesiątki” i to będzie priorytetem.

Widać, że ochoczo zerkacie na rynek słowacki, dopiero co dwóch zawodników stamtąd pojawiło się na testach.

To chyba naturalne. Mamy blisko na Słowację i mamy tam dobre kontakty, bo przez kilka lat dyrektorem sportowym Sandecji był Jano Frohlich, który wcześniej u nas grał. Dobrze orientujemy się w tamtejszym rynku, a przykłady z przeszłości raczej zachęcają do tego, by nasz klub sięgał po Słowaków.

Latem przyznał pan, że gdy zapoznał się z rzeczywistą sytuacją w klubie, to przez dwa dni zastanawiał się, czy nie zrezygnować. Musiało być naprawdę niewesoło nie tylko w kwestii transferów czy trenera, ale także w tematach finansowych i organizacyjnych.

Minione pół roku było bardzo trudne dla nas wszystkich, zwłaszcza dla mnie i Miłosza, bo to my znajdowaliśmy się na pierwszej linii frontu. Z wieloma tematami musieliśmy się zmagać, ale nie chcę już tego rozgrzebywać. Jesteśmy w określonym miejscu, udało się pozyskać kilku mniejszych sponsorów, na nasze koszulki wróciły także duże sądeckie firmy. Wierzę, że będą następni. Z raportu Deloitte za poprzedni sezon wynikało, że Sandecja miała zaledwie trzech sponsorów. Nie mogłem uwierzyć. Podczas mojego pierwszego pobytu w klubie bywało, że nie mieliśmy już wolnych miejsc reklamowych i nie było gdzie umieścić kolejnego chętnego.

Ilu sponsorów macie obecnie?

Około dwudziestu.

Czyli udało się znów ożywić lokalny biznes. Zawsze zwracał pan na to uwagę.

Jednocześnie mocno okroiliśmy koszty w porównaniu do poprzedniego sezonu. Budżet na utrzymanie pierwszego zespołu i całego klubu został zmniejszony, dzięki czemu udało nam się w trzecim kwartale 2020 roku wypracować zysk netto.

Dość głośno było o zlikwidowaniu przez Sandecję czwartoligowych rezerw, choć nie jest to decyzja wyjątkowa, w ostatnich latach niektóre kluby też ją podejmowały.

No dokładnie. Długo nad tym myśleliśmy. Wszyscy mocniej siedzący w piłce chyba wiedzieli, że zmienił się regulamin funkcjonowania rezerw w klubach. Możliwość grania w nich zawodników będących na co dzień w pierwszym zespole została mocno ograniczona. To raz, a dwa, że komisja medyczna PZPN bardzo jasno określiła, na jakich zasadach mają przepływać piłkarze między “jedynką” a “dwójką”. Byłoby to bardzo kosztowne i podejrzewam, że w wielu innych klubach musieli się głowić, jak to sensownie poukładać ze sportowego punktu widzenia. Dla nas koronnym argumentem była jednak perspektywa budowy nowego stadionu, co oznaczałoby ograniczoną możliwość rozgrywania na nim meczów przez drugi zespół.

Odnośnie kosztów, mówił pan dla sadeczanin.info, że niektóry zawodnicy z czwartoligowych rezerw zarabiali nawet blisko 5 tys. zł miesięcznie.

Koszty też były ważnym czynnikiem, ale nie najważniejszym.

No to jak wyglądają sprawy z budową nowego stadionu? Miał on być argumentem przemawiającym za Sandecją po awansie do Ekstraklasy, ale nawet nie wbito pierwszej łopaty. Czy teraz też nie jest tak, że klub świeci oczami za wciąż niepewny projekt?

O nowym stadionie w Nowym Sączu dużo już napisano i powiedziano. Cieszę się, że wydaje się, iż jesteśmy blisko rozpoczęcia prac. Przetarg został rozstrzygnięty, a w ostatnich dniach finansowanie zostało zapewnione przez miasto. Co prawda jedna z firm, bodajże z drugiego czy trzeciego miejsca, odwołała się od rozstrzygnięcia przetargu, ale mam nadzieję, że wszystko jak najszybciej się wyjaśni i projekt zacznie być realizowany. Stadion dla Sandecji jest niezbędny jak tlen, bez niego nie przetrwamy na poziomie I ligi.

Odszedł pan z Sandecji latem 2018 roku, wrócił do niej po dwóch latach. Co działo się w międzyczasie?

W praktyce znalazłem się poza futbolem i po prostu odpoczywałem. Wcześniej od osiemnastego roku życia cały czas byłem zaangażowany w piłkę. Po zakończeniu kariery w zasadzie od razu zostałem dyrektorem sportowym, nie miałem przerwy, więc taki spokojniejszy okres był mi potrzebny. Mam satysfakcję, że po moim odejściu zespół, który udało się zbudować z trenerem Kafarskim, po rundzie jesiennej był na drugim miejscu w I lidze. Wiele wskazywało, że uda się szybko wrócić do Ekstraklasy. Szkoda, że się nie udało.

Odpoczywał pan całkowicie czy pochłaniały pana jakieś biznesy i inne działalności?

Prowadzę własną działalność gospodarczą, więc na tym się skupiałem.

Jak się pan poczuł, kiedy na światło dzienne wypłynęły informacje, że działacze Sandecji zabronili piłkarzom walki o awans? Najpierw w trakcie transmisji powiedział o tym Marcin Feddek, później taką rozmowę potwierdził mi Paweł Nowak, będący asystentem Tomasza Kafarskiego.

Nie było mnie przy tym, nie pracowałem wtedy w klubie.

Z perspektywy czasu uważa pan, że spadek Sandecji z Ekstraklasy był do uniknięcia?

Tak, uważam, że byliśmy bardzo blisko utrzymania. Gdybyśmy pod koniec ligi przynajmniej te najważniejsze mecze rozgrywali u siebie w Nowym Sączu, to nie doszłoby do spadku. W przedostatniej kolejce z Cracovią zmarnowaliśmy rzut karny i trzy inne bardzo dobre sytuacje. Przegraliśmy 0:1, mimo że spokojnie mogliśmy wygrać. Gdyby się to udało, sądzę, że zostalibyśmy w Ekstraklasie. Przez cały sezon byliśmy gospodarzami w Niecieczy, a to najważniejsze spotkanie z Cracovią ze względu na terminarz musieliśmy rozegrać w Mielcu. Mimo to niewiele nam zabrakło, żeby zostać w Ekstraklasie.

Sądzi pan, że gdybyście się utrzymali, sprawa z nowym stadionem by przyspieszyła? W pewnym momencie chyba nikomu już na tej inwestycji nie zależało. Spadek był pewny, a na I ligę, w której Sandecja mogłaby spędzić wiele kolejnych lat, nowy obiekt nie był niezbędny.

Nie wiem, trudno mi odpowiedzieć na to pytanie.

Nie dało się też ukryć, że trener Radosław Mroczkowski niechętnie z panem współpracował. Publicznie pana krytykował i podważał dokonywane przez pana transfery. Dziś szybciej by pan zareagował po takich komentarzach ze strony szkoleniowca?

Wszyscy w Sandecji, bo nie chodzi jedynie o moją osobę, wykazaliśmy bardzo daleko idącą cierpliwość i tolerancję w stosunku do trenera Mroczkowskiego. W profesjonalnym futbolu nie ma miejsca na publiczną lub medialną krytykę swoich obecnych współpracowników, pracodawców i właścicieli klubu. Różnice zdań rozwiązuje się we właściwy sposób, po męsku i z szacunkiem dla wszystkich stron. Poza tym świat jest mały, co z czasem wszyscy zaczynają rozumieć, nawet najbardziej oporni. Trenerowi Mroczkowskiemu – tak jak wszystkim – życzę jak najlepiej, szczególnie teraz, kiedy jego zespół jest w bardzo trudnym położeniu

To jeszcze jedno pytanie, którego pewnie się pan spodziewa: jakie wnioski wyciągnął pan po sprawie z testami Freddy’ego Adu?

Wszyscy w klubie wyciągnęliśmy wnioski na przyszłość.

Odbiór całości byłby znacznie łagodniejszy, gdyby na Twitterze nie zasugerował pan wprost, że Sandecji wystarczy sam fakt, że ze względu na Adu jest o niej głośno. Piłkarz poczuł się wykorzystany.

Do przestrzeni publicznej przedostały się tylko najbardziej medialne aspekty, a nie na przykład fakt, iż za samo to, że ten chłopak siedziałby u nas w szatni, mieliśmy zagwarantowane od sponsora utrzymanie jednego piłkarza na poziomie trzech naszych najlepszych zawodników.

Warunkiem było podpisanie kontraktu, nie sam przyjazd na testy medyczne?

W takie szczegóły już nie chcę wnikać. Po prostu sponsor też chciał wykorzystać potencjał marketingowy Freddy’ego Adu. Sandecja w przeszłości dawała szansę odbudowania formy wielu piłkarzom i niejednemu się to u nas udało.

Drugi raz wplątałby się pan w taką historię?

Pozostawię to bez odpowiedzi.

Powiedział pan kiedyś, że miał pięć operacji rekonstrukcji więzadeł krzyżowych w kolanie. To chyba jakiś rekord.

Stricte rekonstrukcję więzadeł krzyżowych przeszedłem trzy razy, miałem też zerwane więzadła poboczne w kolanie, ale dochodziło tu jeszcze sporo zabiegów dodatkowych. Pamiętam, jak w Śląsku Wrocław zjawił się trener Janusz Wójcik i dał mi ksywkę “student”. Cały czas podczas podróży na mecze coś czytałem lub czegoś się uczyłem i dziś się z tego cieszę. Z moim zdrowiem wyżycie z samej piłki mogłoby być trudne.

Zdrowie daje dziś o sobie znać?

Jestem w dobrej formie, ale jeżeli ktoś kilka razy miał operowane więzadła, to nie ma innej możliwości, musi “czuć” kolana. Na szczęście mogę normalnie funkcjonować, nie szarżowałem z długością kariery. Kończyłem ją jako wicekról strzelców I ligi. Byłbym w stanie sobie dalej pograć, gdybym jednak kopał jeszcze 2-3 lata, dziś z moimi kolanami mogłoby być znacznie gorzej.

Mimo że najwięcej zdziałał pan w I lidze, jakaś duma zaraz po zawieszeniu butów na kołku była. Stwierdził pan na 2×45.info, że niejeden zawodnik przy pana problemach dałby sobie spokój mając 25 lat.

Cieszę się, że po pierwszej kontuzji w ogóle wróciłem do piłki. Mam na koncie dwa występy w seniorskiej kadrze Polski B, mogłem grać z kilkoma fajnymi zawodnikami, w kilku fajnych klubach byłem. I miałem tę satysfakcję, że nadal mogłem sobie te kluby wybierać, a nie szedłem tam, gdzie ktoś mnie rzucał. Wiadomo, każdy chce osiągnąć w piłce jak najwięcej i ja też na początku liczyłem na więcej, ale nie każdy może być Lewandowskim czy Piotrem Świerczewskim (śmiech). Nawiązuję oczywiście do tego, że Piotrek jest wychowankiem sądeckiego klubu.

Zostało w panu jeszcze trochę boiskowej empatii w sprawach dotyczących piłkarzy?

Mam bardzo dużo empatii w stosunku do zawodników. Czasami myślę nawet, że aż za dużo.

rozmawiał PRZEMYSŁAW MICHALAK

Fot. FotoPyK/Newspix

Jeżeli uznać, że prowadzenie stronki o Realu Valladolid też się liczy, o piłce w świecie internetu pisze już od dwudziestu lat. Kiedyś bardziej interesował się ligami zagranicznymi, dziś futbol bez polskich akcentów ekscytuje go rzadko. Miał szczęście współpracować z Romanem Hurkowskim pod koniec jego życia, to był dla niego dziennikarski uniwersytet. W 2010 roku - po przygodach na kilku stronach - założył portal 2x45. Stamtąd pod koniec 2017 roku do Weszło wyciągnął go Krzysztof Stanowski. I oto jest. Najczęściej możecie czytać jego teksty dotyczące Ekstraklasy – od pomeczówek po duże wywiady czy reportaże - a od 2021 roku raz na kilka tygodni oglądać w Lidze Minus i Weszłopolskich. Kibicowsko nigdy nie był mocno zaangażowany, ale ostatnio chodzenie z synem na stadion sprawiło, że trochę odżyła jego sympatia do GKS-u Tychy. Dodając kontekst zawodowy, tym chętniej przyjąłby długo wyczekiwany awans tego klubu do Ekstraklasy.

Rozwiń

Najnowsze

Anglia

Amorim: To jeden z najgorszych momentów w historii klubu. Czuję się sfrustrowany

Mikołaj Wawrzyniak
3
Amorim: To jeden z najgorszych momentów w historii klubu. Czuję się sfrustrowany

Komentarze

4 komentarze

Loading...