Reklama

KSW. Starzy mistrzowie nie odpuszczają, Ziółkowski wreszcie jest złoty

Sebastian Warzecha

Autor:Sebastian Warzecha

20 grudnia 2020, 01:07 • 5 min czytania 1 komentarz

Różne miała oblicza gala KSW 57, ale ostatecznie dostaliśmy chyba wszystko, co w MMA można zmieścić. Były poddania duszeniami. Były techniczne nokauty. Były dobre zapasy. Była niezła stójka.  Były świetne kopnięcia. Narzekać więc nie będziemy, choć zdarzyły się walki, które mogły nas nieco wynudzić. Na szczęście ostatnie dwa pojedynki – a zwłaszcza ich zakończenia – w pełni nam to wynagrodziły. Co więc działo się na ostatniej gali KSW w tym roku?

KSW. Starzy mistrzowie nie odpuszczają, Ziółkowski wreszcie jest złoty

Obcokrajowcy rządzą

Pierwsze cztery pojedynki dzisiejszej gali nie miały na szali żadnego pasa. Warto było je jednak obejrzeć, bo dostaliśmy w nich kawał solidnego MMA, które mogło się podobać. Owszem, może zaczęło się nieco niemrawo – Christian Eckerlin na punkty pokonał bowiem Alberta Odzimkowskiego. To była walka, którą najlepiej opisać chyba słowami „dla koneserów”. Sporo parteru i zapasów, wzajemne szachy obu fighterów. Oko przykuwała jednak pewna ciekawostka – otóż jeśli wklepiecie w Google nazwisko Niemca, wyskoczą wam jego profile na portalach poświęconych MMA, ale też… na Transfermarkcie. Kiedyś grał bowiem w piłkę, nigdy jednak nie przebił się na najwyższy poziom. Postawił na sporty walki i pewnie tego nie żałuje.

Tego, że pojawił się w KSW, nie żałuje też z pewnością inny reprezentant Niemiec, ani fani, którzy mogli obejrzeć jego walkę. Abus Magomedow przez niemal 600 dni nie stoczył żadnego pojedynku, ale dziś w fantastyczny sposób pokonał Cezarego Kęsika. W drugiej rundzie założył mu gilotynę. Tak skuteczną, że Polak zemdlał, bo nie poddał walki odpowiednio szybko. Dopiero wtedy sędzia zakończył pojedynek. Przez gilotynę wygrał też zresztą Marcin Krakowiak – jedyny Polak w pierwszej części gali, który triumfował w swojej walce. Tyle tylko że on do ringu wszedł zawalczyć przeciwko rodakowi, Kacprowi Koziorzębskiemu.

Show w tych pierwszych czterech pojedynkach skradł jednak bezapelacyjnie Patrik Kincl. Czech już w pierwszej rundzie posłał na matę Tomasza Drwala po świetnej kombinacji prostych. Można by wręcz rzec, że obalił go, jakby ścinał drzewo. Drwal na matę padł bowiem równie spektakularnie, co stuletni dąb ścięty gdzieś w środku lasu. Zresztą, zobaczcie sami.

https://twitter.com/KSW_MMA/status/1340396007683710978

Reklama

Mistrzowie pozostali mistrzami

Trzy walki o pasy mieliśmy na dzisiejszej gali KSW, ale jedna była o tytuł wakujący. Tę na razie zostawmy, skupmy się na pozostałych dwóch. Antun Racić po raz pierwszy bronił dziś pasa w kategorii koguciej. Jego rywalem był sprowadzony aż z Brazylii Bruno Santos, który przez pierwsze dwie rundy prezentował się lepiej od mistrza. Potem jednak Chorwat przejął inicjatywę i zamęczył przeciwnika.

Dosłownie. Racić ma ten problem, że umiejętności posiada naprawdę spore, ale jego styl jest dla kibiców kompletnie nieatrakcyjny. Mało w tych walkach jest akcji wartych zapamiętania, więcej za to krótkich ciosów przy siatce czy pracy nad osłabieniem przeciwnika w zapasach i w parterze. Trochę wymuszają to na Chorwacie jego warunki fizyczne – niemal każdy rywal, z którym walczył, był po prostu od niego wyższy i miał lepszy zasięg. Gdybyście jednak weszli na Twittera w trakcie jego dzisiejszej walki, prawdopodobnie zobaczylibyście sporo wpisów z hasłem „nudziarz”. Mimo wszystko to jednak ten nudziarz – po jednogłośnej decyzji sędziów – wciąż ma pas mistrzowski i na pewno łatwo go nie odda. Teraz czeka go jednak rewanż z Sebastianem Przybyszem, a to jeden z faworytów fanów. Powinno być gorąco.

Druga walka o pas mistrzowski była main eventem całej gali. I to było starcie kategorii ciężkiej – dosłownie. Gdy do klatki weszli Phil De Fries i Michał Kita, znalazło się w niej grubo ponad 200 kilogramów. Ale jak na swoje gabaryty obaj panowie pokazali, że co jak co, ale walczyć to potrafią. Wszystko toczyło się szybko – czy to w stójce, czy w parterze. Były mocne ciosy, były obalenia, były nawet próby poddania przez duszenie i dźwignie, a to wszystko… w nieco ponad jedną rundę. Walkę ostatecznie przerwano bowiem po upływie minuty z drugiego starcia.

Winny? Oko Kity. Już w przerwie wydawało się, że lekarz zadecyduje o przerwaniu pojedynku, tak bardzo wspomniane oko było opuchnięte po jednym z ciosów rywala. Kicie pozwolono jednak kontynuować walkę, ale w takiej sytuacji po prostu nie miał szans z rywalem klasy De Friesa, który pobił tym samym rekord obron pasa mistrzowskiego w tej kategorii w KSW. A w wywiadzie już po starciu powiedział, że teraz czas na piwo, a co potem – to się zobaczy. No i jak tu tego Anglika nie lubić?

Reklama

Golden Boy się ozłocił

Marian Ziółkowski o pas ocierał się kilkukrotnie. Wiele dołków i wzniesień miał nie tylko w swej karierze, ale i w życiu. Od dawna nosił przydomek „Golden Boy”. Ale dopiero dziś zdobył pas, przejmując wakujący tytuł kategorii lekkiej po Mateuszu Gamrocie. Zrobił to zresztą w znakomitym stylu. W starciu z Romanem Szymańskim imponował spokojem i przygotowaniem. Wydawał się nieuchwytny dla rywala. Owszem Szymański próbował przygwoździć go do siatki i coś w ten sposób osiągnąć, ale Ziółkowski z każdych kłopotów potrafił się wykaraskać. A na koniec przepięknie trafił kopnięciem na wątrobę, po którym rywal już się nie podniósł.

Innymi słowy: gość ma ten luz.

Od dziś ma też pas mistrzowski. I łatwo go nie odda. Choć rywali będzie mieć zapewne z najwyższej możliwej półki, bo akurat kategoria lekka w KSW osadzona jest naprawdę mocno. Poważne wyzwanie powinien mu rzucić choćby Borys Mańkowski – zwycięzca ostatniej z dzisiejszych walk, o której jeszcze nie wspomnieliśmy. Przez decyzję sędziów pokonał w niej Artura Sowińskiego i przybliżył się tym samym do starcia o tytuł mistrzowski. On smak złota już zna, był mistrzem kategorii półśredniej.

Ziółkowski zapowiedział jednak, że teraz nadeszła era nowego czempiona. I nie ma zamiaru tego w najbliższej przyszłości zmienić. – Czuję się jak we śnie. Całe moje życie to dołki i wzniesienia, właściwie jeszcze zanim zacząłem trenować MMA. […] Trochę grałem w ciągu tej walki. Po drugiej rundzie niczego nie byłem pewien. Wydawało mi się, że wygrywam, ale Romek był w grze. Dopiero po trzeciej poczułem, że prowadzę, a w czwartej wiedziałem, że już go mam. Kolejny rywal? Zmierzę się z kimkolwiek. Jeśli to będzie Borys, zmierzę się z Borysem. On musi jednak pamiętać, że teraz to ja jestem najlepszym – powiedział „Golden Boy”.

I faktycznie, jest najlepszy. W to akurat, patrząc na jego dzisiejszą walkę, łatwo można uwierzyć.

Fot. Newspix

Gdyby miał zrobić spis wszystkich sportów, o których stworzył artykuły, możliwe, że pobiłby własny rekord znaków. Pisał w końcu o paralotniarstwie, mistrzostwach świata drwali czy ekstremalnym pływaniu. Kocha spać, ale dla dobrego meczu Australian Open gotów jest zarwać nockę czy dwie, ewentualnie czternaście. Czasem wymądrza się o literaturze albo kinie, bo skończył filmoznawstwo i musi kogoś o tym poinformować. Nie płakał co prawda na Titanicu, ale nie jest bez uczuć - łzy uronił, gdy Sergio Ramos trafił w finale Ligi Mistrzów 2014. W wolnych chwilach pyka w Football Managera, grywa w squasha i szuka nagrań wideo z igrzysk w Atenach 1896. Bo sport to nie praca, a styl życia.

Rozwiń

Najnowsze

Ekstraklasa

Trela: Gotowi na czarną godzinę. Dlaczego kluby muszą dać sobie prawo do gorszego sezonu

Michał Trela
0
Trela: Gotowi na czarną godzinę. Dlaczego kluby muszą dać sobie prawo do gorszego sezonu
Francja

Bajka z happy endem. Był pół centymetra od śmierci, za moment wróci do gry

Szymon Piórek
0
Bajka z happy endem. Był pół centymetra od śmierci, za moment wróci do gry

Inne sporty

Komentarze

1 komentarz

Loading...