Reklama

„Rywale robią sobie zdjęcia, bo pierwszy raz grają na stadionie Ruchu”

Przemysław Michalak

Autor:Przemysław Michalak

04 grudnia 2020, 10:43 • 13 min czytania 7 komentarzy

Ruch Chorzów ledwo uratował swoją egzystencję przed startem ubiegłego sezonu III ligi, w który i tak wszedł z opóźnieniem. Dziś sytuacja przy Cichej jest już znacznie stabilniejsza, a drużyna zgodnie z planem prowadzi na półmetku, zmierzając po awans. Trener Łukasz Bereta pilnuje jednak, żeby nikt nie odleciał i nawet trochę cieszy się, że Polonia Bytom traci do „Niebieskich” tylko dwa punkty, bo to nie pozwala na rozprężenie. Rozmawiamy o wydarzeniach z ostatniego półrocza. Z którego meczu był najbardziej zadowolony, a którego najbardziej żałuje? Jak trzecioligowi rywale podchodzą do Ruchu? Dlaczego w zeszłym roku nie posadził Mariusza Idzika na ławce, mimo że ten nie strzelał? Jak reaguje na zarzuty Ślęzy Wrocław, że chorzowski klub jest faworyzowany? W jaki sposób Ruch zmienił swoje działanie przy poszukiwaniu wzmocnień? Czemu dopiero trzeci bramkarz zaczął spełniać oczekiwania? Jak wyglądają sprawy finansowe? Zapraszamy. 

„Rywale robią sobie zdjęcia, bo pierwszy raz grają na stadionie Ruchu”
Ruch Chorzów na półmetku sezonu prowadzi w swojej grupie III ligi. Nikogo to nie dziwi, raczej można powiedzieć, że robicie swoje.

Na pewno nie jest to zaskoczenie, co nie znaczy, że łatwo było do tego dojść. Musieliśmy wytrzymać presję, mieliśmy latem lekką zadyszkę po czterech z rzędu zwycięstwach. Kilku zawodników borykało się z kontuzjami, ale przetrzymaliśmy to, zaczęliśmy znowu wygrywać i jesteśmy na pierwszym miejscu. Zrealizowaliśmy cel, który sobie wyznaczyliśmy przed tą rundą.

Licząc mecze w Pucharze Polski, mieliście potem serię jedenastu kolejnych zwycięstw.

Bardziej liczyliśmy sobie mecze ligowe, w których rywale byli mocniejsi. Tu wyszło dziewięć wygranych z rzędu. Szkoda, że nie udało się tej serii podtrzymać do samego końca i zatrzymaliśmy się na Goczałkowicach, ale mimo to mówimy o bardzo dobrym okresie dla zespołu. Nie możemy się tym jednak upajać, przewaga nad Polonią Bytom wynosi zaledwie dwa punkty.

Porażka w Goczałkowicach była typowym wypadkiem przy pracy czy sygnałem, że już czas na przerwę? Na zamknięcie rundy z rezerwami Górnika Zabrze też się męczyliście, jedynego gola strzeliliście w 90. minucie.

Myślę, że właśnie dały już o sobie znać trudy całej jesieni. Zaczęliśmy mieć problemy kadrowe, Łukasz Janoszka dopiero co zaleczył odnowiony uraz i wszedł jedynie z ławki. Aczkolwiek z przebiegu meczu byliśmy lepszym zespołem, brakowało szczęścia. O wyniku przesądził nasz gol samobójczy, wcześniej zmarnowaliśmy wiele sytuacji. Remis byłby zdecydowanie bardziej sprawiedliwy, a Goczałkowice i tak by się cieszyły z takiego wyniku. Co do ostatniego weekendu – graliśmy zdecydowanie lepiej niż Górnik. Stworzyliśmy znacznie więcej okazji i dominowaliśmy przez cały czas. Znów chodziło o samo wykończenie akcji. Jeżeli więc chodzi stricte o grę, nawet z tych meczów jestem zadowolony. Mimo napiętego kalendarza, do końca prezentowaliśmy sporo jakości.

Na początku sezonu byliście trochę szaloną drużyną. Dużo strzelaliście, ale też zawsze coś traciliście. Pierwsze czyste konto zachowaliście dopiero w siódmej kolejce.

Szukaliśmy przyczyn w grze defensywnej całego zespołu, ale też w samej bramce. Od kiedy wszedł do niej Kuba Bielecki, nastąpiła znacząca poprawa. Chłopak w swoich jedenastu występach siedem razy zachował czyste konto.

Reklama
Wspomniana zadyszka to domowy remis z Piastem Żmigród, porażka ze Ślęzą Wrocław i podział punktów z Polonią Bytom. Chodziło tylko o kontuzje? Mieliście przekonanie, że jak się z nimi uporacie, to wszystko wróci do normy?

Wypadali nam Tomek Foszmańczyk i Łukasz Janoszka, czyli kluczowe ogniwa. „Fosa” ze Ślęzą nie wystąpił, z Polonią wszedł dopiero z ławki. Łukasz w tygodniu praktycznie nie trenował i z marszu wybiegł na boisko. Nie dość więc, że Ślęza i Polonia ogólnie były najtrudniejszymi przeciwnikami, to jeszcze mieliśmy zmartwienia kadrowe. W głównej mierze stąd wzięły się te wyniki, choć z Polonią i tak mogliśmy wygrać. W 90. minucie oddała pierwszy celny strzał i od razu zdobyła bramkę. Po utracie prowadzenia w takich okolicznościach morale zespołu zawsze idą w dół. Tego meczu najbardziej żałujemy. Nasz plan był dobry i dopiero błąd indywidualny go zburzył.

Mówiłeś o presji, z którą musieliście sobie poradzić. Przychodziłeś do Ruchu z dwuletnim planem awansu, czyli teraz już musi być wynik, nikt nie będzie patrzył na okoliczności.

Mamy określony cel, wszyscy o nim wiedzą. Nie możemy jednak zapominać, że wszystkie drużyny motywują się na nas podwójnie. Mecz z nami to dla nich święto. Gdy rywale przyjeżdżają na Cichą, robią sobie zdjęcia, bo pierwszy raz grają na stadionie Ruchu Chorzów. Na wyjazdach również widać potężną mobilizację drugiej strony. Musimy sobie z tym radzić i myślę, że jak na razie nam to wychodzi. Może nawet dobrze, że Polonia traci do nas tylko dwa punkty. Dzięki temu na pewno nie stracimy czujności i nikomu nie przyjdzie do głowy, żeby trochę odpuścić.

Czyli fakt, iż to już wasz drugi sezon III ligi, nie zmienił aury, którą Ruch roztacza w oczach przeciwników?

Zawsze ktoś chce coś udowodnić, na przykład to, że zasługuje na grę w takim klubie jak Ruch. Albo po prostu chciałby się później pochwalić przed znajomymi, że pokonał 14-krotnego mistrza Polski. Bogata historia klubu nadal robi wrażenie, ale my musimy patrzeć na tu i teraz. Nie wolno nam zakładać przed meczem, że zwycięstwo jest nasze, wszystko trzeba pokazać na boisku.

Zdarzyło się, że był problem z takim nastawieniem?

Nie. Nigdy w zespole nie dostrzegłem takiego problemu. Łukasz Janoszka i Tomek Foszmańczyk dobrze kierują młodszymi zawodnikami w szatni, nikt nie odleciał.

Już w naszych wcześniejszych rozmowach wspominałeś, że rywale często przerzucali presję na Ruch i nawet w trudniejszych dla was czasach mówili, że jesteście faworytami do awansu. Jak jest dziś?

To się nie zmienia, takie gierki nadal się zdarzają. Każdy próbuje uwypuklić, że my musimy awansować, a inni tylko mogą, że na każdym polu jesteśmy większym klubem. Nie możemy temu ulec, aktualnie jesteśmy jednym z trzecioligowców i tak musimy do tego podchodzić. A naprawdę nie jest łatwo prawie zawsze grać atakiem pozycyjnym, bo przeciwnik muruje dostęp do bramki. Jeden błąd, stały fragment gry i możesz mieć kłopot. Udźwignęliśmy ten ciężar i nawet jeśli ciągle traciliśmy jakieś gole – że wspomnę początek sezonu – nie powodowało to nerwówki w szatni. W Świdnicy do przerwy przegrywaliśmy 0:2. Wyszliśmy spokojnie na drugą połowę, wiedzieliśmy, że jakość piłkarska zwycięży. Skończyło się 4:2 dla nas.

Reklama

Były kwasy między wami a Ślęzą Wrocław, która miała pretensje, że wasz mecz z rezerwami Zagłębia Lubin przełożono, a jej czegoś takiego odmówiono. Na oficjalnej stronie zasugerowała, że awans macie już w praktyce przyznany. Jak reagowaliście na takie oskarżenia?

To Zagłębie chciało przełożyć mecz, nie wychodziliśmy z taką inicjatywą. Miało u siebie koronawirusa, nie mogło normalnie trenować. Zgodziliśmy się, zwłaszcza że poszło nam na rękę w zeszłym roku, gdy byliśmy w rozsypce i nie mogliśmy w terminie rozpocząć sezonu. Zagłębie nie robiło wtedy problemów z przełożeniem 1. kolejki, więc my nie robiliśmy problemów w tym przypadku. Ślęza nie może mieć pretensji do nas za tę sytuację.

Niektórzy właśnie jako zarzut stawiali fakt, że Zagłębie wyświadczyło wam przysługę rok temu, więc wy wyświadczyliście mu teraz.

Nie będę ukrywał, że to miało znaczenie. Z perspektywy mojej i zawodników lepiej byłoby rozegrać mecz terminowo. Wolelibyśmy utrzymać rytm i nie mieć żadnych zaległości. Nie byłem zadowolony, że przekładamy spotkanie, ale pamiętałem, jak Zagłębie zachowało się wcześniej. Gdybyśmy mu odmówili, pozostałby duży niesmak, zwłaszcza że nadal jestem tu trenerem, a nasz kierownik załatwiał tamtą sprawę z ludźmi z Lubina, którzy wciąż tam pracują. Było to wyświadczenie przysługi, ale nic na niej nie zyskaliśmy. Jak już zagraliśmy, Zagłębie wystawiło mocniejszy skład niż mogłoby wystawić trzy dni po kwarantannie. I mimo to wygraliśmy 4:0.

Przez te półtora roku kadra Ruchu została dość mocno przebudowana. Jest wiele młodzieży, ale też kilku doświadczonych liderów. To już stan optimum w kwestii kadrowego balansu?

Myślę, że to bardzo dobry układ. Młodzi mają się od kogo uczyć, mogą podpatrywać liderów zespołu, którzy przez lata grali w wyższych ligach. Zimą jednak delikatnie musimy przebudować zespół. Potrzeba trochę powiewu świeżości i wzmocnień na kilku pozycjach. Szczególnie mam na myśli atak. Nie mieliśmy typowego zmiennika dla Mariusza Idzika, kogoś takiego teraz szukamy.

Idzik strzelił w tej rundzie 18 goli, a był czas, gdy twoja cierpliwość do tego zawodnika była na wyczerpaniu…

Początek miał trudny, mimo że motorycznie i fizycznie wyglądał dobrze. Profilowo też pasował nam do koncepcji. Ale był mocno nieskuteczny. Mało tego – rzadko dochodził do sytuacji, a jak już się zdarzyła, to właśnie brakowało wykończenia. To coraz bardziej martwiło, ale wytrzymaliśmy ciśnienie. Jak już „Mario” zaczął strzelać, jego pewność siebie wzrosła, co z kolei przekładało się na liczbę sytuacji. Przez ostatnie miesiące zaliczył duży skok jakościowy.

Co sprawiło, że go nie odstawiłeś? Brakowało alternatyw?

Wierzyłem w niego. Tak jak mówiłem, w pozostałych aspektach wyglądał dobrze. Mieliśmy już do dyspozycji Gruzina Giorgiego Culeiskiriego, został uprawniony do gry. Mogliśmy wprowadzić zmiany w składzie, ale daliśmy jeszcze szansę Mariuszowi z Rekordem Bielsko-Biała i ten mecz okazał się dla niego przełomowy. Strzelił dwa gole i już poszło.

Macie wkalkulowane, że Idzik zimą może odejść?

Bierzemy pod uwagę taki scenariusz. Mariusz ma wpisaną klauzulę odstępnego, jeśli ktoś ją wpłaci, klub nic nie będzie mógł zrobić. Mam jednak nadzieję, że zostanie i pomoże w awansie, a wtedy może dogadamy się, żeby grał u nas również w II lidze.

Na początku twojego pobytu w Ruchu organizowaliście test-mecze dla chętnych, selekcjonowaliście spośród setek zawodników. To już przeszłość?

Tak. Jeśli chodzi o młodzież, bierzemy przede wszystkim zawodników z akademii, taka jest nasza filozofia. Co do zawodników z zewnątrz – mamy skauta, który jeździ, ogląda i potwierdza nasze informacje. Jeśli kogoś poleci, zapraszamy takiego zawodnika do pierwszej drużyny. Nie dzieje się już tak, że to sami zainteresowani wysyłają swoje zgłoszenia.

I to też nie jest tak, że szukacie gdziekolwiek.

Poniżej IV ligi nie schodzimy, dla takich chłopaków byłby to zbyt duży przeskok. Teraz staramy się każdego obserwować na żywo, choć w obecnej sytuacji czasami są z tym problemy. Coraz więcej meczów można jednak obejrzeć w internecie, więc nasz skaut zawsze ma co robić.

A propos zawodników wypływających przez akademię. Jakub Bielecki aż tak wyróżniał się na treningach czy bardziej chodziło o kiepską dyspozycję Kamila Lecha i Tomasza Nowaka?

Wszystko po trochu złożyło się w całość. Kuba coraz lepiej się prezentował. Widać było, że drużyna go zaakceptowała, ustawiała się pod niego. To zawsze jest sygnał dla trenera, że ma zaufanie kolegów i to nawet tych najstarszych, oni też go chwalili. Drugim czynnikiem była oczywiście forma tych, którzy wcześniej dostali swoją szansę. Niestety jej nie wykorzystali, dlatego szukaliśmy kolejnych rozwiązań. Jednym z atutów Kuby jest bardzo dobra gra nogami, a na ten element kładziemy mocny nacisk.

W jakim sensie drużyna ustawiała się pod niego?

Podczas małych gierek tworzymy składy zawodników z pola, a jeśli jest trzech bramkarzy, to się rotują. Czasem widać wtedy, gdzie ta pierwsza drużyna się ustawi i u kogo wolałaby być. No i najczęściej koledzy ustawiali się pod Kubę. Był to sygnał, że mu ufają i mają go za dobrego bramkarza. Co nie zmienia faktu, że dużo ryzykowaliśmy. Kuba wcześniej nie miał na koncie żadnego oficjalnego meczu w Ruchu. Ale opłaciło się – zadebiutował z Lechią Zielona Góra, wygraliśmy 4:0. Z nim w składzie dziesięć razy wygraliśmy i raz przegraliśmy, siedem razy zagraliśmy na zero z tyłu. Dołożył sporą cegiełkę do naszych wyników.

Nie ma obaw, że on też będzie „zagrożony” transferem?

Zawsze są takie obawy, ale chłopak dopiero od niewiele ponad dwóch miesięcy broni w III lidze, więc niech się spokojnie rozwija. No i mamy w umowie opcję przedłużenia jego kontraktu o kolejny rok, w tym względzie jesteśmy zabezpieczeni.

Temat nieunikniony: jak przedstawia się sytuacja finansowa klubu? Latem prezes Siemianowski chwalił się w dzienniku „SPORT”, że wypłaty za lipiec dostaliście nawet przed terminem.

Organizacyjnie wyszliśmy na prostą. Prezes świetnie to poukładał i mogę powiedzieć, że z wynagrodzeniami nie ma żadnego problemu. Wszystko jest płacone na bieżąco, jesteśmy na zero. To także ma wpływ na wyniki. Zawsze, gdy są zaległości, zawodnik nie koncentruje się tylko na kwestiach piłkarskich. A u nas kokosów się nie zarabia, więc tym bardziej każde opóźnienie byłoby odczuwalne. Wszystko zmienia się na lepsze. Podobają mi się działania marketingowe klubu, nowe gadżety w sklepie.

Chcę też bardzo mocno podziękować kibicom. Cały czas czujemy ich wsparcie, choć teraz nie mogą być na meczach. Nigdy nie zostawili klubu w potrzebie, dlatego jakiś czas temu prezes zastrzegł w Ruchu numer 12, bo kibice to nasz dwunasty zawodnik. W pewnym sensie trudno nam się grało, gdy znów zamknięto trybuny. Kibice po zakończeniu bojkotu dodawali nam skrzydeł, a w tym sezonie nawet przy ograniczeniach do 50 procent pojemności stadionu, mieliśmy wsparcie przynajmniej czterech i pół tysiąca gardeł. I nagle nie ma nikogo, cisza, pustka. Trudno było się z tym oswoić, czegoś nam brakowało, chociażby radości z trybunami po zwycięstwach. Wierzę, że na wiosnę znów się zobaczymy.

Koronawirusowa zawierucha jakoś mocniej dała się we znaki na przestrzeni tej rundy?

Zbiorowej kwarantanny na szczęście nie mieliśmy. Raz wypadł nam Łukasz Janoszka, bo miał kontakt z zakażonym nauczycielem w szkole syna. Innym razem wszyscy w klubie musieliśmy przejść testy. Trzy osoby z ponad sześćdziesięciu miały wynik pozytywny, w tym Michał Mokrzycki. 10 dni siedział w domu, opuścił dwa mecze. Było to znaczące osłabienie, Michał jest bardzo ważną postacią w drużynie. Potem przez jakiś czas wchodził z ławki, nie mógł być od razu w optymalnej formie. Jeśli jesteś zamknięty w kawalerce i nawet masz rowerek stacjonarny z rozpiską, to pewne zaległości muszą się pojawić. Wypadali nam też Tomek Nowak, Jakub Siwek, Jakub Słota czy Kamil Swikszcz, którzy walczą, aby odgrywać bardziej znaczące role w zespole. U młodych takich przypadków mieliśmy więcej, ale nie nagłaśnialiśmy ich, braliśmy innych i dawaliśmy radę. Zawsze chodziło o kontakty w szkole, automatycznie wymuszające izolację. Jedynym pozytywnym przypadkiem był Mokrzycki.

Jak często musieliście się badać?

Badań odgórnie zlecanych nie było. Musieliśmy przebadać wszystkich w klubie, gdy okazało się, że nasz pracownik miał kontakt z osobami zakażonymi. Gdybyśmy tego nie zrobili, wszyscy poszlibyśmy na kwarantannę. W innych klubach zapewne nie przeprowadzano żadnych testów. Jeżeli nikt nie wykazywał objawów, normalnie mogliśmy grać.

Ruch nie rozgrywał oficjalnych meczów od 8 marca do 1 sierpnia. Dla ciebie jako trenera musiało to być olbrzymie wyzwanie w kwestii przygotowania zespołu.

I było, wiele się nauczyłem w tym czasie. Cieszę się, że praktyka pokazała, że mimo takich okoliczności potrafiliśmy się dobrze przygotować. Zakładałem przed sezonem, że jeśli po pierwszej rundzie przekroczymy 40 punktów, będzie to świetny wynik. Rezerwy Śląska Wrocław rok temu miały 37 i prowadziły w tabeli. Dziś nie byłyby nawet na podium, bo Ślęza zdobyła 38 punktów. Tym bardziej nasze 44 „oczka” należy docenić. Jestem zadowolony z tego, jak graliśmy, jak płynnie zmienialiśmy ustawienie w trakcie meczów. To był jeden z atutów, staliśmy się trudni do przeanalizowania dla przeciwników, bo nie opieraliśmy się na jednym pomyśle.

W którym meczu najbardziej zbliżyliście się do ideału, do którego dążyliście?

Pod względem charakterologicznym najbardziej byłem zadowolony w 1. kolejce. 0:2 do przerwy w Świdnicy, półtora tysiąca kibiców przeciwnika, duża odpowiedzialność. Mimo to potrafiliśmy pięknie odwrócić losy meczu, strzeliliśmy cztery gole, a mogło być ich więcej. Rozegraliśmy perfekcyjną drugą połowę. Świetnie prezentowaliśmy się też w pierwszej połowie z Kluczborkiem. Myślę, że taki Ruch każdy chciałby oglądać. Bardzo efektownie wypadaliśmy również z rezerwami Zagłębia Lubin, Gwarkiem Tarnowskie Góry i Lechią Zielona Góra.

Czyli co, brak awansu wiosną byłby katastrofą?

Sądzę, że odczulibyśmy ogromny zawód. Tylko taki jest cel, nikt w Chorzowie nie zakłada innego scenariusza. Ale to jest sport, zawsze dochodzą czynniki losowe typu kontuzje czy odrobina szczęścia. Mogę zapewnić, że zrobimy wszystko, by maksymalnie zniwelować znaczenie tych czynników.

rozmawiał PRZEMYSŁAW MICHALAK

Fot. Newspix

Jeżeli uznać, że prowadzenie stronki o Realu Valladolid też się liczy, o piłce w świecie internetu pisze już od dwudziestu lat. Kiedyś bardziej interesował się ligami zagranicznymi, dziś futbol bez polskich akcentów ekscytuje go rzadko. Miał szczęście współpracować z Romanem Hurkowskim pod koniec jego życia, to był dla niego dziennikarski uniwersytet. W 2010 roku - po przygodach na kilku stronach - założył portal 2x45. Stamtąd pod koniec 2017 roku do Weszło wyciągnął go Krzysztof Stanowski. I oto jest. Najczęściej możecie czytać jego teksty dotyczące Ekstraklasy – od pomeczówek po duże wywiady czy reportaże - a od 2021 roku raz na kilka tygodni oglądać w Lidze Minus i Weszłopolskich. Kibicowsko nigdy nie był mocno zaangażowany, ale ostatnio chodzenie z synem na stadion sprawiło, że trochę odżyła jego sympatia do GKS-u Tychy. Dodając kontekst zawodowy, tym chętniej przyjąłby długo wyczekiwany awans tego klubu do Ekstraklasy.

Rozwiń

Najnowsze

Komentarze

7 komentarzy

Loading...