Odszedł Diego Armando Maradona. Symbol piłki, której już nie ma.
Argentyńczyk jest prawdopodobnie najwybitniejszym przedstawicielem futbolu, który można nazwać romantycznym. Ale można i powiedzieć, że jest to futbol ze wszech miar słusznie miniony.
***
Czas świetności Maradony naznaczony był absurdalnymi sędziowskimi pomyłkami. Dzisiaj spieramy się o to, czy arbitrzy odpowiedzialni za weryfikację wideo mają sygnalizować zagranie piłki ręką, gdy futbolówka dotknie ciała o pół centymetra powyżej łokcia, czy może jednak o półtora poniżej barku. Zeszliśmy do niewyobrażalnego wręcz poziomu drobiazgowości, a wciąż nam przecież mało. Tymczasem Maradona zbudował swoją legendę, wbijając Anglikom gola ręką, wzniesioną beztrosko ku niebu. „Ręką Boga”, jak przyjęło się mówić, co zresztą zapoczątkował sam Diego, niewątpliwie uważający samego siebie za kogoś więcej niż zwykłego śmiertelnika. Jednak szkoleniowiec „Synów Albionu” na mistrzostwach świata w 1986 roku, sir Bobby Robson, preferował określenie: „ręka łajdaka”.
Cztery lata później Maradona udowodnił zresztą, że jest oburęczny. W mundialowym starciu ze Związkiem Radzieckim również zagrał piłkę ręką, tym razem bawiąc się w bramkarza i chroniąc swój zespół przed utratą gola. Znowu mu się upiekło.
***
Czas świetności Maradony pozwalał niepokornym jednostkom zaistnieć w przestrzeni medialnej. Obecnie zmuszeni jesteśmy, by ekscytować się reżyserowaną i nużącą megalomanią Zlatana Ibrahimovicia. Albo z uznaniem kiwamy głową, kiedy Cristiano Ronaldo raz jeszcze opowiada o swoim systemie czterdziestu drzemek dziennie, który pomaga mu podobno utrzymać wigor i znakomitą formę. Natomiast Diego w wieku Portugalczyka był już piłkarskim wrakiem. Uzależnionym nie tylko od blichtru, bo to i współczesnym herosom się zdarza, ale także od alkoholu i kokainy. Nigdy nie był zresztą wzorem profesjonalizmu. Nie musiał być. Nie otaczał go sztab dietetyków, którzy dyktowaliby mu, co ma zjeść na śniadanie. Jego publicznymi wystąpieniami nie sterowała grupa specjalistów od wizerunku, osiągająca wirtuozerską biegłość w przedstawianiu swojego klienta w taki sposób, by nikomu na całym globie nie zaleźć za skórę.
Kiedy Diego chciał coś powiedzieć, to mówił. Jeżeli chciał komuś nawtykać od skurwysynów, stawał przed kamerą i puszczał wiązankę. Nie kalkulował. Choćby i na jego celowniku znalazł się selekcjoner kadry, prezydent FIFA albo premier kraju. – Jestem czarny albo biały. Nigdy w życiu nie stanę się szary – zwykł mawiać. Patrząc na obecne realia z jego perspektywy, żyjemy w czasach futbolowej szarzyzny.
***
Czas świetności Maradony dopuszczał boiskową fantazję. Oczywiście nie jest tak, że taktyka do futbolu wdarła się przebojem dopiero w 2020 roku – cała historia piłki nożnej jest tak naprawdę opowieścią o kolejnych taktycznych rewolucjonistach, którzy dokładali następne cegiełki do rozwoju dyscypliny. Nie sposób jednak nie zauważyć, że Diego swoje najsłynniejsze i najbardziej inspirujące dryblingi przeprowadzał, przebiegając slalomem pomiędzy rywalami oddalonymi od siebie o kilka, czasem nawet kilkanaście metrów. Nie do pomyślenia przy obecnej organizacji gry, przy drastycznie ograniczonych przestrzeniach na murawie. Ileż ze swoich bramek Maradona zdobył, gdy osławiony współczynnik xG jego akcji był bliski zera?
By odnaleźć się we współczesnej piłce, Maradona musiałby zupełnie przedefiniować swój styl i swoje ulubione boiskowe nawyki. Wydaje się jednak niemożliwe, by potrafił się na coś takiego zdobyć. Diego na murawie wyrażał przecież siebie.
***
Być może dlatego w ostatnich latach Maradona coraz częściej przypominał postać niemalże karykaturalną. Wulgarnego, nieco chamowatego awanturnika z przerośniętym ego, który cały czas jest z kimś w konflikcie, bez przerwy walczy. Albo przynajmniej pozuje na buntownika. Gdy podczas ostatnich mistrzostw świata Argentyńczyk uprawiał na trybunach swoje narkotyczne modły, pozostawiając na poręczach ślady palców ubabranych białym proszkiem, naprawdę wyglądał na przybysza z innego świata. Piłkarz stawiany przez wielu na pozycji numer jeden w rankingu wszech czasów, sprawiał wrażenie intruza. Człowieka, który zwyczajnie nie pasuje już do świata piłki.
Sceptyk powie, że Maradona był zatem bohaterem czasów zwyczajnie brzydkich. Pełnych skandali, dlatego sam, jako skandalista z krwi i kości, poruszał się w nich jak ryba w wodzie. Na zmianę zachwycając i bulwersując, tak jak we wspomnianym meczu z Anglią, definiującym całą jego karierę. Z drugiej jednak strony, były to również czasy, gdy w futbolu istniało jeszcze pojęcie spontaniczności. Szczerości.
Oczywiście nie sposób już dzisiaj rozsądzić, która epoka była lepsza, która gorsza. Jedno jest pewne – dla swojej epoki Diego był Bogiem. I tak zostanie zapamiętany.
fot. NewsPix.pl