Reklama

Kręte drogi Rusłana Malinowskiego

Jan Mazurek

Autor:Jan Mazurek

11 listopada 2020, 16:48 • 11 min czytania 4 komentarze

Jako dzieciak uwielbiał wspinać się bardzo wysoko i skakać stamtąd do wody. Nie mógł usiedzieć w miejscu nawet chwili. Był szalony. I przewidywał sobie wielką karierę. W Szachtarze zawsze byli od niego lepsi. Głównie Brazylijczycy. Żył więc za 800 hrywien, w marnych warunkach i zaciskał zęby. Strzelił pięknego gola Dusanowi Kuciakowi. W Belgii zerwał więzadła w lewej nodze, ale zamiast płakać nad swoim losem, zaczął szkolić prawą nogę. Gian Piero Gasperini długo nie mógł znaleźć mu miejsca w składzie, między swoimi gwiazdami środka pola, ale z czasem wyręczył go on sam. Kto? Ano Rusłan Malinowski. Człowiek, którego droga do europejskiej kariery była kręta, jak latynoamerykańskie drogi. 

Kręte drogi Rusłana Malinowskiego

I

Rusłan był trochę szalony. Czasami nie wiedziało się, gdzie jest, a jak się wiedziało, to już na pewno był gdzieś indziej.

Tak belgijskim dziennikarzom opowiadała o nim jego matka.

Nie dało się go usadzić. Kompulsywnie wspinał się na drzewa, a właściwie to najczęściej na jedno drzewo – wiśnię, która stała na środku podwórka. Nie robił tego na przekór nikomu. Wchodził tam tylko dla siebie. Żeby sobie posiedzieć, żeby sobie popatrzeć, żeby zaznać adrenaliny. Adrenaliny, która definiowała jego życie. Jego wakacyjny numer popisowy to wspięcie się na odpowiednio przerażającą wysokość i bezczelny skok do wody.

Czasami z nosa leciała mu nawet krew.

Reklama

Czy się tym przejmował?

Nie, absolutnie.

Jego rodzice pozwalali mu na dużo, ale co raz podejmowali próby ujarzmienia tego żywiołu. Byli ludźmi sztuki. Nie zarabiali dużo. Utrzymywali się z orkiestry filharmonicznej. Matka jako śpiewaczka, ojciec jako akordeonista. Kochali muzykę i starali się, żeby ich najmłodszy syn również podzielał to uczucie. Trochę to było próżne i skazane na straty, ale uważali, że nic złego się nie stanie, jeśli chociaż spróbują, więc gdy miał osiem lub dziewięć lat, prowadzali go na zajęcia perkusji, tańca i śpiewu.

POLSKA POKONA UKRAINĘ? KURS: 2,25 W TOTOLOTKU!

Nie zagrało. Rusłan Malinowski wolał grać w piłkę. W szkole nie mógł usiedzieć w ławce. Skarżyli się nauczyciele, skarżył się dyrektor. Ciągle chciał kopać. I wyróżniał się. Również pewnością siebie i determinacją. Prowadził pamiętnik, w którym napisał tak:

Zagram w Szachtarze, zagram w Sewastopolu, zrobię karierę w Europie, będę wygrywał w reprezentacji. 

Zdolności profetyczne chłopca sprawdziły się doskonale. Choć łatwo nie było.

Reklama

II

Zawsze wyglądał na starszego. I zawsze grał na pomocy. Właściwie tak samo jak teraz. Agresywnie, szybko, odważnie, eksplozywnie, przebojowo. Miał ciąg na bramkę i uwielbiał strzelać z dystansu. Z bratem biegał po lesie, chodził na siłownie, robił pompki, brzuszki, wzmacniał mięśnie. Nabijał masę, co denerwowało nie tylko trenerów drużyn przeciwnych, którzy ciągle zaglądali mu w dowód, ale też własnych szkoleniowców, którzy raz po raz musieli borykać się z jego skłonnością do przekraczania norm wagowych.

Ale wyróżniał się.

Stąd też zainteresowanie ze strony akademii dwóch największych ukraińskich klubów – z Szachtara Doniec i z Dynama Kijów.

Rodzice zachęcali go do tej drugiej opcji. Bliżej domu. Ale on nie chciał grać w Kijowie. Wolał wyjechać do Doniecka. Matka płakała. Z tęsknoty spała w jego koszulkach. Ale wiedziała jedno – wiedziała, że tylko zamiana Żytomierza na Donbas może sprawić, że pójdzie do przodu, że zacznie spełniać marzenia. Nie miała prawa go blokować.

III

Rusłan wychowywał się już w niepodległej Ukrainie. Nikt nie zabijał w nim indywidualizmu. Mógł pisać lewą ręką, co wcześniej w Związku Radzieckim uważane było za chorobę i mógł strzelać lewą nogą. Lewą nogą, która go wyróżniała. Potrafił zrobić z nią mnóstwo dobrego. Nie tylko huknąć, a to robił wspaniale, ale też przerzucić, rozrzucić, rozegrać, podać, wypuścić, kiwnąć. W dorosłym Szachtarze najbardziej imponował mu Matuzalem. Brazylijczyk, który większość kariery spędził we Włoszech, ale tylko na Ukrainie realnie się wyróżniał.

Malinowski chciał grać tak, jak on, błyszczeć tak, jak on, dominować tak, jak on, ale miał jeden zasadniczy problem – nie pochodził z Brazylii. Pewnego sufitu przebić nie mógł. W akademii przebijał się w miarę szybko, szczebel po szczebelku, wyróżniał się na każdym kolejnym etapie szkolenia, ale nie w takim stopniu, żeby perspektywicznie być rozpatrywanym do gry w pierwszej drużynie Szachtara.

Tam coraz swoje role odgrywały latynoskie rytmy. Fernandinho, Tyson, Douglas Costa, Alex Teixeira, Bernard, Fred, Marlos i spółka. Koordynator akademii Szachtara, Patrick van Leeuwen, tak mówił o Malinowskim:

Niski. Muskularny. Nieprzeciętny talent. Zawsze chciał otrzymywać piłkę. Problem pojawiał się, kiedy koledzy wybierali inne rozwiązanie. Reagował emocjonalnie. Obrażał się. Sprawny, precyzyjny, dobry strzał, dobre podanie. Kandydat na dziesiątkę. Słaby w obronie, nieradzący sobie z silniejszymi i większymi od siebie. Nie mogłem narzekać, że nie trenuje, bo starał się, bardzo aktywnie uczestniczył w zajęciach. Długo rozwijał się prawidłowo, ale kiedy miał siedemnaście lat coś się zatrzymało, mieliśmy wątpliwości. 

Wątpliwości na tyle duże, że Patrick van Leeuwen zadzwonił, żeby przekazać Rusłanowi Malinowskiemu informację, że w klubie nie ma dla niego przyszłości. Nakazał mu pakować manatki i wracać do Żytomierza.

IV

Malinowski był zdruzgotany. Łzy cisnęły mu się do oczu. Ale tylko w Doniecku. W Żytomierzu nie dawał po sobie znać, że coś jest nie tak, że coś nie gra. Rodzina to wiedziała, wiadomo, w końcu coś stanęło na drodze do spełnienia marzeń, których wcale nie krył, ale też nie zamierzała specjalnie się nad nim użalać. To tylko pogorszyłoby sytuację.

No i jeszcze jedno.

Patrick van Leeuwen wcale nie był taki ostry. Następnego dnia, po podziękowaniu Rusłanowi i odesłaniu go do domu, zadzwonił jeszcze raz, żeby powiedzieć nastolatkowi, że klub dalej będzie monitorował jego talent i niewykluczone, że ktoś z Doniecka jeszcze się do niego odezwie. Ta myśl towarzyszyła więc Malinowskiemu, kiedy kopał piłkę w jakiejś amatorskiej drużynie w rodzinnym mieście. Trwało to pół roku. Aż w końcu znów zabrzęczała komórka.

REMIS POLSKI Z UKRAINĄ? KURS: 3,45 W TOTALBET!

Szybka sprawa. Trzecia drużyna Szachtara straciła kilku zawodników na rzecz drugiej drużyny, która zaś straciła kilku piłkarzy na rzecz pierwszej, więc powstaje miejsce i pytanie: „Przyjeżdżasz czy nie?”. Nadzieja wróciła. Marzenia też. Malinowski, którego telefon zastał gdzieś na podwórku, pobiegł do domu. Wszedł do kuchni. Poprosił mamę, żeby spakowała mu buty, bo jedzie do Doniecka. Czy rodzicielka była w szoku? Nie. Przecież wiedziała, że jej syn nie umie usiedzieć w jednym miejscu, że jest szalony.

Nazajutrz był już w Doniecku.

V

To nie jest historia o tym, że zawsze warto wierzyć w możliwość realizacji swoich marzeń. Za słodkie by to było i za infantylne.

W Szachtarze nigdy się nie przebił. W trzecim zespole wyglądał ponoć nieźle, ale ilu było takich, jak on wtedy? Setki? Tysiące? Pewnie tak. Wówczas z piłki by się nie utrzymał. Zarabiał 800 hrywien, czyli jakieś 150 złotych, mieszkał we współdzielonym mieszkaniu, no i grał w jakiejś niższej lidze. Inna sprawa, że znów zadziałały jego zdolności profetyczne.

Ponoć napisał kiedyś w swoim pamiętniku:

Przyjdzie czas, że będę dostawał tyle hajsu, że będę mógł kupić wszystko, co będę tylko chciał. 

Na to trzeba było jeszcze poczekać, ale ewidentnie się rozpędzał. Zaraz wypożyczył go Sewastopol, którego budował partner biznesowy Rinata Achmetowa. Mariusz Lewandowski, który wówczas tam grał, opowiadał, że przyszedł z misją budowania klubu od zera. Że nie było niczego. Żadnej organizacji. Polak chwalił się, że pełnił tam rolę rolę nie tylko piłkarza, ale też dyrektora, trenera, kucharza i organizatora odpraw. Egzotyka, w której Malinowski się nie odnalazł.

Jeszcze za czasów Szachtara miewał tajemnicze problemy zdrowotne. Chorował. Często bolało go gardło, miewał gorączki, przeszedł nawet ze dwie operacje. Osłabiła się jego odporność. W Sewastopolu skręcił kostkę, złamał palec, przeważnie pauzował, a jak grał, to najwyżej przeciętnie.

Ale zachciała go Zoria Ługańsk. Pierwszoligowy klub, który miał chrapkę na europejskie puchary. Transfer bronił się tylko tym, że Malinowski wykazywał potencjał.

VI

Doskonale pokazywał to Siergiej Chitrikow, były skaut Legii i Lecha, w rozmowie z Leszkiem Milewskim. 

Mówiliśmy kto ciekawy mógł trafić do Lecha: a do Legii?

Rusłan Malinowski. Nie mówię, że bez problemów by przyszedł, na pewno byłby dużo droższy niż Kevin Kampl. Szachtar go nie chciał. Miał duży potencjał. Ale wciąż wydawało się, że choć będzie za chwilę wyżej, to maksymalnie na poziomie ligi belgijskiej, holenderskiej. Nie zakładałem, że trafi do lig TOP5

VIII

W Zorii początkowo wchodził z ławki, na półgodzinne epizody, ale praktycznie zawsze coś po sobie zostawiał. Czy to gola, czy to kluczowe podanie, czy kiwkę, czy jakiś atomowy strzał. Wzrastał, choć dalej zdawał się nieopierzony i nieoszlifowany.

Kapitalny przykład to eliminacje do Ligi Europy.

Dwumecz z Feyenoordem Rotterdam. Domowy mecz? 1:1. Rewanż w Holandii? Do ostatnich sekund remis 3:3. Zoria w grupie Ligi Europy. Faworyt prawie na kolanach. Sensacja blisko. Malinowski rozgrywa genialny mecz. Strzela dwa gole, udowadnia światu, że powoli zaczyna spełniać marzenia. Doliczony czas gry. On przy piłce. Strata. Elvis Manu strzela gola. Feyenoord wygrywa.

Rusłan Malinowski w szatni niszczy telefon.

Jest zrozpaczony.

Mija kilka dni i już o tym nie pamięta.

To kluczowy moment budowy jego konstrukcji mentalnej. Przyrzeka sobie, że nie będzie się złościł. Że nie wypada, że to głupie, że to dziecinne. I że powinien zachowywać się, jak dorosły w świecie dorosłej piłki.

IX

Rok później, w eliminacjach Ligi Europy, jest już o niebo dojrzalszy.

Ma już zresztą wyrobioną markę w lidze ukraińskiej, coraz częściej mówi się, że może wyjechać na Zachód, a przy tym dalej jest tylko wypożyczony z Szachtara Donieck, gdzie standardowo nie ma dla niego miejsca.

Jego trzy bramki eliminują RSC Charleroi.

A jego piękny gol z rzutu wolnego, zapowiadający to, co jeszcze częściej będzie robił w przyszłości, straszy Legię, prowadzoną przez Henninga Berga, z którą Zoria przegrywa.

Dusan Kuciak tylko bezradnie złapał się za głowę.

X

Pół roku później już nie było go na Ukrainie. Szachtar wypożyczył go do Genku. Nie bał się wyjazdu z kraju. W końcu kilka lat temu nie wahał się, żeby opuścić dom i przejechać ponad tysiąc kilometrów, żeby samotnie zamieszkać w Doniecku. Poza tym znał angielski, wiedział, że się dogada. Nieprzypadkowo ukraińscy kumple wołali na niego John Travolta, ewentualnie Tom Cruise. Może i jest trochę podobny do obu holywoodzkich aktorów, jeśli mocno zmruży się oczy przy dużej wadzie wzroku, ale nie o to tu chodzi. Miał w sobie element gwiazdorski. Taki błysk.

Tylko, że na dzień dobry zerwał więzadła.

Poważna kontuzja.

Długa przerwa.

UKRAINA ZWYCIĘŻY Z POLSKĄ? KURS: 3,09 W EWINNER!

Entuzjazm jego trenerów w Genku, po całkiem obiecującym początku na boiskach Jupiler Ligi, przygasł. Twierdzili nawet, że Malinowski wyraźnie przygasł, że stracił wigor i zapał w oczach. Bali się, że uraz zniszczy perspektywicznego piłkarza. Niesłusznie. Nie dość, że on nie próżnował i szkolił zdrową prawą nogę, która była do tej pory wyraźnie słabsza od lewej, to jeszcze budował się psychicznie. Doskonale wiedział, że kiedy działo się w jego życiu źle, zaraz następowała perypetia, obrót o sto osiemdziesiąt stopni.

XI

Takim obrotem okazało się wykupienie go przez Genk z Szachtara. W końcu przestał być niewolnikiem marzeń o wystąpieniu w jego barwach. Grał na własnych zasadach. W innej lidze, na innych warunkach.

Wyzdrowiał. I zaczął grać kozacko.

W europejskich pucharach pogrążył Lecha. Przy jego mega mocnym strzale Jasmin Burić nie miał nic do powiedzenia.

W lidze z każdym sezonem grał lepiej i lepiej, aż w sezonie 2018/19 zaliczył 28 spotkań, 9 goli, 9 asyst i mistrzostwo Belgii, co ostatecznie utwierdziło świat, że Jupier Liga jest dla niego stanowczo za mała.

On też tak twierdził.

Chciał odejść. Właściwie to już nawet zimą, ale wtedy władze Genku poprosiły go o dżentelmeńską umowę: dograjmy sezon, wygrajmy mistrzostwo, a potem odchodzisz, gdzie tylko chcesz. Zawdzięczał im wiele. Zgodził się, choć na stole leżały kuszące oferty z Romy i Celty Vigo.

Nadeszło lato.

Czas zmian.

XII

Atalanta Bergamo obserwowała go od dłuższego czasu. Skauci włoskiego klubu mieli doskonale obcykaną ligę belgijską. Wiedzieli o niej praktycznie wszystko. Wcześniej wyłuskali rejonów Beneluksu: Martina de Rohna (Heerenveen), Timothy Castagne’a (Genk), Robina Gosensa i Lennarta Ciborrę (obaj Herakles). Malinowski był pomysłem dyrektora sportowego Giovanniego Sartoriego i wiceprezesa Luca Percassiego.

Tylko Genk robił problemy. Belgowie, za wszelką cenę, chcieli zostawić go w klubie. Mimo dżentelmeńskiej umowy, trzeba ich zrozumieć, to był ich lider, największa gwiazda. Malinowski był obruszony. Poczuł się oszukany. Strony pogodziły pieniądze. Atalanta zapłaciła 14 milionów euro, a Ukrainiec został trzecim najdroższym transferem w historii klubu.

Pierwsza rzecz, którą na jego temat powiedział Gian Piero Gasperini, brzmiała tak:

– Uważam, że ma nie najgorszą lewą nogę. 

I oczko do dziennikarzy.

XIII

Problem w tym, że Gasperini miał cholerny problem ze znalezieniem Malinowskiemu pozycji na boisku. Nie potrafił go sklasyfikować, wprowadzić w ramy swojego systemu. Widział go jako kogoś pomiędzy Mario Pasalic, Papu Gomezem a Josipem Iliciciem. Trochę tego, trochę tego, a trochę tamtego. I do tyłu, i do przodu, i to do boku. Skonkretyzowanego pomysłu brakowało.

W Serie A grał więc ogony.

– Lekcje na Gasperiniego są bardzo trudne: intensywność jest niesamowita, tempo zabójcze, przerwy krótkie. Na koniec obowiązkowe bieganie przez dwadzieścia minut. Nie czujesz już nóg, musisz biegać, zapieprzać, cały czas. Jeśli myślisz, że trening się skończył, zawsze jesteś w błędzie. Zawsze będą nowe ćwiczenia, kolejne i kolejne, może to zająć nawet czterdzieści dodatkowych minut. Dużą wagę przywiązuje się do treningu siłowego, budowania wytrzymałości, swojego ciała – opowiadał Malinowski.

Nie narzekał. Uczył się. Poznawał szatnię.

I odpalił po pandemii.

Już tak na dobre.

Asysta z Cagliari, asysta z Sampdorią, gol z Juventusem, gol i dwie asysty z Brescią. Nawet, kiedy nie grał w pierwszym składzie, trudno było nie zaliczyć go do grona liderów Atalanty, która zachwycała w lidze i w Europie. W Serie A był w czołówce w oddawanych celnych strzałów, udanych prób dryblingu, wywalczonych fauli, przeprowadzonych akcji prowadzących do goli. Jeśli wzięłoby się pod uwagę średnią z 90 minut, Rusłan Malinowski byłby czwarty w Atalancie w bramkach (0,44) i trzeci w asystach (0,24). Mniej więcej takie same wartości, osiągał przykładowo Paulo Dybala (0,46 / 0,25).

Znamienne.

XIV

To też jeden z ulubieńców Andrieja Szewczenki i Mauro Tassottiego, którzy prowadzą wzrastającą reprezentację Ukrainy. W kadrze jest jednym z liderów. Szybki, dynamiczny, silny, z atomowym strzałem. I ciągle się rozwijający. Swoje już udowodnił. Marzenia spełnia. Teraz pozostaje mu już praktycznie tylko szlifowanie swoich przepowiedni z pamiętnika. Tych o robieniu karierze w Europie i wygrywaniu z reprezentacją.

JAN MAZUREK

Fot. Newspix

Urodzony w 2000 roku. Jeśli dożyje 101 lat, będzie żył w trzech wiekach. Od 2019 roku na Weszło. Sensem życia jest rozmawianie z ludźmi i zadawanie pytań. Jego ulubionymi formami dziennikarskimi są wywiad i reportaż, którym lubi nadawać eksperymentalną formę. Czyta około stu książek rocznie. Za niedoścignione wzory uznaje mistrzów i klasyków gatunku - Ryszarda Kapuscińskiego, Krzysztofa Kąkolewskiego, Toma Wolfe czy Huntera S. Thompsona. Piłka nożna bezgranicznie go fascynuje, ale jeszcze ciekawsza jest jej otoczka, przede wszystkim możliwość opowiadania o problemach świata za jej pośrednictwem.

Rozwiń

Najnowsze

Ekstraklasa

Kibice Radomiaka przywitali piłkarzy po przegranych derbach. „Mamy dość”

Szymon Janczyk
1
Kibice Radomiaka przywitali piłkarzy po przegranych derbach. „Mamy dość”
1 liga

Comeback Wisły Kraków! Z 0:2 na 3:2 ze Zniczem Pruszków

Bartosz Lodko
4
Comeback Wisły Kraków! Z 0:2 na 3:2 ze Zniczem Pruszków
Anglia

Kluby z niższych lig sprzeciwiają się zmianom w FA Cup

Bartosz Lodko
4
Kluby z niższych lig sprzeciwiają się zmianom w FA Cup

Komentarze

4 komentarze

Loading...