Końcowe minuty meczu Interu z Fiorentiną wyglądały jak runda “Trach, trach, trach” w “Awanturze o starych Słowaków”. 120 sekund i na chwilę przed końcowym gwizdkiem z 2:3 zrobiło się 4:3. Powiedzieć, że Nerazzurri wrócili z dalekiej podróży, to nie powiedzieć nic. Po prostu zobaczyliśmy dziś wesoły, otwarty futbol w wykonaniu obydwu drużyn. Albo inaczej: obejrzeliśmy typowy mecz Interu z Fiorentiną.
Dlaczego typowy? Spójrzmy na wyniki z ostatnich pięciu lat. 3:3, 5:4, 4:2, 4:1… Ciężko zapewne znaleźć drugą tak szaloną historię spotkań bezpośrednich, jak w przypadku tych dwóch drużyn. Dzisiaj w Mediolanie od początku pachniało nam powtórką z rozrywki, bo kiedy pierwszy gol pada na starcie meczu, po obcince defensywy, to trzeba to traktować, jako świetny zwiastun. I rzeczywiście – tak było.
Lautaro odrabia straty
Inter po takim gongu – a był to gong potężny, bo udział przy bramce mieli odpalony z Interu Biraghi i ciepło wspominany po drugiej stronie Mediolanu Bonaventura – próbował się rzecz jasna podnieść, jednak nie było to takie proste. Fiorentina była dobrze zorganizowana w tyłach. Miała także nieodzwone w futbolu szczęście. Tak było, gdy sędzia zobaczył na VARze, że Martin Caceres wcale nie faulował Lautaro i cofnął “jedenastkę”. Tak było, gdy Federico Chiesa po niesamowitym sprincie zdjął piłkę wślizgiem sprzed nogi Ivana Perisicia, który wpakowałby ją do pustej bramki. Słowem: wszystko składało się na to, że Viola ze Stadio Giuseppe Meazza punkty wywiezie. Tyle że kiedy większość była już myślami w szatni, Fiorentina straciła piłkę w ataku. Romelu Lukaku świetnie się zastawił, a z kontrą ruszył Nicolo Barella.
Długie susy, sprytne ominięcie rywali, wyłożenie piłki do Martineza i gol. Żeby tylko gol. To była przepiękna bramka, to było po prostu golazzo.
Ta bramka drużynę Antonio Conte ewidentnie uskrzydliła. Po przerwie błyskawicznie udało się odwrócić wynik i objąć prowadzenie. W roli głównej znów Lautaro, choć tym razem było mniej pięknie, a bardziej śmiesznie. Bo najpierw piłka krążyła odbijana głową to z jednej, to z drugiej strony, a potem Argentyńczyk zabrał się z nią i puścił trochę farfoclowaty strzał. To znaczy być może i stworzyłby on jakieś zagrożenie, natomiast na pewno nie takie, jakie stworzył fakt, że po drodze futbolówkę postanowił zatrzymać obrońca i skierował ją do własnej siatki. Cóż, pech, 2:1, show must go on.
Artysta Ribery
A show, zupełnie jakby usłyszało nasze prośby – trwało. Gaetano Castrovilli szybko pokazał, że słusznie zmieniono mu przed sezonem numer, przekazując “10” i legendę Mutu, Baggio czy Ruiego Costy z nią związaną. Ale na miano największego bohatera Florencji zasłużył dziś nie tyle autor gola, co asystent. Franck Ribery rozgrywał genialne zawody. Tak, co prawda to jego nierozmyślne zagranie zapoczątkowało akcję zakończoną golem na 1:1. Francuz odkupił to najpierw podaniem do Castrovilliego, a potem tym, przepięknym prostopadłym zagraniem do Federico Chiesy.
Statystyki Ribery’ego z dziś?
- 5 kluczowych podań
- 5/7 udanych dryblingów
- 4 wywalczone rzuty wolne
I pewnie mówilibyśmy o nim, jako o MVP spotkania. Pewnie tak, gdyby nie jeden, drobny szczegół. Taki, że gdy Ribery zszedł z boiska, wieczór skradł mu rezerwowy Interu – Alexis Sanchez.
***
O tym, jak wielką rolę odegrał w roli jokera Sanchez, pisaliśmy już w poprzednim sezonie. Antonio Conte uznał, że warto zaoferować mu niemałe pieniądze, żeby tylko mieć takiego asa pod ręką. I nie pomylił się. Sanchez dziś to kapitalne podanie do Achrafa Hakimiego, które przyniosło wyrównującego gola Lukaku. Sanchez dziś to dośrodkowanie wprost na nos Danilo D’Ambrosio, który załadował na 4:3. 12 minut, trzy kluczowe podania. Kosmiczna zmiana, która chyba wynagradza kibicom Interu rollercoaster emocji na inaugurację rozgrywek.
Inter Mediolan – Fiorentina 4:3
Martinez 45+2′, Ceccherini 52′ (sam.), Lukaku 87′, D’Ambrosio 89′ – Kouame 3′, Castrovilli 57′, Chiesa 63′
Jak się pewnie domyślacie, nie był to najlepszy wieczór Bartłomieja Drągowskiego. Czwórka w bagażniku zawsze boli, nawet jeśli pozostaje się bez winy, bo dziś ciężko coś Polakowi zarzucić. A jak radzili sobie pozostali rodacy? Niestety, niekoniecznie lepiej. O występie Sebastiana Walukiewicza już pisaliśmy, więc odpuszczamy. Przejdziemy do Karola Linetty’ego, który zaliczył absolutnie bezbarwny występ przeciwko Atalancie. Nie wygrał ani jednego pojedynku, nie istniał na boisku. Wcześniejszy zjazd do bazy absolutnie nas nie dziwi. Bartosz Bereszyński? Zgadnijcie.
- Przegrana główka, po której uratowała go kapitalna interwencja Audero
- Gol stracony po centrze z jego strony boiska, nie zdążył wybiec i zablokować dośrodkowania
- Przegrana główka, która zapoczątkowała akcję na 2:3
- Słabiutkie statystyki
Niestety, mimo wygranej, Kamil Glik także nie ma dobrych wspomnień. Druga bramka dla Sampdorii padła po tym, jak Polak przegrał pojedynek w powietrzu z Omarem Colleyem. Wielki błąd to nie był, efekt małego chaosu w tyłach, ale stało się. Cóż, nie była to udana sobota dla biało-czerwonych we Włoszech.
Komplet wyników
Torino – Atalanta 2:4
Belotti 11′, 43′ – Gomez 13′, Muriel 21′, Hateboer 42′, de Roon 54′
Sampdoria – Benevento 2:3
Quagliarella 8′, Colley 18′ – Caldirola 33′, 72′, Letizia 88′
Cagliari – Lazio 0:2
Lazzari 4′, Immobile 74′
Fot. Newspix