43 lata. 739 wyścigów. 144 wygrane Grand Prix. 128 razy na pole position. Dziewięć mistrzostw konstruktorów. I wreszcie siedem tytułów dla najlepszego kierowcy. Tak długo i z takimi sukcesami rodzina Williamsów rządziła własną ekipą w Formule 1. Po zbliżającym się Grand Prix Włoch to wszystko się skończy. Zespół ogłosił, że Claire Williams ustąpi ze stanowiska właśnie po tym wyścigu. Będzie to koniec wielkiej ery w F1. Choć w ostatnich latach Williams raczej kojarzony jest z pasmem niepowodzeń.
Chude lata
Tak naprawdę już od dawna Williams był cieniem swojej dawnej wielkości. Ostatnie mistrzostwo ekipy zdobyte zostało w roku 1997, czyli dwadzieścia lat po założeniu jej przez sir Franka Williamsa. Potem zdarzało jej się jeszcze zajmować nawet miejsca na podium w klasyfikacji konstruktorów, ale nigdy nie nawiązała do najlepszych czasów.
Claire Williams, córka Franka, kierować zespołem zaczęła w 2013 roku. Williams szorował wtedy po dnie. Tak naprawdę związana z Formułą 1 była jednak od dziecka – już w wieku kilku lat przyjeżdżała na wyścigi, potem pracowała w dziale komunikacji toru Silverstone, a od 2002 roku już w zespole jej ojca. Po ośmiu latach została w nim dyrektorką ds. komunikacji, dwa kolejne lata później przejęła stanowiska ojca w zarządzie, będąc w nim przedstawicielką rodziny. Minął kolejny rok i mianowano ją zastępcą szefa zespołu, co w praktyce oznaczało, że przejęła w nim kierownictwo.
Początkowo nieźle dawała sobie radę. O ile w 2013 roku zespół był dziewiąty, o tyle w kolejnych dwóch sezonach dwukrotnie finiszował na trzecim miejscu (choć wpływ miały na to nowe silniki hybrydowe Mercedesa, które znacznie tuszowały problemy ekipy). Potem komfortowo rozsiadł się w środku stawki, ale w 2018 wpadł w kolejny, wielki kryzys. Nie tylko sportowy, ale i finansowy. To wtedy pojawiły się głosy, że Claire rujnuje ekipę i powierzenie jej stanowiska było po prostu błędem.
Twierdził tak m.in. Jacques Villeneuve, ostatni mistrz F1 w barwach Williamsa, który wprost mówił, że dla tej ekipy nie ma już przyszłości. A to słowa sprzed dwóch lat, gdy prawdziwy kryzys dopiero się zaczynał. Sugerował też, że znacznie lepszym szefem zespołu byłby Jonathan, brat Claire, a jego siostra była skazana na porażkę, co widzieć miało wielu. Cóż, okazało się, że w swoich opiniach miał rację. Pomylił się tylko w jednym – gdy mówił, że Williams jest już martwy.
Jak się okazało, nie do końca.
Ratunek
Owszem, w ostatnich latach ekipa trzymała się na powierzchni cudem. Co roku zatrudniała pa driverów, czyli kierowców, którzy wnosili swój wkład finansowy w funkcjonowanie zespołu, a w zamian dostawali w nim miejsce. Tak też – ze wsparciem Orlenu – do F1 powrócił Robert Kubica. Jak potem potoczyła się ta historia – doskonale wiemy, jednak mimo wszystko wypada uczciwie przyznać, że gdyby nie Williams, to Polak zapewne nigdy nie wróciłby do ścigania w tej serii.
Kryzys finansowy i tak się jednak pogłębiał, a pandemia już całkowicie pokrzyżowała szyki Claire Williams. Wszelkie wcześniejsze plany można było wyrzucić do kosza, pozostała wyłącznie walka o przetrwanie. Ratunek był tak naprawdę jeden: sprzedaż zespołu. Coś, co do niedawna wydawało się nierealne, nagle stało się nie tylko opcją, a wręcz koniecznością.
Do zakupu zgłosiła się amerykańska firma Dorilton Capital. Proces sprzedaży ukończono dwa tygodnie temu. Od tego czasu Williams jest już pod względem własności oficjalnie amerykańską ekipą, choć jego siedziba pozostaje w Grove, w Wielkiej Brytanii.
– Nasza potrzeba znalezienia inwestora ze względu na szereg czynników, z których wiele było poza naszą kontrolą, spowodowała sprzedaż zespołu do Dorilton Capital. Moja rodzina zawsze stawiała nasz zespół wyścigowy i naszych ludzi na pierwszym miejscu, i była to absolutnie słuszna decyzja – mówiła Claire.
Dodawała też, że nowi właściciele chcieli zachować ją w zespole na dotychczasowym stanowisku. Ale ona sama stwierdziła, że to czas na zmiany.