Reklama

Herr Flick. Czy to najlepszy debiut na ławce wielkiego klubu w historii futbolu?

Jan Mazurek

Autor:Jan Mazurek

24 sierpnia 2020, 15:10 • 12 min czytania 21 komentarzy

Trzydzieści sześć spotkań w roli trenera Bayernu. Trzydzieści trzy zwycięstwa, jeden remis, dwie porażki. Średnia punktów 2,78. Thomas Mueller jest zachwycony innowacyjność jego geniuszu, choć przecież w swojej długiej karierze pracował z wieloma świetnymi szkoleniowcami. Robert Lewandowski, stroniący od przesady i egzaltacji, twierdzi, że to właściwy człowiek na właściwym miejscu. David Alaba deklaruje, że nigdy wcześniej nie spotkał się z tak kompetentnym zarządzaniem kadrą. Manuel Neuer rozwodzi się nad jego mądrością, nie tylko taktyczną, ale też czysto ludzką. Hansi Flick wszedł na trenerską scenę z pokoleniowym przytupem. Zgarnął całą pulę. Wygrał wszystko. Kupił wszystkich. To dobry czas, żeby odpowiedzieć na pytanie, czy to przypadkiem nie najbardziej spektakularny debiut na ławce trenerskiej wielkiego klubu we współczesnej historii futbolu. 

Herr Flick. Czy to najlepszy debiut na ławce wielkiego klubu w historii futbolu?

Joachim Loew twierdzi, że Hansi Flick to uosobienie zwycięstwa niemieckiego futbolu. Zawsze inspirowała go wiara swojego długoletniego współpracownika w to, że piłka nad Menem nie musi opierać się tylko na walce, porządku, dyscyplinie, ciężkiej pracy i wytrwałości, bo bez entuzjazmu do gry, lekkości, głodu bramek nie ma tego sportu. Przepracowali razem osiem lat. Zdobyli mistrzostwo świata. Doszli do finału Euro 2008 i półfinałów MŚ 2010 i Euro 2012. Przebudowywali niemiecką kadrę, nadawali jej tożsamość.

Flick odpowiadał za bardzo dużo. Zajmował się analizą rywali. Ustawiał stałe fragmenty gry, które w dużej mierze przyczyniły się do złotego medalu z Brazylii. Jeździł podpatrywać nowości taktyczne i techniczne w najlepszych europejskich klubach. To ostatnie było traktowane zewsząd nieco po macoszemu, ale duet Loew-Flick zawsze podchodził do tego z należytą uwagą. Obaj doskonale wiedzieli, że żeby pójść do przodu z reprezentacją, która spotyka się raz na kilka miesięcy, trzeba być na bieżąco ze światem codzienności. I trzeba umieć się uczyć.

***

A Flick umiał się uczyć. Jako młody adept prestiżowej kolońskiej Hennes-Weisweiler-Akademie, jeździł na staże do Van Gaala. W 2003 roku z wybitnymi wynikami ukończył tę akademię, ale dalej miał w sobie mnóstwo pokory. Jeździł po Europie, żeby zdobywać wiedzę i implementować ją w ultra-nowocześnie prowadzonym Hoffenheim. W projekcie miliardera Dietmara Hoppa wykonał mnóstwo świetnej roboty, sprofesjonalizował klub, uczynił go wzorem do pokazywania dla innych podobnych sobie z nadchodzącej generacji „trenerów laptopowych”, ale nie był w stanie awansować do 2. Bundesligi. Nie i już. Trzy sezony w Regionallidze – trzynaste miejsce, szóste miejsce, siódme miejsce.

Awans do 2. Bundesligi, a potem do 1. Bundesligi, z Hoffenheim zrobił dopiero Ralf Rangnick. Zresztą, niewiele później po tym, jak Flick opuścił „Wieśniaków”. Czy młody trener był rozgoryczony? Absolutnie nie. Sam przyznawał potem, że wnikliwie przeanalizował życie i twórczość starszego kolegi po fachu, jeśli tak to możemy nazwać. Bo – znowu – Flick ma obsesję zdobywania wiedzy. Imponował mu Giovanni Trapattoni? Tak, więc zaciągnął się na jego pokład, zostając jego asystentem. I ta historia też dużo o nim mówi. Włoch to trener starej daty. Przykładający wielką wagę do defensywy, taktyki, organizacji gry, przesuwania, raczej niespecjalne zafiksowany na punkcie ofensywy. Zupełnie inaczej niż młody trener. Ale co z tego, skoro przy otwartym umyśle, można wyciągnąć coś od każdego.

Reklama

– Otworzył mi oczy na relacje międzyludzkie. To, że na każdego jest sposób – wspominał asystent Trapattoniego.

***

Jaki miał sposób na długoletnią współpracę z Loewem? Zadbanie o jedność. To był czas w piłce nożnej, kiedy coraz bardziej namacalny stawał się koniec szału indywidualności z minionego wieku, zamiast którego zaczynał wygrywać system. Zdjęcia z tamtego okresu mówią bardzo wiele. Ławka trenerska Niemców. Loew na pierwszym planie. Flick na drugim. Obaj ubrani identycznie. Serio. Jak szef zakładał białą koszulę, to jego asystent też. Kiedy szef zakładał czarną koszulę, to jego asystent też. Jak szef zakładał biały podkoszulek, to jego asystent też. Kiedy szef zakładał czarny podkoszulek, to jego asystent też. Dziwactwo? Na pewno, ale symbolizowało to podążanie w tę samą stronę.

Flick robił dla tej kadry bardzo wiele, ale nie chciał być indywidualnością. Ona powstawała w jego głowie. Uczył się, zdobywał, podpatrywał, ale przedkładał dobro zespołu nad swoje ego, które istniało, oczywiście, ale nigdy nie było i pewnie nie będzie specjalnie rozbuchane. To trener systemowy, trener na te czasy.

***

Niespecjalnie dziwi też więc, że po jego odejściu ze sztabu Joachima Loewa, reprezentacja Niemiec przestała osiągnąć takie sukcesy, jak wcześniej. Oczywiście, nie przeceniajmy jego roli. Była ważna, ale na gorszy Mundial 2018 złożyło się mnóstwo innych czynników – wystarczy przypomnieć sobie konferencję prasową Jogiego i Bierhoffa po tamtym MŚ, na której ten pierwszy przez dwie godziny wymieniał przyczyny porażki. Arogancja, nieodpowiedni dobór zawodników, mało sprintów, mniejsza intensywność, brak elastyczności taktycznej, a to tylko część z nich.

Co w tym czasie robił Flick? Jego wiedza była wykorzystywana w trochę szerszym ujęciu niż na ławce trenerskiej. Najpierw pełnił rolę dyrektora reprezentacji, którego rolą miało być holistyczne nadawanie kierunku niemieckiemu futbolowi, a potem tym samym w wymiarze bardziej lokalnym i uszczegółowionym zajmował się na dyrektorski stołku w Hoffenheim.

Tylko, że przy tym brakowało mu jednego – brakowało mu boiska. Dlatego też tak entuzjastycznie podszedł do propozycji wspomożenia Niko Kovaca w Bayernie.

Reklama

***

Kovac był jaki był. Historia zweryfikowała go negatywnie. Nie bardzo dawał radę. Pisaliśmy o nim tak:

Trafił mu się trudny moment. Bayern potrzebował zmian i przebudowy, a on raczej nie miał wielkiego pomysłu na to, w jaki sposób to wszystko przeprowadzić. Media rozpisywały się o skłóconej szatni. Gwiazdy albo dopiero wzrastały, albo nie spełniały oczekiwań, albo usuwały się w cień. Serie zwycięstw z ligowymi przeciętniakami nie robiły wrażenie na nikim, bo raz, że to Bayern, tutaj zwycięstwa są wpisane w kodzie genetycznym, a dwa, że trzeba przyznać, iż za kadencji Niko Kovaca, to było przepychane, siłowe, wymęczane kolekcjonowanie trzech punktów tydzień w tydzień.

Poza tym zdarzały mu się wpadki, kryzysy, serie porażek, poddane ważne mecze. Niech wielka bezradność w dwumeczu z Liverpoolem w Lidze Mistrzów będzie tego najlepszym podsumowaniem. Tamten zespół nie stać było na wielkie rzeczy, choć Kovac nie punktował źle, a Robert Lewandowski wzbił się na swój życiowy poziom i strzelał często, jak nigdy, choć przecież wcześniej na maszynową skuteczność narzekać przecież wcale nie mógł.

Kultowa stała się jego wypowiedzieć na temat samochodu pędzącego przez autostradę. Że od auta, mogącego wykręcić 100 km/h, nie można wymagać rozkręcania się do prędkości 200 km/h. Kovac podcinał swoim podopiecznym skrzydła, chcąc za wszelką cenę strukturyzować Bayern. Wszystko było zbyt wolne, zbyt schematyczne, zbyt często oparte na nudnych, wytartych i łatwych do rozczytania schematach. Flick miał wnieść do tego układu świeżość. Władze Bayernu zatrudniały go z przekonaniem, że to fachowiec, który będzie w stanie natchnąć Kovaca, zarazem nie wchodząc mu za bardzo w buty. No bo przecież w reprezentacji Niemiec, przy Loewie, wychodziło to tak dobrze.

Problem w tym, że Kovac nie był Loewem.

***

Nie ma sensu przypominać dalszej historii specjalnie szczegółowo. Kovaca zwolniono. Flick miał być tymczasowym, ale zaczął od czterech zwycięstw, w tym od rozbicia Borussii Dortmund 4:0. Nawet porażki z Bayerem i Borussią Monchengladbach nie zmieniły świetnego wrażenia, jaki zrobił jego początek. Uwolnił środek pola, rozciągnął skrzydła, narzucił szaleńczy pressing. Bayern znów zaczął gnieść i dominować. Nie minęło wiele czas i wszyscy wiedzieli, że to właściwy człowiek na właściwym miejscu. W mediach mówił to Lewandowski. Władze Bayernu zaproponowały mu trzyletni kontrakt.

A Flick budował. Rozbudzał entuzjazm, rozbudzał wiarę w to, że ten sezon może przynieść coś wielkiego. Kolejne zwycięstwa, kolejne triumfy, kolejne pogromy. Jego zespół tryskał pomysłami, koncepcjami, ideami, ale przede wszystkim imponujące było to, jak bardzo rozkwitają pod nim kolejny zawodnicy. Bo to dzisiaj świadczy o wielkości szkoleniowca w wielkim klubie – umiejętność zarządzania charakterami w szatni.

Odkrył dla wielkiego świata Alphonso Daviesa. Thomas Mueller nie dość, że z podstarzałego gościa, dawno po swoim prime, stał się na nowo wielką gwiazdą, to bardzo prawdopodobne, że w systemie Flicka rozegrał najlepszy sezon w karierze. Leon Groetzka przypakował i stał się kozakiem. Jerome Boateng sam przyznał, że u nowego trenera odzyskał radość z gry. Serge Gnabry wszedł na swój najwyższy poziom. Thiago odzyskał blask. Ivan Perisić doskonale odnalazł się nie tylko jako rezerwowy, ale też ważny element pierwszego składu. Kimmich jeszcze się rozwinął. Coutinho dostał kredyt zaufania i w sumie go wykorzystał, Coman dostał szansę w najważniejszym meczu sezonu i doskonale ją wykorzystał, a Alaba jak był liderem defensywy, tak dalej nim pozostał.

***

Ludzie. No właśnie, ludzie. Nie byłoby tej wspaniałej serii trzydziestu zwycięstw z rzędu, gdyby Flick nie umiał komunikować się z ludźmi w szatni Bayernu. Oni sami podkreślają, że to człowiek, który doskonale wie, co powiedzieć i jak trafić do każdego ze swoich piłkarzy. Zobaczcie sami:

Alaba: – Jego drzwi są zawsze otwarte. Jego styl zarządzania zespołem jest nieprawdopodobny. Nie widziałem jeszcze czegoś takiego. Takiego podejścia, takiej umiejętności, takiej klasy. Zaraża nas swoim głodem wygrywania. 

Mueller: – Jego ręka jest widoczna na naszym zespole. Wszyscy zmierzamy w tym samym kierunku. Ostatni raz byliśmy tak dobrze przygotowani i nastawieni pod okiem Pepa Guardioli. Każdy zawodnik może dodawać coś od siebie w oparciu o swoje preferencje, mocne i słaby strony, ale rola w zespole każdego jest jasna i bardzo klarowna. Nie ma u Flicka wątpliwości – jeśli, ale, może. Jest jasność. Flick daje nam wytyczne – nie opcje, szczegóły. Dlatego gramy tak dobrze od momentu, w którym przejął zespół. Znałem go jako asystenta, ale nie spodziewałem się, że w aż takim stopniu przeniesie swoją wielkość do roli głównego trenera. To genialny szkoleniowiec. 

Neuer: – Wykonuje kapitalną pracę. Czujemy, że płyniemy na jednym statku. 

Laurki? I tak, i nie, bo jednak bronią go wyniki i styl, w jakim Bayern sięgnął po wszystko.

***

Zarzucano mu czasami, że jego Bayern nie został zweryfikowany z silnym przeciwnikiem. Znaczy, nie tyle, że z silnym, co choćby z równorzędnym. I ok, trochę jest w tym racji, bo z wielkich marek Bawarczycy pokonali tylko PSG, ale trzeba przyznać jedno – w tym sezonie nie mieli sobie równych. Po prostu, niezależnie z kim grali i w jakich okolicznościach – wygrywali. W 2020 roku w lidze złoili wszystkich, oprócz Lipska, z którym skończyło się bezbramkowym remisem. Wygrali Puchar Niemiec, strzelając cztery bramki Bayerowi Leverkusen. Zdobyli puchar Ligi Mistrzów, nie przegrywając ani jednego meczu i rozstrzeliwując po drodze nie tylko grupowych rywali, ale też Chelsea (3:0, 4:1), Barcelonę (8:2) i Lyon (3:0).

Finał? To inna historia. Kanonady nie było, ofensywnych fajerwerków też nie, ale tak wygrywa się takie mecze. Przecież PSG w ataku miało FENOMENALNY tercet Neymar-Mbappe-Di Maria, który nie strzelił w tym meczu ani jednego bramki, choć mógł. Strzelił Bayern, wygrał Bayern.

Tym samym Flick zakończył absolutnie szalony sezon w swoim wykonaniu. Przecież trochę ponad rok temu nie był nawet w Bayernie, przecież rok temu był tylko asystentem krytykowanego zewsząd Niko Kovaca. A gdzie jest teraz? Teraz jest na samym szczycie. Jest największym trenerskim objawieniem tego roku. Gościem, którym zachwycają się wszyscy, który uczynił z Bayernu maszynkę do wygrywania.

***

W tym miejscu trzeba też zaznaczyć, ze choć to tutaj wybrzmiało, to wcale nie jest tak, że praca trenera wielkiego klubu ogranicza się do zarządzania ego zawodników. To ważny element, ale należy wziąć pod uwagę cały kontekst. Flick objął Bayern, który wcale nie składa się ze specjalnie rozkapryszonych gwiazd. Zdaje się, że nie musiał borykać się z nikim, kto miałby charakter choć trochę tak trudny, jak przykładowo Bale w Realu czy Dembele w Barcelonie. Trafiła mu się grupa, do której musiał trafić swoją normalnością.

To, że żona Thomasa Muellera szydziła z Kovaca w mediach społecznościowych, wcale nie świadczy o tym, że Mueller to zapalnik, którego specjalnie trzeba było ugłaskiwać. Po prostu coś mu w tym układzie z byłym szkoleniowcem Bayernu nie odpowiadało. Flick miał na niego pomysł, znalazł dla niego rolę, przekonał go swoim profesjonalizmem, swoją obsesją uczenia się i przekazywania tej wiedzy, więc u niego Mueller był sobą. Tak samo Kimmich, który ma swoje zdanie i nie boi się go wypowiadać. Podobnie Lewandowski, który kiedy Bayernowi nie szło, potrafił głośno powiedzieć, że klub potrzebuje wzmocnień, że klub musi się rozwijać, że traci swój zwycięski kod genetyczny.

Flick szatnię ujarzmił nie tylko umiejętnym podejściem do ludzi, ale przede wszystkim tym, że miał realny pomysł na ten zespół. Nie żaden efekt nowej miotły, nie żaden efekt świeżości, nie żaden efekt nowego rozdania. Wszystkie analizy taktyczne mówią jasno – 55 latek wiedział, co zrobić, żeby ta drużyna zaczęła funkcjonować. Wysoki pressing, otwieranie i zamykanie przestrzeni, organizacja gry, napędzanie skrzydeł… Każdy widział rękę Flicka. Tegoroczny Bayern był najlepszym Bayernem od wielu, wielu lat.

***

Powstaje więc pytanie: czy Hansi Flick, który zgarnął w tym sezonie wszystko i magicznie przywrócił Bayern na ścieżkę wielkości, to najlepszy debiutant na ławce trenerskiej we współczesnej piłce, mówiąc oczywiście o debiucie w wielkiej piłce?

Werble.

Jeszcze raz werble.

Niestety, będzie zawód.

Jednoznacznej odpowiedzi udzielić się nie da.

Zbyt zawoalowany, zbyt skomplikowany, zbyt dynamiczny jest świat piłki, żeby przykładać do siebie czasy, drużyny, historie i wydawać sądy w trybie ex cathedra. Ale Flick zapisze się w dziejach tego sportu, jako trener, który rozbił bank. Cokolwiek zdarzy się w jego karierze potem, on już wygrał sportową wieczność. We współczesnej piłce podobnie spektakularne debiuty na ławce trenerskiej w wielkiej piłce zaliczyło właściwie tylko dwóch trenerów – Pep Guardiola i Zinedine Zidane. I do nich śmiało należy go przyrównywać.

***

Piłkarzem był od nich o wiele gorszym, o wiele mniej spektakularnym, o wiele mniej utytułowanym. Niby wygrał cztery mistrzostwa z rzędu z Bayernem, niby wcale nie jako doczepka i epizodyczna postać, ale nijak się to ma do tego, co w swoich karierach osiągnęli Hiszpan i przede wszystkim Francuz. Co więcej, jego droga na ławkę trenerską Bayernu była dłuższa i znowu mniej imponująca niż droga Zidane’a i Guardioli. Wszystkim im towarzyszyła obsesja zdobywania wiedzy, jeździli po świecie, podglądali, uczyli się od mądrzejszych od siebie, ale Hiszpan i Francuz dużo szybciej wskoczyli na karuzelę – pierwszy po roku pracy w Barcelonie B, drugi po dwóch latach pracy w Realu Madryt Castilla. Dla kontrastu, Flick potrzebował do tego kilkunastu lat odnajdywania się w różnych rolach – jako asystent, jako dyrektor, jako menadżer.

Ale to drugorzędne. Koniec końców każdy z nich znalazł się tam, gdzie miał się znaleźć.

Guardiola przejmował drużynę rozbitą, wymagającą przebudowy. Barcelonę, która skończyła sezon na trzecim miejscu w tabeli La Liga, odpadła w półfinale Ligi Mistrzów, a kolejny sezon w tych rozgrywkach musiała zacząć od eliminacji. Nic fajnego. Co zrobił? Ano stworzył jedną z najlepszych, jeśli nie najlepszą drużynę w historii piłki nożnej. Tiki-taka, mistrzostwo, Puchar Hiszpanii, Liga Mistrzów – nie trzeba tego przypominać. Potem jeszcze jedenaście trofeów, jeszcze jedna Liga Mistrzów, to też znana historia.

Zidane dostawał nieprawdopodobnie rozczarowujący zespół w trakcie sezonu po Rafie Benitezie. Miał prowadzić trudną szatnię i dał radę. Wygrał Ligę Mistrzów, o jeden punkt przegrał mistrzostwo, rozkochał w sobie Madryt i swoich piłkarzy. Potem zrobił rzecz wielką, przełamując klątwę zwycięzców Ligi Mistrzów i dokładając jeszcze dwa zwycięstwa w tych prestiżowych rozgrywkach, a oprócz tego dołożył jeszcze dwa mistrzostwa i parę innych trofeów.

***

Historia Flicka jest trochę połączeniem obu historii. Wygrał wszystko jak Guardiola, przejmując zespół w środku sezonu jak Zidane. Również dlatego nie da się przesądzić, który z nich miał łatwiej, a który z nich miał trudniej. Ale może właśnie w tym jest sęk, że wielkich nie powinno się do siebie przykładać? Że każdy wielki jest po prostu wielki?

Bo tak, Hansi Flick jest wielkim trenerem. A najlepsze w tym wszystkim jest to, że jeszcze tak dużo przed nim.

Fot. Newspix

Urodzony w 2000 roku. Jeśli dożyje 101 lat, będzie żył w trzech wiekach. Od 2019 roku na Weszło. Sensem życia jest rozmawianie z ludźmi i zadawanie pytań. Jego ulubionymi formami dziennikarskimi są wywiad i reportaż, którym lubi nadawać eksperymentalną formę. Czyta około stu książek rocznie. Za niedoścignione wzory uznaje mistrzów i klasyków gatunku - Ryszarda Kapuscińskiego, Krzysztofa Kąkolewskiego, Toma Wolfe czy Huntera S. Thompsona. Piłka nożna bezgranicznie go fascynuje, ale jeszcze ciekawsza jest jej otoczka, przede wszystkim możliwość opowiadania o problemach świata za jej pośrednictwem.

Rozwiń

Najnowsze

Komentarze

21 komentarzy

Loading...