Reklama

Wiktor Rydz: Chcę, żeby GKS był stabilny. Żeby tu było normalnie

Leszek Milewski

Autor:Leszek Milewski

05 sierpnia 2020, 16:06 • 11 min czytania 4 komentarze

Na finiszu pierwszoligowych rozgrywek nad GKS-em Bełchatów wisiało nie tylko widmo spadku, ale nawet upadku z przyczyn finansowych. Sytuacja była bardzo trudna, ale udało się dociągnąć do końca rozgrywek i zrobić utrzymanie. To niewątpliwy sukces. Potem przyszedł kolejny – komisja licencyjna przyznała bełchatowianom licencję na kolejny sezon.

Wiktor Rydz: Chcę, żeby GKS był stabilny. Żeby tu było normalnie

Jaka jest sytuacja w GKS-ie? Co dalej z klubem? Na jakiej podstawie otrzymał licencję? Gdzie zapala się światło nadziei, a jakie obciążenia finansowe cały czas ciążą klubowi? Wiktor Rydz, prezes klubu, w bardzo szczerej, otwartej rozmowie, w której nie unika konkretów. Zapraszamy.

***

Co pan poczuł na finiszu rozgrywek?

Wielką ulgę. Zeszło ciśnienie. A potem przyszła radość. Z punktu widzenia prezesa – pierwsza liga to większy prestiż, większe możliwości biznesowe. Ale przecież jestem też kibicem, rodowitym bełchatowianinem. Ten blok prostopadły do stadion to mój rodzinny. Z mojego okna akurat meczów nie dało się oglądać, bo mieszkałem na parterze, ale z kolegami wchodziliśmy na dach. Dopóki nie powstały dzisiejsze trybuny, nie raz patrzyliśmy na mecze GKS-u, który wtedy miał w składzie Jacka Berensztajna, Roberta Rogana, Sylwestra Szkudlarka.

To był fajny klimat: stadion zawsze pełny. Cały Bełchatów żył futbolem. Trzeba pamiętać, że inicjatorem powstania klubu byli pracownicy kopalni, a na początku to oni tworzyli drużynę. To więc bełchatowska tożsamość. Wtedy nawet na niższych szczeblach ludzi przychodziło mnóstwo. GKS przyciągał.

Reklama
Wtedy też była mniejsza konkurencja o uwagę kibica. Samych rozrywek było mniej, a czasy pierwszoligowe to jednak pierwszy awans, euforia.

Nawet w telewizji nie można było meczów obejrzeć, więc też proste równanie: chcesz obejrzeć mecz, zrobisz to tylko z ławki stadionowej lub krzesełka. A GKS, tak, był na fali wznoszącej, coś nowego. Niemniej zawsze jedna rzecz pozostaje niezmienna: stadion przyciąga, gdy drużynie idzie dobrze.

Przechodząc do spraw bieżących: jak blisko było na finiszu zeszłego sezonu, żeby wtyczka całkiem została wyciągnięta? Mówiło się, że GKS może ogłosić upadłość i wycofać się z ligi.

Nie podejmowałem takich rozmów. Nie myślałem w ten sposób. Jestem z natury optymistą, ma to dobre i złe strony. W tym momencie to sprawiało, że skupiałem się na tym, by dociągnąć do końca. Mając świadomość, że będzie trudno, ale nie tracąc wiary. I udało się. Pojawiły się firmy – nie jacyś potentaci – które nas wsparły w tym okresie.

Najtrudniejsze były oczywiście rozmowy z zawodnikami. Problemem był okres lipca. Trzeba było przedłużyć kontrakt z zawodnikami, a mógł być przedłużony tylko za obupólną stroną. Dziura finansowa pozostała. Wielką rolę odegrał tu trener Artur Derbin, a także Marcin Węglewski. Sięgali po mentorski ton i dzięki nim, a także wyrozumiałości zawodników, również udało się dokończyć sezon i uratować byt.

Groziło wam dogranie juniorami, a wtedy utrzymanie, przyznajmy, byłoby niemożliwe. Wyobrażam sobie, że to trudne, życiowe rozmowy – pan wie, że chłopaki mają ciężko.

Płynąłem na tej samej łodzi co oni. Nie pobierałem wynagrodzenia. Jakiś czas temu, w trudnym momencie dla klubu, wziąłem na swoje nazwisko kredyt i udzieliłem pożyczki klubowi. To sto tysięcy złotych. Jakby miałoby to pozostać w moich zasobach rodzinnych, to nie jest mało.

A co na taką decyzję pana najbliżsi?

Partnerka nie była zadowolona. Do tej pory ten kredyt nie jest spłacony, dalej gdzieś tam nade mną wisi.

Co do zawodników, jak ktoś miał już naprawdę bardzo trudną sytuację, nie miał możliwości opłacenia mieszkania, to robiliśmy wszystko, żeby wesprzeć. Natomiast przyznam – ja na tych rozmowach z piłkarzami nie byłem, zawsze bezpośredni kontakt mieli trener i dyrektor sportowy. Zgłaszali mi problemy. Wtedy na bieżąco interweniowaliśmy. Ale były na pewno sytuacje, gdy chłopcom brakowało środków do funkcjonowania i musieli się zapożyczać u rodziny czy znajomych. Nie znam szczegółów. Nie zwierzali się mi.

Reklama
Może brakło tego bezpośredniego kontaktu z panem, może to by też pomogło?

Nie wiem. Starałem się nie zostawić chłopaków bez wynagrodzenia. Co miesiąc, przynajmniej te 2000-3000 złotych, spływały.

Co czuje prezes klubu, gdy jego pracownik mówi w mediach „Żarty o wbiciu zębów w tynk są fajne, póki nie zaczynasz patrzeć na ściany z apetytem”? Nawet jeśli jest to trochę hiperbola.

A co jestem w stanie powiedzieć? Ma rację. Dlaczego miałbym się obrażać? Faktycznie wykonuje swoją pracę, powinien mieć za to płacone wynagrodzenie i to regularnie. Tymczasem to nie było realizowane przez kilka miesięcy. Rozumiałem ten ból, a sam czułem złość, bezsilność. Trudno było to wszystko w pewnym momencie załatać.

Jestem na stanowisku prezesa. Ale nie jestem do końca winny sytuacji w tej chwili. To nie tak, że problem pojawił się wczoraj, czy jak przyszedłem do klubu. Jak przyszedłem do GKS, sytuacja była trudna. Mamy ogon długów z zamierzchłych czasów, który został “wypracowany” przez niemal dekadę.

W tamtym roku, kiedy w II lidze wygraliśmy Pro Junior System, zrobiliśmy awans, w ostatniej kolejce wyprzedzając nieporównywalnie bogatszy Widzew, a jeszcze wypracowaliśmy zysk na poziomie miliona złotych. No nie dało się więcej wtedy zrobić. Uczciwie, niech ktoś powie, co jeszcze powinien wtedy osiągnąć GKS Bełchatów. Kończyła nam się umowa ze sponsorem strategicznym, PGE, ale wydawało się, że wybiliśmy z rąk wszystkie argumenty, żeby nowej umowy nie podpisać. Mieliśmy stawiać na młodzież? Stawialiśmy. Wyniki? Pierwsza liga, choć zaczynaliśmy od minusowych punktów. Prowadzone rozmowy latem też wskazywały, że ta nowa umowa będzie. I założyliśmy projekt budżetu na takim poziomie, jaki mieliśmy w II lidze. Nie liczyliśmy na żadną zwyżkę środków. Podeszliśmy ostrożnie, bo każdą ewentualną nadwyżkę chcieliśmy przeznaczyć na spłatę starych zadłużeń. Taka była strategia.

Ale nic z tego nie wyszło. Powiem wprost – nie jestem temu winien. To jest aspekt polityczny, personalny. Mnie nie dotyczy. Ze swojej strony pokazywaliśmy, że pod względem nie tylko sportowym, ale też finansowym wychodzimy z impasu. Można było to pociągnąć – niestety, decyzja była inna.

O ile nagle fundusze, jakie planowaliście na sezon, zrobiły się za małe?

W klubie przeważają wydatki stałe. Podpisujesz kontrakt. Obowiązuje przynajmniej rok. W momencie tworzenia drużyny nie mieliśmy informacji, że sponsor strategiczny nie podpisze umowy. Nikt nie zakładał, że skoro idea finansowania od początku istnienia GKS to środki z kopalni, to że nie wyjdzie akurat po sukcesie. Później ratowaliśmy się różnymi możliwościami. Księgowo do spięcia budżetu zabrakło 1.2 miliona złotych.

Jak to jest z tymi starymi długami, na przykład sprzed dekady? W jaki sposób te kwoty narastają, nawarstwiają się?

Wyglądało to w ten sposób, że każdy rok kończył się jakimś minusem. Ale ten minus nie bolał w przypadku, kiedy tych środków było dużo na bieżąco. Ale jak się przenosił z roku na rok, a w środku pieniędzy coraz mniej, tak zaczął doskwierać aż pojawiły się problemy z bieżącą płynnością finansową.

To zadłużenie było zamiatane pod dywan?

Niekoniecznie. Kończono rok z minusem. Szacowane były środki na przyszły sezon. Zakładana możliwość zbilansowania tej straty. W którymś momencie… nie wiem czy to była zaplanowana strategia finansowania, bo mnie tu nie było. Ale trzeba mieć informację jak będzie wyglądać struktura przychodów. Klub od samego początku był oparty na jednym źródle finansowania. Jak ktoś miał informacje, że to źródło będzie coraz mniejsze, powinien podejmować odpowiednie decyzje, zmniejszające dług. Czy wtedy osoba, która zarządzała klubem, miała takie informacje? Tego nie wiem.

Jaki mieliście budżet w II lidze, przy ostatnim z finansowaniem PGE?

Łącznie ze szkoleniem młodzieży, wszystkimi grupami, które prowadziliśmy przez klub, a nie zewnętrzne podmioty – 4.5 miliona złotych.

Teraz PGE ma pomóc z akademią, czytałem informację, że ma wesprzeć tylko szkolenie kwotą dwa milionów złotych.

Taki jest przekaz. Jesteśmy po zarejestrowaniu fundacji. Wszystko jest na dobrej drodze, trwają rozmowy nad kształtem umowy sponsorskiej. To byłoby duże odciążenie.

No dobrze, to tak konkretnie. Jakie stoją przed panem wyzwania na ten moment? PGE odciąży akademię, ale wciąż pozostaje stary dług, dług z zeszłego sezonu i perspektywa finansowania przyszłego sezonu.

Nie uda się zrobić wszystkiego od razu. Na ten moment mamy porozumienia rozkładające zaległości. Mamy podpisane umowy z piłkarzami, dalsze są podpisywane, prowadzimy rozmowy. Jest duża niecierpliwość ze strony piłkarzy – rozumiem ich, ale niestety nie jesteśmy po prostu w stanie zapłacić od razu. Ale spłacić ich musimy i spłacimy, to wymóg licencyjny. Pół roku, może trochę dłużej, pieniądze muszą trafić do ich portfeli.

Przy tym trzeba znaleźć pieniądze na bieżące funkcjonowanie. Pocieszające, że jestem po rozmowie z władzami miasta, które wyraziły dużą wolę wsparcia nas w tych działaniach. Sami też może wesprą na wyższym poziomie finansowym niż do tej pory. Jestem dobrej myśli. W jakiejś perspektywie czasu uda się to poskładać. Chcę, żeby klub był stabilny. Żeby tu było normalnie.

Przyznano wam licencję na grę w I lidze, choć sytuacja nie jest różowa. Ma pan wrażenie, że PZPN spojrzał na was przychylniej choćby ze względu na szalony czas koronawirusa?

Myślę, że klub zwłaszcza w odwołaniu zrobił wszystko, co było możliwe. Wszelkie kwestie proceduralne zostały spełnione. O niezaleganiu, o układach ratalnych z Urzędem Skarbowym, ZUS-em. Część zaległości udało się spłacić, część jest prolongowana porozumieniami. Wszystko zostało spełnione. Pozostała więc kwestia prognozy finansowej. I wiadomo, tutaj nie było twardego dokumentu, a deklaracja. Tutaj komisja miała wątpliwość, ale ostatecznie zgodziła się z naszym planem.

Czym się pan wcześniej zajmował?

Zawsze byłem związany ze sportem, w różnych jego odsłonach. Trenowałem lekkoatletykę, byłem na AWF we Wrocławiu, potem rok pracowałem jako nauczyciel w szkole. Później trafiłem do urzędu miasta, gdzie byłem inspektorem ds sportu, a potem dyrektorem wydziału ds kultury i sportu. W międzyczasie zrobiłem też studia podyplomowe na uniwersytecie w Toruniu z zarządzania i finansów. W trudnym dla GKS-u momencie dostałem propozycję objęcia stanowiska prezesa zarządu klubu. Niech może zobrazuje sytuację fakt, że byłem w tamtym roku czwartym prezesem GKS. To był 2016 rok.

Nie ma pan czasem takiej myśli, że to za dużo i może lepiej byłoby w zwykłej pracy?

Zdarzają się kryzysy, chwile zwątpienia. Ale nie chcę być na pewno osobą, która ucieka z tonącego okrętu. Mam wizję tego jak GKS powinien wyglądać, podejmowałem działania optymalizujące, naprawcze i tak jak mówiłem: były skuteczne, czego dowodem choćby wyniki finansowe z zeszłego roku. Mam wiarę, że coś tu można zbudować, za mniejsze pieniądze, nie takie jak były kiedyś.

Coś mi się wydaje, że pana partnerka by się jednak nie obraziła, jakby pan to rzucił w diabły.

Oj tak, zdecydowanie. Pracę przenosi się do domu. Ciężko się odciąć. Każdy weekend to też coś do załatwienia, urlop też nigdy nie jest pełnoprawnym urlopem, coś cały czas.

Ogólne zadłużenie GKS-u ile wynosi?

6.5 miliona złotych.

Jak się prowadzi klub przy takim długu, jak się go spłaca?

Trzeba w takiej sytuacji zastosować jakieś priorytety do zapłacenia. Co może poczekać. Nieraz, powiem brzydko, trzeba sprawdzić cierpliwość wierzycieli. Niestety. Takie są realia. Później pojawiają się pożary, które trzeba gasić. Wiem jak to brzmi, no ale niestety. Prawda jest taka, że gdyby nie ten ogon zadłużenia, to mielibyśmy stabilną sytuację.

Jakby pan cofnął się chociaż o ten rok, to co by zmienił?

Na pewno inną decyzję podjął, gdy robiliśmy plan finansowy, dostosowujący się do środków, na które liczyliśmy. Z drugiej strony twardy orzech do zgryzienia miałby dyrektor sportowy. Musielibyśmy de facto budować I ligę w oparciu o trzecioligowy budżet.

Teraz będzie okazja sprawdzić dyrektora – nie tylko budżet jest mały, ale jeszcze -2 punkty i jeszcze opinia klubu, która, nie oszukujmy, może niektórym piłkarzom kazać się dwa razy zastanowić.

Chcemy utrzymać trzon z tych piłkarzy, którzy zostali w klubie. Te rozmowy nie są łatwe. Nie będę ukrywał. Liczę, że dojdziemy do porozumienia, tym bardziej, że jest presja czasu. Ale tylko jedna strona jest przyparta do muru.

Wasza.

No tak. Wiadomo. Dlatego posiłkujemy się wiarygodnością ze strony władz miasta. Czekamy też na podpisanie umowy sponsorskiej z fundacją, co będzie gwarantem odciążenia nas z wydatków na szkolenie. To będą argumenty decydujące. Poza tym szukamy w niższych ligach – wielu się u nas wypromowało. Prowadzimy też rozmowy z ekstraklasowiczami w celach wypożyczeń, ale głównie opieramy się na rozmowach z pierwszoligowcami i niższymi ligami.

To chyba trudniejsze rozmowy niż rok temu.

Ja tych rozmów nie prowadzę. Ale z informacji, które mam od dyrektora sportowego, wydaje mi się, że jeśli mielibyśmy powyższe gwarancje, to mielibyśmy już zapięty zespół na przyszłą rundę.

Koronawirus był dla was solą wtartą w rany?

Byliśmy dogadani z jednym ze sponsorów spoza Bełchatowa, miał się pojawić na koszulkach. Ale wtedy sam musiał patrzeć na swoje finanse i nas w tym jego uszczuplonym planie nie było. Podobnie niektóre kwestie z naszymi bełchatowskimi partnerami. Te umowy reklamowe, nawet za niewielkie kwoty, nie były realizowane. Nawet ta nieduża kasa przestała płynąć.

A jak to jest jeśli chodzi o wynajem stadionu Rakowowi? Z tej strony chyba są fundusze, to kilkanaście meczów w Ekstraklasie w sezonie.

Operatorem jest jednostka budżetowa Urzędu Miasta. Ta jednostka wynajmuje stadion. My udostępniamy pomieszczenia, urządzenia, także część też dostajemy. To jest znaczące, nawet drobną kwotę pomnożyć przez siedemnaście, to już coś daje.

Nie udało się też zdobyć chyba tylu punktów w Pro Junior System, na ile liczyliście.

Pewnie udałoby się to zrobić, ale transfery zrobili Przemek Zdybowicz i Dawid Kocyła, nasi wychowankowie. Niemniej za nich otrzymaliśmy pieniądze, myślę, że i tak wyszliśmy pod tym względem na swoje.

Czy akademia, która w minionym sezonie spoczywała na waszych barkach, też ucierpiała?

Myślę, że nie ucierpiała. Fakt, były cięcia jeśli chodzi o szkolenie, ale program był realizowany bez przeszkód. Talenty są szlifowane. Kacper Kondracki ostatnio zadebiutował, a czekają następni. Sytuacja z koronawirusem też spowodowała pewne zaległości wobec trenerów, ale tutaj duże podziękowania dla szkoleniowców za cierpliwość.

Przed wami mecz z Legią – dobra okazja do zmobilizowania, przypomnienia się. Akurat przyjedzie mistrz.

Fajnie, że jest transmitowany. Myślę, że to będzie dobra promocja, tak kibiców, jak i może podniesie marketingową wartość klubu.

Pan liczy, że ten kredyt na sto tysięcy GKS spłaci?

No liczę, że w jakimś tam czasie, tak.

Leszek Milewski

Fot. NewsPix

Ekstraklasa. Historia polskiej piłki. Lubię pójść na mecz B-klasy.

Rozwiń

Najnowsze

Komentarze

4 komentarze

Loading...