Piętnaście goli i pięć asyst – to bilans, z którym sezon zakończył Damjan Bohar (do tego bramka w meczu pucharowym). Co warte podkreślenia – w większości wypracowany został jeszcze przed tym, gdy Zagłębie Lubin wylądowało pod kreską, by jeszcze raz zmierzyć się z najgorszymi drużynami w lidze. W rundzie finałowej Słoweniec dorzucił ledwie dwa gole i jedną asystę, co w ostatecznym rozrachunku dało mu trzecie miejsce w klasyfikacji kanadyjskiej na koniec sezonu. Lepsi byli tylko Christian Gytkjaer i Igor Angulo (Hiszpan o jeden punkt). Ostatnim skrzydłowym, który skończył tak wysoko był Flavio Paixao w sezonie 2015/16. A przecież już wtedy Portugalczyk nierzadko występował na szpicy.
Ta statystyczna ciekawostka chyba najlepiej oddaje to, jak dużej rzeczy dokonał w trakcie ostatnich kilkunastu miesięcy Bohar. I tłumaczy dlaczego to właśnie jego wybraliśmy najlepszym skrzydłowych zakończonych niedawno rozgrywek. Stał się maszynką do trzaskania cyferek i był w tym niezwykle regularny. Czy zdarzały się mecze, w których znikał? Tak, ale nierzadko było tak, że nawet w trakcie nich przypominał o swoim istnieniu w najprostszy sposób – golem lub asystą.
Czy rozstrzygnięcie mogło być inne? Mogło. Gdybyśmy mieli na chwilę zapomnieć o tym argumencie w postaci liczb, wskazalibyśmy na Pawła Wszołka lub Kamila Joźwiaka. U obu przypadkach cyferki też się zgadzają. Wszołek miał bezpośredni udział przy 14 golach (w 25 meczach), a Jóźwiak przy 12 (w 35). Ale jeszcze mocniej podkreślilibyśmy ich udział w tzw. robieniu gry. Szczególnie Wszołek dobrze wykorzystał zdobyte za granicą doświadczenie. To nie był typowy powrót z podkulonym ogonem, by się odbudować. Z miejsca wszedł i dał jakość. U Jóźwiaka imponować mogła taka “nieekstraklasowa” chęć wchodzenia w pojedynki. I trzeba przyznać, że procent udanych dryblingów miał on w pewnym momencie sezonu bardzo wysoki. Jeśli coś mamy skrzydłowemu Lecha zarzucić, to chyba tylko to, że w pewnym momencie trochę zniknął. Między popisem ze Stalą zaraz po pandemicznej przerwie a meczem z Legią (tym drugim na wiosnę) zaliczył kilka przeciętnych występów, a przecież moment sezonu był kluczowy.
Na obu można patrzeć w kontekście kadry, a to fajna sprawa.
Choć ciągle nie jest wykluczone, że jedno z miejsc w reprezentacji Polski będzie zajęte przez Jakuba Błaszczykowskiego. 108-krotny reprezentant rzecz jasna cały czas miewa swoje problemy. Jednak gdy tylko był zdrowy pokazywał, że jak na Ekstraklasę możliwości ciągle ma bardzo duże. Wystarczyło, by utrzymać Wisłę i maczać palce przy 12 bramkach. Sam strzelał głównie z karnych. Zwrócilibyśmy jednak uwagę na to, że gdy zabrakło go w końcówce sezonu, Biała Gwiazda wykorzystała tylko jedną z czterech jedenastek. Mylili się kolejno Rafał Boguski, Alon Turgeman i Marcin Wasilewski.
Przy czym gdyby o powołaniu do kadry decydować miała tylko postawa w tym sezonie, to prócz Wszołka i Jóźwiaka zaproszenie powinien prędzej dostać też Przemysław Płacheta. Gracz sprzedany za niezłe siano do Norwich City potrzebował chwili, żeby się rozpędzić (do 15. kolejki grywał dobrze, ale nie przekładało się to na liczby – miał na koncie tylko gola i asystę), ale gdy już to zrobił, był trudny do zatrzymania. Obok Jóźwiaka, Karbownika i Modera najlepszy młodzieżowiec w lidze.
Ale mieliśmy w tym sezonie, już nawet abstrahując od Bohara, też kilku dobrych skrzydłowych zagranicznych. Zagłębie Lubin mogło pochwalić się najlepszym duetem, bo prócz naszego zwycięzcy szalał tam też jego rodak, czyli Sasza Żivec. Nie mieliśmy wielkich oczekiwań, gdy wracał z Omonii Nikozja (12 meczów, 0 liczb w poprzednim sezonie), tymczasem pokazał, że polska ziemia mu służy. Tak jak Jesusowi Jimenezowi, który tworzył świetny, notujący bardzo dobre liczby duet z Igorem Angulo, a także Sergiu Hance. Rumun po każdym golu lub asyście pomaga pokrzywdzonym przez los. Tak więc tym bardziej cieszy, że w tym sezonie walnął 9 sztuk i dołożył 6 asyst.
Trochę problematyczny był dla nas Luquinhas, który nie zrobił dobrego pierwszego wrażenia i dyskretną miał też końcówkę. Był jednak taki moment, że robił w Legii show, co wypada docenić. W pewnej chwili pomogło mu przesunięcie do środka, ale gdy później wrócił na skrzydło (na którym ostatecznie rozegrał większość sezonu), też był już nieco innym piłkarzem. Lepszym.
Dalej jest już trochę gorzej, ale – że tak to ujmiemy – z widokami. Robert Pich bez wielkiej pompy wypracowywał kolejne gole i fajnie, że prawdopodobnie będzie robił to też w kolejnym sezonie. Jakub Kamiński to jedno z odkryć z tego sezonu. Gdyby wszystko poszło zgodnie z planem, w weekend kończyłby sezon w drugoligowych rezerwach. Na szczęście nie poszło, bo 18-latek okazał się piłkarzem ekstraklasowym. Na więcej liczymy także ze strony Frana Tudora, bo wiosna w Rakowie była w wykonaniu Chorwata naprawdę obiecująca. Wygląda jak stworzony do systemu Marka Papszuna. Inną historią jest Srdjan Spiridonović. Dobry piłkarz, był jesienią czas, że zachwycał, ale pod kopułą ma niezbyt równo. Czmychnął do Crveny zvezdy w fatalnym stylu.
Na dokładkę Bartosz Bida, który strzelił pierwszego gola w całym sezonie, ale na przestrzeni rozgrywek czegoś mu zabrakło, by mówić o wejściu do ligi z buta. A także Gerard Badia, który zawsze jest gwarancją poziomu, przez co stanowi opcję dla Waldemara Fornalika. Zawsze, gdy tylko jest zdrowy, z czym bywało różnie.