Po raz pierwszy, od kiedy PZPN przyznaje nagrody za Pro Junior System, zwycięzcą klasyfikacji jest drużyna, która sięgnęła po tytuł mistrza Polski. Dla Legii Warszawa trzy bańki z PJS to oczywiście żaden ratunek do budżetu – raczej miły dodatek. Ale właśnie, dodatek, który jest swoistą wisienką na torcie. Podkreśleniem dominacji z minionego sezonu. Nie będziemy wysuwać daleko idących wniosków. To nie tak, że skoro Legia wygrała, to szkoli najlepiej w kraju. Pamiętajmy, że PJS to system złożony, a na końcowy sukces wpływa kilka czynników. Stołeczny klub ma jednak kolejny powód do dumy.
Oczywiście są pewnie i tacy, którzy w wygranej Legii doszukają się także szpileczki wbitej Lechowi Poznań. Bo w końcu to “Kolejorz” zwykle dominował w Pro Junior System, co było dla niego okolicznością łagodzącą brak pucharów. A tu proszę – Legia pokazała, że można zgarnąć i tytuł i pierwsze miejsce w PJS. Inni będą natomiast kwestionować wygraną, bo jeśli podliczymy wszystkich młodzieżowców, to w Poznaniu grali oni po prostu dużo, dużo więcej. W czym więc leży szkopuł? Ano w tym, że definicja “młodzieżowca” pozwala wciągnąć na tę listę zawodników z rocznika 1998, którzy z kolei nie liczą się do PJS. I w tym pies pogrzebany, że dla Lecha podstawowym młodzieżowcem był taki Kamil Jóźwiak – rocznik 98′, a dla Legii Radosław Majecki – rocznik 99′.
Tak, możemy się bawić w takie wymagania, ale nie ma to większego sensu. Lepiej skupić się na tym, co tegoroczna klasyfikacja Pro Junior System mówi nam wprost, a nie między wierszami.
Legia Warzawa w Pro Junior System – od zera do milionera
Dla Legii sukces w PJS to nie tylko wisienka na torcie mistrzowskiego sezonu. To także podkreślenie przestawienia wajchy. Zauważył to jeden z internautów, który porównał wyniki tej klasyfikacji na przestrzeni poprzednich sezonów.
https://twitter.com/PiotrMuhammad/status/1285475831905689601
Cóż, jak na dłoni widać, że świeżo upieczony mistrz wszedł z młodzieżą na salony, wyważając po drodze drzwi razem z futryną. Wiadomo – sporo racji mają ci, którzy powiedzą, że Legia trafiła na dwóch dobrych holowników. Mając takich gości, jak Majecki i Karbownik, łatwo rozdawać karty w PJS. No ale przecież nikt ich warszawianom nie zostawił pod drzwiami. W każdym razie ekipie Aleksandara Vukovicia udało się wejść na teren, który dotychczas pozostawał dla nich ziemią nieznaną. Do obecnego sezonu podium PZPN-owskiego programu dzielili między sobą:
- Lech Poznań – 3/3 razy w top 3
- Zagłębie Lubin – 2/3
- Górnik Zabrze – 2/3
- Śląsk Wrocław – 1/3
- Legia Warszawa – 1/3
Lech dwukrotnie klasyfikację wygrywał, “Miedziowi” dwa razy byli na trzeciej pozycji. Górnikowi natomiast przypadło pierwsze oraz drugie miejsce. Wiadomo rzecz jasna, że każdy miał z tego inne korzyści. Zabrzan najbardziej cieszyły pieniądze, bo był to solidny zastrzyk do kasy klubu. Zagłębie zadowalało natomiast właściciela – KGHM, który dużą uwagę przywiązuje do młodzieży. “Kolejorz” odbierał to raczej PR-owo, podkreślając, jak dobra jest poznańska akademia. I w ten sposób zapewne myślą o PJS w Legii. W końcu 2020 rok jest zdominowany przez temat szkolenia przy Łazienkowskiej 3. Mieliśmy już:
- Rekordowy transfer Radosława Majeckiego
- Otwarcie ośrodka Legia Training Center
- Wygraną w PJS
A na horyzoncie mieni się jeszcze kolejny rekord, tym razem Michała Karbownika. Ciężko o bardziej udany rok dla klubowej akademii, ale właśnie – teraz czas na to, by tę tradycję podtrzymać. Żeby nie było tak, jak choćby ze Śląskiem, który w klasyfikacji Pro Junior System był tylko meteorem. Warszawianie na pewno chcieliby pójść śladem Lecha, który z czołówki tej tabeli nie wypada. Pytanie tylko, czy dwa filary, które nastukały drużynie ze stolicy najwięcej punktów, uda się w godny sposób zastąpić?
Największy zjazd – Śląsk Wrocław
Skoro już o meteorze z Wrocławia wspomnieliśmy, to warto się przy nim zatrzymać na dłuższą chwilę. Śląsk zaliczył bowiem wynik absolutnie kompromitujący, nie zdobywając w tym sezonie ani jednego punktu do klasyfikacji PJS. Jasne, rozumiemy, że to przypadek podobny, co u Jóźwiaka – podstawowym młodzieżowcem był gość, który nie łapał się pod wymogi tego programu. I byłoby to nawet pewne usprawiedliwienie, gdyby wrocławianie uciułali jakikolwiek, choćby mizerny wynik. Np. taki, jak przed rokiem, gdy zgarnęli nieco ponad 2100 punktów lub taki, jak ten sprzed dwóch lat, gdy mieli ich 778. Jasne, Śląsk nie jest jedynym klubem na przestrzeni ostatnich lat, który poszedł w minimalizm. Natomiast w przypadku drużyny z Dolnego Śląska widoczny jest wspomniany zjazd – od drugiego miejsca i blisko 5000 “oczek” do ostatniej pozycji i okrąglutkiego zera.
Nie chodzi już nawet o to, że chcemy się Vitezslava Lavicki czepić. Natomiast nie bez powodu ostatnio zastanawialiśmy się, kto mógłby zastąpić Przemysława Płachetę w roli młodzieżowca we wrocławskiej ekipie. A wnioski wcale optymistyczne nie były. Nawet po transferze Mateusza Praszelika, łączna liczba minut, którą czterej młodzieżowcy w kadrze Śląska spędzili na boisku w ubiegłym sezonie, wynosi… 357. Wystarczy powiedzieć, że ledwo pozwala to na przekroczenie progu, po którym zawodnik może być w ogóle w PJS uwzględniony (270), a przecież mowa o czterech piłkarzach.
Co tu dużo mówić, jedni dostali się windą do nieba, drudzy poszli w drugą stronę i z hukiem walnęli tyłkiem w dno.
Największy przegrany – Zagłębie Lubin
W sporcie przyjęło się, że czwarte miejsce jest najgorsze. Pewnie coś w tym jest, zwłaszcza gdy patrzy się na przykład Zagłębia Lubin. Jak wspomnieliśmy wyżej, “Miedziowi” dwukrotnie zajmowali najniższy stopień podium. W tym roku mogliby skompletować hattricka – w zasadzie nawet to zrobili – tyle że… zmieniły się przepisy. Jeszcze rok temu lubinianie zaliczyliby awans z czwartej na trzecią pozycję, bo ŁKS nie wziąłby ani grosza z powodu spadku. A tak łodzianie zostaną na trzeciej pozycji, bo jak mówi znany cytat “zmieniły się okoliczności”. W związku z koronawirusem postanowiono nagradzać także spadkowiczów. Jasne, zgarną tylko połowę z 1,5 mln zł, które normalnie dostałaby trzecia drużyna w klasyfikacji. Ale nie zmienia to faktu, że przez to stracą także “Miedziowi”, którzy zamiast 1,5 mln zł na koncie, zobaczą kwotę niższą o pół miliona złotych.
Lubinianom taka decyzja na pewno się nie spodobała. Teoretycznie mogli ŁKS wyprzedzić, ale wiązałoby się to z koniecznością mocnego odmłodzenia składu na siłę, a chyba nie o to w tym wszystkim chodzi. Poza tym łódzki klub mógłby przecież odpowiedzieć tym samym, więc chyba dobrze, że do takiej farsy nie doszło. Wiadomo też, że jakieś wielkie pieniądze to nie są. W Lubinie przecież dopiero co zgarnęli 1,8 miliona za Bartosza Slisza. Na Dolnym Śląsku liczą przecież na kolejne 6 milionów za Bartosza Białka czy milion za Damjana Bohara. To wszystko kwoty w euro, a nie w złotówkach, więc na biednego nie trafiło. Ale wiecie, jak to jest – zawsze lepiej mieć pół bańki w kieszeni, niż nie mieć.
Co więcej – na przyznaniu nagrody ŁKS-owi straciła też Cracovia. Spadek łodzian na starych zasadach oznaczałby awans “Pasów” na piąte miejsce w PJS, a co za tym idzie 600 tysięcy złotych ekstra w kasie klubu. I pewnie uznalibyśmy drużynę Michała Probierza za bardziej poszkodowaną, gdyby nie fakt, że wiemy, jak potrafiła wyglądać wyjściowa jedenastka krakowian. Dziesięciu obcokrajowców plus Polak, bo przecież młodzieżowca wystawić trzeba. Dlatego, mimo że Zagłębie straciło o 100 tysięcy mniej, to “Miedziowych”, którzy na młodzież stawiają regularnie i nie z przymusu, szkoda bardziej.
Rezerwy, czyli druga szansa
Mówiąc o Pro Junior System, nie należy zapominać, że w grze są także rezerwy klubów z Ekstraklasy. Oczywiście jednych to drażni, innym to obojętne, ale faktem jest, że gdy weźmiemy pod uwagę także drugie drużyny to… praktycznie wszyscy coś na młodzieży zarobili. Wiadomo, że w dużej mierze są to groszowe sprawy. Ale są i rodzynki, którym udało się ugrać w ten sposób przyzwoitą sumkę. Weźmy pod uwagę choćby grupę III trzeciej ligi. Sytuacja tam wygląda tak.
Miejsce w PJS | Klub | Liczba punktów |
1 | Zagłębie II Lubin | 19555 |
2 | Górnik II Zabrze | 13773 |
3 | Śląsk II Wrocław | 10616 |
4 | Ruch Chorzów | 8124 |
Ewidentny dowód na to, że “zwykłe” drużyny nie mają podjazdu do rezerw klubów z Ekstraklasy. Oczywiście w tym przypadku odpada nam Zagłębie, bo “Miedziowi” zgarniają bonus za pierwszy zespół. Ale już Górnik II i przede wszystkim Śląsk II – ten sam, który w Ekstraklasie zaliczył zawstydzające zero w klasyfikacji – swoje zarobią. Zabrzanom drugi zespół pozwolił zgarnąć 400 tysięcy zł z PJS, Śląsk II zarobił z kolei 300 tys. zł. Dużo, mało? Kwestia sporna, ale to więcej niż dostanie siódma drużyna pierwszej ligi. Czyli takie frytki to nie są.
Na podobne pieniądze z tytułu Pro Junior System w trzeciej lidze mogą także w Szczecinie oraz w Kielcach. Zarówno Pogoń, jak i Korona okazały się najlepsze, więc 400 tysięcy złotych ucieszy księgowe w tych klubach.
Miedziaki na pocieszenie
Ale to nie koniec, bo PJS działa także w IV lidze. Jasne, to już totalne miedziaki – przynajmniej z punktu widzenia klubu z Ekstraklasy – ale jednak coś uszczknąć się udało. Wisła II Kraków oraz Raków II Częstochowa zarobiły po 35 tysięcy zł za wygranie klasyfikacji. Arka II Gdynia zgarnęła o 10 tysięcy mniej, a Cracovii II czy Jagiellonii II przypadło po 20 tysięcy zł. Wisła Płock natomiast zarobiła 15 tys. zł. Co tu dużo mówić, więcej pewnie zarabiają pojedynczy piłkarze pierwszej drużyny w każdym z klubów, dlatego można zrozumieć protesty czwartoligowców, dla których takie pieniądze byłyby manną z nieba. Warto też zauważyć, że zmiana zasad, która sprawiła, że premiowani są także spadkowicze, uruchomiła domino.
Cracovia straciła 600 tys. zł w Ekstraklasie, bo ŁKS dostanie nagrodę. Dzięki temu nagrodę dostaną rezerwy “Pasów”, które w normalnych okolicznościach byłyby wyłączone z klasyfikacji w IV lidze, bo nagród nie można dublować. To z kolei sprawia, że Wierchy Rabka straciły 10 tys. zł, a Barciczanka Barcice 5000 zł.
Żeby nie było – nie wysuwamy żadnych daleko idących wniosków. Pięć koła dla Barciczanki polskiego szkolenia zapewne by nie zbawiło, możliwe, że za te pieniądze chłopaki kupiliby sobie kilka krat piwa na imprezę po sezonie i tyle by było z nagrody. Zauważamy tylko, że majstrowanie przy przepisach w trakcie sezonu ma skutki sięgające dalej niż nam się wydaje.
SZYMON JANCZYK
Fot. FotoPyK