Raków Częstochowa spokojnie się w Ekstraklasie utrzymał, co już jest godne podkreślenia, ale w szeregach beniaminkach nie ukrywają drobnego niedosytu. Sezon podsumowujemy z prezesem Wojciechem Cyganem. Czy był okres kryzysowy? Która z jego deklaracji jeszcze z czasów I ligi została zweryfikowana przez rzeczywistość? Czy są oferty na któregoś z zawodników? Ilu zakupów należy spodziewać się w letnim okienku? Czy jest szansa na pozostanie Jarosława Jacha? Dlaczego cieszyło go, gdy piłkarze będący na celowniku wytykali klubowi brak stadionu? Z jakiego powodu przyszły sezon powinien zakończyć się dla Rakowa historycznym wynikiem? Zapraszamy.
Beniaminkowie, nie licząc wyjątków w wykonaniu Zagłębia Lubin i Górnika Zabrze, w ostatnich latach mieli bardzo ciężko w Ekstraklasie. Dokładając do tego pozaboiskowe problemy, z którymi musieliście się zmierzyć, utrzymanie na cztery kolejki przed końcem można traktować jako sukces?
Przede wszystkim traktujemy to jako realizację naszego planu nakreślonego przed tym sezonem. Od początku głośno mówiliśmy, że naszym celem jest pozostanie w lidze i udało się go osiągnąć. To nas cieszy, ale z przebiegu całego sezonu, w którym kilka razy traciliśmy punkty w bardzo spektakularny sposób, trochę żałujemy, że nie udało się ugrać jeszcze więcej. Mam tu rzecz jasna na myśli grupę mistrzowską.
Analizowaliście już na klubowych szczytach, dlaczego drużyna tak często wypuszczała punkty w meczach, w których wydawało się, że nie może do tego dojść? Również odnoszę wrażenie, że Raków spokojnie mógłby grać dziś w pierwszej ósemce.
To prawda, ale pamiętajmy o drugiej stronie medalu. Często też w końcówkach rozstrzygaliśmy mecze na swoją korzyść. Nie działało to tylko w jedną stronę. Na pewno kilka spotkań wymagało szerszej analizy, takie historie jak z Arką w Gdyni to zdarzenia trudne do wytłumaczenia. W pewnym momencie ludzie mówili o nas: “płacą frycowe”, “nieopierzony beniaminek”, “brakuje im doświadczenia”. Wierzę jednak, że po tych wszystkich meczach już okrzepliśmy i w nowym sezonie to zaprocentuje.
Siłą rzeczy można się było obawiać, czy stadion w Bełchatowie stanie się atutem Rakowa. Zaczęło się kiepsko, ale od końca września już nikt tam z wami nie wygrał.
Początkowo były takie obawy, nikt nie wiedział, jak zespół sobie z tym poradzi. Nie oczekiwaliśmy, że Bełchatów z miejsca zostanie zamieniony w twierdzę nie do zdobycia, ale przynajmniej w solidnie umocniony teren, na którym każdemu przeciwnikowi będzie trudno o punkty. Nigdy nie powiemy, że to nasz dom, bo on jest w Częstochowie, natomiast to miejsce stało się dla nas gościnne i przyjazne. Na tyle, że z drużyn z grupy spadkowej tylko Górnik Zabrze lepiej punktował „u siebie” i to minimalnie.
Był moment, w którym czuł pan, że jeśli nie wygracie najbliższego meczu, to zrobi się gorąco? Mam wrażenie, że zwycięstwa z początku sezonu nad Lechią, Arką czy Pogonią odnosiliście zawsze w ostatniej chwili, by uniknąć pożaru.
Myślę, że postawa zespołu i sama jego gra budowały pewność, że sytuacja znajduje się pod kontrolą, że wiemy, co robimy. I, co bardzo ważne, nigdy tego poczucia nie straciliśmy.
Czyli nie było kryzysowego okresu w tym sezonie?
Myślę, że kryzys to pojęcie zakładające jakąś długotrwałą zapaść, a według mnie, Raków jej nie doświadczył. Zawsze chodziło tylko o pojedyncze mecze, w których dodatkowo często zasługiwaliśmy na więcej niż wskazywałby wynik. Nie mieliśmy całej serii występów poniżej swoich możliwości. Jeżeli nawet przegraliśmy 0:3 w Kielcach, w następnej kolejce pokonaliśmy Jagiellonię. Jeśli przegraliśmy 0:3 z Cracovią, kilka dni później wygraliśmy z Górnikiem Zabrze.
Najmilsze wspomnienie z kończącego się sezonu, gdy poczuł pan, że dla takich chwil warto się poświęcać?
Wystarczy cofnąć się do poprzedniej kolejki. Po zwycięstwie 3:2 nad Arką Gdynia, które zapewniło nam utrzymanie, kapitan Tomek Petrasek poprosił mnie na murawę i piłkarze razem z kibicami odśpiewali mi urodzinowe „Sto lat”. Było mi bardzo miło. Od dziesięciu lat pracuję w piłce, ale po raz pierwszy moje urodziny wypadły jeszcze w trakcie sezonu. Z tego punktu widzenia nawet koronawirus oznaczał jakiś pozytyw.
Wcześniej namacalnie pracy w Ekstraklasie pan nie doświadczył. Coś pana zaskoczyło, jakieś wyobrażenia zostały zweryfikowane?
Raczej nie. Miałem pewne wyobrażenie o tym, jak Ekstraklasa wygląda od strony organizacyjnej, jak jest opakowana, jakie są kulisy i one się potwierdziły. Poziom sportowy też raczej mnie nie zaskoczył. Wiadomo, że zmagamy się z pewnymi problemami, ale to sprawy wewnętrzne, które nie wynikają z Ekstraklasy jako takiej.
Wyklarowało się coś w sprawie przybliżonego terminu powrotu do grania w Częstochowie? Miesiąc temu mówił pan u nas, że w ciągu kolejnych tygodni są szanse na konkrety.
Jestem przekonany, że jesteśmy blisko rozpoczęcia modernizacji obiektu w Częstochowie. Wierzę, że jeszcze przed końcem tego sezonu wszystko się wyjaśni i wtedy będziemy mogli podać przybliżoną datę powrotu na Limanowskiego.
Zimowe okienko transferowe potraktowaliście jako czas rehabilitacji po letnich pudłach? Raków nie bez powodu postrzega się jako klub dobrze zorganizowany i mądrze prowadzony, ale wtedy zupełnie nie trafiliście z większością ruchów.
Nie ma co czarować, letnie okienko było słabe w naszym wykonaniu. Mogliśmy się pocieszać Brownem-Forbesem, Kamilem Piątkowskim czy Jarkiem Jachem, ale generalnie więcej transferów okazało się niewypałami. Chcieliśmy zimą przystąpić do wzmacniania kadry mądrzejsi o popełnione błędy, bez złorzeczenia na to, co było. Dziś trudno wydawać jednoznaczne sądy po jednej rundzie, na dodatek tak niecodziennie się odbywającej. Wydaje się jednak, że ocena zimowego okienka powinna być dużo lepsza niż tego pół roku wcześniej. Mam nadzieję, że na tym nie poprzestaniemy i ta tendencja zwyżkowa będzie stała.
Tudor i Tijanić na pewno na plus, młodzieżowiec Mikołajewski przed pandemią także wstydu nie przyniósł.
To prawda. Patrząc na ostatni mecz i występ Bena Ledermana wierzę, że także ten transfer ma szanse na bardzo dobrą ocenę. Nie ukrywam również, że mocno trzymam kciuki za Marko Poletanovicia. Czekam, aż będzie w pełni zdrowy, by mógł pokazać pełnię swoich umiejętności.
W rozmowie z Łukaszem Olkowiczem z „Przeglądu Sportowego”, jeszcze w pierwszoligowych czasach, mówił pan, że Raków nie odejdzie od swojej polityki stawiania głównie na Polaków. Czas chyba zweryfikował to założenie. W dwóch okienkach po awansie łącznie sprowadziliście dziewięciu obcokrajowców.
Na pewno struktura naszej kadry w tym względzie zmieniła się bardziej, niż wtedy zakładałem. Pamiętajmy jednak, że nadal koncentrujemy się głównie na zawodnikach z krajów bliskich kulturowo lub takich, którzy grali już w Polsce w innych klubach. Proszę też zwrócić uwagę, że liczbę obcokrajowców w Rakowie zawyżają tacy piłkarze jak Petrasek czy najnowszy nabytek Gutkovskis, którzy mieszkają w Polsce już dłuższy czas, doskonale porozumiewają się w naszym języku i znają naszą ligę.
Prowadząc teraz rozmowy transferowe, widzicie już, że Raków jest lepiej postrzegany?
Tak, oczywiście, na pewno mamy więcej argumentów sportowych. Przy pierwszym sezonie po awansie, mając na uwadze wcześniejsze losy beniaminków, od razu pojawia się niebezpieczeństwo szybkiego spadku, obawa, że to może być roczny projekt.
Do tego brak własnego stadionu.
Ten aspekt w rozmowach siłą rzeczy także się pojawiał i on akurat mnie… cieszył. Jeżeli zawodnicy przychodzą do klubu i nie mówią wyłącznie o pieniądzach, zwracając uwagę na inne rzeczy typu baza treningowa, zaplecze regeneracyjne, skład sztabu szkoleniowego czy właśnie stadion, to dobrze o nich świadczy. To sygnał, że patrzą szerzej. Cieszyłem się, tym bardziej, że potrafiliśmy tych zawodników przekonać do siebie, mimo niemożności grania w Częstochowie.
Sprecyzowaliście już plany transferowe na przyszły sezon?
Chcemy, żeby Raków stał się jeszcze silniejszy, natomiast jest za wcześnie, żeby składać konkretne deklaracje. W zależności od tego, jak przebiegnie letnie okienko, będziemy mówili, o co zamierzamy walczyć w kolejnym sezonie.
Kibice bardziej powinni się nastawić na 3-4 zmiany kadrowe czy może 7-8?
Sądzę, że raczej na wariant pierwszy – nie licząc młodzieżowców i zawodników, których pozyskujemy w dłuższej perspektywie niż tu i teraz.
Macie wkalkulowany przynajmniej jeden większy transfer wychodzący? Nie brakuje chętnych na Petraska czy Musiolika, a coraz większym wzięciem cieszy się Schwarz. Ostatnio łączono go ze Śląskiem Wrocław.
Mam taką zasadę, że o ofertach należy mówić wtedy, gdy są na stole i da się je ocenić. Na dziś nie mamy w klubie żadnej oficjalnej propozycji na któregoś z naszych piłkarzy. Jeśli taka się pojawi, na pewno się nad nią pochylimy.
Jarosław Jach po sezonie na sto procent wraca do Anglii?
Z tego, co wiem, umowa Jarka w Crystal Palace się przedłużyła, ale wiążące decyzje w sprawie jego przyszłości jeszcze nie zapadły. On sam zastanawia się, co będzie dla niego najlepsze. Istotne jest to, że nie odrzuca z góry myśli o kontynuowaniu grania u nas.
Wyjaśniliście już przyszłość wszystkich zawodników, których umowy wygasały w lipcu. Michał Gliwa zostaje, Arkadiusz Kasperkiewicz i Rusłan Babenko muszą szukać nowej drogi.
Tak jak ogłosiliśmy, Rusłan i Arek odchodzą po ostatniej kolejce. Z Michałem trwają rozmowy na temat szczegółów nowej umowy.
Wspominał pan, że Raków ma być jeszcze mocniejszy. Czy już przyszły sezon będzie obligował drużynę do walki o coś więcej niż spokojne utrzymanie? Można zwiększyć oczekiwania w takim tempie?
Proszę pamiętać, że w przyszłym roku mamy 100-lecie klubu. Podczas obchodów chcielibyśmy świętować historyczny wynik i chyba nikogo to nie dziwi. Ale tak jak mówię, deklaracje co do celów będą miały jakąś wiążącą moc dopiero wtedy, gdy w pełni wyklaruje się kadra pierwszego zespołu.
Krótko mówiąc, Raków pełne frycowe zapłacił już teraz?
To jest moja wielka nadzieja w kontekście nowego sezonu. Dość tego frycowego, zapłaciliśmy je nawet w nadmiarze, spokojnie byłoby do rozłożenia na dwa lata.
rozmawiał PRZEMYSŁAW MICHALAK
Fot. FotoPyK