23 czerwca. Krzysztof Stanowski podaje informację, że Jacek Trzeciak nie jest już trenerem Olimpii Grudziądz. Olimpia szybciutko zaprzecza i prosi o niepowielanie nieprawdziwych informacji. Zapewnia, że Trzeciak nigdzie się nie wybiera. 29 czerwca. Olimpia przekazuje informację, że kontrakt z trenerem został rozwiązany za porozumieniem stron. Czyżby kolejny przykład, że gdy klub zapewnia o zaufaniu do szkoleniowca, ten powinien już spakować walizkę? Niestety tak. Niestety, bo historia jego odejścia to materiał na kolejny odcinek „Sprawy dla reportera”. A to tylko wierzchołek góry lodowej, bo z tego co mówią nasi rozmówcy, wynika, że w pierwszoligowym klubie wszystko stoi na głowie.
Czy w Grudziądzu w ciągu sześciu dni, w trakcie których pozycja Trzeciaka uległa całkowitej zmianie, stało się coś strasznego? Czy odkryto jakiś skandal, drużyna się skompromitowała? Nie, nic z tych rzeczy. Śląski trener co prawda przegrał ostatni mecz, jednak nie był to element jakiejś dłuższej passy. Za jego kadencji Olimpia zdobyła 29 punktów, a w tabeli obejmującej tylko ten okres jest siódma.
Tabela pierwszej ligi za okres, gdy w Grudziądzu pracował Jacek Trzeciak
Klub pewnie zmierzał po utrzymanie, więc zdawało się, że wszystko jest ok. Dlaczego więc podjęto taką decyzję? Okazuje się, że w Grudziądzu niechętnie zapatrywali się na przedłużenie umowy z Trzeciakiem. Mimo że… sami wpisali taką opcję w kontrakt. – Trener nie miał najwyższej pensji, to były raczej niewielkie pieniądze. Sęk w tym, że w przypadku przedłużenia umowy o rok po utrzymaniu Olimpii w lidze, a taki był zapis w kontrakcie, miał z automatu dostać dużą podwyżkę. Dlatego postanowiono się go pozbyć – mówi nam osoba dobrze zorientowana w tym, co dzieje się w grudziądzkim klubie.
Tę wersję udaje nam się potwierdzić w kilku różnych źródłach. Słyszymy też, że haków na trenera szukano od dawna, a Trzeciak nie był traktowany po partnersku. Gdy 23 czerwca został zwolniony z klubu, nie chodziło o brak wizji czy wyników. Szkoleniowiec po meczu z Puszczą Niepołomice (wygranym 1:0), postanowił nie wracać do Grudziądza, tylko udać się do domu na Śląsk. Zespół miał wolne, więc Trzeciak chciał spędzić czas z rodziną. Dorabiano do tego potem różne historie, w tym taką, że piłkarze pod jego nieobecność pili w autokarze. Szkoleniowiec zaprzeczył temu w audycji „Pierwszoligowiec„. – Rzeczywiście nie wracałem z zespołem, była dość burzliwa rozmowa. Chciałbym tutaj zdementować, że przez to, że mnie tam nie było, ktokolwiek pił alkohol, bo to jest dorabianie teorii.
Deja vu
Chodziło więc tylko o fakt powrotu do domu. I nie była to pierwsza tego typu sytuacja. – Byłem świadkiem tego, jak po jednym z meczów na Śląsku, chyba z Jastrzębiem, Trzeciak chciał zostać w domu, bo mieli dwa dni wolnego. Prezes mu nie pozwolił, musiał wrócić z drużyną do Grudziądza i stamtąd z powrotem jechać samochodem na Śląsk – mówi nam anonimowo jeden z rozmówców.
Sam szkoleniowiec podobno spodziewał się, że wkrótce straci pracę. Osoby będące blisko klubu mówią nam, że tego zresztą nie dało się ukryć. Oczekiwanie na pretekst było długie, ale kiedy wreszcie udało się „wyrwać chwasta”, pojawił się problem. Olimpia nie miała zastępcy, który doprowadzi drużynę do bezpiecznego zakończenia sezonu. Dlatego po zwolnieniu udało się ubłagać Trzeciaka, żeby ten wrócił do klubu. Tylko po to, by wylecieć tydzień później, gdy pojawił się Selim Benachour. Zdaniem prezesa Asensky’ego i Michaela Klukowskiego – był to przypadek. Zdaniem innych – niekoniecznie, ale prawdy o tym się zapewne nie dowiemy.
No dobrze, a dlaczego w ogóle Jacek Trzeciak zgodził się na powrót do klubu, a potem na rozwiązanie kontraktu za porozumieniem, skoro w Grudziądzu tak nim pomiatano? – Jacek to ugodowy człowiek. On nigdy nie chciał mieć z nikim problemów. Dlatego zamiast wojować, dał sobie spokój – słyszymy.
Rzeczywiście, trener Trzeciak nie jest chętny do rozmowy o zwolnieniu. Da się jednak wyczuć, że jest w nim sporo żalu.
Piłkarze mają dość
– Nie wiem nawet, co ci powiedzieć. Czas się chyba stąd zawijać, to już przestaje być śmieszne – zaczyna rozmowę z nami jeden z piłkarzy Olimpii. Zawodnicy też byli zaskoczeni, że chwilę po powrocie trenera Trzeciaka dłużej z nimi nie będzie. To już drugi szkoleniowiec, który w Grudziądzu – zdaniem szatni – wykonywał dobrą robotę, a którego pożegnano przez konflikt z prezesem. Od kilku osób słyszymy, że legenda Polonii Bytom to osoba, która była w klubie lubiana. Piłkarze doceniali fakt, że nie mając szerokiej kadry, potrafił trzymać zespół w czołówce.
– To, że mamy tyle punktów, to jakiś cud – kwituje krótko piłkarz ekipy z Grudziądza. Zwraca uwagę, że w pewnym momencie Olimpia miała trzynastu zdrowych zawodników. To fakt, nawet podczas ostatniego spotkania z GKS-em Bełchatów na ławce rezerwowych grudziądzan było szesnastu graczy. Ale to, że Olimpia nie ma kim grać, to także pochodna tego, co dzieje się w gabinetach. Już w lutym pisaliśmy o dziwnej sytuacji w klubie. Piłkarze nie przyszli na urodzinowy obiad do prezesa Asensky’ego, a ten rozpętał awanturę i zapowiedział, że rozwiąże kontrakt z każdym, kto się do niego zgłosi. Z klubu wyleciał wówczas Robert Ziętarski, który przekazał decyzję o tym, że zawodnicy na obiad nie przyjdą.
Ale kolejka chętnych do skorzystania z obietnicy prezesa była spora. Już samo to powinno dać do myślenia, że coś jest nie tak. Na szczęście dla kibiców z Grudziądza, Tomasz Asensky wówczas zmienił zdanie. Ale szczęście jednych jest nieszczęściem drugich. Piłkarze wniebowzięci z tego powodu nie byli. Niektórzy weszli już nawet do gabinetu, z nadzieją na to, że uda się rozwiązać umowę. To o tyle znamienne, że sytuacja miała miejsce pod koniec zimowego okienka transferowego. Wiele zespołów miało już zamknięte kadry, więc nie jest powiedziane, że piłkarzom zainteresowanym odejściem, łatwo byłoby znaleźć nowego pracodawcę.
A jednak – woleli spróbować, niż zostać w Grudziądzu. To mocno daje do myślenia.
Konflikt z Mariuszem Pawlakiem
Jeszcze wcześniej, bo latem, Olimpia straciła dwóch kluczowych zawodników – Tiago Alvesa oraz Jakuba Łukowskiego. Słyszymy, że powodem odejścia tego drugiego było zwolnienie trenera Mariusza Pawlaka. Wielu myśli, że szkoleniowiec podpadł prezesowi Asensky’emu, gdy w „Polsacie Sport” skrytykował sprzedanie Alvesa. Po części jest to prawda. – Z Tiago było tak, że najpierw obiecali trenerowi, że go nie sprzedadzą, a chwilę później wysyłali maile do klubów z propozycją transferową – słyszymy.
Ale – jak udało się nam ustalić – konflikt między tą dwójką trwał od dawna. Jeszcze zanim zaczęła ich łączyć relacja typu – przełożony-podwładny. – Gdy okazało się, że prezesem zostanie Asensky, Pawlak wiedział już, że jego dni są policzone. Nie lubili się, w dodatku trener nie dałby sobie wejść na głowę. Od początku było szukanie haków i czekanie na okazję do rozstania – mówi nam osoba z otoczenia klubu.
Zasięgnęliśmy wiedzy i faktycznie – Pawlak i Asensky żyli jak pies z kotem. Natomiast do momentu pojawienia się w Grudziądzu nowego prezesa, pracowało mu się świetnie. Zresztą niech świadczy o tym fakt, że w pewnym momencie nazwisko tego trenera pojawiało się w kontekście zmiany na stołku w Wiśle Płock.
„Polacy robią gnój”
Dlaczego gracze uciekają z Grudziądza i mówią, że to, co dzieje się w klubie, przestaje być śmieszne? Nie chodzi tylko o zawirowania z trenerami. Nie chodzi też jedynie o nieszczęsne urodziny. Raczej o to, że tamta awantura nie była jednorazowym wyskokiem. To, do czego doszło ostatnio, dla wielu przelało czarę goryczy. Sytuacja wyglądała tak. Ktoś dla żartów przyczepił zdjęcie prezesa przy rozpisce treningowej. Ot, żart szatniowy, może i niekoniecznie stosowny, bo to jednak prezes, no ale żart jakich pewnie wiele. Tyle że Tomasz Asensky miał się na ten żart mocno oburzyć. – Zaczął krzyczeć: to wy, Polacy, to zrobiliście! Obcokrajowcy by mi tego nie zrobili! To wy gnój robicie! Powiedział, że wszystkich wypierdoli i będą tu grali sami zagraniczni piłkarze, bo on sobie na to nie pozwoli – opowiada nam jedna z osób związanych z Olimpią.
– Mamy jakąś koncepcję i chcemy ją realizować. Uważam, że wizja i chęć rozwoju Selima mogą dać zespołowi pozytywny impuls w kontekście kierunku, w którym idziemy, czyli budowania składu na obcokrajowcach – mówił nam ostatnio prezes Asensky. Widocznie w model budowania składu na obcokrajowcach, sternik klubu wczuł się trochę za bardzo. Bo – znów musimy to powiedzieć – specjalne traktowanie zagranicznych piłkarzy nie było jednorazowym wyskokiem. – Umawiał się z zagranicznymi piłkarzami na kawę czy tam herbatę po zajęciach. Jeden z zawodników myślał, że chodzi o cały zespół i pokazał wiadomość od prezesa w szatni. Wiadomo, jak to się skończyło, każdy się wkurwił, atmosfera była gęsta – słyszymy.
„Asensky? Ja go nie nazywam prezesem”
Gdzie nie przyłożyć ucha, opinie o Tomaszu Asenskym są fatalne. – Prezes… Nie no, przepraszam, przez usta mi to nie przejdzie. Ja go nie nazywam prezesem. Ja nawet jego imienia nie wymawiam – tłumaczy nam jeden z rozmówców. – Niektórzy, jak dostaną trochę władzy, to myślą, że są mądrzejsi od innych. To taka osoba, która idzie do celu po trupach. Szuka swoich kontaktów, stąd transfery z całego świata. Obieżyświat, celebryta – dodaje. – Mocny narcyz. Niektórzy żartują, że jak mówi „dzień dobry”, to już kłamie – dodaje kolejna osoba.
Wśród kibiców Asensky także nie jest wielbiony. Jasne, powiecie, nie on jeden jest prezesem, którego nie trawią fani. Ale jednak nie wszyscy są nielubiani do tego stopnia, że podczas oficjalnej prezentacji zespołu nie mogą dojść do głosu, bo zagłuszają ich kibice. A taką scenkę Asensky ma na koncie. Fani napisali też petycję o odwołanie zarządu klubu. Spośród rzeczy, które nie pasują im w Olimpii, warto wyróżnić jeszcze jedną. Od początku ze sporą krytyką spotkała się zmiana na stanowisku dyrektora sportowego klubu. Robert Graf zbudował w Grudziądzu całkiem niezłą drużynę. Mimo że prezes Asensky w „Weszlo.FM” zaprzeczał, jakoby to Graf był odpowiedzialny za transfer Omrana Haydary’ego, w kilku źródłach słyszeliśmy właśnie taką wersję wydarzeń.
Ale Grafa już nie ma, pracuje w walczącej o awans Warcie Poznań. W Olimpii zastąpił go Grzegorz Wódkiewicz, były współpracownik Asensky’ego z czasów, gdy ten pracował jeszcze jako trener. Opinie o tym, że prezes zatrudnił kolegę, to jedno. Ciekawy jest także fakt, że Wódkiewicz to dyrektor marki ZINA, która w lutym… została oficjalnym dostawcą sprzętu dla grudziądzkiej drużyny.
Niepotrzebny lider
Na koniec warto jeszcze wrócić do sprawy Trzeciaka. Bo okazuje się, że nie jest on jedyną osobą, która miała kontrakt skonstruowany na zasadzie – niska pensja, utrzymanie i przedłużenie na znacznie korzystniejszych warunkach. Podobne umowy ma też część piłkarzy, która została ściągnięta w konkretnym celu i która – jak słyszymy – także nie jest mile widziana w klubie. To miał być zresztą kolejny zarzut do szkoleniowca ze Śląska, który chciał postawić na ludzi, którzy się sprawdzili i zatrzymać ich, mimo rosnących kontraktów.
Cóż, jak wiemy, Jacek Trzeciak nie będzie miał ku temu okazji. Tak jak i Olimpia nie będzie miała okazji, żeby zarobić na Konradzie Handzliku. Zimą zawodnik został w klubie mimo ofert, a w czerwcu rozstano się z nim w nieprzyjemny sposób. Wpis jednego z twitterowiczów zdradza kulisy tego pożegnania. A raczej braku pożegnania.
Słyszeliśmy, że Handzlik ofertę umowy od klubu dostał, tyle że na niezbyt satysfakcjonujących zasadach. Olimpia była bowiem pewna utrzymania, więc komunikat był prosty – jeśli pomocnik nie przedłuży umowy z klubem, aneksu na lipiec nie dostanie. Optyka zmieniła się po kilku słabszych występach, jednak było już za późno.
Oby tylko w Grudziądzu nie pluli sobie w brodę. Bo nie można być pewnym czy Handzlik, autor ośmiu asyst w tym sezonie, nie byłby wybawcą w dwóch ostatnich meczach sezonu. Punkty zdobyte w nich mogą przecież okazać się kluczowe w kwestii dalszej gry na zapleczu Ekstraklasy. Aktualnie Olimpia ma dwa „oczka” więcej niż znajdująca się w strefie spadkowej Odra Opole. I – patrząc na to, co dzieje się w klubie – ciężko nie zakładać, że to właśnie ona staje się faworytem do spadku.
Poprosiliśmy Tomasza Asensky’ego o komentarz do tekstu, jednak nie był nim zainteresowany. Oględnie mówiąc.
SZYMON JANCZYK
Fot. 400mm.pl