Reklama

LKS Goczałkowice w III lidze. Jakie plany ma klub Łukasza Piszczka?

Szymon Janczyk

Autor:Szymon Janczyk

23 czerwca 2020, 13:25 • 8 min czytania 3 komentarze

20 czerwca 2020 roku. Tym dniem w Goczałkowicach-Zdrój żył każdy. Co takiego się wtedy stało? Miejscowy LKS – znany w kraju jako klub Łukasza Piszczka – po raz pierwszy w historii mógł awansować do trzeciej ligi. Dość nieoczekiwanie, bo okazję do gry w barażach ekipa „Goczałów” zyskała dzięki wcześniejszemu zakończeniu sezonu. Ale nie przy zielonym stoliku, bo promocję trzeba było sobie jeszcze wywalczyć. I to z nie byle kim, a z dawnym mistrzem Polski – Szombierkami Bytom.

LKS Goczałkowice w III lidze. Jakie plany ma klub Łukasza Piszczka?

Jeszcze pięć lat temu ekipa z Goczałkowic grała w tyskiej A-klasie. Przez pięć lat może się jednak sporo zmienić. A przez dekadę? W 2010 roku, gdy LKS świętował 50-lecie, nie myślano przecież, że kolejne awanse będą fetowane w towarzystwie – realnym lub wirtualnym – Łukasza Piszczka. Kto by wtedy przypuszczał, że 66-krotny reprezentant Polski i kapitan Borussii Dortmund zaraz po meczu o wicemistrzostwo Niemiec będzie emocjonował się starciem o awans do trzeciej ligi? A jednak Piszczek się wciągnął, w swoim rodzinnym mieście wybudował akademię piłkarską.

To wszystko wciągnęło mnie bardziej, niż myślałem na początku. Zacząłem pomagać w klasie A, teraz jesteśmy o krok od III ligi – mówił w rozmowie z „Super Expressem” tuż przed decydującym spotkaniem. – Zakładam, że w czerwcu 2021 roku wrócę, zajmę się moją akademią. Chciałbym też jeszcze pograć, zanim nie będę się nadawał do piłki. Ale to dopiero za rok – dodał.

Choć akademia to oczko w głowie Piszczka, zespół seniorów LKS-u wcale nie ustępuje jej pod względem „ważności”.

Lider tuż przed metą

20 czerwca 2020 roku LKS Goczałkowice wygrał z Szombierkami Bytom 2:0, zapewniając sobie historyczny sukces. Ale zanim opowiemy o tym, jak Piotr Ćwielong pokonał bytomian, warto dodać, jak do barażu w ogóle doszło. Bo to, że trafiła do niego właśnie ekipa Piszczka, to równie ciekawa historia. LKS po awansie długo „uczył się” czwartej ligi. – Wiedzieliśmy, że będzie ciężej, ale poziom jest naprawdę dużo wyższy niż w okręgówce. Drużyny są bardziej poukładane taktycznie – mówił nam Adam Piszczek. – W okręgówce po stracie bramki wiedzieliśmy, że i tak jakoś to pójdzie. Teraz gdy tracimy bramkę, jest dużo ciężej o wyrównanie. A jak strzelimy, to musimy mocniej bronić – wtórował mu Damian Furczyk.

Reklama

Wspominamy o tym dlatego, że LKS przez dwa sezony był solidnym czwartoligowcem. Środek tabeli, pewne utrzymanie, bez marzeń o awansie. W obecnym sezonie, jeszcze w środku rundy, też nic nie wskazywało na to, że „Goczały” wystrzelą jak z procy. Po dwóch porażkach przyszła jednak passa siedmiu meczów bez przegranej. Cztery ostatnie spotkania? Cztery zwycięstwa. W takim stylu LKS wspiął się na szczyt tabeli. Fotel lidera zapewniła skromna wygrana z Odrą Wodzisław Śląski, którą na żywo oglądał Łukasz Piszczek.

Rozkręcaliśmy się, po dobrym starcie przyszedł dołek i porażki, które nas sprowadziły na ziemię. Uświadomiło nam to, że musimy konsekwentnie grać swoje i dążyć do tego, co sobie zaplanowaliśmy. To przyniosło efekt, mieliśmy dobrą końcówkę i udało się wskoczyć na fotel lidera. W ostatnim meczu udowodniliśmy, że stać nas na awans, choć wtedy oczywiście jeszcze nie wiedzieliśmy, że to da nam baraż – mówi nam Damian Baron, trener LKS-u.

„Pepe” dał awans

Można więc powiedzieć, że „Goczały” skorzystały na przerwaniu sezonu. Choć prawdę mówiąc, patrząc na ten zespół, można było przypuszczać, że wiosną udałoby się pozycję lidera utrzymać. LKS ma w składzie kilku weteranów, którzy gwarantują dobry poziom. Wspomniany Baron to grający trener z dużym doświadczeniem na boiskach trzeciej ligi. Prym wiodą tu jednak Kamil Łączek, Łukasz Hanzel czy Piotr Ćwielong. Ten ostatni, choć jeszcze do niedawna nie zakładał nawet powrotu na boisko, był najlepszym strzelcem drużyny w rundzie jesiennej. Ale najważniejsze bramki zdobył w barażu z Szombierkami.

Ten nie był raczej porywającym widowiskiem. Ci, którzy zdecydowali się śledzić internetową transmisję z meczu, musieli trochę poczekać na emocje. Paradoksalnie jednak im bliżej końca, tym więcej się działo. Szombierki najlepszą szansę miały po strzale w słupek. LKS dopiero w dogrywce, gdy Ćwielong zaczął swoje show. Najpierw bramka z rzutu wolnego…

Piotr Ćwielong na 1:0 w meczu z Szombierkami

… potem pewne wykończenie akcji zespołowej. Awans stał się faktem, co oczywiście odnotował także Łukasz Piszczek. Ciekawostka, którą zdradził na Twitterze Maciej Grygierczyk z katowickiego „Sportu”, jest taka, że obrońca Borussii zrezygnował nawet z powrotu samolotem z wyprawy do Lipska. Piszczek zdecydował się na autokar, żeby… nie stracić internetu i zarazem możliwości na fetowanie awansu. Awansu, którym w Goczałkowicach są nieco zaskoczeni.

Reklama

Nie chcieliśmy pompować balonika. Każdy chciał awansować, ale podeszliśmy do tego tak, żeby punktować w każdym meczu. Liga była bardzo wyrównana, trzy-cztery zespoły chciały się bić o awans, a też potraciły punkty w meczach, w których nie powinny. Każda drużyna miała jakiś dołek, który przezwyciężyła, my mieliśmy to samo. Cichy cel wykonaliśmy – uważa Damian Baron.

Ale nie tylko fakt, że „Goczały” wyprzedziły rywali w tabeli, był niespodzianką. Była nią także forma zespołu, który przecież – poza zimowymi sparingami – od pół roku nie grał w piłkę. – To była trochę niewiadoma. Jeden mecz, bez szansy na rewanż, trzeba było wszystko dopiąć na ostatni guzik. W kraju było dozwolone trenowanie indywidualne, potem szóstkami, więc to wykorzystywaliśmy. Byliśmy najlepiej przygotowani, jak tylko mogliśmy. O Szombierkach wiele nie wiedzieliśmy, tak chyba, jak i oni o nas. Ale jednak mecz był na wyrównanym poziomie – mówi nam trener LKS-u.

Nowa rzeczywistość

A co działo się po wywalczeniu historycznego awansu? Jak informuje „Sport”, drużynie już na murawie gratulowała wójt Goczałkowic. Potem ekipa bawiła się już w swoim gronie. – Troszkę poświętowaliśmy, trochę się pocieszyliśmy, ale teraz mamy tydzień urlopu, więc odpoczywamy. Od przyszłego tygodnia zaczynamy już przygotowania do nowego sezonu – mówi Baron.

Przygotowania muszą być solidne, bo dla „Goczałów” awans to spore wyzwanie. Jasne, drużyna może liczyć na duże wsparcie Piszczka, co załatwia wiele spraw. Piłkarze LKS-u nie ukrywają, że jeśli chodzi o warunki do treningów czy organizację, mamy do czynienia z absolutnym topem. Przynajmniej jak na piłkę amatorską. Ale jeszcze kilka lat temu, gdy odwiedzaliśmy Goczałkowice podczas meczu z GKS-em Radziechowy-Wieprz, piłkarze przyznawali, że spotkanie z Polonią Bytom jest dla nich jak finał mundialu. – Historyczne wydarzenie dla naszej miejscowości – jeszcze nigdy Goczałkowice nie miały możliwości mierzenia się z takim znanym rywalem – mówił Mateusz Piesiur.

A teraz? W trzeciej lidze czeka ich mecz nie tylko z bytomską Polonią, ale też rezerwami Górnika Zabrze, ROW-em Rybnik, czy – przede wszystkim – z Ruchem Chorzów. – Fajnie, chociaż szkoda, że Ruch jest w trzeciej lidze. My się cieszymy, to przygoda, super sprawa. Indywidualnie pewnie ktoś będzie miał tremę, ale od tego jesteśmy my – trenerzy czy starsi zawodnicy, żeby tę tremę zdjąć. Graliśmy sparingi z rezerwami Górnika czy z Polonią, więc jesteśmy już trochę zapoznani z tym poziomem. Myślę, że stać nas na to, żeby punktować – twierdzi trener Baron.

Dalej robić swoje

Goczałkowicom od lat przyświeca jasna zasada – to przede wszystkim drużyna lokalsów. Sporo w niej doświadczonych gości, bo średnia wieku wyjściowej jedenastki na mecz z Szombierkami to nieco ponad 27 lat. Ale obok Ćwielonga czy Hanzela znalazło się miejsce dla trzech młodzieżowców. To nie ulegnie zmianie. – Wielu zmian nie będzie, nie chcemy tego robić. Jest młodość, doświadczenie, warto spróbować, a nie od razu wszystko zmieniać i budować coś nowego. Raczej nie szukamy piłkarzy jak Ćwielong czy Hanzel. Jak się trafi perełka, to można pomyśleć, ale szukamy młodzieżowców, żeby wśród nich była rywalizacja. Mamy już nawet kogoś na oku. O doświadczonych się nie boję, jest ich wielu. A młodzież musi się napędzać, bo mają się od kogo uczyć – mówi Damian Baron.

Przy okazji warto zadać pytanie: co z samym trenerem? Dotychczas świetnie radził sobie w podwójnej roli, ale wiadomo – czas robi swoje, a po drugie trzecia liga to już trochę wyższy poziom. Nie zawsze można sobie pozwolić na takie połączenia. – Rozmawiałem z zarządem, który chce, żebym spróbował zagrać i pomóc chłopakom. Zobaczymy, jak to będzie funkcjonować. Jeśli to się nie uda, zajmę się całkowicie trenerką. Ale chcę jeszcze potrenować, jakby trzeba było wejść na boisko, będę do dyspozycji – zapewnia nas Baron, który może liczyć na duży spokój, bo w Goczałkowicach pracuje już od pięciu lat.

Można więc powiedzieć, że trener zna klub od podszewki i rósł razem z nim. W „Goczałach” słyszymy, że przed grą w trzeciej lidze nie ma w zasadzie żadnych obaw. Mimo że dla LKS-u będzie to premierowy sezon na tak wysokim poziomie, niemal wszystko jest przygotowane do tego, by zagościła tu trzecia liga. W ostatnich miesiącach, z racji powstającej akademii, drużyna musiała grać w Czechowicach-Dziedzicach. W trzeciej lidze będzie już jednak dysponowała nowym stadionem i zapleczem. – Będzie nad czym pracować, choć licencję już mamy. Na początek lipca planowany jest odbiór obiektów, chcemy to dopiąć wszystko na ostatni guzik. Zostanie nam jeszcze drugi etap budowy, czyli jedno boisko, ale tego dokonamy w późniejszym terminie – przyznał na łamach „Sportu” Kazimierz Piszczek, wiceprezes LKS-u.

***

„Goczałom” pozostaje więc życzyć jednego – spokojnego utrzymania. Taki będzie też cel drużyny, która nie myśli jeszcze o wspinaniu się na szczebel centralny. Chociaż, patrząc na tempo rozwoju LKS-u, ciężko nie wierzyć, że to raczej kwestia czasu. Bo przecież za rok drużyna planuje pierwszy transfer międzynarodowy. I choć mówimy o tym z przymrużeniem oka, to nie ma co ukrywać, że z taką pomocą – już na boisku – o kolejne sukcesy będzie łatwiej. Ale najpierw trzeba zadbać o to, żeby za rok kapitan BVB nadal miał przed sobą wizję gry w trzeciej lidze.

SZYMON JANCZYK

Fot. LKS Goczałkowice-Zdrój

Nie wszystko w futbolu da się wytłumaczyć liczbami, ale spróbować zawsze można. Żeby lepiej zrozumieć boisko zagląda do zaawansowanych danych i szuka ciekawostek za kulisami. Śledzi ruchy transferowe w Polsce, a dobrych historii szuka na całym świecie - od koła podbiegunowego przez Barcelonę aż po Rijad. Od lat śledzi piłkę nożną we Włoszech z nadzieją, że wyprodukuje następcę Andrei Pirlo, oraz zaplecze polskiej Ekstraklasy (tu żadnych nadziei nie odnotowano). Kibic nowoczesnej myśli szkoleniowej i wszystkiego, co popycha nasz futbol w stronę lepszych czasów. Naoczny świadek wszystkich największych sportowych sukcesów w Radomiu (obydwu). W wolnych chwilach odgrywa rolę drzew numer jeden w B Klasie.

Rozwiń

Najnowsze

Komentarze

3 komentarze

Loading...