Ten sezon miał być specjalny. Stulecie istnienia Jagiellonii Białystok. Na Podlasiu liczyli na fajerwerki. Po cichu marzyli nawet o dublecie. Serio. Ale to nierealna idylla. Mrzonki. W rzeczywistości jesień obfitowała w słabe i przeciętne mecze, pracę stracił Ireneusz Mamrot, do tego początkowo niewiele zmieniło przyjście Iwajło Petewa i fani Jagi powoli musieli godzić się z możliwą koniecznością spędzenia rundy finałowej w dolnej ósemce. Tylko, że Ekstraklasa już taka jest, iż wszystkie przedwczesne sądy są szybko weryfikowane i równane z brukiem. Od końca lutego Białostoczanie wygrali cztery razy w sześciu meczach, ani razu nie przegrywając i zapewnili sobie awans do grupy mistrzowskiej. Jak to się stało i czy można wyciągać z tego jakieś szersze wnioski?
Stajnia Augiasza
Tu w pewnym momencie było naprawdę źle. Kryzys gonił kryzys. Irenuesz Mamrot punktował utratę tożsamości Jagiellonii i letnią selekcję piłkarzy. Wtórował mu Ivan Runje, który w audycji Weszłopolscy grzmiał, że szatnia straciła jakiekolwiek proporcje Polaków względem obcokrajowców. W identycznym tonie wypowiadał się też kapitan zespołu, Taras Romanczuk, więc naprawdę obóz wewnętrznie wyglądał na rozbity i nieprzystosowany do grania o coś więcej niż przeciętność. Jagiellonia wyraźnie cierpiała też na brak świeższej krwi. Wszystkie nietrafione ruchy transferowe skumulowały się i zaczęły być widoczne, jak przez szkiełko powiększające dobrej jakości. Mudrinski, Santini, Iliew, Camara, Puljić mniej lub bardziej męczyli, irytowali, zawodzili.
Balans w szatni miały ratować transfery Borysiuka i Makuszewskiego. Dwóch bardzo doświadczonych ligowców, byłych reprezentantów, wnoszących jakość, ale z drugiej ani oni młodzi, ani oni w najlepszych momentach kariery. Z pozoru nieco desperackie dołożenie biało-czerwonych akcentów do multikulturowej szatni. Ale to oczywiście wrażenie z zimowej perspektywy, bo teraz nikt złego słowa na nich nie powie.
Koniec ery Mamrota zakopał klub w drugiej ósemce, w nieprzyjemnym oddaleniu kilku punktów od górnej ósemki. Co więcej, Petew nie odmienił Jagiellonii. Nie zadziałał osławiony efekt nowej miotły. Trzy pierwsze mecze, to kompletna kicha, bida z nędzą, beznadzieja. Wpierdol 0:3 od Wisły Kraków na dzień dobry, bezpłciowy remis o:0 ze słabiutką Koroną i na dokładkę 0:4 od rozpędzonej Legii. Można sobie wymarzyć lepszy start przygody w nowym klubie, nie?
Jakieś tam minimalne światełko w tunelu pojawiło się dopiero przy remisie z Lechem, ale też nie sposób było mówić o jakimś progresie. Jagiellonia zagrała ciut lepiej, ale gdyby Gytkjaer był skuteczniejszy, gdyby trafił na pustą bramkę z czterech metrów, to o żadnym punkcie nie byłoby mowy. Tylko, że właśnie to szczęście, taka umiejętność punktowania w meczach, kiedy wcale się nie zachwyca doskonale definiowała grę Jagi we wszystkich kolejnych spotkaniach.
Po kolei.
Pogoń (2:1)
Świetnie zagrał Makuszewski, Stipica skiksował przy wolnym Borysiuka i Petew mógł sobie zapisać na koncie pierwszą wygraną w roli trenera ekipy z Białegostoku. Ale, żeby coś drgnęło? Nie, absolutnie nie. Trudno po tym spotkaniu było powiedzieć, by Jagiellonia zagrała świetnie i dała nadzieję na to, że oto kończy się okres marudzenia na jej grę. To była pierwsza wygrana od sześciu spotkań, pierwsza wyjazdowa od dziesięciu, ale to tyle i tylko tyle.
Śląsk (1:0)
Obie drużyny niemiłosiernie się męczyły. Wyglądało to tak, jakby wszyscy wyszli na boisko za karę. Ale Jadze wydatnie pomógł sędzia Lasyk, który podyktował absurdalnego karnego po aktorskiej wywrotce Mystkowskiego. Z wapna strzelił Pospisil, będący właściwie jedynym ofensywnym zawodnikiem białostockiego klubu, który potrafił zdziałać cokolwiek sensownego.
Przerwa. Pandemia koronawirusa. Kłótnie i dziwne negocjacje w sprawie obniżek wynagrodzeń. Romanczuk w „Prześwietleniu” Łukasza Olkowicza na łamach „Przeglądu Sportowego” wyraża swoją frustrację spowodowaną sposobem, w jaki Cezary Kulesza i spółka komunikują zespołowi cięcia. Trochę później Kulesza deklaruje, że piłkarze Ekstraklasy są przepłacani. Znamienne. Ale czas mija, konflikt zostaje zażegnany, przycicha i wracamy do gry.
Cracovia (1:0)
Bezstylowa nuda. Przez cały mecz ani Cracovia, ani Jagiellonia nie były w stanie zrobić absolutnie nic. Chociaż Mystkowski wszedł, zrobił różnicę, walnął gola. I niby trzecia wygrana z rzędu, ale nie mówimy tutaj o żadnej zmianie względem stylu.
Wisła Płock (2:2)
Pisaliśmy o tym meczu tak: Jagiellonia nic nie grała. Naprawdę. W sumie to zaczyna wyglądać na swój sposób imponująco. Drużyna Iwajły Petewa cały czas męcząc bułę, trzymając nas na granicy zaśnięcia, ugrała jedenaście punktów w pięciu ostatnich meczach. Jedenaście! Nie w kij dmuchał. Z jednej strony nie zdziwimy się, jeśli uda się białostoczanom wymęczyć w ten sposób górną ósemkę, z drugiej – wolelibyśmy w niej zespół, który przynajmniej sprawia wrażenie, że ma pomysł na grę.
Dalej nie idealnie, ale chociaż bez dramatu
„Wolelibyśmy w ósemce zespół, który przynajmniej sprawia wrażenie, że ma pomysł na grę”. No cóż, w 29. kolejce Jagiellonia rozbiła ŁKS i zakwalifikowała się do grupy mistrzowskiej. Tak to bywa. Jaki to był mecz? Jaga zagrała po prostu pragmatycznie. Łodzianie sobie klepali, podawali między sobą, prezentowali tę upośledzoną wersję tiki-taki, ale znów kompletnie brakowało im jakości, co skrzętnie wykorzystują wszyscy przeciwnicy. Nic niespodziewanego.
Oznacza to, że drużyna Petewa nie musi spisywać tego sezonu jeszcze na straty. I co by nie mówić, co by nie krytykować, wyniki bronią ten zespół. Obudził się Mystkowski. Dobrą końcówkę zaliczył Pospisil. Formę ustabilizował Romanczuk. Oczekiwania zaczynają spełniać Makuszewski (w większym stopniu) i Borysiuk (w mniejszym stopniu). Taki Puljić zasygnalizował, że wcale nie trzeba go całkowicie skreślać i w dwóch ostatnich meczach strzelił dwa gole. Nie najgorzej prezentowała się też międzynarodowa defensywa, tylko z tą obsadą bramki jest problem, bo stabilizacji nie sposób tam znaleźć.
Co więcej, na ten moment Jagiellonia traci zaledwie sześć punktów do drugiego Piasta, a dwa punkty do trzeciego Śląska – wszystko przed nią. I choć jesteśmy absolutnie ostatnimi osobami, które będą trąbić na prawo i lewo, że wszystkie problemy Jagiellonia ma już za sobą, to jednak w klubie zrobiło się spokojniej. Pojawiły się pozytywne rezultaty, automatycznie zniknęły głosy o zaburzonych proporcjach w szatni, o braku porozumienia na linii władze-piłkarze w sprawie obniżenia wynagrodzeń, o braku zaangażowania w czasie meczów. Zrobiło się po prostu spokojniej. A spokój sprzyja budowaniu. I z tego może cieszyć się Iwajło Petew, który chyba sam też ma świadomość, że bardzo, ale to bardzo daleko mu nie tylko do ideału, ale też do skonstruowania dobrego zespołu, który znów liczyłby się w poważnej walce o najwyższe cele.
Fot. Newspix