Reklama

Najpiękniejsze bramki z woleja. Zestawienie imienia Piotra Grzelczaka

redakcja

Autor:redakcja

09 maja 2020, 08:25 • 12 min czytania 5 komentarzy

Przed wami piąta odsłona zestawienia najbardziej pamiętnych trafień. Z ręką na sercu przyznajemy – o ile przy poprzednich mieliśmy tzw. ciężary z ograniczeniem się do dwudziestu goli, o tyle teraz były one takie, że do dźwignięcia przydałaby się pomoc Jarka Dymka i Sławka Toczka. Na warsztat wzięliśmy bramki strzelone z woleja i jasne – zdajemy sobie sprawę z tego, że są obiektywnie gorsze, a przy tym mniej płatne zajęcia, niż oglądanie długimi godzinami strzałów z powietrza, które swój lot kończą w siatce, ale naprawdę nie było łatwo wyselekcjonować najbardziej pamiętne, najpiękniejsze z nich. 

Najpiękniejsze bramki z woleja. Zestawienie imienia Piotra Grzelczaka

Po prostu tonęliśmy w materiałach. Dlatego zanim zaczniemy nasz przegląd, dorzucamy wyliczankę z golami, które były najbliżej wyróżnienia, czego wcześniej nie robiliśmy (jeśli chcecie sobie je odświeżyć, to po kliknięciu w datę odsyłamy was na YT). A, no i jeszcze kwestia techniczna. Czasami jedną bramkę moglibyśmy przypasować do kilku kategorii, ale uznaliśmy, że bez sensu jest powtarzać te same historie. Dlatego jeśli przejdzie wam przez głowę myśl: “gdzie jest, kurwa, Dejan Stanković z Schalke?”, to odpowiadamy – nie ma go, bo pojawił się już przy okazji słynnych trafień z połówki. To samo dotyczy kilku innych bramek.

Najpiękniejsze bramki z woleja

Blisko, bliziutko: Pele ze Szwecją (29.06.1958), Steve MacKenzie z Tottenhamem (14.05.1981), Lothar Matthaeus z Bayerem Leverkusen (21.11.1992), Jean-Pierre Papin z FC Porto (3.03.1993), Alessandro Del Piero z Fiorentiną (4.12.1994), Claudio Lopez z PSV Eindhoven (21.09.1999), Bixente Lizarazu z Duisburgiem (19.02.2000), Mario Stanić z West Hamem (19.08.2000), Alan Shearer z Evertonem (1.12.2002), Patrick Berger z Charltonem (21.08.2004), Wayne Rooney z Newcastle (24.04.2005), Joe Cole ze Szwecją (20.06.2006), Robin van Persie z Charltonem (30.09.2006), Lucho Gonzalez z HSV (1.11.2006), Francesco Totti z Sampdorią (26.11.2006), Paul Scholes z Aston Villą (23.12.2006), Arjen Robben z Manchesterem United (7.04.2010), Filippo Inzaghi z FC Barceloną (25.08.2010), Taison z Rosenborgiem (8.11.2012), Franck Ribery z Borussią Moenchengladbach (18.05.2013), Zlatan Ibrahimović z Anderlechtem (23.10.2013), Miroslav Stoch z Genclerbirligi (3.03.2012)Aaron Ramsey z Galatasaray (9.12.2014), Philippe Mexes z Interem Mediolan (25.07.2015), Andros Townsend z Manchesterem City (22.12.2018).

PIOTR GRZELCZAK Z JAGIELLONIĄ BIAŁYSTOK (7.05.2011)

Zaczynamy od patrona naszej zabawy. Ksywka “Mr. Wolej” nie wzięła się znikąd, więc w internecie łatwo natknąć się nie tylko na filmik pod wymownym tytułem “Piotr Grzelczak Destroying Barcelona”, ale też na uderzenia z powietrza naszego Orła z Łodzi. Spośród jakichś 159 bramek, które zdobył w ten sposób, wybraliśmy trafienie, które padło w spotkaniu pomiędzy Widzewem a Jagiellonią. Białostoczanie byli wtedy wiceliderem Ekstraklasy, a podejmowali drużynę błąkającą się w dolnych rejonach tabeli. Skończyło się wygraną gości 3-1, jednak czy po takim otwarciu, po takim ciosie w drugiej minucie, można w ogóle myśleć o korzystnym rezultacie?

Reklama

GARETH BALE Z LEGIĄ WARSZAWA (2.11.2016)

Lecimy dalej z polskimi wątkami i przy okazji odpowiadamy na wyżej postawione pytanie – można myśleć o korzystnym rezultacie, gdy mecz zaczyna się od zjawiskowego woleja. Udowodniła to Legia Warszawa w spotkaniu z Realem Madryt. Gareth Bale potrzebował jeszcze mniej czasu niż Grzelczak, by cudownie przymierzyć, ale z czasem Legia wstała z gleby, otrzepała się i ostatecznie zremisowała 3-3. – Kapitalna bramka. Nic tylko bić brawo. Może nie wypadałoby mi stać przy linii i klaskać po strzale Bale’a, ale w duchu czułem, że to coś wyjątkowego. Nie popełniliśmy przy tym błędu, więc to nie miało prawa zmienić naszego myślenia – mówił nam później Jacek Magiera. Szkoda tylko, że przez troglodytów nie widzieli tego ludzie – mówimy zarówno o pięknym uderzeniu Walijczyka, jak i całym meczu z Królewskimi.

 

LINUS HALLENIUS Z SYRIANSKA FC (20.06.2010)

Już niemal tradycją jest, że w tych zestawieniach doceniamy nie tylko Polaków, ale też piłkarzy niezbyt znanych, często grających na peryferiach, którym wyszło coś niesamowitego. Skoro pierwszy punkt odhaczyliśmy Grzelczakiem, pora na dwójkę. Tym razem padło na Linus Halleniusa. Nigdy nie zagrał w szwedzkiej kadrze, trafił kiedyś do Genoi, ale jego cały dorobek to 45 minut w Serie A, dziś strzela dla APOEL-u Nikozja. Ale w 2010 roku, gdy zostawał królem strzelców szwedzkiej drugiej ligi, zrobił coś, przez co usłyszał o nim cały świat. I – jak widać choćby po tym zestawieniu – mimo upływu dekady dalej o nim pamięta. Cóż za fantazja i popis.

 

BENJAMIN PAVARD Z ARGENTYNĄ (30.06.2018)

Nieco uprzedzając – bardzo dużo będzie dziś mundialowych trafień, a zaczniemy od ostatniego czempionatu w Rosji. Bramkę turnieju strzelił francuski obrońca Benjamin Pavard, co jest o tyle niezwykłe, że to wciąż jego jedyny gol w reprezentacji (27 meczów) i jedno z ledwie pięciu trafień w całej seniorskiej karierze. W dodatku trafił w kapitalnym meczu 1/8 finału z Argentyną. Nie powiemy, że wręczył kolegom bilety do ćwierćfinału, ale pamiętajmy, jaka była sytuacja – Francja przegrywała 1-2, a za nami była już prawie godzina meczu. Idealnie skontrowana wrzutka Hernandeza.

 

Reklama

TIM CAHILL Z HOLANDIĄ (18.06.2014)

To od razu jeszcze jedna bramka wbita na najważniejszej imprezie czterolecia, ale cztery lata wcześniej. Holendrzy byli świeżo po zwycięstwie 5-1 z Hiszpanią, która broniła tytułu i na pewno nie spodziewali się, że zdecydowanie trudniejsze warunki podyktują im Australijczycy. Zresztą za sprawą Robbena szybko uzyskali prowadzenie. Później stracili kontrolę, a sygnał dał właśnie Tim Cahill, który wrzutkę Ryana McGowana zamienił na kapitalną asystę (później Oranje stracili gola na 1-2, ale wyciągnęli wynik). Mimo przegranej i odpanięcia – chłop przyznał potem, że to najlepszy moment w jego karierze i zdziwieni tym nie jesteśmy. Gorszą nogą też można robić wielkie rzeczy.

 

KEVIN-PRINCE BOATENG Z VILLAREALEM (23.10.2016)

Tu mamy bardziej wyróżnienie za całą akcję, bo kapitalna była sekwencja zdarzeń, a nie tylko wolej byłego reprezentanta Ghany. Klepka przed polem karnym, świetna podcinka, oskarowe zgranie piętą przez Tanę, no i na końcu bramka. Boateng wielokrotnie podkreślał, że chce mieć radochę z grania w piłkę, niejako tłumacząc to, dlaczego nie spełnił pokładanych w nim nadziei, no i w tej akcji widzimy jedną wielką zabawę.

 

PAPISS DEMBA CISSE Z CHELSEA (2.05.2012)

Łooo, panie, co tu się wydarzyło?! Premier League w zasadzie dopiero poznawała Senegalczyka, bo przyszedł z Freiburga w styczniu, ale już była pod wielkim wrażeniem. Nie dość, że strzelał jak na zawołanie (tego dnia walnął 12. i 13 bramkę, choć rozgrywał dopiero dwunaste spotkanie), to jeszcze wbił gola sezonu i zrobił coś, o czym ludzie będą pamiętać przez dekady. I jasne – to był jego szczyt, ta kariera nie rozwinęła się później na miarę szumnej zapowiedzi, ale i tak będzie mógł chłop z dumą wpisywać swoje nazwisko w youtubowej wyszukiwarce, by powspominać – tym bardziej, że oplucie Evansa jest w wynikach dość nisko.

 

MICHAEL ESSIEN Z FC BARCELONĄ (6.05.2009)

Pamiętny dwumecz. Udało się The Blues wywieźć zerko do zerka z Camp Nou, a w rewanżu ustawiła ich bomba Essiena, której raczej nikt się nie spodziewał. Jasne, były reprezentant Ghany aż takim ułomkiem, jeśli chodzi o strzelanie, nie był, 11 goli w LM byle lamus nie zdobywa, ale lutnąć w ten sposób i w takim momencie? No, lekkie zdziwko. Później więcej mówiło się rzecz jasna o Inieście i Tomie Henningu Ovrebo, a Chelsea wyżej niż półfinał w tamtej edycji nie podskoczyła, jednak pamięć o tej bramce powinna przetrwać prawie tak długo, jak wyczyny pozostałych bohaterów tego wieczoru ze Stamford Bridge.

 

JAMES RODRIGUEZ Z URUGWAJEM (28.06.2014)

Może trudno mówić, że James mundialem w Brazylii przedstawiał się światu, bo Kolumbijczyk miał już za sobą sezony w FC Porto, transfer do Monaco za 45 baniek, a także bardzo udany sezon w Księstwie. Ale globalną gwiazdą stawał się latem 2014 roku, a chyba możemy też sprecyzować to stwierdzenie – właśnie w tym momencie, w którym strzelał tak kapitalnego gola Fernando Muslerze. Nie dość, że walnie przyczynił się on do awansu do ćwierćfinału i zdobycia korony króla strzelców przez pomocnika (to było jego 4. z 6 trafień), to jeszcze mówimy o najładniejszej bramce zarówno mundialu, jak i w całym 2014 roku. Przejście do historii w wielkim stylu.

 

MAXI RODRIGUEZ Z MEKSYKIEM (24.06.2006)

Powyżej widzimy najładniejszy wolej Rodrigueza na mundialu? Tak, ale tylko wtedy, jeśli skupimy się na Jamesie i mistrzostwach w Brazylii. A mundialowym klasykiem został też przecież Maxi, który w takim stylu, już w trakcie dogrywki, wprowadził Argentynę do ćwierćfinału rozgrywanego w Niemczech czempionatu. Po latach skrzydłowy, który do dziś – pomimo 39 lat na karku – gra i strzela w ojczyźnie, przyznawał z przymrużeniem oka, że gdyby chciał to powtórzyć, to każda z 10 milionów prób zakończyłaby się piłką na trybunach. A już na serio dodawał, że zamierzał szukać uderzenia prawą nogą, ale w ostatniej chwili dostrzegł ruch przeciwnika, który przygotowywał się na taki wariant, więc zaskoczył wszystkich – włącznie z samym sobą.

 

DARIO RODRIGUEZ Z DANIĄ (1.06.2002)

Ale – uwaga, uwaga – to jeszcze nie koniec popisów Rodriguezów na mundialach. W 2002 roku Urugwajczyk Dario zachował się niemalże tak, jak imiennik w serialu “Ślepnąć od świateł” – jak szef. Zabawił się już trochę przed polem karnym Pablo Garcia, gdyby to on strzelił, też mielibyśmy kapitalną bramę, ale fakt, że oddaje piłkę do kolegi, a ten strzela z powietrza, sprawia, że ten gol jest jeszcze dużo bardziej wyjątkowy. Jedyny minus jest taki, że to bramka w przegranym meczu, a Urugwajczycy na mistrzostwach w 2002 roku byli tylko tłem – ugrali potem dwa remisy i zawinęli się na chatę.

 

HAMIT ALTINTOP Z KAZACHSTANEM (3.09.2010)

Bramki strzelane z powietrza bezpośrednio po rzutach rożnych to w zasadzie materiał na osobny ranking. Nie będziemy się tak rozdrabniać, tym bardziej, że wciąż nie są ruszone rzuty wolne czy piętki, ale – jak zapewne zauważyliście – już na liście goli, dla których zabrakło miejsca w dwudziestce, kilka takich trafień widnieje. Dwóch bramek tego typu odpuścić jednak nie mogliśmy. Pierwsza to gol Altintopa z eliminacji do mistrzostw Europy w Polsce i na Ukrainie. Turcy Kazachstan puknęli pewnie, trzy do jaja, ale na turniej nie pojechali, gdyż przegrali baraże z Chorwacją. Na pocieszenie było zwycięstwo w drugiej edycji FIFA Puskas Award (przed Halleniusem, którego woleja już widzieliście).

 

GAIZKA MENDIETA Z FC BARCELONĄ (18.02.1999)

I od razu druga bomba po kornerze, może nieco przykurzona. Kapitalny był to dwumecz w Pucharze Króla w sezonie 98/99, dokładniej w ćwierćfinale. W pierwszym meczu na Camp Nou Mendieta tego wolej wykonał w 80. minucie, przy stanie 2-2. W rewanżu padło siedem goli, Nietoperze wygrały 4-3 i zagrały dalej (gdzie opędzlowały Real 6-0 w pierwszym półfinale, a w finale Atletico 3-0). Świetna była wrzutka Adriana Ilie, a strzał Hiszpana to już rodem z japońskiej kreskówki. Stojący na linii Sergi Barjuan ma szczęście, że nie dostał w cymbał.

 

EDER ZE ZWIĄZKIEM RADZIECKIM (14.06.1982)

Kolejne trafienie z mistrzostw świata i na tym wcale nie koniec. Dziwny był to występ Brazylijczyków w Hiszpanii. Na dzień dobry męczyli się ze Związkiem Radzieckim, ale w ostatnim kwadransie przechylili szalę na swoją korzyść. Później zaprezentowali efektowną i skuteczną piłkę, goląc Szkocję, Nową Zelandię i Argentynę. Pierwsza porażka przyszła dopiero w piątym meczu (wyrównany bój w drugiej fazie grupowej z Włochami), ale od razu po niej trzeba było jechać do domu. Jakąś tam osłodą było to trafienia Edera, jedno z piękniejszych w historii kadry Canarinhos. Taka bomba, że Rinat Dasajew tylko stał i patrzył. Zreszta przy golu Socratesa, który najpierw minął dwóch, a potem walnął po widłach, tak samo.

 

MANUEL NEGRETE Z BUŁGARIĄ (15.05.1986)

Wdarł się do naszego rankingu element akrobacji. I tak – mieliśmy już osobne zestawienie, w którym wyróżniliśmy przewrotki i inne ekwilibrystyczne trafienia, ale z pełną premedytacją to trafienie Meksykanina zostawiliśmy na później. Negrete w meczu ligi meksykańskiej popisał się kiedyś jeszcze lepszym przygotowaniem gimnastycznym i wtedy napisaliśmy o tym golu, a właśnie teraz jest to “później”. Pewnie jeszcze dwa lata temu moglibyśmy mówić o odświeżeniu przykurzonego klasyka, ale przed mundialem w Rosji trafienie Negrete z Bułgarią (pierwszy gol w drodze po ćwierćfinał) dostało nowe życie. FIFA zorganizowała plebiscyt na najładniejszą bramkę w historii mistrzostw i wygrał właśnie ten gol.

Jak to możliwe, skoro nawet na tym mundialu w Meksyku padła ładniejsza bramka, czyli pamiętny rajd Maradony z Anglią? Ano tak, że okazało się, iż niezbadane są wyroki internautów. Zabawa odbyła się w formie turniejowej drabinki, na której rozpisano 32 kandydatury i genialny Argentyńczyk odpadł wcześniej, przegrywając głosowanie z Teofilo Cubillasem, który Szkotom strzelił z zewniakiem z rzutu wolnego.

 

THIERRY HENRY Z MANCHESTEREM UNITED (1.10.2000)

Klasyk z Premier League. Świat piłki umówił się, że jeśli ktoś strzela bramkę, to nie przyznaje się mu już asysty, ale bądźmy szczerzy – w tej konkretnej sytuacji wypadałoby zrobić wyjątek. Chyba nawet Gilles Grimandi, który podawał do Francuza, raczej by się nie obraził na takie rozwiązanie. Strzał, po którym bezradny był Fabien Barthez, smakował o tyle lepiej, że był to jedyny gol w rywalizacji topowych drużyn angielskiej ekstraklasy. Ostatecznie tytuł powędrował do Manchesteru, ale wielki czas Arsenalu dopiero nadchodził.

 

TONY YEBOAH Z LIVERPOOLEM (21.08.1995)

Dwukrotny król strzelców Bundesligi w 1995 roku ruszył na podbój drugiej z wielkich europejskich lig. Najpierw został do Leeds tylko wypożyczony, ale skoro wiosną zapakował 12 goli w 18 meczach, wykupienie leżało jak najbardziej w interesie drużyny z Elland Road. A Yeboah słuszność wydania ponad trzech baniek za prawie 30-latka z Ghany podkreślił zarówno w pierwszym meczu nowego sezonu, strzelając oba gole na wagę trzech punktów z West Hamem, jak i w drugim, dając zwycięstwo z Liverpoolem w ten sposób. Później bywało różnie, choć był też choćby hat-trick z Monaco w Champions League czy piękny gol z Wimbledonem, ale niech ktoś powie, że nie było warto – pamiętając, że były to zupełnie inne pieniądze niż dzisiaj. Tajemnica sukcesu? – Kiedy kibice Leeds pytali mnie, skąd mam w sobie moc do tak potężnych uderzeń, odpowiadałem im zawsze, że to pudding Yorkshire daje mi dodatkową energię – mówił w wywiadach (a tu nasz, nieskromnie mówiąc, świetny tekst o tym gagatku).

 

PAOLO DI CANIO Z WIMBLEDONEM (26.03.2000)

Do pewnego momentu gol, który mógł robić za symbol Premier League (do spółki z poprzednimi oczywiście). Zresztą przywoływany jest bardzo często do dziś, choć przez ostatnie dwadzieścia lat Włoch dorobił się dość pokaźnego towarzystwa.  Di Canio to charakterek, fabryka problemów, ale stawiamy dolary przeciwko orzechom, że akurat w tej sytuacji właśnie jego bezczelność okazała się kluczowa. Bez niej pewnie by nie spróbował tak wykończyć tej dość ciętej piłki wrzuconej z głębi pola. A on nie tylko uderzył, ale też dodał przebieranie nogami w powietrzu. Nie tylko spróbował, ale też trafił tak, że bramkarz Neil Sullivan był bezradny.

 

ZINEDINE ZIDANE Z BAYEREM LEVERKUSEN (15.05.2002)

Ledwie kilka dni temu dziennikarze France Football wybrali to trafienie najładniejszym golem w historii Ligi Mistrzów (drugie miejsce zajęła przewrotka Mauro Bressana z Barcą, trzecie gol zdobyty w takim sam sposób przez Cristiano Ronaldo przeciwko Juve). Pamiętając o tym, że wybory takiej bramki to zawsze licytacja na gusta i guściki, naprawdę trzeba nie przepadać za Francuzem z łysą glacą, by wykłócać się i krzyczeć, że nie zasłużył na takie wyróżnienie. To było jego trzecie podejście do zwycięstwa w finale Champions League, wcześniej w barwach Juve przegrywał z Borussią Dortmund i Realem Madryt, więc uznał, że właśnie do tylu razy sztuka i wziął sprawy w swoje ręce. Roberto Carlos posłał świecie, niewielu spodziewało się, że można zrobić z niej coś tak genialnego.

MARCO VAN BASTEN ZE ZWIĄZKIEM RADZIECKIM (25.06.1988)

Jednak nie samą Ligą Mistrzów człowiek żyje, a poza nią znaleźliśmy jednego woleja, który przebił to, co zrobił Zidane. Finał mistrzostw Europy, w bramce znów Rinat Dasajew (miał chłop “farta”, nie ma co gadać), Holendrzy prowadzili 1-0 po golu Gullita. Ale należało odebrać rywalom wszelkie chęci do walki – tym bardziej, że Holendrzy ze Związkiem Radzieckim w grupie przegrali. Co prawda 2-0 to – jak doskonale wiemy – niebezpieczny wynik, ale van Basten postanowił zaryzykować. Jak to zmieścił pod poprzeczką? Dlaczego w ogóle spróbował, stojąc w tym miejscu pola karnego? Na te pytania nie znamy odpowiedzi, ale dobrze nam z tą niewiedzą.

Rzućcie okiem na poprzednie odcinki: 

najbardziej pamiętne popisy solistów,

przewrotki i podobne akrobacje,

gdy połówka to nie problem,

bania, bania, baniaaaaaaa.

Fot. FotoPyK

Najnowsze

Komentarze

5 komentarzy

Loading...