Reklama

Klasyka kina akcji. Gdy połówka to nie problem. Nawet własna!

redakcja

Autor:redakcja

25 kwietnia 2020, 17:13 • 11 min czytania 13 komentarzy

Kontynuujemy naszą podróż po zakamarkach archiwów w poszukiwaniu pamiętnych, a zazwyczaj również pięknych bramek. Były gole wbite po długich, solowych rajdach, były trafienia z przewrotki, a dziś za wspólny mianownik przyjmujemy odległość od bramki. Zadaniem naszej ekspedycji jest odnalezienie słynnych bramek strzelonych z okolicy linii środkowej, z własnej połówki, a nawet ze swojego pola karnego. 

Klasyka kina akcji. Gdy połówka to nie problem. Nawet własna!

Im dalej, tym lepiej? No nie do końca. Styl ma znaczenie, najczęściej większe niż kilka, kilkanaście, a nawet kilkadziesiąt metrów więcej. Takie bramki to zazwyczaj mieszanka mocnego kopyta, sprytu i wielkiej zuchwałości, ale nie ukrywajmy – nierzadko również przypadku. Dlatego nie udajemy, że takie gole, których nikt nie planował, nigdy nie padły, ale siłą rzeczą stawimy je trochę niżej niż pokazy prawdziwego kunsztu.

To tyle tytułem wstępu, lecimy.

LUIS MARTINEZ Z POLSKĄ (30.05.2006)

Zaczynamy od trochę bolesnego dla nas wspomnienia. Przed startem mundialu w 2006 roku o meczu reprezentacji Polski mówił cały świat, ale bynajmniej nie dlatego, że drużyna Janasa tak rozklepała rywala z Kolumbii. Czołówki zapewnił nam kuriozalny gol Luisa Martineza, który przelobował Tomasza Kuszczaka. – Takie gole to puszczał nawet Lew Jaszyn. To bramka z gatunku tych, które wpadają, a potem się o nich zapomina. Myślę, że piłkarze kadry wybaczą ten błąd młodemu bramkarzowi, a takim przecież ciągle jestem – mówił na gorąco po spotkaniu były golkiper między innymi Manchesteru United, ale umówmy się – ucieczka w bagatelizowanie brzmi z dzisiejszej perspektywy dość śmiesznie. Klasyk jak w mordę strzelił, choć – jak wspomnieliśmy – główną rolę odegrał przypadek.

Reklama

ASMIR BEGOVIĆ Z SOUTHAMPTON (2.11.2013)

Ale w ramach marnego pocieszenia dla Kuszczaka można przypomnieć, że nie jest on jedynym polskim bramkarzem, którego zaskoczył kolega po fachu z ekipy przeciwnika. Drugim jest Artur Boruc. I to już w pierwszej minucie (dokładniej – w 13. sekundzie) meczu Premier League, a więc również te obrazki błyskawicznie obiegły cały świat. A później wyczyn Asmira Begovicia trafił do… Księgi rekordów Guinnessa, oczywiście ze względu na odległość, z której padła bramka (91.9 metra). Boruc po meczu mówił o złej nawierzchni, trudnych warunkach i był na siebie zły, że źle je ocenił. Dodatkowo przeprosił kolegów oraz fanów „Świętych”, obiecując, że odrobi te punkty (mecz skończył się wynikiem 1-1). Z kolei Bośniak mówił, że specjalny dyplom upamiętniający to osiągnięcie wyląduje na honorowym miejscu w jego domu. Kilka lat później panowie spotkali się w Bournemouth, musiało być troszkę niezręcznie.

PS Do grona pokonanych z dalszej odległości Polaków zaliczyć musimy też Wojciecha Szczęsnego, którego Harry Kane zaskoczył z połówki w przedsezonowym sparingu.

TIM HOWARD Z BOLTONEM (4.01.2012)

Reklama

Na chwilę zostajemy w temacie, by przypomnieć podobne trafienie Tima Howarda dla Evertonu. Wiatr zrobił swoje i Adam Bogdan został ośmieszony. Warto jednak zwrócić uwagę na zachowanie samego Howarda. Nie widzimy wybuchu radości, Amerykanin po prostu ruszył w kierunku swojej bramki, gdzie dopiero później dopadli go świętujący niezwykłe trafienie koledzy. Powód? Najogólniej rzecz ujmując – bramkarska solidarność i współczucie wobec pokonanego w tak zawstydzający sposób przeciwnika. Warto wspomnieć również o tym, że ostatecznie trafienie Howarda na niewiele się zdało – piłkarze Boltonu wbili dwa gole w ciągu kolejnych 30 minut i Everton to spotkanie przegrał.

 

JOSE LUIS CHILAVERT Z RIVER PLATE (22.03.1996)

To może zakończymy temat bramkarzy – w wielkim stylu, bo trafienie jest kapitalne. Ta bramka wbita w meczu ligi argentyńskiej tym różni się od poprzednich, że o przypadku nie może być mowy. Paragwajczyk skwapliwie skorzystał ze złego ustawienia bramkarza i swego młotka w nodze. – To było coś innego niż te przypadkowe gole z takiej odległości. Widziałem, że Burgos [bramkarz River Plate – red.] obserwuje ptaki, zamiast skupiać się na grze. Zacząłem z przytupem. Zauważyłem, że sędzia przeszkadza, więc krzyknąłem, żeby się ruszył. Na szczęście to zrobił – gdyby się nie uchylił, byłby to ciężki nokaut. Po wszystkim gratulowali mi nawet przeciwnicy. A sędziemu podarowałem później swoją koszulkę – raz, że był to jego ostatni profesjonalny występ, a dwa, że zasłużył swoim refleksem – tak, w barwny sposób, wspominał najładniejsze ze swoich 62 trafień sam Chilavert.

 

TOMASZ HAJTO Z POLONIĄ BYTOM (22.03.2008)

Zaglądamy na chwilę na nasze podwórko, bo w sumie dlaczego nie. Wahaliśmy się między trafieniem Jarosława Fojuta z wolnego w meczu z Piastem Gliwice, bramką Piotra Wlazły z Ruchem, bo potrafił on zalutować z bardzo daleka, a tym, co kilka lat wcześniej zrobił Tomasz Hajto. Postawiliśmy na byłego gracza Schalke, bo i odległość była większa, i toczyła się gra, i jeszcze trzeba było odebrać piłkę. Wszystko wyszło perfekcyjnie, lata doświadczenia na Zachodzie udowodnione. Michal Pesković, który po 12 latach dalej daje radę w Ekstraklasie, tym razem mógł tylko bezradnie wpaść do bramki. 12. rocznica bramki Chilaverta uczczona została nieświadomie, ale godnie.

 

MAREK CITKO Z ATLETICO MADRYT (25.09.1996)

Ekstraklasa Ekstraklasą, okej, ale musimy odświeżyć jeszcze jeden klasyk z udziałem polskiego piłkarza. Pewnie w podobnym zestawieniu w innym kraju machnęliby ręką na to, jak Marek Citko urządził Molinę, bo znaleźliby wiele ładniejszych i ważniejszych trafień, ale dla nas jest to coś szczególnego. Może jeszcze wtedy faza grupowa Ligi Mistrzów nie była abstrakcją, ale pewnie nikt nie spodziewał się, że będziemy poza nią przez całe pokolenie. Takie mecze już powodowały, że serce biło szybciej. A głód wielkiej piłki w narodzie był tak wielki, że – między innymi dzięki tej bramce (wbitej w przegranym 1-4 meczu!) – z Citki, ostatecznie niespełnionego talentu, potrafiono zrobić Sportowca Roku, który wyszedł na scenę, by odebrać nagrodę i powiedzieć, że… głupio mu, iż musi to zrobić.

 

MORITZ STOPPELKAMP Z HANNOVEREM (20.09.2014)

Ron-Robert Zieler miał nadzieję, że wyrówna w ostatniej minucie stan rywalizacji pomiędzy Paderborn a Hannoverem, jednak nie dość, że jego wiara była naiwna, bo gospodarze poradzili sobie z dośrodkowaniem, to jeszcze został skarcony drugim golem. I owszem, wiele w historii futbolu padło właśnie takich bramek, gdy golkiper poleciał w szesnastkę rywali, bo nie było czego bronić, ale ta jednak jest szczególna. Stoppelkamp niewiele się zastanawiał, uderzył dość efektownie, a odległość była taka, że ustanowił rekord Bundesligi.

 

MIKEL SAN JOSE Z FC BARCELONĄ (14.08.2015)

To pierwsza z bramek, w których świetny niemiecki bramkarz zostaje skarcony za wybicie głową w okolice linii środkowej, ale tak się składa, że nie ostatnia. Być może już domyślacie się ciągu dalszego, ale na razie doceńmy przytomność Mikela San Jose, który otworzył wynik w pierwszym meczu o Superpuchar Hiszpanii właśnie w ten sposób. Ostatecznie jego Athletic wygrał 4-0, w rewanżu był remis 1-1, więc to spory udział w wywalczeniu trofeum (jak na razie jedynego w jego seniorskiej karierze).

JOSIP ILICIĆ Z TORINO (25.01.2020)

Świeżynka. Nawet nie tyle z tego sezonu, co z tego roku, choć czasami aż trudno przypomnieć nam sobie, że w 2020 grano w piłkę. Ilicić grał, robił to świetnie i są na to dowody. Między innymi ta bramka wbita Torino, gdy Atalanta upokarzała turyńczyków siedmioma bramkami na stadionie rywala. Wyszedł cały kunszt Słoweńca, o którym niedawno przekonywała się też nasza kadra.

 

JONE SAMUELSEN Z TROMSO (25.11.2011)

Teraz dość niezwykły przykład, że nie trzeba mieć wcale silnego uderzenia nogą, by strzelić bramkę z połowy. Samuelsenowi udała się ta sztuka, choć przymierzył z… głowy. Oczywiście sporym ułatwieniem był fakt, że w bramce nie było golkipera, ale i tak szacunek. Nawet jeśli nie do końca był świadomy tego, co właśnie się dzieje (przyznał to w wywiadzie). 58 metry i 13 centymetrów to do dziś rekord, jeśli chodzi o odległość, z której ktoś pociągnął bramkę z dyńki.

 

SEBASTIAN LANGKAMP Z BAYEREM LEVERKUSEN (25.04.2009)

Główka to za mało? No to łapcie jeszcze gola, którego można nazwać „mokrym snem Mariusza Pawelca”. Obrońca Śląska Wrocław większość swojego piłkarskiego życia spędził na wślizgu, więc taka bramka z pewnością byłaby ukoronowaniem jego kariery. Zazdrościć Polak może Sebastianowi Langkampowi, który grał wtedy w Karslruher, a dzięki temu, że pokonał Rene Adlera z ponad 46 metrów jego zespół wygrał z Bayerem 1-0. Utrzymania w lidze to co prawda nie dało, ale miejsce w historii już tak.

 

MIKE HANKE Z BAYEREM LEVERKUSEN (17.04.2004)

A to może jeszcze jeden gol wbity Bayerowi? Tym razem nie Rene Adlerowi, bo głównym bohaterem tej historii jest w zasadzie Hans-Jorg Butt. Strzelcowi też trzeba oddać, że przylutował ładnie oraz przytomnie, ale ujmujmy to tak – on tylko poprowadził pociąg, pod który tory położył bramkarz. Golkiper Bayeru tak długo i wylewnie cieszył się z własnego gola, że nie wziął pod uwagę, że sędzia może wznowić mecz, zanim wróci do klatki. Ostatecznie obyło się bez większych konsekwencji (poza zawstydzeniem) – Hanke strzelił na 2-3.

 

STEFAN ISHIZAKI Z OREBRO SK (23.04.2012)

Szwed kilkanaście razy zagrał dla swojej reprezentacji, ale ani razu na dużym turnieju. Zrobił karierę u siebie, jednak poza Skandynawią zaliczył jedynie nieudane wypożyczenie do Genoi i bardziej owocny wyjazd do MLS przed emeryturą. Dlatego poza mistrzostwami Norwegii i Szwecji najpiękniejszą chwilą jego kariery jest zapewne ten mecz i ta bramka. Kapitalny wolej w spotkaniu ligowym, która przewija się wśród piłkarskich klasyków, zazwyczaj autorstwa graczy, którzy byli kilka półek wyżej. Golkiper szybko pożałował krótkiego wybicia.

 

NAYIM Z ARSENALEM (10.05.1995)

Po pierwsze – stawka, bo był to finał Pucharu Zdobywców Pucharu. Po drugie – moment, bo Hiszpan strzelił gola, gdy na tablicy wyników był remis 1-1, dokładnie w 120. minucie. Po trzecie (i oczywiste) – styl, kapitalna jest ta bomba. David Seaman myślami był już przy karnych, dzięki czemu trofeum zgarnął Real Saragossa.

 

ALESSANDRO FLORENZI Z FC BARCELONĄ (16.09.2015)

Linia środkowa co prawda przekroczona, ale bliskość tej bocznej – a także miejsce bramki, w które trafia Florenzi – sprawia, że mówimy o trafieniu wyjątkowym. W dodatku na wagę remisu z Barceloną w fazie grupowej Champions League, w której między słupkami stał nie byle kto, tylko Marc-Andre ter Stegen. Gracz Romy, który od stycznia przebywa na wypożyczeniu w Valencii, opowiadał później, że próbował powtórzyć swój wyczyn jeden do jednego na treningach i czasami nie potrafił nawet… dokopać do szesnastki.

 XABI ALONSO Z NEWCASTLE UNITED (20.09.2006)

Nie wiemy, czy wśród graczy ze światowego topu znaleźlibyśmy takiego, przy którym bramkarze musieli mieć się mocniej na baczności, jeśli mówimy o opuszczaniu linii bramkowej. Hiszpan lubił sprawdzić czujność golkiperów z bardzo daleka – trafił z własnej połówki z Luton w pucharowej grze, mimo świetnie ułożonej stopy czasami się mylił lub też bramkarze nie byli spóźnieni z interwencją, ale do historii przeszedł za sprawą tego gola. W meczu ligowym z Newcastle najpierw zaliczył odbiór, później poradził sobie z sędzią, który krzątał się pod nogami, a następnie przelobował Steve’a Harpera (piękne raczkowanie!). I pomyśleć, że niewiele brakło, a arbiter Mark Halsey skradłby Xabiemu, Liverpoolowi i całemu futbolowi przepiękną bramkę.

 

WAYNE ROONEY Z WEST HAMEM (29.11.2017)

Nawiązując do poprzedniego akapitu – dobra, wiemy. Bodaj jeszcze większym specjalistą niż Hiszpan jest Wayne Rooney, na którego koncie są przynajmniej trzy tak spektakularne gole. Pierwszy to wspaniały wolej z West Hamem z 2014 roku. Drugi to bramka z tym samym rywalem kilka lat później, już w barwach Evertonu, gdy wykorzystał płaskie wybicie bramkarza. Trzeci to bomba w barwach D.C. United przeciwko Orlando City. Do zestawienia wybraliśmy dwójeczkę. Również dlatego, że Anglik skompletował nią hat-tricka na poziomie Premier League. Fajnie się patrzy na te rozpaczliwe próby uratowania sytuacji przez dwóch obrońców, którzy stali na drodze piłki do bramki.

 

CHARLIE ADAM Z CHELSEA (4.04.2015)

Wirtuoz z niego żaden, nieprzypadkowo zakotwiczył w Stoke, a nie w Liverpoolu, gdzie nawet jeśli nie miał tragicznych liczb, to mógł robić za symbol zjazdu na poziom średniaka, ale trzeba przyznać, że siekierkę w lewej nodze miał i dalej ma. Przekonało się o tym paru świetnych bramkarzy, a Thibaut Courtois został wręcz przez Szkota upokorzony. Uwagę zwraca pełna premedytacja, łatwo wyłapać ją między momentem dostrzeżenia tego, jak ustawiony jest Belg a złożeniem się do uderzenia.

DAVID BECKHAM Z WIMBLEDONEM (17.08.1996)

Pierwsza kolejka nowego sezonu, czyli instrukcja „jak dobrze wejść w rozgrywki” oo Beckhama. Tym wyraźniejsza, że tydzień wcześniej w meczu o Tarczę Wspólnoty Czerwone Diabły roznosiły Newcastle 4-0, a Anglik walnął gola i dołożył dwie asysty. Przeciwko Wimbledonowi stanęło na trójce, a 21-letni wówczas Beckham zamknął rywalizację o gola rozgrywek w 90. minucie. Neil Sullivan był bezradny. Co ciekawe, ostrzeżenie dostał już wcześniej – w trakcie tego spotkania jego złe ustawienie dostrzegł Jordi Cruyff, ale uderzył tak źle, że można było to zinterpretować jako nieudaną próbę podania na wolne pole. Beckham pokazał Holendrowi, jak należy wykonać taką próbę. Sam Anglik też później próbował to skopiować i przynajmniej raz mu się udało – gola z imponującej odległości strzelił Kansas City w meczu MLS.

DEJAN STANKOVIĆ Z SCHALKE 04 (5.04.2011)

Być może powinniśmy zostawić trafienie Serba na ranking najlepszych uderzeń z woleja, ale pokusa była zbyt wielka. Jeśli chodzi o odległość od linii bramkowej, tu jest miejsce tego cacuszka. Manuel Neuer uczynił sztukę ze swojego stylu gry, wyszedł poza rolę jedynie golkipera, by stawać się ostatnim obrońcą, ale tu został brutalnie skontrowany przez doświadczonego gracza. Patrząc z perspektywy Stankovicia, warto zwrócić uwagę na to, jak mało było czasu na decyzję i jednocześnie, jak wielkie ryzyko kompromitującego machnięcia, ewentualnie posłania piłki w maliny. Tymczasem dzięki śmiałości i wyszkoleniu technicznemu gracza dostaliśmy podręcznikowe wykończenie. Fakt, że nic nie dało (Inter poległ u siebie aż 2-5, a na wyjeździe 1-2 i to Niemcy przeszli do półfinału LM), niewiele zmienia w odbiorze.

 

Poprzednie części: 

– Najbardziej pamiętne popisy solistów

– Przewrotki i podobne akrobacje 

Fot. newspix.pl

Najnowsze

Komentarze

13 komentarzy

Loading...