Gole strzelane głową wydają się dość pospolite. Szczególnie w porównaniu z bramkami zdobytymi przewrotką, takimi, które są finiszem długich rajdów czy padają po uderzeniach z okolicy linii środkowej (to wszystko już przerobiliśmy), kierowanie piłki do siatki dyńką wyglada jak nic szczególnego. Bo żadnej wielkiej akrobacji nie wykonasz, bo odległość zazwyczaj niewielka. W kolejnej odsłonie “Klasyki kina akcji” postanowiliśmy jednak udowodnić, że i wśród goli zdobywanych w ten sposób zdarzają się perełki.
Zapraszamy więc za kolejną podróż w czasie. Zobaczycie gole piękne, ważne i dziwne. Czasami wszystko za jednym zamachem.
STEFAN KIESSLING Z HOFFENHEIM (18.10.2013)
Zaczynamy od bramki, która stała się kultowa z powodu tego, że tak naprawdę… nigdy nie padła. To znaczy po dość efektownej główce sędzia Felix Brych wskazał na środek boiska, Kiessling wpadł kolegom w ramiona, a Bayer Leverkusen podwyższył prowadzenie z Hoffenheim na 2-0 (skończyło się 2-1), ale wszystko to wydarzyło się po niecelnym uderzeniu i za sprawą dziury w siatce. Hoffenheim oczywiście domagało się powtórzenia spotkania, powołując się jednocześnie na podobny przypadek z 1994 roku, gdy Bayern i Norymberga musiały grać jeszcze raz, ale niemiecki związek odrzucił taką możliwość, jednocześnie kierując dyskusję w stronę… VAR-u, który był wtedy jedynie śmiałą, znajdującą się w powijakach wizją.
PAWEŁ BROŻEK Z ZAWISZĄ BYDGOSZCZ (12.09.2014)
My nie damy rady wrzucić tu czegoś z Ekstraklasy? No to potrzymajcie nam piwo i cyk. Jeśli założymy sobie, że napastnik Wisły Kraków dokładnie tak chciał wykończyć wrzutkę Sarkiego, otrzymujemy majstersztyk, gola, którego nie powstydziliby się najlepsi snajperzy na świecie. Czy można to było zrobić lepiej? No nie.
ANDRZEJ SZARMACH Z WŁOCHAMI (23.06.1974)
Powyżej macie dowód, że staramy się jak możemy, by nie pomijać polskich wątków w tych zestawieniach. Jednak w tym wypadku nie było to wymagające zadanie, bo mieliśmy swojego króla gry głową (ponad 50 takich goli w karierze, 8 w kadrze), który potrafił użyć największego atutu również w ważnym momencie. Konkretnie w meczu z Włochami na mistrzostwach świata, którym przypieczętowaliśmy wygranie grupy. Przez chwilę rozważaliśmy również drugie trafienie Zbigniewa Bońka z Belgią w 1982 roku na Camp Nou, ale tam bardziej docenilibyśmy całą akcję – przerzut Kupcewicza, zgranie Buncola i przytomnego loba obecnego prezesa PZPN-u. W przypadku Szarmacha – nic nie ujmując wrzucającemu Kasperczakowi – to One Man Show. Zgubił Moriniego tak, jakby był to kumpel z bloku. Legendarny Zoff pofrunął, ale nawet zamontowanie sprężyn w nogach niewiele by mu dało.
LUIS SUAREZ Z WEST BROMWICH ALBION (26.10.2013)
To środek okresu, w którym Suarez wrócił po zawieszenie na 10 spotkań za ugryzienie Branislava Ivanovicia. Czuć było wielki głód gry, wychodziło mu prawie wszystko, z takim Norwich potrafił walnąć nawet cztery bramki. Również gdy brał się za strzały z pozycji trudnych, nieprzygotowanych, zazwyczaj piłka po prostu lądowała w siatce. Tak było z West Bromem w drodze po skompletowanie bardzo ładnego hat-tricka. Dogranie Cissokho było raczej rozpaczliwą próbą utrzymania futbolówki po stronie Liverpoolu, a Urugwajczyk zrobił z tego świetną asystę, ładując z bani z linii szesnastki.
JUERGEN KLINSMANN Z JUGOSŁAWIĄ (11.06.1990)
Sporo mógł Klinsmann nauczyć Krzysztofa Piątka, gdy jeszcze był jego trenerem, strzelenie głową to jedna z tych rzeczy. Niemiec strzelił tą częścią ciała choćby dość znanego gola z Freiburgiem w barwach Bayernu Monachium, gdy wyciągnął się, jak tylko mógł i w jakimś kompletnie nienaturalnym ułożeniu ciała sięgnął piłkę, która wpadła do opuszczonej przez golkipera bramki. Ale świetnym szczupakiem popisał się też kilka lat wcześniej, na mundialu, w pierwszym spotkaniu Niemców, którzy rozpoczynali spacer po złoto. Piłka była na takiej wysokości i tak daleko od światła bramki, że zaatakowanie jej głową mogło być pierwszym wyborem tylko dla postrzeleńca.
MARTIN PALERMO Z VELEZ SARSFIELD (5.10.2009)
Tydzień temu, gdy prezentowaliśmy najsłynniejszy gole strzelone z własnej połówki lub jej okolic, wyróżniliśmy trafienie niejakiego Jone Samuelsena, który z dyńki strzelił z odległości 58 metrów i 13 centymetrów. Jego rekordowi zagroził później Ryujiro Ueda, który w Japonii w meczu z Yokohamą FC dość przypadkowo pokonał bramkarza strzałem głową z własnej połówki. Początkowo zmierzono mu uderzenie z 58 metrów i 60 centymetrów, co przebiłoby Samuelsena, ale po dokładniejszej weryfikacji wyszło, że Ueda miał do bramki jednak 80 centymetrów bliżej. Tyle gwoli statystycznej dokładności, bo my przecież nie o tych golach. Martin Palermo zasłynął z trzech zmarnowanych jedenastek w jednym meczu, ale nie tylko. Argentyński napastnik w meczu z Velez miał co prawda kilkanaście metrów bliżej do bramki, w której stał (a w zasadzie nie stał) German Montoya, niż wyżej wymienieni panowie, ale jego gol z dystansu różni się tym, iż widać premedytację. W dodatku była to bramka na wagę zwycięstwa 3-2 i zarazem jego 200. trafienie w lidze argentyńskiej (ostatecznie dobył do 227 i jest siódmym strzelcem w jej historii). Nieźle.
DIEGO MARADONA Z MILANEM (27.11.1988)
Najpierw świetne minięciem zasieków Milanu, czyli nie byle kogo, bo linię defensywną w tym meczu tworzyli Baresi, Maldini, Costacurta i Tassotti, a następnie duża mądrość i spryt Argentyńczyka. W momencie, w którym wychodził na pozycję chyba nikt nie stawiałby, że właśnie tak postanowi pokonać Gallego – tym bardziej, że w ostatniej chwili jeszcze się poślizgnął. Ale włoski bramkarz nawet nie podjął próby dogonienia piłki. Tym golem Maradona napoczął Milan, a mecz skończył się wysokim zwycięstwem Napoli 4-1.
UWE SEELER Z ANGLIĄ (14.06.1970)
Gdyby nie ta bramka, Niemcy z dużym prawdopodobieństwem mieliby na koncie jeden medal mistrzostw świata mniej. W ćwierćfinale z Anglią nasi zachodni sąsiedzi przegrywali już 0-2 – sygnał do odrabiania strat dał w 69. minucie Beckenbauer, a Seeler, dla którego ten mundial był ukoronowaniem reprezentacyjnej kariery, osiem minut przed końcem dał drużynie dogrywkę (zakończoną zwycięstwem). Trochę dziwaczna to bramka, ale przede wszystkim zwraca uwagę wielki spryt Niemca – pozycja była trudna, stał odwrócony tyłem do bramki. No ale kto powiedział, że w takiej sytuacji trzeba uciekać się do przewrotki?
LEO MESSI Z MANCHESTEREM UNITED (27.05.2009)
Jeśli zawierzymy danym portalu Transfermarkt, to była ledwie trzecia bramka głową w karierze Argentyńczyka. Znaliśmy go już jako świetnego dryblera z zabójczym finiszem lewą nogą, tymczasem w Rzymie zaskoczył wszystkich, przy okazji odbierając Manchesterowi United ostatnie nadzieje na końcowy triumf w Lidze Mistrzów. Jasne – dośrodkowanie Xaviego było kapitalne, Hiszpan popisał się idealnym wyczuciem przestrzeni i znalazł miejsce dla mikrusa pomiędzy dryblasami, Rio Ferdinandem i Johnem O’Shea. Ale kontrola piłki, ułożenie ciała i strzał Messiego, który nie dał szans van der Sarowi – to wszystko też było na najwyższym poziomie.
STEVEN GERRARD Z MILANEM (25.05.2005)
Kolejna bramka wbita banią w finale Ligi Mistrzów. Cholernie ważna, bo czy bez niej bylibyśmy świadkami jednego z najbardziej pamiętnych meczów w historii piłki? Możemy sobie pogdybać, ale raczej nie. W dodatku trafienie Anglika było po prostu bardzo ładne. Do bramki był spory kawałek, a on na chwilę zawisł w powietrzu i sprawił, że Dida w zasadzie nawet nie podjął próby interwencji. Radości po bramce wielkiej nie było, ale po końcowym gwizdku już tak – zresztą po nim Gerrard został też wybrany najlepszym graczem meczu.
CRISTIANO RONALDO Z FC BARCELONĄ (20.04.2011)
Wynotowaliśmy sobie kilka trafień Portugalczyka głową, bo trzeba przyznać, że w tym elemencie, głównie ze względu na swój wyskok, jest kapitalny. Bramka w finale Ligi Mistrzów z Chelsea. Trafienie z Romą, gdy na piłkę poszedł z taką pazernością, że mógłby przerwać siatkę. Świetny gol z Manchesterem United, gdy jako zawodnik Realu pognębił dawnych kolegów. Bomba w półfinale mistrzostw Europy 2016 przeciwko Walii. I to w zasadzie dopiero początek długiej listy. Zdecydowaliśmy się jednak wyróżnić gola na wagę zdobycia Pucharu Króla w 2011 roku. FC Barcelona wzięła wtedy i Ligę Mistrzów, i Primera Division, i Superpuchar Hiszpanii, ale w finale na Mestalla Ronaldo wsadził kij w szprychy tej rozpędzonej machiny. Była 103. minuta, gdy zawisł w powietrzu. Pokonanie Pinto musiało smakować wybornie.
CRISTIANO RONALDO Z SAMPDORIĄ (18.12.2019)
No nie mogliśmy poprzestać na jednym trafieniu Portugalczyka, bo w tym sezonie, kilka tygodni przed 35. urodzinami, zrobił coś niezwykłego. Nicola Murru był kompletnie bezradny, bo – jak później wyliczono – Ronaldo zawisł na wysokości 2 metrów i 56 centymetrów (Claudio Ranieri stwierdził, że na jakieś 1,5 godziny). Po wszystkim sam siebie porównał na Twitterze do Michaela Jordana, co oczywiście jest… jak najbardziej na miejscu, bo niby czemu nie?
PELE Z WŁOCHAMI (21.06.1970)
Mieliśmy już jedno trafienie z mundialu w 1970 roku, taki miły zbieg okoliczności. Tydzień po golu Seelera w 1/4 rozgrywany był finał z udziałem Brazylijczyków i Włochów. Dla Pele, tak jak dla wspomnianego Niemca, ten czempionat był ostatnim dużym wyzwaniem w reprezentacyjnej karierze. I z Meksyku przywiózł jeszcze lepsze wspomnienia niż Seeler, bo zgranął trzecie złoto na mistrzostwach, będąc przy tym głównym bohaterem finału. Zaliczył dwie asysty, ale przede wszystkich napoczął Włochów. Wyskoczył wysoko, zawisł w powietrzu, wygiął się i zapakował obok bramkarza. Po latach genialny Brazylijczyk przyznawał, że ten gol był dla niego szczególny, gdyż jego ojciec potrafił strzelić pięć goli głową w jednym meczu – jemu nie udało się powtórzyć tej sztuki (raz był blisko, stanęło na czterech), ale przynajmniej trafił w ten sposób w najważniejszym spotkaniu czterolecia.
SERGIO RAMOS Z ATLETICO MADRYT (24.05.2014)
Kibice Atletico do dziś mają prawo budzić się zlani potem w środku nocy właśnie przez tego gola. Historyczne zwycięstwo w Lidze Mistrzów było na wyciągnięcie ręki, ba, Cholo Simeone na pucharze trzymał już dziewięć palców. I wtedy przyszedł Ramos i po tych paluchach trenera Los Colchoneros zdzielił. Wystarczyło wygrać jeszcze jedną głową, ale łatwo się mówi – Ramos się zaczaił na piłkę zagraną przez Modricia i strzelił nie do obrony, a później byliśmy świadkami pamiętnej dogrywki. Obrońca Realu mocno uprzykrzył życie Atletico również w finale rozegranym dwa lata później, ale to już inna historia.
MARCO VAN BASTEN Z REALEM MADRYT (5.04.1989)
Specjalista od pięknych goli, szczególnie z powietrza, jest z nami nie po raz pierwszy, no i pewnie nie po raz ostatni. Tym razem wyróżniamy jego główkę, która po pierwsze była bardzo efektowna – zwróćcie uwagę na ułożenie ciała Holendra, odległość od bramki, no i miejsce, w które trafił. Po drugie trafienie było dość istotne – mówimy o pierwszym mecz półfinałowym Pucharu Europy, van Basten strzelił na 1-1 i taki rezultat udało się wywieźć z Madrytu. W rewanżu Włosi wygrali 5-0, a potem, po meczu ze Steauą, sięgnęli po trofeum, ale bez tej bramki ich pewność siebie tak wielka by nie była. Swoją drogą warto zwrócić uwagę na agresję, z jaką atakowany był asystujący przy bramce obrońca. Futbol jednak mocno się zmienił.
JARED BORGETTI Z WŁOCHAMI (13.06.2002)
Były, zdetronizowany przez Javiera Hernandeza, najskuteczniejszy napastnik w historii reprezentacji Meksyku. 2 ze swoich 46 bramek w narodowych barwach strzelił na mundialu w Korei i Japonii, czym walnie przyczynił się do wyjścia z grupy. A w pamięci zapadło głównie trafienie z Włochami, gdy Borgetti bardzo sprytnie wykorzystał dośrodkowanie Blanco. Nawet taki fachura jak Gianluigi Buffon był wyraźnie zaskoczony obrotem spraw i tym, że piłka wylądował w jego siatce, choć przeciwnik dostał trudną wrzutkę i był poza światłem bramki.
ENZO SCIFO Z IRLANDIĄ (10.09.1986)
Był to pierwszy mecz reprezentacji Belgii po mistrzostwach świata w Meksyku, na których doszła ona do półfinału, w czym rzecz jasna duża była zasługa Scifo. Ekipie Czerwonych Diabłów towarzyszył zarówno niedosyt (po dogrywce przegrali medal z Francją), jak i poczucie rozbudzonych apetytów. Mecz z Irlandią z jednej strony okazał się zimnym prysznicem (remis u siebie po golu straconym w końcówce), a z drugiej – padł w jego trakcie jeden z najładniejszych goli strzelonych głową w historii piłki. Rzut rożny, gapiostwo Iroli i Scifo, rozgrywający, który kojarzył się raczej z golami innego typu, zapakował blisko słupka. Bramkarz pofrunął, ale w zasadzie nie było sensu – tylko się pobrudził i poobijał.
GRAZIANO MANNARI Z JUVENTUSEM (12.03.1989)
No wielkiej kariery Mannari w Milanie nie zrobił (niecałe 20 meczów w Serie A, we wszystkich rozgrywkach mniej niż 30), generalnie również mu raczej nie poszło, ale ten jeden wieczór należał do niego. Ne dość, że zapakował dwa gole Juventusowi (łącznie w lidze włoskiej strzelił trzy), to jeszcze jeden z nich był naprawdę wyjątkowej urody. Szczupakiem, który do dziś może być stawiany za wzór. Leniwie rozgrywali pomiędzy sobą piłkę gracze Milanu, ale publiczność bawiła się świetnie, wykrzykując “Ole!” po każdym podaniu. Aż w końcu gra została przyśpieszona, Donadoni wrzucił w pole karne, a tam doszło do świetnego finiszu.
ROBIN VAN PERSIE Z HISZPANIĄ (13.06.2014)
Jeden z najbardziej charakterystycznych momentów poprzedniego mundialu i po prostu świetny, w dodatku ważny gol. Świetny, bo przerzucenie piłki nad Casillasem po efektownym szczupaku wymagało sporej fantazji. Ważny, bo był to pierwszy mecz na zakończonych medalem dla Oranje mistrzostwach, obrońca tytułu prowadził 1-0, a lada moment sędzia miał ogłosić zakończenie pierwszej połowy. W drugiej części gry, jak pewnie pamiętacie, doszło do demolki, ale raczej nie byłaby ona możliwa, gdyby nie trafienie do szatni byłego zawodnika między innymi Arsenalu i Manchesteru United. A, no i wrzutka (która w zamyśle wrzutką raczej była) Blinda z głębi pola też palce lizać. – To był najpiękniejszy gol w całej mojej karierze. Nawet ja muszę przyznać, że wyszło to świetnie. Wiedziałem, iż to niezwykle istotna sytuacja dla losów meczów. Zobaczyłem, że Casillas wyszedł kilka metrów przed linię bramkową i postanowiłem zaryzykować – mówił po latach Holender, a umówmy się – akurat on ma spośród czego wybierać najładniejszego gola.
BASILE BOLI Z PSG (29.05.1993)
Strzelił Basile Boli, jakkolwiek patrzeć środkowy obrońca, ważniejszego gola głową. Co więcej, zrobił to ledwie trzy dni wcześniej. Konkretnie mówimy o jedynej, dającej końcowy triumf bramce w finale Ligi Mistrzów sezonu 92/93, w którym Marsylia zmierzyła się z Milanem. Mimo wszystko do historii przeszedł gol, którego Francuz wbił kilkadziesiąt godzin później w spotkaniu na szczycie ligi francuskiej. Wszystko ze względu na wyjątkową urodę. Specjalnie wybraliśmy ten skrót – zwróćcie uwagę na to, co piłkarze Marsylii wcześniej zrobili w środku pola. Wrzutka Abediego Pele i kapitalne uderzenie z dyńki to tylko kolejne rozdziały wspaniałej historii. I fajnie by było napisać, że to cudo z przedostatniej kolejki (które było golem na 2-1, później paryżan dobił Boksić) było krokiem milowym w kierunku kolejnego tytułu, ale chyba pamiętamy, jak ten sezon ostatecznie się skończył – Marsylia w wyniku afery korupcyjnej straciła mistrzostwo i została spuszczona do drugiej ligi.
Fot. newspix.pl
Rzućcie okiem na poprzednie odcinki:
– najbardziej pamiętne popisy solistów,