Reklama

Facet czyta „365 dni” Lipińskiej, odcinek 2: Ekskluzywne… porwanie

Kamil Gapiński

Autor:Kamil Gapiński

03 kwietnia 2020, 10:30 • 5 min czytania 0 komentarzy

Koniec żartów – Laura została porwana. W sumie stało się to jeszcze pod koniec pierwszego rozdziału, ale wybaczcie, nie chciałem tego zdradzać, żeby mocniej rozpocząć część drugą.

Facet czyta „365 dni” Lipińskiej, odcinek 2: Ekskluzywne… porwanie

Ja wiem, że w tym miejscu bardziej politycznie poprawni przejęli się losem tej biednej alkoholiczki. Myślicie, że pewnie oprawca-psychopata trzyma ją w ciasnej piwnicy z opaską na oczach, przykutą łańcuchem do ściany, a jedyny zapach, jaki wyczuwa w tym przerażającym pomieszczeniu, to kocie szczyny.

Otóż nie. Jej sytuacja wygląda lepiej. DUŻO lepiej.

Oddajmy głos ofierze: „Ramy okien byłby ogromne i bogato zdobione, naprzeciwko ciężkiego, drewnianego łóżka stał gigantyczny kominek – podobne widywałam jedynie na filmach. (…) Pokój był ciepły, elegancki i bardzo włoski. (…) Moim oczom ukazała się zjawiskowa łazienka. Pośrodku stała ogromna wanna (…), w drugim końcu zobaczyłam prysznic, pod którym z powodzeniem zmieściłaby się drużyna piłkarska”.

Przyznacie: większość z was marzyłaby o tym, żeby odbywać akcję #zostańwdomu w takich warunkach, prawda? Choć raczej nie chcielibyście jej przeżyć z don Toriccellim. Facet momentami wydaje mi się najgorzej przygotowanym przestępcą od czasów Gangu Olsena. Dlaczego? Bo po uprowadzeniu niemalże… zabił pannę Biel. „Źle zareagowałaś na środek usypiający, nie wiedziałem, że masz kłopoty z sercem”.

Reklama

Widzę tu pewną sprzeczność, bo z następnych stron powieści wynika, że Massimo zna nawet długość paznokcia matki Laury, a tymczasem nie zdawałby sobie sprawy z czegoś tak istotnego? Ok, zostawmy to, skupmy się na niełatwej dla obu stron sytuacji.

Włoch ma problem, bo Laura, inaczej niż wszystkie znane mu kobiety, nie zamierza całować ziemi po której on stąpa. Mało tego, jest na tyle wkurwiona porwaniem, że wymierza mu siarczysty policzek. W normalnej sytuacji Massimo taką zniewagę spuentowałby strzałem w czoło albo zabetonowaniem nóg delikwentki i wrzuceniem jej do rzeki, no ale przecież sytuacja normalna nie jest. Bo w końcu ma w domu swoją Panią ze snów, której portrety zdobią ściany jego rezydencji (według panny Biel tak zajebistej, jak ta, którą pysznił się w Dynastii Blake Carrington)!

Laura jest jednak w niewątpliwie większych tarapatach, głównie dlatego, że oprawca nie porwał jej po to, by bzyknąć w przelocie i odstawić do hotelu. Nie, Toriccelli zamierza więzić Polkę przez… 365 dni.

Tak jest robaczki, stąd tytuł powieści!

Kiedy po nią sięgnąłem, myślałem, że chodzi o czas, jaki trzeba poświęcić, by po lekturze dojść do siebie. A tu jednak zaskoczenie, choć boję się, że na odzyskanie względnej równowagi psychicznej będę potrzebował więcej niż 12 miesięcy. Ale to w sumie nie jest wasz problem.

Dobra, do brzegu, Massimo wyłożył karty na stół:

Reklama

„Chcę, żebyś poświęciła mi najbliższy rok. Postaram się zrobić wszystko, byś mnie pokochała, a jeśli za rok w twoje urodziny nie się nie zmieni, wypuszczę cię. To nie jest propozycja, tylko informacja, ja nie daję ci wyboru, tylko mówię, jak będzie.”

Mimo że Włoch jest ciachem, a jego hacjenda zrobiłaby furorę w MTV Cribs, panna Biel nie reaguje na te słowa entuzjastycznie. OK, wyraziłem się zbyt delikatnie. Laura jest tak wściekła, że… bierze pistolet Massima i strzela do niego.

Koniec książki, rozchodzimy się do domu? Owszem, tak by właśnie było gdyby tylko odbezpieczyła broń. Niestety, nie zrobiła tego, a niesmak pozostał.

No dobra, to na czym stanęło? No więc Laura ostatecznie pogodziła się ze swoim losem, ponieważ Massimo pokazał zdjęcia jej rodziny sugerując, że jeśli nie spełni jego „prośby”, to mama, tata i brat będą mieć przegwizdane. Pamiętajcie: za bardzo jej nie współczujcie. Biel naprawdę nie ma tak źle, o czym świadczą poniższe fragmenty:

„W toalecie z lustrem z zachwytem odkryłam kosmetyki wszystkich swoich ulubionych marek: Dior, YSL, Guerlain, Chanel i całą masę innych (umówmy się, przeciętna Polka naprawdę może jej zazdrościć, bo w swojej łazience to odkrywa co najwyżej, że stary nie opuścił klapy od sedesu)

„Śniadanie było iście królewskie (…). Patery serów, oliwki, cudowne wędliny, naleśniki, owoce, jajka – było tam wszystko, co kochałam. (…) W oddali, na krańcu ogrodu, dostrzegłam leżankę z białymi poduchami i rozpostartym nad nią baldachimem. To będzie idealne na przeczekanie niestrawności (przyznacie, że to brzmi trochę lepiej niż zażycie Ranigastu…)

No i najważniejsze. ON.

„Nie dało się ukryć, że był przepięknym mężczyzną, bardzo w moim typie. Czarne oczy, ciemne włosy, cudowne, ogromne, pięknie zarysowane usta, kilkudniowy zarost (…).”

„Był pełen sprzeczności. Czuły barbarzyńca – to określenie idealnie do niego pasowało. Niebezpieczny, nieznoszący sprzeciwu, władczy, a jednocześnie opiekuńczy i delikatny”.

„(…) Czułam jego zapach, obezwładniające połączenie władzy, pieniędzy i wody toaletowej z bardzo ciężką korzenną nutą”.

Umówmy się, Laura mogła trafić dużo gorzej. Przecież mógł ją porwać jakiś otyły, łysiejący onanista, przesiadujący większość dnia w upapranej keczupem żonobijce. Albo owdowiały stary nazista, pragnący ten ostatni raz przed śmiercią posmakować młodego ciała. Nic takiego na szczęście się nie stało, a my nadal czekamy na to, aż ta piękna parka skonsumuje znajomość.

Czekać nie zamierzał za to Martin, partner panny Biel, którego Toricceli pokonał fortelem w iście zagłobim stylu.

„Kiedy zniknęłaś (…) moi ludzie zabrali twoje rzeczy z pokoju i zostawili list, w którym pisałaś do Martina, że odchodzisz od niego, wracasz do Polski, wyprowadzasz się i znikasz z jego życia”.

Tu jestem wam winien wyjaśnienie: całe to porwanie to w sumie efekt sprzeczki Laury z Martinem. Biel uznała, że podczas wymarzonych wakacji facet interesuje się bardziej komputerem niż nią, dlatego dzień po swoich urodzinach zrobiła mu nieziemską awanturę, a potem wybiegła z hotelu. Właśnie w efekcie tej dramy wpadła w szpony przystojnego gangusa. 

Wracając do listu, coś mnie zastanawia: jakim cudem ludzie Toriccelliego zdołali podszyć się pod Laurę? Narodowość Martina nie jest na razie podana, ale z kontekstu wynika, że to jednak Polak. No więc czyżby Massimo miał w swojej wypasionej rezydencji jakąś sprzątaczkę na przykład z Radomia, która zmusił do napisania kilku ckliwych zdań? A może użył google translatora? Nie wiem, zostawiam ten wątek, jak zresztą widzicie to nie pierwsza mało logiczna rzecz w książce. Na razie muszę od niej odpocząć, ale spokojnie, część trzecia pojawi się już niebawem.

KAMIL GAPIŃSKI

Część pierwsza:

https://weszlo.com/2020/04/02/facet-czyta-365-dni-lipinskiej-odcinek-1/

Kibic Realu Madryt od 1996 roku. Najbardziej lubił drużynę z Raulem i Mijatoviciem w składzie. Niedoszły piłkarz Petrochemii, pamiętający Szymona Marciniaka z czasów, gdy jeszcze miał włosy i grał w płockim klubie dwa roczniki wyżej. Piłkę nożną kocha na równi z ręczną, choć sam preferuje sporty indywidualne, dlatego siedem razy ukończył maraton. Kiedy nie pracuje i nie trenuje, sporo czyta. Preferuje literaturę współczesną, choć jego ulubioną książką jest Hrabia Monte Christo. Jest dumny, że w całym tym opisie ani razu nie padło słowo triathlon.

Rozwiń

Najnowsze

Komentarze

0 komentarzy

Loading...