Reklama

Skandale, gierki, groźby i Ronaldinho. Dwumecz, w którym było wszystko

Michał Kołkowski

Autor:Michał Kołkowski

26 listopada 2019, 13:21 • 21 min czytania 0 komentarzy

Konferencja prasowa przez starciem Barcelony z Chelsea ciągnęła się już od dobrych trzydziestu minut, ale dziennikarzom wciąż nie kończyły się pytania do Jose Mourinho, managera The Blues. Trudno się dziwić tej dociekliwości – wprawdzie los skojarzył londyńczyków z Barcą już na etapie 1/8 finału Ligi Mistrzów, lecz dwumecz szybko został okrzyknięty przedwczesnym finałem rozgrywek. Chelsea, napompowana forsą Romana Abramowicza i perfekcyjnie poukładana przez Mou, w sezonie 2004/05 kompletnie zdominowała rozgrywki Premier League. Z kolei przebudowana Blaugrana wymiatała w La Lidze, a jej ofensywa – napędzana przez niezapomnianego Ronaldinho – mogła uchodzić za najpotężniejszą w Europie. Jednak żaden zawodnik – ani Ronaldinho, ani Eto’o, ani Lampard, ani Drogba – nie wzbudzał w tamtym czasie takiego zainteresowania, co samozwańczy The Special One. Mourinho zaczął dwumecz z Barceloną na długo przed tym, gdy gwizdek sędziego Andersa Friska otworzył pierwsze starcie na Camp Nou.

Skandale, gierki, groźby i Ronaldinho. Dwumecz, w którym było wszystko

JOSE MOURINHO I JEGO TOTTENHAM ODNIOSĄ DZIŚ ZWYCIĘSTWO? KURS: 1.26 W ETOTO

Do osoby arbitra wkrótce zresztą wrócimy, ponieważ starcie Barcelony z Chelsea zakończyło jego karierę i sprowadziło niebezpieczeństwo na jego bliskich. Tymczasem jednak zostańmy jeszcze przy przedmeczowej konferencji z udziałem Jose. W Portugalczyku jak zawsze dała o sobie znać dusza showmana.

– Przed nami jeszcze jedna sesja treningowa – tłumaczył Portugalczyk po raz siedemnasty, gdy kolejny z reporterów zainteresował się składem Chelsea na wyjazdowe starcie z Barcą. The Blues mieli sporo kłopotów z kontuzjami – wielu ekspertów sądziło nawet, że może to wytrącić drużynę z rytmu i popsuć jej nieskazitelny do tamtej pory sezon. – Co mogę wam powiedzieć? Drogba raczej zagra, Gallas też. Duff najprawdopodobniej nie wystąpi. Zresztą, wiecie co… Chcecie znać mój skład? No i dobra, podam wam. Zagrają: Cech, Paulo, Ricardo, Terry, Gallas, Tiago, Makelele, Lampard, Cole, Drogba i Gudjohnsen.

Na sali zapanowała delikatna konsternacja. Tymczasem Mourinho był w swoim żywiole i wyliczał dalej, napawając się reakcją zgromadzonych – wyrecytował też skład Barcelony, jaki jego zdaniem oddeleguje następnego dnia do gry Frank Rijkaard, szkoleniowiec katalońskiej drużyny. Dla pewności poinformował też dziennikarzy o trójce sędziowskiej, która poprowadzi spotkanie. Po czym – ewidentnie bardzo z siebie zadowolony – zaczął obserwować miny dziennikarzy obecnych na sali, a na jego własnej twarzy rozlał się dobrze wszystkim znany, szelmowski uśmieszek. Mou nie rozkoszował się jednak długo swoim psychologicznym wybiegiem – prawie natychmiast zerwał się na równe nogi i… opuścił salę konferencyjną, ignorując nawoływania i kolejne pytania, które odbiły się już od jego pleców.

Reklama

Koniec końców zresztą – trochę Portugalczyk nakłamał. Wyjazdowe spotkanie z Barcą od pierwszych minut zaczął Duff, nie Gudjohnsen.

Jose-Mourinho-laughing-press-conference-Chelsea-first-spell

To nie był jednak pierwszy przypadek, gdy Portugalczyk wywinął tego rodzaju numer. Właściwie identyczny manewr zastosował rok wcześniej, gdy jego FC Porto mierzyło się w 1/8 finału Ligi Mistrzów z Manchesterem United. Podanie składu do wiadomości publicznej to było rzucone wyzwanie. Deklaracja, skierowana pod adresem oponenta: „Możesz znać mój skład, możesz sobie rozpisać formację mojej drużyny, ale jak przyjdzie co do czego, to i tak nie zdołasz powstrzymać mojego zespołu”.

Inny manager mógłby poczuć się rozdrażniony samym faktem, że ktoś śmie wypytywać go kwestie, które zwykle w pierwszej kolejności konsultowane są z zespołem, często dopiero w dniu meczu. Mourinho nie miał jednak żadnych oporów przed wdawaniem się w podobne dywagacje. Wścibstwo dziennikarzy wykorzystywał jako oręż w wojence z rywalami. I był w tym cholernie dobry. Skoro sam Sir Alex Ferguson dał się położyć na łopatki, to jakie szanse w psychologicznej rywalizacji z Portugalczykiem miał Frank Rijkaard, nawet z Ronaldinho czy Deco do dyspozycji? – To był o wiele lepszy piłkarz ode mnie – pokrętnie chwalił swojego konkurenta Jose. – Osiągnął jako zawodnik bardzo dużo, ja nic. Ale odwrotnie jest, jeżeli chodzi o funkcję trenera – tutaj ja mam wielkie sukcesy, Rijkaard nie ma żadnych. Nie muszę zazdrościć Barcelonie, że ma za sobą sto lat historii i raz wygrała Puchar Europy. Ja dopiero od pięciu lat jestem menedżerem, a mam na koncie tyle samo zwycięstw w Lidze Mistrzów. Muszę bronić tego, co moje, a w tym momencie Puchar Mistrzów należy do mnie. To ja ostatnio zdobył go jako trener, więc teraz to są moje rozgrywki i moje trofeum.

Holender replikował krótko: – Kto ma dużo do powiedzenia, zwykle w głębi duszy wcale nie czuje się pewny siebie. Nie potrafił sobie jednak odmówić dalszych przytyków. – Chelsea jest w Barcelonie od trzech dni, trenuje wyłącznie za zamkniętymi drzwiami. I teraz Mourinho ujawnia skład? Faktycznie, coś takiego nie zdarza się często. Widać, że on musi się martwić o wynik meczu. Ale ma prawo mówić, co mu się podoba.

Atmosfera gęstniała z każdym dniem, z każdą godziną. Finałowe odliczanie do 23 lutego ciągnęło się w nieskończoność.

Reklama
***
Kiedy idę na przedmeczową konferencję prasową, w mojej głowie mecz już trwa.
Jose Mourinho
***

Trudno powiedzieć, po czyjej stronie zimą 2005 roku występował większy głód europejskiego sukcesu.

Chelsea była zespołem zbudowanym w bardzo szybkim tempie, trochę wręcz na wariackich papierach. Oczywiście pewne fundamenty pod potęgę tej drużyny zostały położone jeszcze na przełomie wieków, a nawet w drugiej połowie lat 90-tych, jeśli na temat spojrzeć szerzej, ale tak naprawdę dopiero pojawienie się Romana Abramowicza – rosyjskiego oligarchy, który postanowił na całego i bez trzymanki pobawić się w futbol – wprowadziło The Blues na europejskie salony i uczyniło z londyńskiego klubu najmocniejszą ekipę w Anglii. Silniejszą nawet od Arsenalu i Manchesteru United. A zatem klubów stanowiących synonim stabilności, budowanych całymi latami, w ramach długofalowych projektów sportowych. Trudno się dziwić, że Chelsea budziła niechęć i zazdrość konkurentów. – Człowiek czuł się, jak gdyby walczył z karabinami maszynowymi za pomocą kamieni – gderał Arsene Wenger.

Jednak trzeba zaznaczyć, że Mourinho, który latem 2004 roku zaczął tworzyć na Stamford Bridge swój wymarzony zespół, nie zgłupiał od nadmiaru gotówki. Nie napalił się na największe gwiazdy światowej piłki jak szczerbaty na suchary. Wiodącą rolę w jego drużynie pełnili piłkarze dopiero wspinający się na szczyty europejskiego futbolu, zawodnicy na dorobku. Uczynił z nich swoich wiernych żołnierzy. – On odmienił bieg naszych karier. Po prostu przyszedł i wyniósł klub na najwyższy poziom – mówił jeden z tych żołnierzy, zresztą raczej szeregowiec niż sierżant, Robert Huth.

Abramowicz miał co do tego modelu konstruowania kadry spore wątpliwości. Nie było wielką tajemnicą, że Rosjanin widział w swoim klubie futbolowych gigantów, takich jak choćby Thierry Henry. Tymczasem Mourinho wymarzył sobie – dla przykładu, skoro już przy obsadzie ataku jesteśmy – Didiera Drogbę. Dla większości sympatyków futbolu postać doskonale znaną, jasne. Gwiazdora Ligue 1 i finalistę Pucharu UEFA. Dla Abramowicza napastnik Olympique’u Marsylia był jednak raczej anonimem. – Drogba grał wcześniej tylko w Guingamp, Marsylii i Le Mans, więc kiedy chciałem go w Chelsea, Roman Abramowicz zapytał mnie: „Kogo?! Kogo ty chcesz jako napastnika?”. Miałem mnóstwo wielkich nazwisk do wyboru, ale od razu wskazałem na Drogbę. „Kto to jest, gdzie on w ogóle gra?”, pytał pan Abramowicz. „Płać, płać i nie marudź”, odpowiedziałem – wspominał Mourinho.

Abramowicz płacił. Ufał portugalskiemu managerowi, ponieważ wierzył, że Mourinho zagwarantuje mu spełnienie największych marzeń związanych z inwestycją w The Blues. – Trafiłem do klubu z jasnym zadaniem. Wygrać. Wygrać wszystko, co było do wygrania – opowiadał Jose.

Pragnienie sukcesu na wszystkich frontach łączyło właściciela Chelsea z prezesem Barcelony, Joanem Laportą. Ten kataloński polityk objął władzę w klubie w czerwcu 2003 roku, a zatem po sezonie, w którym Barca zajęła ledwie szóstą pozycję w ligowej tabeli. Oczywiście to były troszkę inne czasy niż te dzisiejsze, europejskie super-potęgi były bardziej podatne na kryzysy sportowe i organizacyjne niż dziś, gdy rozpieszczeni sympatycy Blaugrany kręcą nosem na postawę swojego zespołu nawet wówczas, gdy wygrywa on mistrzostwo kraju. Niemniej – nawet w tamtych realiach zakończenie sezonu na szóstej lokacie uchodziło za katastrofę. Laporta zaczął więc działać na rynku transferowym. W 2003 roku ściągnął choćby Ronaldinho i Rafę Marqueza, a w kolejnym letnim okienku poszedł już na całość, wygrywając wyścig o zatrudnienie Deco, Ludovica Giuly’ego, Samuela Eto’o czy też Henrika Larssona. Pieczę nad zespołem powierzono Frankowi Rijkaardowi, który miał nawiązać do najlepszych tradycji holendersko-katalońskich, a zatem pójść w ślady Johana Cruyffa.

n/z frank rijkaard pilka nozna - liga mistrzow - stuttgart - 02.10.2007 vfb stittgart - fc barcelona foto jerzy kleszcz/agencja przeglad sportowy --- Newspix.pl *** Local Caption *** www.newspix.pl mail us: info@newspix.pl call us: 0048 022 23 22 222 --- Polish Picture Agency by Axel Springer Poland

Początki Rijkaarda w roli managera Barcy nie były łatwe, jak to zwykle bywa. Podważano jego taktyczne koncepcje, zarzucano mu błędy w doborze wyjściowej jedenastki. Wyniki też nie zawsze były takie, jakich oczekiwano. Holender ani na moment nie zwątpił jednak w swoje pomysły. Spokojnie podpalał papierosa, czytając w porannej prasie kolejne paszkwile na swój temat. Aż w końcu umacniana regularnie drużyna się rozhulała – w sezonie 2004/05 zaczęła punktować i to w sensacyjnym stylu. – Nie denerwuję się. Takie samo podejście miałem w grudniu 2003 roku, gdy przegraliśmy u siebie Klasyk z Realem Madryt. Byłem wtedy w Barcelonie od sześciu miesięcy, a dziennikarze w nagłówkach nazywali mnie tchórzem. Wytknęli mnie palcem i powiedzieli: „winny”. Oskarżyli mnie, że przestraszyłem się Realu i zagęściłem środek pola kosztem siły ognia. Czy mnie to oburzyło? Nie. W kolejnych meczach jeszcze mocniej zadbałem o środkową strefę. Cały czas idziemy w tym kierunku. Interesuje nas własny styl, a nie przeciwnik. Dlatego dzisiaj, gdy wszyscy pytają mnie o Chelsea, wzruszam ramionami – mówił Holender.

– Widziałem kilka meczów z ich udziałem. W telewizji. To świetna drużyna. Bardzo… Bardzo funkcjonalna – dodał.

Był to przytyk niezwykle subtelny – podszyty komplementem, zakamuflowany uznaniem, przebrany za miły gest sympatii wobec przeciwnika. Ale – jednak – przytyk. Nazwanie Chelsea drużyną „funkcjonalną” stawiało jasną granicę przed rywalizacją Barcelony z The Blues. Kataloński zespół miał w tej konfrontacji reprezentować piękno, ofensywę, finezję. Ekipa Mourinho? Ot, perfekcyjnie przygotowani do swojej roboty rzemieślnicy. Defensywka, konterka i niewiele więcej. Dobrzy na Anglię, za krótcy na Europę.

– Nie potrafię nic powiedzieć o Mourinho – wzbraniał się Rijkaard przed personalnymi wycieczkami. – Nic o nim nie wiem, znam go tylko z telewizji i prasy. Hiszpańskie media bardzo się nim interesują, bo kiedyś pracował w Barcelonie. Mówicie, że on prowadzi ze mną gierkę psychologiczną? Nie znałem tego terminu, jak się w to gra?

***
Presja? Ptasia grypa wywołuje u mnie presję. Bardziej się martwię łabędziami w Szkocji niż kolejnym meczem. Mówię poważnie. Łabędzie mnie niepokoją. Muszę sobie kupić jakąś maskę i resztę sprzętu, zawodnikom też.
Jose Mourinho
***

Hiszpańskie media rzeczywiście huczały od wspomnień z pobytu Mourinho w Barcelonie. Do Portugalczyka szybko przymknął prześmiewczy przydomek: „Tłumacz”. Nie było w nim w gruncie rzeczy nic niestosownego – Jose rzeczywiście trafił przed laty do stolicy Katalonii jako tłumacz Sir Bobby’ego Robsona. Było jednak tajemnicą poliszynela, iż słynny manager powierza swojemu błyskotliwemu współpracownikowi znacznie więcej obowiązków. Mourinho był nie tylko asystentem Robsona, lecz jego najbliższym zausznikiem. Na konferencjach często nie przekładał wypowiedzi Anglika, lecz sprzedawał dziennikarzom własne przemyślenia. – Obserwowałem go każdego dnia. Był typowym gościem, którego interesuje dosłownie wszystko. Szatnie, autobusy, pełna kontrola. Wszystko. Dlatego ma taki twardy charakter. Lubił, gdy wszystko wokół niego dzieje się na sto procent. Dyscyplina, organizacja. (…) Dziś się czasem śmiejemy, że jestem jedynym człowiekiem związanym z Katalonią, który nie ma ochoty go zamordować – opowiadał Christo Stoiczkow.

Tak czy owak – niezależnie od faktów, przezwisko „Tłumacz” w ustach i na transparentach sympatyków Blaugrany nabrało pejoratywnego wydźwięku. Kibice Barcy nie mogli zaakceptować, że klub na własnej piersi wychował tak jadowicie kąsającą żmiję. Mourinho preferowanym stylem gry i  swoim podejściem do piłki zaprzeczał wszystkiemu, co wyraża się hasłem „Więcej niż klub”.

NINTCHDBPICT000004035633-e1535467460279

Transparenty uderzające w Mourinho zaczęły na szeroką skalę gościć na Camp Nou dopiero w kolejnych latach (ten powyższy pochodzi z 2006 roku), ale już w sezonie 2004/05 wokół katalońskich wątków z przeszłości Jose rodziły się gorące debaty. Kiedy jeden z dziennikarzy przypomniał Portugalczykowi tamten translatorsko-asystencki epizod podczas przedmeczowej konferencji prasowej, od której zaczęła się cała opowieść, The Special One jeden jedyny raz wyglądał na delikatnie wyprowadzonego z równowagi. – Wygląda na to, że ja – w przeciwieństwie do ciebie – w ciągu ostatnich pięciu lat mocno się rozwinąłem – wypalił Mourinho.

W końcu trzeba było jednak odłożyć na bok sztuczki, darować sobie gierki i dogasić ostatniego papierosa. 23 lutego 2005 roku o godzinie 20:45 Anders Frisk wyprowadził jedenastki Barcelony i Chelsea na murawę stadionu Camp Nou. Trybuny zgromadziły tamtego wieczora przeszło 96 tysięcy widzów. Spragnionych piłkarskich wrażeń i boiskowej wojny.

Spotkanie zaczęło się zgodnie z przewidywaniami – głęboko ustawiona Chelsea liczyła na kontry, napędzane przez Damiena Duffa i Joe Cole’a. W ofensywnej układance Mourinho brakowało wprawdzie Arjena Robbena, w tamtym czasie być może najgroźniejszego zawodnika w szybkim ataku na świecie, ale siła rażenia The Blues i tak była imponująca. Podobnie jak ich organizacja gry defensywnej. Z drugiej strony – Rijkaard posłał na boisko atak złożony z piłkarzy o niesamowitej dynamice. Tercet napastników Barcy stworzyli Ronaldinho, Ludovic Giuly i Samuel Eto’o. Była to wystarczająco potężne armaty, wspierane dodatkowo przez kreatywnego Deco, by raz na jakiś czas rozerwać szyki obronne przyjezdnych. Jednak początkowe szarże gwiazdorów Blaugrany spełzły na niczym – Chelsea przetrwała kryzysowy czas i zadała rywalom cios prosto w szczękę.

Jose Mourinho przed meczem uczulił swoich skrzydłowych, by starali się jak najmocniej eksponować defensywne niedostatki Giovanniego van Bronckhorsta. Właśnie po szarży stroną holenderskiego obrońcy padł otwierający gol dla Chelsea.

John McShane, biograf Didiera Drogby, wspominał te chwile tak: „Lampard perfekcyjnie podał do Duffa, po czym jasnowłosy reprezentant Irlandii pędem ruszył na prawe skrzydło. Wyminął van Bronckhorsta i kopnął piłkę do czekającego już Didiera, na doskonałej pozycji do strzału, po którym zdobyłby swojego pierwszego gola po długich tygodniach niegrania. Zanim jednak wykonał ostateczny ruch, desperacka próba Juliano Bellettiego, który za wszelką cenę starał się mu przeszkodzić, zakończyła się samobójczym golem. Dwie minuty później Chelsea mogła zwiększyć przewagę, gdy błyskotliwe podanie Claude’a Makelele dało Didierowi okazję do ataku z prawej, niestety – całkiem dla siebie nietypowo – nie trafił on i piłka przeleciała daleko od bramki.”

REMIS TOTTENHAMU Z OLYMPIAKOSEM? KURS: 5.75 W ETOTO!

Jednak już samo uzyskanie w pierwszej połowie przewagi nad potężną Barçą było nie lada osiągnięciem, zwłaszcza że historia zmagań hiszpańskiego klubu z angielskimi rywalami na Camp Nou przedstawiała się imponująco. Barcelona przegrała z Anglikami tylko raz, trzydzieści lat wcześniej, i to ze znakomitą drużyną Liverpoolu. Zawodnicy zniknęli w tunelu, a to, co stało się tam oraz w podziemiach pod stadionem podczas kilku minut przerwy w grze, miało mieć daleko idące konsekwencje”.

O czym mówi McShane? Cóż – zbliżamy się do najbardziej kontrowersyjnego etapu pierwszego starcia Barcy z Chelsea.

Tuż po przerwie sędzia Anders Frisk pokazał drugą żółtą, a w konsekwencji czerwoną kartkę Didierowi Drogbie. Iworyjski napastnik został ukarany za nierozważny atak na interweniującego w polu bramkowym Victora Valdesa. Piłkarze Blaugrany natychmiast otoczyli arbitra, skłaniając go do ukarania napastnika The Blues. Z kolei kibice Chelsea, podobnie jak sztab szkoleniowy zespołu, zostali dotknięci napadem dzikiej furii. Ich zdaniem przewinienie nie zasługiwało na kartonik, zwłaszcza w sytuacji, gdy wiązało się to z wykluczeniem Drogby. Na boisku zrobiło się naprawdę gorąco – z oczu niektórych zawodników tryskały iskry.

179778hp2

– Narastało napięcie ze strony zawodników [Barcelony] i jej fanów. Było kilka takich sytuacji, kiedy jej gracze padali na ziemię, starając się coś na tym ugrać. To rozwścieczyło fanów, a gwizdy i wrzaski wywarły presję na sędziego. W końcu Frisk stwierdził, że dość tego, „jeszcze jedno starcie i po was”! Rzeczywiście, Drogba zderzył się z bramkarzem, ale nie kopnął go ani nic z tych rzeczy – pieklił się po końcowym gwizdku Frank Lampard. – Choć ich bramkarz ma prawie 185 cm wzrostu, ni stąd, ni zowąd padł na ziemię i nagle wszyscy zaczęli się domagać, by sędzia odesłał Drogbę z boiska.

Grająca w przewadze Barcelona zdołała odwrócić losy spotkania. W 64 minucie pojawił się na murawie Maxi Lopez, dla którego był to jeden z zaledwie trzech występów w Lidze Mistrzów dla „Dumy Katalonii”. Argentyńczyk został bohaterem – jedną bramkę zdobył, drugą wykreował. Barca zwyciężyła 2:1.

Mourinho nie pojawił się na pomeczowej konferencji prasowej, łamiąc protokół UEFA i dobry obyczaj. Kibice już dawno opuścili Camp Nou, ale stadion wciąż kipiał od emocji.

***
Ja ucierpiałem i wielu ludzi cierpi nadal, dlatego, że co tydzień niektórzy menedżerowie kreują konflikty przed meczami piłkarskimi, zupełnie jakby to były pojedynki bokserskie. Mourinho psuje wizerunek futbolu.
Anders Frisk
***

W końcu do wygłodniałych dziennikarzy wyszedł rzecznik Chelsea, Simon Greenberg. – Przede wszystkim, chciałbym serdecznie przeprosić,  że zawodnicy i trener nie są dzisiaj do państwa dyspozycji. Postanowiliśmy jednak wstrzymać kontakty z mediami. Składamy oficjalny protest do UEFA odnośnie incydentu, jaki został zauważony przez naszych przedstawicieli w przerwie spotkania. Tylko tyle mamy w tej chwili do powiedzenia.

– W przerwie meczu szkoleniowiec Barcelony, Frank Rijkaard, wydawał się oburzony niektórymi decyzjami sędziego Friska – opisywał sytuację po latach Lampard. – Kiedy zbliżałem się do naszej szatni, wyraźnie zauważyłem, że dzieje się coś złego. Niektórzy z naszych trenerów wrzeszczeli, inni wskazywali na szatnię Barcelony, inni pokazywali pomieszczenie dla sędziów. Mourinho odciągnął naszą uwagę od tych scen. Wprowadził nas do szatni i zaczął udzielać taktycznych wskazówek. Niestety – dziesięć minut po wznowieniu gry rozpętało się na boisku piekło. Didi został odesłany do szatni. Bramkarz upadł po niegroźnym zderzeniu, a sędzia pokazał Didiemu czerwoną kartkę. Po meczu poznaliśmy prawdę – nasi pracownicy widzieli Rijkaarda zmierzającego z Friskiem do obszaru zarezerwowanego wyłącznie dla sędziów. Mourinho odmówił wzięcia udziału w konferencji prasowej, a potem UEFA wypowiedziała nam wojnę. Angielskie media się do tego przyłączyły. Nie wyobrażam sobie, by w Hiszpanii albo we Włoszech dziennikarze stanęli po stronie europejskiej federacji w konflikcie z własnym klubem.

Eksplodował olbrzymi skandal. Rijkaard i Frisk gwałtownie odcięli się od oskarżeń rzucanych przez obóz Chelsea, ostatecznie nie udowodniono im żadnych nieczystych zagrywek. Niemniej – szwedzki arbiter został zmuszony do zakończenia kariery. Został zasypany pogróżkami, rykoszetem oberwała również jego rodzina. Dwumecz kompletnie wymknął się spod kontroli i to już po pierwszym spotkaniu. A przecież trzeba było jeszcze zagrać rewanż.

– Ostatnie dwa tygodnie to dla mnie koszmar gróźb i życzeń śmierci dla mnie i najbliższych. Listy, telefony, e-maile. To musi się skończyć – dramatycznie ogłosił arbiter.

de420d9309f04299d6746175f3bfb950

– Z perspektywy czasu nie mam żalu do Mourinho – wyznał jednak Frisk w jednym z wywiadów, komentując sprawę po latach. – Wiem, że jego twarde stanowisko było oparte na opinii współpracowników, którzy po prostu wprowadzili go w błąd. Nie widzieli tego, co wydawało im się, że widzą. Właściwie, staram się to nawet zrozumieć. Futbol to przede wszystkim emocje, a gra toczy się o naprawdę wysoką stawkę. Czasami człowiek mówi rzeczy, a później zaczyna ich żałować. Każdemu mogło się coś takiego przytrafić. Myślę, że Mourinho nie zdawał sobie sprawy, jak wielkie konsekwencje dla mnie osobiście wywołają jego wypowiedzi.

Na rewanż UEFA postanowiła na wszelki wypadek wyprowadzić najcięższe działo ze swojego arsenału – spotkanie wziął na siebie Pierluigi Collina. Arbiter może nie bezbłędny, ale obdarzony tak wielką charyzmą, że nawet Mourinho nie mógł mu podskoczyć.

– Może w tunelu była jakaś rozmowa, ale przedstawia się to w taki sposób, jakby co najmniej kogoś tam zastrzelono – dziwił się Gio van Bronckhorst. – Naprawdę, nie wydaje się, żeby stało się tam coś ważnego, i człowiek się zastanawia, dlaczego zrobiono z tego tak wielkie halo. Byliśmy bez wątpienia lepsi. Wygląda na to, że Chelsea uznała, że skoro nie dorównuje nam piłkarsko, to zacznie się bronić inaczej.

Po pierwszym spotkaniu naturalnymi faworytami do awansu byli rzecz jasna Katalończycy. Chelsea straciła Drogbę, nie miała też do dyspozycji Arjena Robbena. Mourinho na rewanż przygotował nietypowe zestawienie – postanowił na duet napastników, który stworzyli Eidur Gudjohnsen i Mateja Keżman. Ten drugi często był wykorzystywany przez Mou jako joker, ale prawie w ogóle nie zdobywał bramek. Islandzki napastnik miał więcej atutów, lecz on także nie dysponował potencjałem Drogby. Największym atutem The Blues przed rewanżem wydawał się zatem być ich stadion – ekipa Mourinho na Stamford Bridge była po prostu nie do zdarcia.

– Gdyby mnie spytano, kogo chciałbym jutro widzieć na boisku, odpowiedziałbym: Andersa Friska. Może tym razem pomógłby nam w taki sam sposób, w jaki pomógł im – dokazywał perfidnie Portugalczyk, skutecznie odciągając uwagę od kłopotów kadrowych swojego zespołu. – Jednak każdy manager i każdy zawodnik przyzna, że Collina jest najlepszy na świecie, a to dlatego, że zalicza się do sędziów, którzy nie poddają się żadnym wpływom z zewnątrz.

Tym razem The Special One naprawdę skutecznie zamydlił oczy swoim przeciwnikom. 8 marca o godzinie 20:45 Collina rozpoczął rewanżowe starcie na Stamford, a już po dwudziestu minutach Chelsea prowadziła trzema bramkami. – Powiedzieć, że byliśmy tamtego wieczora nabuzowani to jednak trochę za mało – opowiadał Lampard.

Znowu McShane, plastycznie to wszystko opisujący: „Mecz rewanżowy okazał się jednym z najbardziej pamiętnych, ekscytujących, wręcz magicznych futbolowych wieczorów, jakiego od lat w Anglii nie widziano. Chelsea, bez zawieszonego Drogby oraz kontuzjowanego Arjena Robbena, a zatem „nudna” w oczach swoich krytyków z Camp Nou, rozpoczęła spotkanie z energią i wiarą w swoje możliwości. Przez dziewiętnaście pełnych napięcia początkowych minut pierwszej połowy, drużyna Chelsea co najmniej trzy razy przebiła się przez mur obrony gości.

Najpierw Frank Lampard odebrał piłkę na połowie Katalończyków i podał do Keżmana na prawym skrzydle. Ten zaś pokonał Giovanniego van Bronckhorsta i dośrodkował do Eidura Gudjohnsena, który obiegł Juliano Bellettiego i umieścił piłkę w siatce. Następna okazja nadarzyła się wówczas, gdy Terry odbił piłkę głową, niestety, Lampard strzałem z woleja posłał ją daleko od bramki. Szybko jednak się poprawił i w 17. minucie zdobył drugiego gola dla Chelsea. Tym razem akcję rozpoczął Joe Cole, który prześlizgnął się z piłką wzdłuż prawego skrzydła, tuż obok van Bronckhorsta, ale choć strzelił celnie, Victor Valdes wybił piłkę przed siebie. Jednakże tuż obok był Lampard, który dobił ją do bramki. Na Stamford Bridge znów zapanowało szaleństwo. Zaledwie dwie minuty później padł gol numer trzy – Joe Cole podał do Damiena Duffa, ten zaś wyszedł na czystą pozycję i strzelił po ziemi, a piłka wtoczyła się do bramki pod Valdesem”.

Zanosiło się na masakrę i bezlitosny rewanż The Blues za ćwierćfinał Ligi Mistrzów z 2000 roku, gdy londyńczycy przegrali z Barceloną 1:5 (co ciekawe, spotkanie prowadził Frisk) i odpadli z rozgrywek. Wtedy jednak do akcji wkroczył Ronaldinho.

„Po zaledwie dwudziestu sześciu minutach gry, Paulo Ferreira źle ocenił dośrodkowanie Bellettiego i piłka odbiła się od jego dłoni. Sędzia Collina podyktował rzut karny i, choć Cech dał z siebie wszystko, strzał Ronaldinho wylądował w siatce. I tak, co było w końcu nieuchronne, zmienił się przebieg gry.

Drugi gol Ronaldinho, strzelony w 38. minucie meczu, był wykończeniem akcji, która rozpoczęła się na połowie Barcelony. Gdy Brazylijczyk przejmował kontrolę nad piłką, praktycznie stał, a przed nim znalazł się Ricardo Carvalho – był tak blisko, że pewnie było czuć jego oddech. I w tym momencie nastąpił genialny manewr. Ronaldinho, prawie się nie poruszając, bez rozbiegu i praktycznie bez żadnego rozmachu, wykonał coś, co najbardziej ze wszystkiego przypominało najzwyklejsze uderzenie piłki ze szpica. Ale był to „szpic” świadczący o niezwykłych umiejętnościach, wykonany celowo, z pełną świadomością, że jest to w tej chwili jedyna możliwość strzelenia bramki Chelsea. Udało się znakomicie: Carvalho, podobnie jak osamotniony w bramce Cech, obrócił się, śledząc wzrokiem piłkę wpadającą do siatki. Niezapomniany gol, w wykonaniu chyba jedynego piłkarza na świecie zdolnego do podobnego wyczynu w zgiełku zaciętej walki”.

Brazylijczyk naprawdę był wtedy u szczytu swoich piłkarskich mocy. Podobnie zresztą jak Frank Lampard, który pod koniec 2005 roku uplasował się na drugiej pozycji w plebiscycie Złotej Piłki, jedynie za plecami beztroskiego Brazylijczyka. Jednak, przy całej sympatii, Lampard grający życiówkę to nie był ten sam poziom boiskowej magii, co będący w sztosie Ronaldinho.

Gwiazdor Barcelony sprawił, że przez moment ten szalony rewanż się zatrzymał. Był jak Pan Lusterko, zatrzymujący czas. Zahipnotyzował wszystkich.

chelseabarcelona

Po trzydziestu ośmiu minutach stadionowy zegar wskazywał wynik 3:2. Takiego przebiegu spotkania nie mógł się spodziewać nikt.

W drugiej połowie obie strony miały swoje sytuacje, by odmienić wynik spotkania. Katalończycy byli naprawdę blisko zamknięcia meczu i wyrównania na 3:3 – Chelsea, która trochę się jednak wypompowała piorunującym startem spotkania, nie byłaby już w stanie odrobić dodatkowych strat. Ale ostatecznie to The Blues znaleźli drogę do siatki – na kwadrans przed końcem spotkania kapitan gospodarzy, John Terry, najwyżej wyskoczył w polu karnym rywala i skierował piłkę do siatki głową, wykorzystując fakt, że Victor Valdes został przyblokowany w polu bramkowym przez Ricardo Carvalho.

Czy Collina przeoczył tę sytuację? Może ją widział i uznał, że faulu nie było? A może – mając z tyłu głowy skandal z udziałem Friska – nie chciał odwoływać bramki, która poderwała z siedzeń 42 tysiące widzów zgromadzonych na Stamford Bridge? Może nie chciał kolejnej afery? Tak czy owak, włoski arbiter zignorował protesty zawodników Barcelony, a Chelsea awansowała dalej po zwycięstwie 4:2.

Jeden z brytyjskich dzienników zapytał w nagłówku: „Czyż nie był to najlepszy klubowy mecz wszech czasów?”

Po końcowym gwizdku doszło do kolejnej awantury. Tym razem nie wytrzymał Samuel Eto’o. – Tylko my chcieliśmy naprawdę grać w futbol. Awans Chelsea to katastrofa i jeśli ta drużyna wygra Ligę Mistrzów, to chyba zacznę się zbierać na emeryturę. To, co oni robią, i to z takimi pieniędzmi i tyloma zawodnikami, to nie jest futbol. Mourinho nie ma wstydu – wściekał się Kameruńczyk. Wtórował mu Frank Rijkaard: – Emocje sięgały zenitu, a jakiś gość, nie mam pojęcia, kto to, pojawił się nie wiadomo skąd i zaczął obrażać ludzi na naszej ławce. Jestem dziś trochę bardziej rozgoryczony niż zwykle w podobnej sytuacji, ponieważ to była znakomita okazja, żeby odpowiedzieć na te wszystkie kłamstwa, które Chelsea rozpuszczała przed meczem.

Mourinho po meczu przesłał buziaki w stronę trybuny gości. W odpowiedzi obrzucono go plastikowymi butelkami. – Dzisiejsze zwycięstwo ucieszyło mnie bardziej niż finały, które wygrywałem. To był triumf wielkiej drużyny. Barcelona? Ach, życzę im mistrzostwa kraju.

OLYMPIAKOS WYGRA DZISIAJ W LONDYNIE? KURS: 11.00 W ETOTO!

***

Ostatecznie The Blues nie zatriumfowali pod wodzą Mourinho w Lidze Mistrzów ani w 2005 roku, ani nigdy później. W kolejnym sezonie Rijkaard i Barcelona zemścili się na „Tłumaczu”, eliminując Chelsea z Champions League na etapie 1/8 finału. Był to jednak dopiero początek wielkiej rywalizacji, którą Jose prawie przypłacił… życiem. UEFA zawiesiła go za odzywki pod adresem Friska, odsyłając na trybuny podczas obu starć ćwierćfinałowych z Bayernem. Portugalczyk nie potrafił jednak rozstać się z drużyną, więc został potajemnie… przemycony do szatni.

– Musiałem być przy moich zawodnikach, to był wielki mecz – opowiedział po latach. – Dostałem się do szatni około południa, wiele godzin przed meczem, gdy nikt jeszcze tego nie kontrolował. Problemem było jednak wydostanie się stamtąd w taki sposób, by nikt mnie nie zauważył. Stewart Bannister, który był odpowiedzialny za stroje Chelsea, wsadził mnie do metalowego, twardego kosza. Pokrywa było lekko uchylona, ale ledwo mogłem oddychać, kiedy Stewart wywoził mnie na zewnątrz, potem poza stadion. W tym czasie ludzie z UEFA wszędzie mnie szukali. Kiedy Stewart mnie wypuścił, to umierałem. Mówię poważnie. Byłem na skraju uduszenia się!

Koniec końców – przeżył. I dzisiaj, prawie 15 lat później, znowu celuje w zwycięstwo w Champions League. Cóż, złego diabli nie biorą.

MICHAŁ KOŁKOWSKI

źródło cytatów: John McShane: „Didier Drogba”

INNE WSPOMINKOWE TEKSTY AUTORA:

El Fenomeno. Jak Ronaldo podbił i porzucił Barcelonę?

Paolo Montero, osobisty ochroniarz Zizou

Adriano, czyli historia upadku „Cesarza”

Gabriel Batistuta – showman, który nie lubił futbolu

„To jest Len Bias… Musisz przywrócić mu życie”

***

PAMIĘTAJCIE O PROMOCJACH W ETOTO!

etoto

fot. NewsPix.pl

Za cel obrał sobie sportretowanie wszystkich kultowych zawodników przełomu XX i XXI wieku i z każdym tygodniem jest coraz bliżej wykonania tej monumentalnej misji. Jego twórczość przypadnie do gustu szczególnie tym, którzy preferują obszerniejsze, kompleksowe lektury i nie odstraszają ich liczne dygresje. Wiele materiałów poświęconych angielskiemu i włoskiemu futbolowi, kilka gigantycznych rankingów, a okazjonalnie także opowieści ze świata NBA. Najchętniej snuje te opowiastki, w ramach których wątki czysto sportowe nieustannie plączą się z rozważaniami na temat historii czy rozmaitych kwestii społeczno-politycznych.

Rozwiń

Najnowsze

Polecane

Thurnbichler: Nie zareagowałem wystarczająco wcześnie na negatywne zmiany [WYWIAD]

Szymon Szczepanik
2
Thurnbichler: Nie zareagowałem wystarczająco wcześnie na negatywne zmiany [WYWIAD]

Anglia

Anglia

Poruszający wywiad Richarlisona. Brazylijczyk przyznał się do walki z depresją

Maciej Szełęga
8
Poruszający wywiad Richarlisona. Brazylijczyk przyznał się do walki z depresją
Anglia

Media: Fermin Lopez znalazł się na celowniku Aston Villi

Piotr Rzepecki
1
Media: Fermin Lopez znalazł się na celowniku Aston Villi
Anglia

Nottingham Forest zostało ukarane odjęciem punktów. Klub złożył odwołanie

Arek Dobruchowski
0
Nottingham Forest zostało ukarane odjęciem punktów. Klub złożył odwołanie

Komentarze

0 komentarzy

Loading...