Gdy w czerwcu Francuzi wracali z Turcji pokonani, musieli marzyć o tym, by w swojej świątyni pokazać ekipie Senola Gunesa, kto tu jest mistrzem świata, a kto zespołem, który nigdy takiego triumfu nie zaznał. Od kiedy Portugalia po dogrywce pokonała Les Bleus w finale Euro 2016, nikt nie potrafił przecież w meczu o stawkę ugrać na Stade de France choćby punktu. Niemcy, Holendrzy, Anglicy… Aż do Paryża przylecieli Turcy.
Turcy świetnie usposobieni, choć grający zupełnie inne spotkanie niż to czerwcowe. Wtedy Francuzi nie byli w stanie wykreować sobie pół sytuacji, nie oddali choćby jednego celnego uderzenia. Byli po prostu bezzębni. Dziś na podobną niemoc nie można było liczyć. Zespół Didiera Deschampsa – choć ten jak ognia unikał mówienia o tym meczu jako o rewanżu za tamto 0:2 – walił w gości jak w bęben. Spędził w okolicach ich pola karnego niewiele mniej czasu niż idąca na swoje para w IKEI.
A jednak spędzał go wybitnie nieefektywnie. Mert Gunok prawdziwą próbę przeszedł po nieco ponad kwadransie, gdy błysnął dwiema bardzo widowiskowymi interwencjami na przestrzeni kilku sekund. Zatrzymał kończącego rajd w pole karne strzałem Griezmanna, a później potężną dobitkę Sissoko. Wydawało się, że podobnych szans na wykazanie się będzie więcej, tymczasem pozostałe uderzenia w większości były po prostu fajne na podbicie noty. Nieszczególnie trudne, głównie tam, gdzie ustawiał się golkiper Basaksehiru. No albo niecelne, jak próba Griezmanna z pierwszej połowy mogąca dać naprawdę przepiękne trafienie, gdyby tylko piłka odkręcała się nieco mocniej w kierunku bramki. Zmarnotrawione szanse i tyle.
Francji trzeba było kogoś wyjątkowego, by przerwać ten klincz. Kogoś takiego, kim dla Gotham City jest Bruce Wayne. Kogoś jak Olivier Giroud.
Może nie grać w klubie. Może być bez gola w Premier League od listopada 2018, w Lidze Mistrzów – od roku 2016. Ale reprezentacji Francji Giroud jest absolutnie niezbędny. Pięć kontaktów z piłką wystarczyło mu dziś, by zrobić to, czego nie potrafił dokonać Griezmann, Coman czy jakoś tak dziwnie niechętnie obsługiwany przez partnerów Ben Yedder. Już w drugim wpakował piłkę do siatki po rzucie rożnym.
Drugi mecz Giroud na kadrze w październiku, drugi decydujący gol? Do tamtej chwili zdawało się, że nie może być inaczej. Turcy zmierzali po linii prostej do powtórzenia niechlubnego osiągnięcia Les Bleus z pierwszego meczu. 0 celnych strzałów. I do końca spotkania nikomu z podstawowej jedenastki nie udało się wbić choćby jedynki na licznik. Od czego jednak są rezerwowi? Kaan Ayhan, obrońca Fortuny Duesseldorf wchodził na plac gry z nieco innym przeznaczeniem niż walnięcie sztuki Steve’owi Mandandzie. Ale skoro już znalazł się w idealnej ku temu okazji po wolnym Cenka Tosuna, to w zasadzie… czemu nie? Francuzi rzewnie zapłakali za Hugo Llorisem, bo mimo dynamiki akcji, siły uderzenia, dostać taką bramkę na krótki słupek to babol, jakiego bramkarz Tottenhamu mógłby nie popełnić.
A tak? Faktem staje się coś, co przed eliminacjami było nie do pomyślenia. Nieobecni na mundialu 2018 czy na MŚ 2014, kompletnie bezbarwni na Euro 2016 Turcy skończą eliminacje ze zwycięstwem i remisem przeciwko urzędującym mistrzom świata i wicemistrzom Europy.
Francja – Turcja 1:1
Giroud 76’ – Ayhan 81’
***
Jeszcze piękniejsze chwile niż dziś Turcy – wciąż liderzy grupy eliminacyjnej – przeżywają właśnie Ukraińcy. Ich futbol zdawał się wjechać w ślepą uliczkę, gdy zaczęła się tam wojna. Kluby upadały, stadiony były bombardowane, zawodnikom nie uśmiechało się występować w kraju, gdzie mogą czuć się zagrożeni. A jednak pięć lat po wybuchu wojny reprezentacja U-20 wygrała mistrzostwa świata, a dorosła właśnie klepnęła wyjazd na Euro 2020 w grupie z mistrzami Europy pokonanymi dzisiejszego wieczora w Kijowie 2:1. Tak jak Francja Turcji, tak i Portugalia Ukrainie nie dała rady ani u siebie (0:0), ani na wyjeździe.
Najpiękniejszy obrazek wieczora? Siedemdziesiąt tysięcy ludzi odpaliło latarki w swoich telefonach na cześć selekcjonera Andrija Szewczenki. Zdobywca Złotej Piłki za czasów gry w Milanie zwyczajnie się poryczał.
Ukraina – Portugalia 2:1
Jaremczuk 6’, Jarmołenko 27’ – C. Ronaldo 72’
***
Duże osiągnięcie również na koncie reprezentacji Anglii. Wygrana z Bułgarią to rzecz może mało doniosła, ale jej rozmiar – już owszem. Pierwszy raz od 1984 i 8:0 w Turcji, nie wliczając meczów z amatorami z San Marino, Synowie Albionu pokonali rywala na wyjeździe co najmniej sześcioma bramkami. Wielki był to wieczór przede wszystkim dla Harry’ego Kane’a – gol sprawił, że ostatnich dziewięć jego meczów dla kadry to dziewięć goli, a przecież dochodzi do niego hat-trick asyst.
Bułgaria – Anglia 0:6
Rashford 7’, Barkley 20’, 32’, Sterling 45’+3’, 69’, Kane 85’
***
Pozostałe wyniki:
Islandia – Andora 2:0
Kosowo – Czarnogóra 2:0
Litwa – Serbia 1:2
Mołdawia – Albania 0:4
fot. NewsPix.pl