Reklama

Joshua i Ruiz na wydmach za pieniądze szejków. A Kownacki… czeka

Kacper Bartosiak

Autor:Kacper Bartosiak

13 sierpnia 2019, 12:32 • 10 min czytania 0 komentarzy

Niespodziewany zwrot akcji na szczycie wagi ciężkiej. Anthony Joshua (22-1, 21 KO) i Andy Ruiz (33-1, 22 KO) zgodnie z kontraktowymi ustaleniami 7 grudnia mają zmierzyć się w rewanżowej walce o trzy mistrzowskie tytuły. Do pojedynku dojdzie w Arabii Saudyjskiej, która na ostatniej prostej przekonała promotorów Brytyjczyka lukratywną ofertą finansową. Sprawa budzi jednak spore kontrowersje i może doczekać się nieoczekiwanego ciągu dalszego, na którym skorzystałby także Adam Kownacki (20-0, 15 KO).

Joshua i Ruiz na wydmach za pieniądze szejków. A Kownacki… czeka

Zaczęło się od czerwcowego trzęsienia ziemi w Madison Square Garden. Niepokonany wówczas Joshua po raz pierwszy opuścił strefę komfortu i odważnie planował podbicie nowego rynku. W tle były miliony dolarów oferowane przez streamingową platformę DAZN, która od roku aktywnie inwestuje w poszerzanie bokserskiego katalogu. Na Brytyjczyka miał czekać na miejscu Jarrell Miller (23-0-1, 20 KO) – pyskaty nowojorczyk, który promocję pojedynku rozpoczął z wielomiesięcznym wyprzedzeniem.

Kilka tygodni przed walką bokserskim światem wstrząsnęła informacja o dopingu Amerykanina, który został przyłapany na stosowaniu aż trzech różnych substancji. Joshua mógł odwołać występ w USA lub wybrać bezpiecznego rywala. Ostatecznie w porozumieniu z promotorami zdecydował się na Ruiza – zawodnika z szerokiej czołówki, który za sprawą niezbyt sportowej sylwetki nie był powszechnie postrzegany jako poważny kandydat do tronu.

Ludzie znający realia dyscypliny przestrzegali jednak, że kilkanaście kilogramów nadwagi skrywa wyjątkowo zadziornego pięściarza o efektownym stylu i solidnej amatorskiej podbudowie. Ruiz wziął jednak walkę z krótkim wyprzedzeniem i był skazywany na porażkę. Już w trzeciej rundzie znalazł się na deskach, ale pozbierał się wyjątkowo szybko i po kilkunastu sekundach ostrego bombardowania sam rzucił Joshuę na deski. W sumie Brytyjczyk aż czterokrotnie zaliczał twarde lądowanie i w siódmej rundzie pojedynek w końcu został przerwany.

Reklama

Jedna z największych bokserskich niespodzianek XXI wieku stała się faktem. Ruiz wkroczył do mainstreamu – zaczął być zapraszany do popularnych amerykańskich programów telewizyjnych, a reklamodawcy zaczęli walić drzwiami i oknami. „Mamo, bieda już nigdy nie zajrzy nam w oczy” – mówił ze łzami w oczach na konferencji prasowej po walce. Paradoksalnie znalazł się jednak w sytuacji bez wyjścia. Podpisując kontrakt z Amerykaninem, promotorzy dotychczasowego mistrza od razu określili warunki ewentualnego rewanżu, czyniąc go właściwie swoim zakładnikiem.

W mediach rozpoczęła się wojna podjazdowa. Eddie Hearn przekonywał, że Joshua chętnie wrócił do Nowego Jorku, aby „wyrównać rachunki w miejscu, gdzie wszystko poszło nie tak”. Z drugiej strony dodawał, że głównym faworytem do zorganizowania pojedynku jest stadion w Cardiff, który Brytyjczyk zna jak własną kieszeń. Ruiz jak na kogoś, kto podobno nie miał nic do gadania, zabierał głos wyjątkowo chętnie. Po kontrowersjach z dopingową wpadką Dilliana Whyte’a (26-1, 18 KO) – innego pięściarza reprezentowanego przez Hearna – przyznał w mediach społecznościowych, że na żadne Wyspy się nie wybiera, bo zwyczajnie boi się oszustwa.

„Wygrałbym z nim 9 na 10 walk. Rewanż? Możemy walczyć nawet w Tijuanie, a sędzią ringowym może być wujek Ruiza – i tak go zleję” – przekonywał Joshua, który na moment wyszedł z roli skromnego i wiecznie głodnego idola młodzieży. Kilkanaście godzin po ostatniej wymianie ciosów w mediach pojawiło się ostateczne potwierdzenie – pojedynek odbędzie się na przedmieściach Rijadu. Jak podkreślają Brytyjczycy – „na neutralnym terenie”. Tylko czy rzeczywiście tak jest?

Sport wybiela politykę

Nie jest żadną tajemnicą, że o wyborze miejsca rewanżu zdecydowały ogromne pieniądze. Media spekulują nawet o kwocie rzędu 100 milionów dolarów, choć prawdopodobnie nie było to aż tyle. Warto dodać, że z tej oferty skorzysta głównie jedna strona – Ruiz miał wpisaną w kontrakt gwarantowaną sumę, która ma wynosić około 10 milionów dolarów. On w tej grze jest tylko aktorem, który 7 grudnia ma stawić się w określonym miejscu i stoczyć walkę z Joshuą.

Reklama

Można jednak odnieść wrażenie, że nowa sytuacja niezbyt mu się podoba. Od ogłoszenia daty i miejsca walki minęło już kilka dni, a aktywny w mediach społecznościowych Amerykanin w ogóle się do tego nie odniósł. Według dobrze poinformowanego Mike’a Coppingera z „The Athletic” nowy mistrz domaga się renegocjowania oferty i chciałby dostać większy kawałek finansowego tortu. W tle są jednak ogromne kontrowersje zupełnie innego rodzaju, na które zwrócili uwagę przedstawiciele Amnesty International.

„Dla saudyjskiego reżimu ta walka będzie kolejną próbą wybielenia swojej poważnie nadwątlonej reputacji. Choć w kraju pojawiają się mocno spóźnione reformy dotyczące praw kobiet, to Arabia Saudyjska wciąż rozprawia się z wrogami władzy. Celem są najczęściej aktywiści działający na rzecz praw kobiet, prawnicy i członkowie szyickiej mniejszości” – przyznał Felix Jakens, wysoko postawiony członek brytyjskiego wydziału AI.

Przykładów nie trzeba daleko szukać. Świat wciąż czeka na sprawiedliwość w sprawie Dżamala Chaszukdżiego, który w konsulacie Arabii Saudyjskiej w Stambule był poddawany nieludzkim torturom. Po brutalnym morderstwie zwłoki niepokornego dziennikarza poćwiartowano. Według tureckich mediów, CIA dysponuje nagraniem rozmowy telefonicznej, w czasie której Muhammad ibn Salman – saudyjski następca tronu – nakazuje, by uciszyć krytyka reżimu „tak szybko, jak to możliwe”.

Politycznych kontrowersji jest jednak więcej. Prowadzona przez Arabię Saudyjską koalicja wojskowa od 2016 roku destabilizuje sytuację w rejonie. Zniszczenie infrastruktury przyczyniło się do klęski głodu w Jemenie, gdzie wciąż mordowani są cywile. Ibn Salman ma dwie twarze – w oczach całego świata próbuje kreować się na reformatora otwartego na zmiany. W lutym 2017 roku pod jego rządami kobieta po raz pierwszy została powołana na prestiżowe stanowisko szefa saudyjskiej giełdy papierów wartościowych.

Równolegle w kraju doszło jednak do politycznych czystek, które można rozpatrywać wręcz w kategoriach wymuszenia okupu. Aresztowano 200 wpływowych biznesmenów, którzy zostali umieszczeni w drogim hotelu w Rijadzie. Oficjalnym powodem działań była walka z korupcją, ale rozumiana jednak bardzo specyficznie. Przetrzymywani mogli wyjść na wolność dopiero po przekazaniu ogromnych kwot idących w miliardy dolarów na rzecz nowo utworzonej przez księcia instytucji.

Majątek samego Ibn Salmana jest wyceniany na ponad 3 miliardy dolarów, jednak dobry PR w oczach świata jest bezcenny – stąd w Arabii Saudyjskiej coraz więcej sportu na najwyższym poziomie. W planach jest wyścig F1, a już zorganizowano tam między innymi finał turnieju World Boxing Super Series oraz serię gal wrestlingu najbardziej znanej organizacji WWE. Do jednej z nich doszło… miesiąc po zabójstwie Chaszukdżiego. W USA krytyka tego przedsięwzięcia na moment połączyła ponad podziałami Republikanów i Demokratów, ale kolejny raz zwyciężył rachunek ekonomiczny.

„To była strasznie ciężka decyzja ze względu na te okropne okoliczności, ale na koniec dnia liczy się biznes. Po długich rozmowach zdecydowaliśmy się nie rezygnować z tego wydarzenia, które zapewni rozrywkę naszym fanom na całym świecie” – mówiła Stephanie McMahon, jedna z najważniejszych osób w organizacji.

Skok na kasę w upale

Takie słowa z ust kobiety mogą dziwić, bo w Arabii Saudyjskiej panie od niedawna mogą w ogóle prowadzić samochody. Dopiero od 2013 roku mogą… jeździć rowerami po parkach, jednak wyłącznie w towarzystwie „męskiego opiekuna”. Według Amnesty International na wielu innych polach stykają się z systemową dyskryminacją. „Czy 7 grudnia przed walką wieczoru zobaczymy pojedynek Katie Taylor?” – zapytał czujnie pięściarz Dave Allen i dotknął problemu, który jest znacznie szerszy.

Podczas gali wrestlingu oczywiście o żadnych walkach kobiet nie było mowy. Mało tego, gdy pokazano reklamy przyszłych gal, w których występowały też wrestlerki, oburzyło to miejscowych. W samej Arabii Saudyjskiej zajęcia wychowania fizycznego dla dziewcząt wprowadzono dopiero w 2013 roku i to tylko w wybranych prywatnych szkołach. W tym kraju wyrok może otrzymać nawet zgwałcona kobieta. W 2006 roku doszło do procesu w sprawie młodej kobiety z Qatif, która podróżując z kolegą została uprowadzona, a następnie brutalnie zgwałcona przez czterech mężczyzn. Oprawcy zostali skazani na wyrok do dziesięciu lat więzienia i fizyczną karę od 80 do tysiąca batów.

Na tym jednak nie koniec – wyrok usłyszała też ofiara. Za przebywanie „na osobności w towarzystwie obcego mężczyzny” została skazana na pół roku więzienia i 90 batów. O sprawie zrobiło się głośno na całym świecie, więc do gry wkroczył król Abdullah i wspaniałomyślnie skorzystał z prawa łaski, jednak za jego decyzją nie poszły żadne systemowe zmiany.

W związku z grudniową galą pojawia się jednak więcej pytań. Czy dziennikarki DAZN i Sky Sports będą mogły wykonywać swoje obowiązki spod ringu? Bardziej prawdopodobny jest scenariusz, w którym – oczywiście zupełnym przypadkiem – będą robić tego dnia po prostu coś innego, choć Eddie Hearn przekonuje, że nie będzie z tym problemu.

Z ekonomicznego punktu widzenia mamy do czynienia z jednorazowym skokiem na kasę. Saudyjczycy nie zamierzają systemowo wchodzić w boks – to po prostu kolejna z dyscyplin, którą łatwo i za stosunkowo niewielkie dla siebie pieniądze mogą wykorzystać do swoich PR-owych potrzeb. Dla samego imperium Hearna – który poza Wielką Brytanią działa także coraz szerzej w USA – ta decyzja nie przyniesie wielu pozytywów w dłuższej perspektywie.

Ze strony sportowej również jest niezwykle ryzykowna. Joshua będzie walczył w zupełnie innym klimacie, który wcale nie musi mu pomóc. Niedawny dominator królewskiej kategorii miewał problemy kondycyjne w normalnych warunkach, więc co dopiero będzie w specyficznym mikroklimacie? Niedawno pojedynek w tym miejscu stoczył Hughie Fury (24-2, 14 KO), a jego trener przestrzegł bardziej utytułowanego rodaka.

„Gdyby to do mnie należała decyzja, to na miejscu Joshuy w ogóle nie ruszałbym się z Wysp. Po co jechać tak daleko, skoro to tu czeka na niego 100 tysięcy fanów? Polecam Anthony’emu, by udał się na miejsce z dużym wyprzedzeniem, by przystosować się do klimatu. Nie powinien trenować na zewnątrz, bo nie będzie miał potem nic w baku. Spacer wieczorem to wszystko, na co można tam sobie pozwolić. Nie może jednak siedzieć cały dzień w hotelu. Musi poczuć to powietrze i się do niego przyzwyczaić” – tłumaczył Peter Fury.

W grudniu powinno być jednak dużo chłodniej. Średnia dzienna temperatura waha się wtedy w okolicach 20 stopni Celsjusza. Otwarte pozostają inne pytania – między innymi o jakość i częstotliwość testów dopingowych. Sam Joshua już sprawia wrażenie wyraźnie szczuplejszego niż przed pierwszą walką. Przyznaje, że zamierza sporo zmienić w przygotowaniach – nie wyklucza skorzystania z rad George’a Foremana, który przed laty po przegraniu tytułu potrafił wrócić w zupełnie innej wersji.

O wiele ciekawsze rzeczy dzieją się jednak za kulisami. Wciąż nie wiadomo, gdzie dokładnie obaj pięściarze będą walczyć. Oficjalnie mówi się o stadionie o pojemności 12 tysięcy widzów, który jednak… dopiero jest budowany. Nie jest także przesądzone, ile mistrzowskich pasów będzie w stawce. Decyzją jednej z organizacji wyjątkowo zainteresowany powinien być Adam Kownacki.

Gdzie dwóch się bije, tam Polak skorzysta?

Joshua w ringu przegrał pasy federacji WBA, WBO i IBF. Ostatni z tych podmiotów wyróżnia się jednak dość ostrą polityką, która nie ugina się pod ciężarem wielkich nazwisk. Pas IBF tracili w ostatnich latach tacy pięściarze jak Tyson Fury i Giennadij Gołowkin. Kilka dni temu taki sam los spotkał Saula „Canelo” Alvareza. Za każdym razem powód jest ten sam – odmowa walki mistrza z obowiązkowym pretendentem w określonym czasie.

W wadze ciężkiej kimś takim jest od dawna Kubrat Pulew (27-1, 14 KO), który miał być następny w kolejce – oczywiście przy założeniu, że Joshua upora się z Ruizem. Sensacyjna porażka sprawiła, że wszystko potoczy się wolniej, co wcale nie musi się spodobać władzom IBF. Promotorzy i prawnicy Pulewa pod koniec lipca złożyli oficjalny protest i domagają się odebrania pasa Ruizowi.

Amerykanin jest pod ścianą. Nawet gdyby chciał zmierzyć się z pretendentem, to jest zobowiązany kontraktem do stoczenia drugiej walki z Joshuą – bez względu na to, co będzie w stawce. W identycznej sytuacji znalazł się w 2015 roku Tyson Fury. Był zobowiązany kontraktowo do drugiej walki z Władimirem Kliczką, przez co nie mógł wyjść do walki ze wskazywanym przez federację Wiaczesławem Głazkowem. Wtedy skończyło się na tym, że Brytyjczyk stracił pas, a Ukrainiec o wakujący tytuł zmierzył się z Charlesem Martinem.

Jeśli teraz dojdzie do podobnego scenariusza, to skorzystać na tym może nie tylko Pulew. Bułgar jest numerem jeden w rankingu tej organizacji, jednak po wygranej z Chrisem Arreolą (38-6-1, 32 KO) tuż za nim znalazł się właśnie Kownacki. Jeśli władze IBF zdecydują się zabrać pas Ruizowi, to do walki o wakujące trofeum zostaną wyznaczeni właśnie ci dwaj zawodnicy. A starcie z 38-letnim Pulewem to dla „Babyface’a” perspektywa wyjątkowo kusząca.

„To byłaby największa szansa na mistrzostwo świata dla Polaka w wadze ciężkiej od pamiętnych walk Gołoty” – przekonywał w audycji „Ciosek na wątrobę” Jakub Biłuński z portalu bokser.org. „Presja Adama byłaby dużym kłopotem dla Pulewa, który jest zawodnikiem niewygodnym, ale dość jednowymiarowym” – dodawał Andrzej Pastuszek, autor wideobloga RSC.

Bułgar jedyną porażkę poniósł z rąk Władimira Kliczki, z którym spróbował pójść na otwartą wojnę. Pulew z pewnością jest zawodnikiem o podręcznikowej technice, a jego lewy prosty to wciąż groźna broń. Przy tym jest jednak jednym z najsłabiej bijących pięściarzy w czołówce wagi ciężkiej. Przekonuje o tym nie tylko jego współczynnik nokautów, ale także relacje sparingpartnerów, którzy porównują jego siłę do tego, co prezentują pięściarze wagi średniej.

W tej układance trzeba pamiętać także o biznesie. Promotorem Bułgara jest Bob Arum – ten sam człowiek, który od niedawna dba o interesy Tysona Fury’ego (28-0-1, 20 KO). Łatwo wyobrazić sobie scenariusz, w którym będzie dążył do zapewnienia mistrzowskiej szansy wiekowemu Pulewowi tylko po to, by za moment zorganizować jego walkę z dużo bardziej medialnym Brytyjczykiem. Na szczęście zanim taka opcja w ogóle stanie się realna, swoje do powiedzenia powinien mieć Adam Kownacki.

KACPER BARTOSIAK 

Fot. Newspix

Najnowsze

Inne sporty

Komentarze

0 komentarzy

Loading...