Vullnet Basha to jedyny obcokrajowiec, który przetrwał czas, gdy Wisła wisiała na włosku i nie pożegnał się z klubem. Powód? Troszkę się w Krakowie i Wiśle zakochał. Ale nie tylko dlatego jest to piłkarz wyjątkowy. Znacie drugiego ligowca, który posługuje się sześcioma językami? Albo takiego, który grał dla dwóch reprezentacji i chętnie widziałby go jeszcze w składzie selekcjoner trzeciej? O wojnie, przez którą wyprowadził się do Szwajcarii. O wujku, którego zabiła podczas wojny serbska policja. O charyzmie Gattuso, z którym grał w Sionie. O myślach o rozwiązaniu kontraktu zimą. Zapraszamy na rozmowę z Vullnetem Bashą.
Prawdopodobnie jesteś największym poliglotą w lidze. Można porozmawiać z tobą po albańsku, francusku, niemiecku, hiszpańsku, angielsku… Coś pominąłem?
Jeszcze po włosku. Nauczyłem się go razem z bratem, który znaczą część kariery spędził we Włoszech. Grając w Grasshopper miałem w drużynie wielu Włochów, więc każdego dnia razem z bratem próbowaliśmy rozmawiać po włosku. Tak się nauczyłem.
Masz talent do języków?
Myślę, że nie. Po prostu często zmieniałem kluby. Trzy lata grałem w Hiszpanii, teraz zaczynam swój trzeci rok w Polsce. Chcę się też nauczyć polskiego, próbuję, ale jest bardzo trudny. Przed przyjściem do Hiszpanii nie mówiłem nic, a po pół roku byłem w stanie już normalnie się komunikować. W Polsce dopiero po dwóch latach zaczynam rozumieć. Ale wiem, że to potrzebne dla jeszcze lepszej integracji. W Polsce nie pomaga mi fakt, że każdy mówi do mnie po francusku, niemiecku, hiszpańsku, angielsku. Czuję się dobrze i nauka polskiego nie jest dla mnie koniecznością, bo i tak z każdym mogę porozmawiać. Najlepiej czuję się we francuskim, hiszpańskim, no i albańskim.
Francuskim, bo wychowywałeś się w Lozannie, która leży po francuskojęzycznej części.
Tak. Dwa lata byłem w Grasshopper, który jest w niemieckiej strefie językowej, więc stąd niemiecki. Niemiecki i angielski rozumiem w całości, ale czasem mam problemy, by coś powiedzieć. Ale rozmawiamy trochę po angielsku, trochę po niemiecku, więc chyba jest OK.
Z rodziną rozmawiasz…
Z żoną miksujemy francuski i albański, bo nie stanowi dla nas żadnej różnicy, w którym języku mówimy. Z synem z kolei tylko po albańsku. Chcemy dzięki temu dać mu jeden język więcej. Wiemy, że wrócimy kiedyś do Szwajcarii, więc już na miejscu nauczy się francuskiego. Dzięki temu będzie miał większe perspektywy. Uczy się też angielskiego i – żyjąc tutaj – naturalnie też polskiego.
Jak mu idzie polski?
Rozumie wszystko i mówi chyba całkiem nieźle. Każdy powtarza, że radzi sobie świetnie, ostatnio potwierdził mi to też nauczyciel. Ale gdy pytam go o coś po polsku, nigdy nie chce mówić w tym języku. Może myśli, że robiłbym sobie z niego żarty, a on tego nie lubi.
Ile ma lat?
Pięć.
Najlepszy czas do nauki języków.
Uczy się bardzo szybko. Mówi po polsku, albańsku, rozumie angielski, trochę zna francuski.
Zapisałeś go do akademii Wisły. Ma talent?
Mogę powiedzieć tylko tyle, że serio kocha piłkę. Każdego dnia w domu dajemy mu iPada, na którym chce oglądać mecze Barcelony, Realu czy różne inne wideo na YouTube związane z piłką. Rozumie polski, więc ostatnio odpalił sobie konferencje prasowe Macieja Stolarczyka. Gdy to zobaczyłem, byłem w szoku. Co tu się dzieje? Synu, masz pięć lat i oglądasz konferencje prasowe mojego trenera?!
Ale naprawdę kocha piłkę. Może ma talent, ale nie chcę wywierać na nim presji, nie chcę by czuł, że to jego obowiązek. Dla piłki może przerwać wszystko. Codziennie prosi mnie, byśmy pograli na podwórku. Gdy nie pójdzie na trening, płacze całymi dniami. Wygląda to obiecująco, ale zbyt wcześnie, by powiedzieć cokolwiek. Próbuję mu tłumaczyć, żeby się tym wszystkim po prostu cieszył.
Możesz dać bezcenną radę dla wszystkich rodziców: jak sprawić, by zamiast gier dziecko na tablecie odpalało konferencje Macieja Stolarczyka.
Niestety, w dzisiejszych czasach każde dziecko kocha tableta. Moje też. Ale u niego hasło “chodź pogramy w piłkę” jest najważniejsze, gdy je usłyszy rzuca wszystko. Przychodzi na każdy mecz Wisły. Widzi, że ojciec gra w piłkę i może dla niego to też jest marzeniem? Nie wiem, co mogę powiedzieć, bo czasami iPad pomaga też nam. Jesteś zmęczony, musisz coś zrobić, więc dajesz iPada by sobie coś pooglądał.
Czujesz się bardziej Szwajcarem, Albańczykiem czy Kosowianinem? Da się w ogóle to jasno określić?
Kosowianinie i Albańczycy żyją jak bracia. Dla nas to właściwie te same kraje. Czuję się w 50% Szwajcarem i w 50% Kosowianinem/Albańczykiem. Tu i tu jestem w jak w domu.
Początkowo zacząłeś grać dla szwajcarskich młodzieżówek.
Czekałem na dorosłą reprezentację Szwajcarii, ale w tamtym czasie wśród pomocników byli bardzo dobrzy piłkarze. Nigdy nie miałem okazji, by stawić się na zgrupowaniu. Zdecydowałem, że wybiorę inną opcję. Na reprezentacji Albanii byłem sześć-siedem razy, zagrałem mecz towarzyski, wyjechałem ze Szwajcarii do Hiszpanii i… już nigdy nie dostałem telefonu z reprezentacji. Sam nie wiem, dlaczego. Nigdy nie wypytywałem o to, jaki jest powód. To nie jest moja robota, by wypytywać. Muszę pracować. Cały czas wierzę, że wrócę do kadry. W piłce nigdy nie wiesz, co się stanie. Jeśli zadzwonią, świetnie, ale jeśli nie, trudno, nic wielkiego się nie dzieje. Sześć lat już nie byłem na zgrupowaniu, więc się przyzwyczaiłem. Smutno, ale z każdym rokiem zbieram doświadczenia, nie rozmyślam.
To o tyle dziwne, że odchodząc do Hiszpanii zaliczyłeś sportowy awans, rozwinąłeś się.
Jak powiedziałeś, to krok do przodu. Myślę tak, jak ty. Gdy po mnie jeden piłkarz poszedł do La Liga 2, dostał powołanie. Z drugiej strony Armando Sadiku w Legii też nie grał zbyt dużo, ale był w pierwszej jedenastce. Ja grałem regularnie i nie dostałem powołania. Nie mam naprawdę pojęcia, dlaczego tak się stało. Życie.
Idealną możliwością było dla ciebie utworzenie reprezentacji Kosowa.
Zgadza się. Zadzwonił do mnie w listopadzie selekcjoner Bernard Challandes, którego znałem ze Szwajcarii. Mówił, że widzi mnie w swojej kadrze, ale grałem już w dwóch reprezentacjach i muszą najpierw zbadać sprawę w FIFA. Okazało się, że nie mogę dostać powołania.
Miałbyś tam szasnę na regularną grę?
Tak sądzę, chociaż myślę, że Kosowo ma lepszy zespół niż Albania. Ale gdy jesteś piłkarzem, nie możesz bać się rywalizacji. Gdybym mógł grać, podjąłbym rękawicę. To byłaby dobra szansa.
W młodym wieku wyjechałeś z Kosowa do Szwajcarii, by uciec przed wojną. Co z niej zapamiętałeś? Masz w głowie jakieś obrazy?
Szczerze mówiąc, nie pamiętam zbyt wiele. Obrazy… Pamiętam płonący dom. Ale nic więcej. Gdy zaczęła się wojna, po miesiącu już nas nie było. Nie rozumiałem wtedy, co się dzieje. Nie tylko w Kosowie, ale i na całym świecie dziecko nie rozumie, co to jest wojna. Ciężki moment był wtedy, gdy straciłem wujka. Zabili go.
Był żołnierzem?
Profesorem. Miał pod górkę z serbską policją, która wkroczyła do Kosowa. Pewnego dnia zrobili na niego zasadzkę i gdy wyszedł z domu, zabili go.
Urodziłem się w Szwajcarii, ale wraz z matką i braćmi wróciliśmy do Kosowa, by pójść tam do szkoły. Ojciec został w Szwajcarii, gdzie pracował. Był kelnerem, z czasem dostał dobrą pracę w dużym hotelu w Lozannie. Nie byliśmy bogaci, ale wystarczało nam na normalne życie. Gdy wybuchła wojna, wróciliśmy do Szwajcarii. Dała nam wszystko. Chodziłem do szkoły, miałem wiele możliwości. Uważam więc, że Szwajcaria to też mój kraj. Spędzałem w niej czas z wieloma chłopakami z Bałkanów, z Kosowa, Serbii czy Bośni, ale już w Szwajcarii nie miało dla nas znaczenia, kto był jakiej narodowości.
Twój tata jest zakręcony na punkcie piłki? Skoro ty i brat gracie w nią profesjonalnie, piłka musiała być ciągle obecna w dzieciństwie.
Wcale nie był wielkim fanem piłki, ale gdy zaczęliśmy grać, śledził nas wszędzie. Jeździł po 400 kilometrów, by oglądać nasze mecze. Futbol stał się jego życiem. Każdego dnia rozmawiamy o piłce, ogląda mecze. Mam jeszcze jednego brata, który nie gra w piłkę, więc często oglądają mecze razem. Piłka już weszła w krew naszej rodziny.
Jak ważne przy takiej decyzji jak przedłużanie kontraktu jest poczucie, że rodzina dobrze się czuje w mieście, w którym grasz w piłkę?
Rodzina jest dla piłkarza najważniejsza. Jeśli nie czuje się dobrze w twoim miejscu, nie będziesz miał czystej głowy. Będziesz ciągle rozmyślał, a to nigdy nie jest dobre. Piłkarz nie może mieć problemów poza piłką. Czujemy się tu naprawdę bardzo dobrze. Miasto jest świetne, gram w dobrym klubie, wszystko jest naprawdę OK. Może poza tą złą sytuacją, która wydarzyła się w zeszłym sezonie, ale próbuję o niej zapomnieć i patrzeć do przodu.
Maciej Stolarczyk otwarcie mówił w mediach, że świetnie ją zniosłeś i nie robiłeś problemów. Obcokrajowcy mają generalnie mniej wyrozumiałości, a ty nie dość, że nie kręciłeś nosem, to jeszcze przedłużyłeś kontrakt.
To był mój drugi raz, więc byłem trochę przygotowany. W Szwajcarii przeżyłem już podobną sytuację. Dostaliśmy wówczas pieniądze, ale dopiero po trzech miesiącach. Tutaj było naprawdę długo. Wierzyłem cały czas, że to Wisła, wielki klub, więc nie może zbankrutować. Nie dopuszczałem do siebie nawet takiej myśli. Bez Kuby Wisła nie byłaby w Ekstraklasie, trzeba mu mocno podziękować. Próbowałem zawsze mieć dobre nastawienie, nawet jeśli sytuacja była bardzo trudna. Nie jestem człowiekiem, który chce robić problemy w drużynie czy trenerowi. Nie lubię czegoś takiego. Przychodziłem do klubu, jakby nic się nie stało i normalnie trenowałem.
Pojawiła się myśl, by rozwiązać kontakt?
Oczywiście, pewnie każdy miał w głowie taką myśl. Bo sytuacja była naprawdę ciężka. Czasami pytałem poprzednią panią prezes, jak wygląda sytuacja, ale nikt nie mówił nam, co się tak naprawdę dzieje. Mam rodzinę, muszę o nią dbać. Moja żona bała się bardziej niż ja. Ja wiedziałem, jak jest, bo drugi przeżywałem taką sytuację. Każdy, kto przez sześć-siedem miesięcy nie dostaje pieniędzy, bardzo poważnie rozważa opcję rozwiązania kontraktu.
Dlaczego go nie rozwiązałeś?
Bo czułem się tu dobrze. Wisła jest dużym klubiem i nawet jeśli taka sytuacja się wydarzyła, wiedziałem, że będzie lepiej. Było jasne, jak mam postąpić.
Miałeś latem inne oferty?
Dwie z Polski.
Pierwsza to Jagiellonia, a druga?
Zagłębie Lubin.
Rozważałeś je?
Zanim pojechałem na wakacje, jasno zadeklarowałem w klubie, że priorytetem dla mnie jest Wisła, więc nikt nie powinien mieć obaw co do mojej przyszłości. Wyjechałem na dziesięć dni na wakacje z rodziną, podczas których nie myślałem o piłce i po powrocie byłem już na sto procent przekonany, że zostanę w Wiśle.
Michał Probierz przed marcowymi derbami w powiedział, że bardzo chciałeś dołączyć do Cracovii, ale nie zdecydował się na ciebie tylko dlatego, że na tej pozycji ma już zawodników. Prowokacja czy było coś na rzeczy?
A ty co sądzisz?
Znając Probierza, mogła to być prowokacja.
Proste. Jeśli znasz go, wiesz, o co chodzi. Taki ma styl. Ale nie chce o tym mówić. Każdy zna trenera Probierza.
Czyli precyzując – nie było żadnego tematu.
Nie było.
Zgodzisz się, że ten sezon będzie dla Wisły cięższy niż poprzedni? W poprzednim drużyna poleciała na fali entuzjazmu, całej akcji ratunkowej. Teraz jest o Wiśle o wiele ciszej.
Może będzie trochę trudniejszy, bo co pół roku tracimy najlepszych piłkarzy. Oczywiście klub robi transfery, trafili do nas dobrzy zawodnicy i jestem pewien, że stworzymy drużynę.
Będziesz zadowolony, jeśli Wisła znów zajmie dziewiątą pozycję?
Nie. Mentalność tego klubu to wygrywanie, bycie na pierwszym miejscu. Nie możemy być zadowoleni, jeśli znów będziemy na dziewiątym miejscu. Po poprzednim sezonie też nikt nie był szczęśliwy i to normalne.
W FC Sion najpierw tworzyłeś z Gennaro Gattuso duet pomocników, a później był twoim trenerem. Jakie miał sposoby na motywację?
Przed meczem chciał wszystko zjeść.
Zjeść?
Tak, zjeść. Podchodził na przykład do szafki i próbował ją gryźć, by pokazać drużynie, jak bardzo mu zależy. Leży obok ciebie aparat fotograficzny, więc żeby cię zmotywować do robienia lepszych zdjęć, zacząłby go jeść. Były też oczywiście inne sposoby na motywację, ale ten był totalnie szalony. Taki po prostu był. Jako piłkarz Gattuso poza boiskiem był trochę inny niż na nim. Spokojniejszy. To naprawdę dobry facet, zawsze chciał pomagać. Miałem wtedy 22-23 lata i wielokrotnie dzwonił do mnie, byśmy poszli razem na kawę. Jako młody chłopak, nie oczekiwałem tego. Dla mnie Gattuso był wielką gwiazdą, legendą Milanu! Ale zupełnie się tak nie zachowywał. Od pierwszego dnia rozmawiał z każdym, także z młodymi piłkarzami. Zawsze starał się śmiać ze wszystkimi, bo tacy są Włosi.
Dlaczego w ogóle legenda Milanu poszła do FC Sion?
Wiem tyle, że bardzo chciał wciąż grać w piłkę niedaleko swojego domu, a Sion od Mediolanu dzielą tylko trzy godziny.
Jak często wpadał w furię?
Po jednym z treningu jeden z młodych piłkarzy nie okazał mu szacunku. Nie pamiętam dokładnie, o co chodziło, ale pewnie o jakąś prozaiczną sprawę. I wtedy rzeczywiście wpadł w furię. Dla Gattuso zawsze najważniejszy był respekt. Jeśli nie potrafiłeś go okazać, potrafił oszaleć.
Charyzma Gattuso czy charyzma Wasyla?
Nie widzę między nimi wielkiej różnicy.
Rozmawiał JAKUB BIAŁEK
Fot. 400mm.pl / FotoPyK