Reklama

Trzej królowie idą własnymi ścieżkami. Biznes wygra ze sportem?

Kacper Bartosiak

Autor:Kacper Bartosiak

22 marca 2019, 16:49 • 9 min czytania 0 komentarzy

2019 rok miał być czasem ostatecznej weryfikacji na szczycie wagi ciężkiej. Jeszcze pod koniec stycznia wydawało się, że rewanżowe starcie Deontaya Wildera (40-0-1, 39 KO) z Tysonem Furym (27-0-1, 19 KO) to formalność. Lepszy z tej pary pod koniec roku wreszcie mógłby się spotkać z Anthonym Joshuą (22-0, 21 KO) i wyłonić pierwszego od dwóch dekad niekwestionowanego mistrza świata. Taki scenariusz można jednak włożyć między bajki. Dziś każdy z trzech królów ma za sobą potężnego partnera telewizyjnego i zamierza podążać swoją drogą, nie oglądając się na oczekiwania kibiców…

Trzej królowie idą własnymi ścieżkami. Biznes wygra ze sportem?

W grudniu 2018 roku Wilder i Fury dali w Los Angeles porywające show. Brytyjczyk spisał się dużo lepiej pod względem czysto bokserskim, jednak w ostatniej rundzie był bliski przegranej przed czasem. W sumie dwukrotnie lądował na deskach, co pomogło Amerykaninowi wyszarpać kontrowersyjny remis. W oczach większości kibiców i ekspertów zwycięstwo należało się jednak Fury’emu, który zyskał pełne prawo do tego, by reklamować się jako „mistrz ludzkich serc”. To przy Wilderze pozostał jednak tytuł mistrza świata federacji WBC.

Wszystko miał wyjaśnić natychmiastowy rewanż. Takiego rozstrzygnięcia rzekomo chcieli wszyscy – promotorzy, fani, ludzie ze świata TV, ale także sami pięściarze. Władze WBC robiły co mogły, by pomóc stronom w negocjacjach. Najpierw oficjalnie pozwoliły Wilderowi po raz kolejny odwlec wyjście do obowiązkowego pretendenta, który na swoją szansę czeka już grubo ponad rok. Potem wydały zarządzenie nakazujące podjęcie rozmów z Furym.

Oficjalnie wszyscy byli na tak. Pomogło w tym to, że pierwszy pojedynek nie zawiódł nie tylko pod względem dramaturgii. Dla obu zawodników był także pierwszym poważnym testem na głębokich wodach. W USA obejrzenie tego pojedynku było możliwe tylko po wykupieniu wartego ponad 70 dolarów pakietu Pay-Per-View. Obaj mieli w tej opcji wiele do stracenia – słaba sprzedaż znacząco osłabiłby pozycję zwycięzcy w kontekście ewentualnych negocjacji z Joshuą. Dostęp do gali wykupiło jednak ponad 300 tysięcy osób, co uznano za wynik co najmniej zadowalający. Jedno wydawało się oczywiste – po takiej walce rewanż powinien sprzedać się dużo lepiej.

Za pierwsze wyjście do ringu Fury i Wilder dostali najlepsze wypłaty w swoich karierach – po około 10 milionów dolarów. Za drugim razem obaj chcieli więcej, ale w tych okolicznościach to normalne. Federacja WBC wyznaczyła termin, do którego strony musiały osiągnąć porozumienie. Jeśli nie udałoby się im tego dokonać, doszłoby do tzw. licytacji kopert. Wtedy każdy zainteresowany organizacją hitowego pojedynku mógłby złożyć swoją ofertę. Wygrałby ten, kto zapłaciłby najwięcej.

Reklama

Fury pokazuje język

Taka sytuacja nie miała jednak miejsca. Na ostatniej prostej obozy obu pięściarzy twierdziły, że są blisko porozumienia, ale potrzebują trochę więcej czasu. Organizacja WBC widząc aktywne działania z obu stron przystała na przedłużenie ostatecznego terminu. Wtedy jednak wydarzyło się coś, czego absolutnie nikt się nie spodziewał. Tyson Fury z wielką pompą ogłosił, że właśnie osiągnął porozumienie… z nowym promotorem. Za jego interesy w USA będzie odpowiadać firma Top Rank, która jest związana umową na wyłączność ze stacją ESPN.

Pierwszą walkę pokazała stacja Showtime (długoletni partner Wildera), więc pojawił się oczywisty konflikt interesów. Po abdykacji telewizji HBO, która z końcem 2018 roku po 45 latach przestała transmitować bokserskie gale, to właśnie ESPN zaczął być postrzegany jako rynkowy lider i główny konkurent Showtime. Boks w tej stacji był obecny od lat, jednak dopiero od połowy 2017 roku kanał zaczął pokazywać na wyłączność gale Top Rank. To oznaczało obecność w znakomitych czasie antenowym takich gwiazd jak Wasyl Łomaczenko czy Terence Crawford.

Głównym atutem ESPN jest zasięg. Stacja jest dostępna dla ponad 80 milionów Amerykanów i znajduje się w większości podstawowych pakietów telewizyjnych. Dodatkową opcją dla fanów boksu jest aplikacja on-line ESPN+, która kosztuje 5 dolarów. Dla porównania, za dostęp do Showtime trzeba płacić 11 dolarów miesięcznie, a największe walki w PPV to dodatkowy koszt ok. 75 dolarów. Swoją część kortu od niedawna próbuje wykroić także platforma streamingowa DAZN. „Sportowy Netflix” w USA kosztuje niecałe 10 dolarów (wkrótce będzie to dwa razy tyle) i gwarantuje brak dodatkowych kosztów związanych z opłatami PPV. Ludzie stojący za tym projektem nie liczą się z pieniędzmi i budując bokserski projekt chcą ściągać do siebie gwiazdy.

W DAZN można obejrzeć między innymi najbliższą walkę Joshuy (22-0, 21 KO), który 1 czerwca będzie bronić mistrzowskich tytułów federacji WBA, WBO i IBF w starciu z Jarrellem Millerem (23-0-1, 20 KO). Długoletnim kontraktem z platformą związał się także Saul „Canelo” Alvarez (51-1-2. 35 KO). Tego nie spodziewał się nikt, bo Meksykanin był największą gwiazdą Pay-Per-View w całej branży. Jeśli kogoś takiego udało się skusić, to oznacza to jedno – za DAZN stoją naprawdę potężne pieniądze.

Reklama

Na szczycie wagi ciężkiej obserwujemy więc kuriozalny impas, ale diabeł tkwi w szczegółach. W najgorszej sytuacji jest Fury. Brytyjczyk związał się długoterminową umową z ESPN, która ma przynieść mu nawet 80 milionów dolarów. Przy takiej inwestycji ciężko wyobrazić sobie scenariusz, w którym władze stacji „pozwolą” na jego występ na Showtime lub DAZN i walkę z którymś z wielkich rywali.

Joshua i Wilder nie są związani długoterminowymi kontraktami ze swoimi partnerami. Brytyjczyka wspiera w ojczyźnie stacja Sky Sports, ale w USA jego walki były transmitowane już na antenie HBO i Showtime. Najbliższą pokaże DAZN i nie jest wykluczone, że kolejne także, ale będzie to zależało od rozwoju sytuacji.

Kolejne kuszenie Wildera

Promotor Eddie Hearn od dawna powtarza, że największym marzeniem Joshuy jest pełna unifikacja pasów z Wilderem. Amerykanin jest wolnym strzelcem. Od lat jego doradcą jest Al Haymon – człowiek-enigma, który zbudował projekt Premier Boxing Champions. W ostatnich tygodniach głośno było o tym, że mistrz organizacji WBC był kuszony przez DAZN. W mediach pojawiała się informacja o wyjątkowo działającym na wyobraźnię pakiecie. Za trzy walki (w tym dwie z Joshuą o pełną pulę) Wilder miał mieć zagwarantowane 120 milionów dolarów!

Choć rozmowy potwierdził nawet sam zainteresowany, to we wtorek na specjalnie zwołanej konferencji prasowej czar prysł. Wilder ogłosił, że 18 maja na antenie Showtime będzie bronił tytułu z Dominikiem Breazealem (20-1, 18 KO). Tym samym, który dał pamiętną wojnę z Izu Ugonohem (18-1, 15 KO), a jedyną porażkę odniósł w starciu z Joshuą.

„Było wiele spekulacji dotyczących przyszłości Deontaya, ale cieszymy się, że jest z nami. Bardzo zależało nam na tym, by pokazać tę walkę w regularnym paśmie Showtime, nie na Pay-Per-View. Wciąż jesteśmy domem dla boksu wysokiej jakości. To tu powinno dochodzić do takich walk, nie ma platformie streamingowej o ograniczonym zasięgu” – komentował Stephen Espinoza, człowiek odpowiedzialny za bokserską ofertę stacji.

W kolejnych słowach przyznał, że Showtime nigdzie się nie wybiera i nadal ma mnóstwo pieniędzy, które mają zapewnić pozycję lidera. Ciężko w to jednak uwierzyć. Podobnie ciężko doszukać się logiki w poczynaniach Wildera, który nie podpisując długoterminowej umowy zostawił sobie jednak uchyloną furtkę. Być może po ewentualnym zwycięstwie nad Breazealem wróci do rozmów z DAZN z jeszcze mocniejszą pozycją, licząc na jeszcze lepszą wypłatę.

„Mam świetne i długie relacje z Showtime. Są dla mnie jak rodzina. Przebyliśmy długą drogą, a oni wiedzą, jak pokazywać mój talent. Ich ranga rosła wraz z moimi nokautami. Nie czułem, by ta walka była na Pay-Per-View. To kategoria pojedynków, których nie możesz przegapić. Jestem mistrzem ludzi i nadal chcę być na nich otwarty” – tłumaczył Wilder, ale wszystkich wątpliwości nie rozwiał. W ostatnich miesiącach najlepsze walki projektu Premier Boxing Champions zaczęły się przenosić do stacji Fox, która dysponuje pięciokrotnie lepszym zasięgiem pod względem liczby widzów niż Showtime.

Brak walki na Pay-Per-View oznacza, że nie ma szans, by pojedynek mógł wygenerować takie pieniądze jak te, które obiecywała Amerykaninowi platforma DAZN. Zarzuty o ograniczonym zasięgu są oczywiście na razie celne, ale kolejne miesiące będą to zmieniać. W maju i czerwcu kibice będą mogli tam obejrzeć hitową walkę „Canelo” z Danielem Jacobsem (35-2, 29 KO), powrót Giennadija Gołowkina (38-1-1, 32 KO), debiut Oleksandra Usyka w wadze ciężkiej (16-0, 12 KO), starcie Joshua kontra Miller oraz być może pojedynek Demetriusa Andrade (27-0, 17 KO) z Maciejem Sulęckim (28-1, 11 KO).

Kownacki trzyma rękę na pulsie

To jednak dopiero początek. W Kanadzie DAZN działa od połowy 2017 roku i po początkowych problemach technicznych powoli dochodzi do poziomu oglądalności tradycyjnych telewizyjnych nadawców. Wygrany przez Biancę Andreescu finał turnieju WTA w Indian Wells obejrzało około 500 tysięcy widzów. Dla porównania – średnia liczba widzów niektórych dużych walk na Showtime w 2018 roku oscylowała w okolicach 600-700 tysięcy oglądających. Ostatnią galę HBO oglądało na żywo średnio 340 tysięcy osób.

DAZN do tego stopnia zależało na pozyskaniu Wildera, że walkę z Joshuą miałby zagwarantowaną nawet w przypadku porażki z Breazealem. Dlaczego wobec tego mistrz WBC nie poszedł tą drogą? W rozgrywce na szczycie wagi ciężkiej od dawna główną rolę odgrywa ego. Amerykanin w ostatnich miesiącach nie robił nic, by spróbować doprowadzić do walki z Brytyjczykiem. Był przekonany, że ma na wyciągnięcie ręki rewanż z Furym. Publicznie mówił nawet, że obaj mogą zmierzyć się trzy lub cztery razy, kompletnie ignorując Joshuę.

Gdy Fury wykonał skok w bok w kierunku ESPN, Wilder został na lodzie. Stracił godnego partnera do tańca i ciekawe perspektywy. Miał dwa wyjścia – albo iść dalej swoją drogą w sobie znanym tylko kierunku, albo schować dumę do kieszeni i spróbować doprowadzić do największej obecnie walki w boksie. Amerykanin na razie wybrał pierwszą opcję, która paradoksalnie może okazać się wyjątkowo korzystna dla… Adama Kownackiego (19-0, 15 KO).

Najlepszy polski ciężki rozgrywkę gigantów może śledzić z dużym spokojem. W ostatnich latach jego kariera była związana z projektem Premier Boxing Champions – tym samym, który reprezentuje Wilder. Jeśli mistrz świata WBC dalej nie będzie rwał się do walki z Joshuą, to będzie musiał ich poszukać w swoim najbliższym otoczeniu. Nie jest jednak tajemnicą, że o ściągającego na trybuny tłumy kibiców Polaka zabiega także Hearn.

„Na koniec dnia boks to biznes. Sam sport jest oczywiście ważny, ale mam rodzinę, o której muszę myśleć. Muszę myśleć o nas i naszej przyszłości. Pieniądze nie są najważniejsze, ale są strasznie ważne” – mówił nam Adam w październiku 2018 roku. Najbardziej korzystny dla niego scenariusz to brak porozumienia w tercecie Joshua – Wilder – Fury. Wtedy każdy z nich będzie musiał poszukać na własną rękę rywala z dobrym bilansem, przez co przyciągający na trybuny tłumy fanów Polak stanie się naturalnym kandydatem do walki z Wilderem.

Takie rozwiązanie zadowoliłoby jednak tylko kibiców w Polsce. Na całym świecie ludzie chcą jednego mistrza i jednej twarzy królewskiej kategorii. Nie można wykluczyć, że pieniądze będące do podniesienia w tych największych walkach w końcu okażą się zbyt duże, by przejść obok nich obojętnie. Aby do tego doszło, ktoś będzie musi jednak pójść na ustępstwa i schować ego do kieszeni – a na to się na razie nie zanosi.

KACPER BARTOSIAK 

Fot. Newspix.pl

Najnowsze

Ekstraklasa

Droga Kapralika wiedzie przez Górnika. „Może być wart więcej niż 10 milionów euro”

Jakub Radomski
0
Droga Kapralika wiedzie przez Górnika. „Może być wart więcej niż 10 milionów euro”

Inne sporty

Komentarze

0 komentarzy

Loading...