Reklama

Jak Polska zaszczuła trenera

redakcja

Autor:redakcja

18 lutego 2019, 16:24 • 8 min czytania 0 komentarzy

Nic nie łączy tak, jak wspólny wróg. A więc za każdym razem, gdy w naszym kraju pojawia się jakiś szanowany trener-fachowiec zza granicy, cała Polska jednoczy się przeciwko tej postaci. Skutecznie zaszczuto już Maaskanta, Beenhakkera, dobierano się do skóry wielu innych postaci (twardo stawiali opór), a teraz nasz pełen jadu naród próbuje uprzykrzyć życie Sa Pinto. Niestety – to zorganizowana akcja.

Jak Polska zaszczuła trenera

Jako pierwsi odkrywamy te szokujące fakty. Wyłamujemy się z góry narzuconego schematu ze względu na zwykłe ludzkie sumienie, które odzywa się za każdym razem, gdy widzimy tego cierpiącego i zaszczutego człowieka. Może spotkają nas za to wielkie konsekwencje, może cały świat zacznie rzucać kłody pod nogi także i nam, ale cóż – nie możemy przejść obok tego ludzkiego dramatu obojętnie. Napiszmy jak jest. 

Lista amunicji, jaką przygotowano na Sa Pinto, jest doprawdy niespotykana. A to dopiero wierzchołek góry lodowej. Do tej pory na front rzucono…

a) bandy reklamowe

Już na wejściu prowokacje. Od pierwszych dni, od pierwszych meczów w Polsce, na Ricardo Sa Pinto czyhały pułapki zastawione przez zawistne rodzime środowisko piłkarskie. Weźmy te bandy reklamowe. Szczegół, który niby PRZYPADKIEM ma utrudniać pracę trenerowi Legii. Na pozór drobiazg. Ale czemu ustawiono je akurat na drodze nóg Sa Pinto? Można je było położyć naprawdę wszędzie, w każdym miejscu na stadionie, a jednak, ktoś przebiegle postanowił umieścić je na skraju strefy technicznej, na samym środku ścieżki, którą Sa Pinto wielokrotnie podąża w stronę arbitra technicznego. Oczywiście gdy Portugalczyk próbował delikatnie przesunąć bandy, na miejscu NAGLE zjawiły się kamery, które zmanipulowały całą sytuację przedstawiając ją tak, jakby niesprowokowany Pinto kopał niewinne banery. Nie za dużo przypadków jak na taki drobny gadżet stadionowy? Dalsza historia Sa Pinto w Polsce potwierdzi, że bandy były jedynie forpocztą dalszych wielopoziomowych prowokacji.

Reklama

b) fotoreporterzy i dziennikarze zajmujący się Legią

Dla niewtajemniczonego widza sytuacja mogłaby się wydawać banalna: dziennikarze kręcący się wokół Legii są po to, by przekazywać kibicom rzetelne informacje, a fotoreporterzy, by wysyłać prasie (i tylko prasie) niezmanipulowane zdjęcia. Ale to tok myślenia naiwniaków. Nie ma wątpliwości, że agenci wrogich sił, którzy wybrali się do Troi pod przykrywką pracy dla gazet/portali, tak naprawdę próbowali wynosić informacje z Legii i przekazywać je jej rywalom. Najbliższe wydanie Football Leaks przyniesie odpowiedzi na to, jak duża część budżetu skautingowego polskich klubów została przeznaczona na ich działania. Sa Pinto wywęszył ten podstęp i  rozsądnie zdecydował, że zamknie przed mediami wszystko – nawet sparingi. Reakcja mediów? Była do przewidzenia od początku. Diabeł się w ornat ubrał, szpiedzy zaczęli lamentować, że Ricardo nie ma szacunku do pracy fotografów i dziennikarzy. Do tej agentury wpływu pod przykrywką obiektywnych dziennikarzy jeszcze zresztą powrócimy. 

c) Iza Koprowiak z „Przeglądu Sportowego”

Wyjątkowa postać w spisku. Środowisko piłkarskie specjalnie do tej roli wybrało kobietę, by uderzyć w Sa Pinto również zarzutami o seksizm, ba, postawić nawet zarzuty mizoginii. Dlaczego to właśnie Iza Koprowiak ujawniła zupełnie zwyczajne metody zupełnie zwyczajnego trenera? Skąd miała swoje informacje i czy nie jest to czasem powiązane z destrukcyjną działalnością szpiegów z punktu b)? Ale artykuły (oczywiście same kłamstwa!) to jedna strona medalu, druga to jej zachowanie na konferencjach. Pani Koprowiak śmie zadawać pytania dotyczące spraw sportowych, które nie po to są utajane na treningach i sparingach, by wywlekać je przed kamerami. I tu znów pojawia się pytanie – czy to przypadek, że wszystko rejestrują kamery? Czy na wszystkich konferencjach pojawiają się telewizje, czy tylko na tych, podczas których kobieta jawnie prowokuje Portugalczyka? Odpowiedzi nasuwają się same.

d) Waldemar Fornalik

Symbol tego, jak szerokie kręgi zatacza intryga wobec portugalskiego Mesjasza futbolu. Każdy człowiek mniej lub bardziej powiązany z Ekstraklasą kopał dołki pod Sa Pinto. Ale kiedy robili to ci najgłośniejsi, ci z największą pianą na ustach – portugalski fachowiec dawał jeszcze jakoś radę tłumić w sobie nerwy. W końcu musiał pęknąć. Czara goryczy przelała się w momencie, gdy nawet ten, po którym nikt się tego nie spodziewał, najspokojniejszy ze spokojnych, kwiat lotosu na tafli jeziora, swoim zachowaniem prowokował Sa Pinto i w konsekwencji doprowadził go do szewskiej pasji. Wizerunek poczciwca okazał się skrupulatnie kreowany przez lata tylko po to, by uderzyć ze zdwojoną siłą w momencie, gdy do ligi dołączy Sa Pinto. Trenerski guru z Legii chciał dwukrotnie w spokojnym tonie zwrócić uwagę swojemu „koledze” po fachu, co momentalnie stało się pożywką dla krwiożerczych mediów. Zdjęcia z odpowiedniej perspektywy, przygotowana już wcześniej narracja, dodający grozy sędzia Frankowski, który celowo zaczął rozdzielać towarzystwo, by ubarwić w emocje to niepozorne starcie. Wszystko ukartowane, dziś już widać jak na dłoni. 

Reklama

e) dzwony kościelne

Czy to przypadek, że ulokowano dzwony kościelne akurat obok miejsca, w którym Legia trenuje? Czy to przypadek, że uruchamia się je akurat w momencie, w którym Sa Pinto zaprasza na zajęcia? Można było postawić je wszędzie – postawiono akurat tam. Można wprawiać je w ruch wtedy, gdy drużyna Legii opuszcza obiekty treningowe – nie, one celowo dzwonią, by przeszkodzić Sa Pinto w przekazywaniu piłkarzom taktyki. Przygotowano się oczywiście na wypadek grzecznych próśb trenera o zaprzestanie korzystania z dzwonów, opracowując całą machinę przepisów państwowych i prawo kanoniczne. Zasad konkordatu nie ustala się z dnia na dzień, to tylko podkreśla jak misternie zaprojektowano całą intrygę.

f) sędziowie

Czasy „Piłkarskiego Pokera” już za nami? Wiele wskazuje na to, że niekoniecznie. Ci wszyscy pożal się Boże sędziowie międzynarodowi gwiżdżą po Ligach Mistrzów, siedzą w wozach VAR na największych stadionach świata, ale na własnym podwórku… Etykę mylą z lektyką. Jak można podejmować decyzję przeciwko Sa Pinto? Jak można gwizdać faule przeciwko Legii? Jak można zauważać spalone? Jak można używać systemu VAR w celu naprawiania swoich błędów?

Na usprawiedliwienie (nieznaczne) polskich arbitrów dodajmy, że do identycznych nadużyć doszło w jedynym meczu eliminacji do europejskich pucharów pod wodzą Sa Pinto. Winnymi meczu z Dudelange również zostali sędziowie. Mówimy zatem o szeroko zakrojonym międzynarodowym spisku. Przypomnijmy jeszcze, że Luksemburg to raj podatkowy. Zaczyna się układać w całość? 

g) brat Filipa Mladenovicia

Kolejny przykład na to, jak wielką akcją wszechświata jest uprzykrzanie życia portugalskiemu trenerowi, który chciałby choć przez moment popracować w ciszy i spokoju. Niestety – nie da się. Lechia Gdańsk, jedna z najważniejszych organizacji kopiących dołki pod Pinto, sprowadziła nawet specjalnie brata jednego ze swoich czołowych zawodników, wyłącznie po to, by swoją obecnością na trybunie prowokował spokojnego jak dotąd trenera. Wybrano brata Filipa Mladenovicia, poinstruowano w jaki sposób ma się zachowywać, by Pinto eksplodował. Czy to fair, uciekać się do tak niskich zagrywek w wyścigu po mistrzostwo? Zwłaszcza, że RSP początkowo chciał grzecznie porozmawiać z Mladenoviciem, jednak omyłkowo jego donośny głos zinterpretowano jako krzyk i całość omal nie zakończyła się awanturą. Kto odpowiadał za transfer Mladenovicia do Gdańska? Lechia. Kto z pewnością znał wspólną przeszłość Mladenovicia i Pinto, którzy spotkali się w dwóch poprzednich klubach? Lechia. Kto mimo to ośmielił się wystawić Mladenovicia? Lechia. Kto pozwolił na trybunach zasiąść bratu Filipa? Lechia. Imponująca determinacja, byle dowalić Sa Pinto.

h) członkowie sztabu szkoleniowego bez portugalskiego paszportu

Dziennikarzom ufać nie wolno – wiadomo. Ale czy można ufać polskim członkom sztabu szkoleniowego, którzy znają dziennikarzy, znają trenerów innych drużyn, znają większość piłkarzy w lidze? Niby można, ale… Na jakiej podstawie założyć, że nie wyniosą informacji do zespołów rywali? Czy nie lepiej prewencyjnie wyprosić ich z sali odpraw? Ciężko stwierdzić, czy członkowie sztabu trenerskiego naprawdę szkodzą, ale wszelkie środki zapobiegawcze są w obecnych realiach jak najbardziej zrozumiałe. W tej sytuacji najlepiej ufać tylko sobie.

i) doświadczeni zawodnicy

Michał Pazdan, Arkadiusz Malarz, Krzysztof Mączyński… Co ich łączy? Są w tej lidze od lat, pracowali z niejednym trenerem, kumplują się z niejednym piłkarzem z zespołu przeciwnego. Zarzut podobny jak w przypadku asystentów – na jakiej podstawie można wierzyć w to, że nie będą działać na szkodę Sa Pinto? Czy nie lepiej było odsunąć od Legii potencjalnie zatrute jabłka raz na zawsze i postawić na młody narybek, z pewnością nieskażony jeszcze całym złem tego świata? Czy uczciwsi względem Sa Pinto nie będą Portugalczycy, czyli naród, w którego DNA leży lojalność? Michał Kucharczyk… No zobaczymy. Będziemy mu się przyglądać, ale już z Cracovią było widać, że coś nie gra. Niewykluczone, że zdradził taktyczne plany Portugalczyka swoim kolegom z Krakowa (a taki Agra na pewno ich nie zdradził, bo jak pokazał mecz, sam ich nie znał). 

j) murawa

Znów kopanie dołków – i to tym razem dosłowne. Ale jak bardzo musi boleć, gdy za łopaty biorą się pracownicy klubu, w którym pracujesz? Długie ręce ogólnokrajowej zmowy dotarły już na Łazienkowską i oplotły legijnego greenkeepera. Ten zamiast przygotować równiutką murawę dla zespołu Sa Pinto, celowo rozkopał boisko. Pod osłoną nocy przemykał się na Łazienkowską i regularnie niszczył murawę na stadionie Legii, by tylko drużyna Portugalczyka nie miała zapewnionych odpowiednich warunków. Warto dodać, że na szyderstwa wystawił Pinto również kret z działu marketingu, który tuż przed meczem z Cracovią, granym na istnym kartoflisku, wrzucił na Instagrama fotkę murawy z podpisem: „murawa idealna”. Nawet w takich drobiazgach – wszędzie szturchnięcia, i to od swoich.

k) Michał Probierz

Sprawa najświeższa. Michał Probierz obraził Sa Pinto przed meczem. Portugalczyk znany z trawienia w sobie wszystkich złych emocji bardzo szybko wybaczył i mimo urazy przywitał się z Michałem Probierzem przed meczem. W trakcie spotkania coś w nim jednak pękło. Jakim prawem – pomyślał sobie – nie szanuje mnie żaden trener w tej lidze? Kątem oka obserwował, jak zachowuje się Probierz przy linii. „Energiczny facet” – pomyślał i gdy poszedł po meczu do swojego oponenta wyprostować sytuację, obrał taktykę mocnych słów i zawadiackich gestów. Bo jak inaczej wygrać z tym typem, jeśli nie jego własną bronią? Obserwatorzy oczywiście znów opowiedzieli o wydarzeniach pod z góry założoną tezę – że niby Sa Pinto furiat, że niby nie potrafi przegrywać, że cham i prostak.

***

Opamiętajmy się. Ile jeszcze ciosów może przyjąć ten biedny człowiek? Ile jeszcze razy okażemy mu brak jakiegokolwiek szacunku? Naprawdę chcemy doprowadzić zaszczutego faceta na skraj załamania? 

Zrozummy wreszcie, jakiego rodzaju postać do nas przyjechała. Przestańmy jej uprzykrzać życie, zacznijmy pomagać, wspierać, może też się od niej uczyć. Trzeba przezwyciężyć zazdrość, zawiść i zwyczajną złośliwość i wreszcie pozwolić Sa Pinto w spokoju pracować. Jeśli ta spirala nienawiści wobec niego się nie zatrzyma, może dojść do jakiejś tragedii. Na przykład rozstania szkoleniowca z Polską.

Fot. FotoPyK

Najnowsze

Komentarze

0 komentarzy

Loading...