Reklama

Cały czas chcę się dowiadywać, o ile jeszcze mogę być lepszy

redakcja

Autor:redakcja

15 grudnia 2018, 08:22 • 14 min czytania 0 komentarzy

Pierwszą rundę w Polsce miał tak przeciętną, że wieść o podpisaniu z nim kontraktu latem była dość zaskakująca. Mikkel Kirkeskov z jesieni w niczym nie przypomina jednak Mikkela Kirkeskova z wiosny. Przestał być tyczką do objeżdżania, stał się jednym z lepszych lewych obrońców w naszej lidze. W wywiadzie dla Weszło mówi między innymi, co musiał zmienić w swojej grze, by przystosować się do gry w Polsce, dlaczego chciałby zamieszkać na Bali, czy liczy na pójście drogą Christiana Gytkjaera i powołanie do reprezentacji Danii z ekstraklasy, a także jak zainspirował go kończący na jego oczach karierę John Arne Riise. 

Cały czas chcę się dowiadywać, o ile jeszcze mogę być lepszy

Kiedy przygotowując się do wywiadu czytałem o duńskiej mentalności, cały czas trafiałem na jeden specyficzny zwrot niemający polskiego odpowiednika.

Mówisz o hygge?

Co to znaczy?

Bardzo ciężko to wyjaśnić, ale spróbuję. Na przykład kiedy jestem w domu z rodziną, cały towarzyszący temu klimat nazywamy hygge. Czuję się komfortowo, czerpię przyjemność z tego, że jestem razem z tymi ludźmi. Ale to może też być określenie uczucia, gdy ty i ja siedzimy tutaj, pijemy kawę i miło spędzamy czas na rozmowie. Hygge jest specyficznym uczuciem przyjemności, komfortu, przytulności. Można to czuć w towarzystwie wielu osób, można tego też doznawać samemu, kiedy w zimny dzień napijesz się ciepłej kawy i położysz się pod ciepłym kocem.

Reklama

W jakich chwilach ty osiągasz ten stan, hygge?

Kiedy wychodzę na kawę, albo wychodzę z przyjacielem na kolację. Gdy zaparzę sobie kawę w domu, zapalę świeczki, sprawię, że jest przytulnie. Kiedy siadam głęboko w fotelu i się relaksuję, nie muszę myśleć o niczym szczególnym. To dla mnie jest hygge.

Jesteś w stanie to poczuć w kraju, który jeszcze rok temu mógł dla ciebie być kompletnie obcy? W którym domy nie są tak kolorowe jak w Danii, co podobno ma realny wpływ na pozytywne nastawienie ludzi do życia?

Jasne. Przede wszystkim kiedy moja dziewczyna przyjeżdża w odwiedziny. Ale też czasami gdy jestem tutaj, w klubie, zdarzają się chwile, kiedy atmosfera jest bardzo dobra, czujesz coś pozytywnego. To oczywiście nie to samo, co gdy jesteś w domu u swoich rodziców, gdy wszyscy których kochasz są blisko i możesz wśród nich czuć się… no hygge (śmiech).

Twoja dziewczyna nie mieszka tutaj z tobą na co dzień, prawda?

Nie, mieszka i pracuje w Aarhus.

Reklama

Takie związki na odległość to w Skandynawii norma? Wiem, że partnerka Christiana Gytkjaera pracuje na morzu i też przez dużą część roku nie mieszkają razem, Ada Hegerberg, piłkarka i partnerka Thomasa Rogne, również żyje z dala od swojego lubego.

Faktycznie, tym bardziej, że tutaj nie spotkałem nikogo, kto nie mieszka ze swoją dziewczyną czy żoną. Dla mnie to normalne. Kiedy grałem w Norwegii, moja dziewczyna przyjeżdżała tak często, jak tylko mogła, ale cały czas mieszkała w Danii. Oczywiście, że najchętniej bym z nią mieszkał, ale ona ma swoje cele w życiu, ja mam swoje. Staramy się oboje dojść do nich nie przeszkadzając jedno drugiemu, ale jednocześnie będąc razem, wspierając się. Jej byłoby bardzo trudno przyjechać mieszkać ze mną w Gliwicach, bo wtedy musiałaby zapomnieć o swoich marzeniach. Nie umiałbym jej powiedzieć: „masz być ze mną tutaj i porzucić karierę”. Staramy się to jakoś zbalansować.

Pilka nozna. Ekstraklasa. Cracovia Krakow - Piast Gliwice. 14.04.2018

U nas związki na odległość nie są szczególnie popularne, jeśli decydujesz się tak żyć, na pewno usłyszysz, że to „nie ma przyszłości”.

Szanuję to. Kiedy przyjechałem do Polski, brakowało mi jej. Znalazłem się w kompletnie innym miejscu, kulturowo niepodobnym do tego, co do tej pory znałem. Musiałem zmienić coś w sobie, by móc czuć się dobrze w tej nowej roli. Ale cieszę się z tego, że oboje wyznajemy podobne wartości, chcemy się spełniać zawodowo, a nie egoistycznie ograniczać.

Widziałem na twoim Instagramie, że sam też się nie ograniczasz. Siatkówka, piłka ręczna, pływanie, narty…

Za młodu był jeszcze tenis, zapomniałeś o tenisie! (śmiech) Nie umiem usiedzieć w miejscu. Będąc młodszy próbowałem wszystkiego, praktycznie nie spędzałem czasu w domu. Teraz też, gdy tylko mam okazję, to jeżdżę z dziewczyną nurkować albo ze znajomymi na narty.

Nie masz sportów takich jak narciarstwo zastrzeżonych w kontrakcie?

Tutaj chyba mi nie wolno, to normalne. W Danii było tak samo. Ale gdy grałem w Norwegii, nie było z tym problemu. W kraju jest sporo gór, dużo śniegu, szkoda nie skorzystać. Czasami kilku chłopaków z drużyny jechało razem na stok, klub wyrażał na to zgodę, bo w Norwegii każdy jeździ na nartach. To tam jak jazda na rowerze. Uczysz się mając pięć-sześć lat. Wiadomo, że nie było to jeżdżenie na dziko, w trudnych technicznie miejscach, z saltami w powietrzu, gdzie błąd groził kontuzją. Raczej parę łatwych zjazdów dla przyjemności.

W jaki sposób musiałeś się przystosować do życia w Polsce, pierwszy raz w życiu w ogóle poza Skandynawią?

Musiałem zmienić bardzo dużo. Jestem bardzo otwartą osobą, a jednak miałem trudność z porozumiewaniem się z ludźmi, bo mało kto chce mówić po angielsku. Przyjechałem z Norwegii, kraju, w którym rozumiałem język, rozumiałem kulturę. Łatwo mi było nawiązywać kontakt z ludźmi. Tutaj też próbowałem znaleźć kogoś, z kim mogę pogadać… Na początku to było trudne, zajęło mi to trochę czasu. Ale później zbliżyliśmy się do siebie z Tomem, inni ludzie zaczęli próbować rozmawiać z nami po angielsku. Nawet ci, którzy twierdzili, że nie potrafią. Kiedy spróbowali, okazywało się, że tak właściwie nie mają z tym problemów.

Te początkowe trudności wpłynęły na twoją grę wiosną? Umówmy się, to nie była wymarzona runda, kojarzono cię raczej z wpadkami niż z nadzwyczajną grą.

W treningu wyglądałem dobrze, tak mi się wydawało. A jednocześnie w meczach tego nie pokazywałem. Starałem się dojść, dlaczego tak jest. Musisz zrozumieć, że jeśli pojawiasz się w nowym kraju, jesteś wrzucony do miejsca, gdzie nie znasz nikogo, nie jest łatwo natychmiast prezentować się z najlepszej strony. Ale raz jeszcze – to nie żadna wymówka. Pracą, za jaką klub mi płacił, była gra w piłkę. W tym sensie nie wykonywałem swojej roboty dość dobrze. Biorę to na siebie. Oczywiście miało to wpływ na grę w tym sensie, że nie znałem chłopaków grających blisko mnie, nie czułem jeszcze, co robią w konkretnych sytuacjach, jak się zachowują. Nie wiedziałem, czy mogę popełnić błąd próbując trudniejszego rozwiązania bez większych obaw. Gdy to wszystko wiesz, to pomaga. W tamtym czasie Piast był zresztą w złej sytuacji, nisko w tabeli, zagrożony spadkiem. Poza tym, że chciałem dobrze grać, próbowałem wnieść do szatni trochę optymizmu, bo nie było go za wiele. Teraz jest zupełnie inaczej, nastawienie jest kompletnie inne. „Z kim gramy następny mecz? Nieważne, jesteśmy w stanie wygrać z każdym!”. Tak to wygląda. No i znam tu już każdego. Po czasie to ma ogromny wpływ na współpracę na boisku. Już wiem, co zrobi Sedlar, gdzie w danej sytuacji pobiegnie Joel, bo widzę ich codziennie na treningach, rozmawiamy po zajęciach.

Które aspekty swojej gry musiałeś zmienić żeby przystosować się do gry w naszej lidze?

Tutaj gra jest bardziej fizyczna i bezpośrednia. Przez to musiałem zmienić swój styl gry oparty o ciągłe próby zagrań do przodu po ziemi. Bardzo to lubiłem, ale tutaj wymagania są inne, wszyscy próbują dostać się błyskawicznie pod bramkę rywala, więcej gra się górą. Przystosowałem się w tym jednym aspekcie, a oprócz tego robię rzeczy, w których zawsze czułem się mocny. Dlatego teraz gram dobrze.

Na tyle dobrze, że nasz ekspert Andrzej Iwan umieścił cię w najlepszej trójce obrońców po 15 kolejkach, mimo że wiosną pewnie miałbyś problem ze znalezieniem się w najlepszej trzydziestce.

Jeśli powiesz, że jestem trzydziesty trzeci, nie zgodzę się z tobą. Ale jeśli powiesz, że jestem trzeci, też mi się to nie spodoba. Chcę być pierwszy!

Bądźmy szczerzy – czas na wypożyczeniu do Piasta nie był czasem wykorzystanym przez ciebie najlepiej. Najpierw dochodziłeś do formy, później przytrafiła się mała kontuzja, zagrałeś po raz pierwszy pod koniec kwietnia i twoje występy dalekie były od przekonujących. Jak to się stało, że mimo to gliwiczanie zdecydowali się na permanentny transfer? Takie było wcześniejsze ustalenie, że po tym pół roku zostaniesz wykupiony niezależnie od okoliczności?

Kiedy pojawiłem się tu zeszłej zimy, Piast bardzo mnie chciał. Dogadaliśmy się, że jeśli utrzymamy się w lidze, to zostanę w Gliwicach, a gdybyśmy spadli – wtedy klub nie mógł mi tego zagwarantować. Dano mi odczuć latem, że w Piaście nadal na mnie liczą i we mnie wierzą.

Grałeś w trzech ligach, które wydają się być na podobnym poziomie – patrząc choćby po wynikach w Europie. Gdybyś miał je ustawić pod względem jakości piłkarzy, jak by to wyglądało?

Ciężko to porównać, tutaj gra się dużo bardziej fizycznie, w Danii technicznie. Powiedziałbym, że z pewnością liga norweska jest najsłabszą z tych trzech, a duńska i polska są mniej więcej na podobnym poziomie. W Danii więcej nacisku kładzie się na technikę, mniej jest wysokich, silnie zbudowanych graczy.

Carlsberg nazwał kiedyś duńską Superligaen „hygge league”, ligą, gdzie wartością samą w sobie jest sportowa rywalizacja, cieszenie się z gry w piłkę, a nie dążenie do zwycięstwa za wszelką cenę.

Mogę się z tym zgodzić. W Polsce walka jest dużo bardziej zaciekła, zgoda.

Pilka nozna. Ekstraklasa. Piast Gliwice - Legia Warszawa. 12.08.2018

Brak rywala na twojej pozycji – bo nie ma w Piaście drugiego naturalnego lewego obrońcy – to coś, co ci pomaga?

Nie muszę czuć czyjegoś oddechu na plecach, by mnie to zmotywowało. Sam dla siebie jestem każdego dnia największym rywalem, sam na sobie wymuszam wysokie standardy. Tak, dla zespołu pewnie lepiej byłoby mieć kogoś w zapasie na moją pozycję. Na przykład na taki mecz jak teraz w weekend, kiedy pauzuję za kartki. Cholera, to takie spotkanie, w którym bardzo chcesz zagrać, od początku tygodnia zabija mnie myśl, że nie mogę w nim grać.

Kto był twoim piłkarskim idolem?

Dida. Niesamowity brazylijski bramkarz. A na mojej pozycji – John Arne Riise. Miał ten sam kolor włosów, co ja, grał na tej samej pozycji co ja. Grałem z nim pod koniec jego kariery w jednej drużynie w Norwegii, w Aalesund.

Wielki zaszczyt?

Wtedy tak tego nie odbierałem, to było normalne, że dzielimy jedną szatnię.

Dał ci jakąś radę, którą pamiętasz do dziś?

Sporo ze sobą rozmawialiśmy, zawsze przysłuchiwałem się temu, co sądzi o mojej grze. Po każdym meczu dawał nam wskazówki, co powinniśmy robić lepiej. Był jak drugi trener. Gość, który wygrał Ligę Mistrzów, występował przez lata w Premier League, możesz sobie wyobrazić, jaki miał posłuch w szatni. Przyszedł z niesamowitym powerem, na każdym treningu wymagał od nas stu procent. W każdym meczu zaznaczał swoją obecność, biegał z piłką, ganiał za rywalem, jeździł wślizgami, wszędzie było go pełno. To nastawienie, ta motywacja towarzyszyła mu i na meczach, i na treningach. Musiałbyś zobaczyć, z jakim zaangażowaniem trenował. Miał 36-37 lat i zostawał po każdym treningu, żeby ćwiczyć dośrodkowania, strzały, stałe fragmenty. Nie tyle, że dał mi jakąś jedną, złotą radę – zainspirował mnie tym, jak się zachowywał. Mimo że był już naprawdę blisko emerytury, chciał jeszcze coś w swojej grze poprawić. Uświadomił wszystkich, że wiek się nie liczy – można zapracować sobie na bycie lepszym piłkarzem nawet w wieku 37 lat.

Pięć lat temu zadebiutowałeś w reprezentacji Danii. Obejrzałem skrót z tamtego spotkania z Kanadą – boisko wyglądało bardziej jak stadion jakiejś uczelni wyższej niż obiekt typowo piłkarski.

Tak, zagrałem w dwóch meczach towarzyskich. Pierwszy z nich, z Kanadą, faktycznie był rozegrany w dziwnym miejscu, będąc na boisku czułem się bardziej jak podczas gierki treningowej niż meczu międzypaństwowego. Z Meksykiem zagraliśmy już na stadionie NFL w Arizonie. Arizona jest blisko Meksyku, pamiętam, że w drodze na stadion spotkaliśmy setki aut z meksykańskimi kibicami, z powywieszanymi flagami. Jeśli się nie mylę, mecz odbył się na stadionie na 80-90 tysięcy ludzi, połowę pojemności wypełnili Meksykanie. Ale miało się uczucie, jakby było ich dużo mniej, połowa miejsc i tak pozostała pusta. Oczywiście nie było wielu graczy pierwszego składu w naszej reprezentacji, ale mimo to byłem niezwykle dumny, że udało mi się rozegrać te dwa spotkania.

W Polsce lewa obrona jest zawsze najsłabiej obsadzoną pozycją w reprezentacji. Jak to jest w Danii? Masz jakieś szanse pójść drogą Christiana Gytkjaera i doczekać się powołania grając dobrze w ekstraklasie?

Skoro mówisz, że jest u was słabo z lewymi obrońcami, to może powinienem przyjąć wasze obywatelstwo (śmiech). Nie, u nas nie ma takiego problemu, nie sądzę, żeby w tym momencie była dla mnie szansa. Dostałem wtedy jeszcze jedno powołanie na mecz eliminacyjny bodaj z Macedonią, bardzo licząc na to, że zagram. Cały przesiedziałem na ławce, później kontakt z selekcjonerem się urwał. W tym momencie drużyna narodowa radzi sobie świetnie, selekcjoner może wybrać na moją stronę obrony Durmisiego, a więc zawodnika Lazio, Boilesena z Kopenhagi, Knudsena z Ipswich. Jest sporo lewonożnych zawodników na bok obrony, ciężko o powołanie komuś nowemu.

Nie było kontaktu nawet, gdy zawodnicy mieli konflikt z federacją i na mecz ze Słowacją w Trnawie trzeba było powołać piłkarzy z niższych lig duńskich? Nie miałbyś daleko.

W meczu zagrali tylko piłkarze z niższych lig duńskich, amatorzy. Zresztą teoretyzując, i tak bym wtedy powołania nie przyjął, solidarnie z pozostałymi.

Jak ten bunt został odebrany w Danii? Po której stronie była opinia publiczna?

Po stronie federacji. Ludzie uważali, że piłkarze chcieli więcej pieniędzy, tak to ich zdaniem wyglądało. Tymczasem graczom zależało przede wszystkim na większej swobodzie. Na przykład zespół narodowy ma swojego sponsora technicznego, a pojedynczy zawodnicy – weźmy Christiana Eriksena z Tottenhamu – mają swoich osobistych sponsorów. To dla nich duży kłopot, jawny konflikt interesów. Na szczęście udało się wypracować rozwiązanie.

Pilka nozna. Ekstraklasa. Sandecja Nowy Sacz - Piast Gliwice. 05.05.2018

Podobno jednym z sekretów szczęśliwego życia dla Duńczyka jest zasada „to nie twoja praca cię definiuje, a twoja pasja”. Skoro tak, to co definiuje Mikkela Kirkeskova?

Poza piłką nożną? Uuu… (śmiech) Ja jestem zakochany w piłce, to moja największa pasja, nie traktuję jej jako pracę, którą wykonuję, a której nie lubię. Czasami zdarzają się rzeczy złe, trafisz na nieodpowiednich ludzi, ale czy w każdej innej pracy tak nie jest?

A gdybyś miał wybrać coś poza piłką nożną?

Powiedziałbym: podróże. Uwielbiam jeździć w nowe miejsca, chłonąć kulturę, opalać się na nowych plażach, chodzić po nowych górach. Bardzo dużo zwiedzam w wolnym czasie, w Polsce byłem już w obozie koncentracyjnym w Oświęcimiu, w kopalni soli w Wieliczce, na Wawelu… Dlatego też lubię zmieniać kraje, w których gram i nie miałem oporów przed transferem do Polski. Uczenie się nowych kultur, poznawanie nowych języków, to pozwala mi rozwijać się jako osobie, rozumieć ludzi.

Gdybyś mógł wybrać jedno, dowolne miejsce na świecie, gdzie chciałbyś zamieszać na stałe, gdzie by to było?

Prawdopodobnie Bali.

Dlaczego?

Aura. Bardzo lubię życie na luzie. Podejście na zasadzie „nic nie muszę”. Ludzie odpoczywają na plaży, surfują, nurkują. Szwendasz się po okolicy, jesz dobre jedzenie. Nie czujesz tam potrzeby posiadania najmodniejszych ubrań, najdroższych zegarków, szybkich samochodów. Ludzie po prostu cieszą się życiem. Bardzo mi się to tam podobało.

W piłce nie podoba ci się cały ten modowo-samochodowy wyścig?

Nie do końca. Sam lubię się dobrze ubrać, ale nie podchodzę do tego na zasadzie: „co ludzie pomyślą?”. Nie obchodzi mnie to. Ubieram się tak, jak mam ochotę, nie gonię za najnowszym paskiem od Gucciego. Jeśli widzę coś, co mi się podoba, to sobie to kupuję. Ale nie dlatego, że innym też przypadło to do gustu, tylko dlatego, że sam będę się w tym dobrze czuł.

Coś jeszcze nie podoba ci się w dzisiejszej piłce?

Futbol wiele ci daje, ale też wiele przez niego tracisz. Żeby być tutaj, żeby wcześniej grać w Norwegii, musiałem wyjechać z domu, żyć z dala od swojej rodziny. Nie mogę wyjść z kolegami na miasto każdego dnia, nie mam wolnych weekendów, kiedy mógłbym usiąść na kanapie i wypić kilka piw. Piłkarzowi to umyka. Ale kocham to, co robię i chcę stać się najlepszym zawodnikiem, jakim tylko mogę być. Jeśli chcesz do czegoś w życiu dojść, musisz też umieć coś poświęcić. Nie mam z tym problemu.

Wśród stereotypów dotyczących Duńczyków natrafiłem na taką maksymę, która podobno wam przyświeca: „realistyczne oczekiwania pozwalają na prawdziwe szczęście”. Tobie też?

Tak właśnie podchodzę do życia. Oczekuję od niego wielu rzeczy, ale rzeczy bardzo łatwych do spełnienia. Gdybym powtarzał sobie, że mogę grać w Realu Madryt, chodziłbym cały czas sfrustrowany i szybko bym się rozczarował. Zamiast tego mogę być po prostu miły dla ciebie, uśmiechać się każdego dnia, wyznaczać takie małe, realistyczne cele i czerpać radość z ich spełniania. A do tego zasuwać każdego dnia, żeby wyciągać z siebie to, co najlepsze. Nie ustawiam sobie żadnej poprzeczki, do której muszę doskoczyć, bo nie wiem, do jakiej ligi mnie to zaprowadzi, czy pozwoli mi to wygrać jakieś trofea. Ale mogę każdego dnia odkrywać swoje umiejętności na nowo tak długo, jak gram w piłkę. To jest piękne w życiu, że tak naprawdę nigdy nie wiemy, gdzie jest położona granica tego, co możemy osiągnąć. Nigdy nie dowiesz się, jak dobry możesz być w tym, co robisz, a jednocześnie robiąc to z dużym zaangażowaniem stajesz się coraz lepszy. I to są dla mnie te „realistyczne oczekiwania”, o których mówisz.

Pilka nozna. Ekstraklasa. Wisla Plock - Piast Gliwice. 27.10.2018

Małe szczęścia zamiast wielkich aspiracji i czasami równie wielkich rozczarowań.

Dokładnie. Stawiam sobie małe cele. Jeśli sezon ma trzydzieści meczów, biorę maksymalnie jeden miesiąc i mówię: „okej, muszę rozegrać wszystkie te cztery spotkania”. Co będzie dalej? Nad tym będę się zastanawiał gdy je rozegram.

Co najbardziej cię motywuje?

Moja rodzina. Moja dziewczyna, moi rodzice. Motywuje mnie też, nazwijmy to, gonienie za marzeniem. Z tyłu głowy mam cały czas myśl, że nawet gdy osiągnę założony poziom, każdego dnia mogę zrobić coś jeszcze, dołożyć coś ekstra. Kiedy stajesz się profesjonalnym piłkarzem, chcesz ciągle iść do przodu. To popycha mnie do działania. Cały czas chcę się dowiadywać, o ile jeszcze mogę być lepszy.

Rozmawiał SZYMON PODSTUFKA

fot. FotoPyk/400mm.pl

Najnowsze

Ekstraklasa

Komentarze

0 komentarzy

Loading...